Wydawać by się mogło, że tak wiele już powiedziano o wyczynie prezydenta USA Baracka Obamy w postaci wypowiedzenia znanego idiotyzmu "o polskich obozach śmierci", że trzeba by raczej już przejść nad tym do porządku dziennego. Tymczasem sprawa jest tego rodzaju, że każdy człowiek zainteresowany i trzymający jako tako pion, jest co najmniej zdumiony, iż do czegoś takiego mogło dojść.
Co więcej zdarzyło się to, jak się wydaje, w sposób zaplanowany, na co zdaje się wskazywać dziwaczny dobór osoby, która odznaczenie amerykańskie honorujące śp. Jana Karskiego odbierała. Zdaje się, że Adam Daniel Rotfeld w oczach Amerykanów dawał gwarancje spolegliwości, w czym się bynajmniej nie pomylili. Ktoś z rodziny odznaczonego na pewno takich gwarancji by nie zapewnił.
Mleko się wylało. Wydawać by się mogło, że szybka reakcja stosownych ze strony amerykańskiej osób i napisanie przez prezydenta listu z przeprosinami, sprawę właściwie załatwia. Jednak tak nie jest. Wynika to z nieadekwatności użytych słów. Symetrycznym do określenia "polskie" byłoby nazwanie w przeprosinach Baracka Obamy obozów, obozami niemieckimi, nie zaś nazistowskimi. A skoro strona amerykańska obstaje przy określeniu "nazistowskie", to na zasadzie odpowiedniości, powinna niejako z definicji nie brać zupełnie pod uwagę możliwości określania owych obozów jako polskich. W to miejsce za symetryczne w stosunku do nazistowskie można by uznać użycie określenia szmalcownicze obozy śmierci na przykład, biorąc za dobrą monetę to, że to szmalcownicy przyczyniali się, jak twierdzą uczeni w piśmie, do kierowania ludzi pochodzenia żydowskiego do takich miejsc.
UNESCO, to organizacja ONZ, która zajmuje się solidarnością intelektualną i moralną ludzkości oraz promocją wolności słowa na świecie. W nazywnictwie tej organizacji obóz oświęcimski figuruje jako: " Auschwitz-Birkenau. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady (1940-1945)". Trudno uwierzyć, żeby absolwencji Uniwersytetu Harwarda, ludzie piszący prezydentowi USA przemówienia nie wiedzieli, że taki jest oficjalny stan rzeczy. Nie do przyjęcia jest zatem traktowanie tego jak i innych obozów (Belzec, Kulmhof, Majdanek, Plaszow, Sobibor, Treblinka, KL Warsachau) założonych przez Niemców w granicach II Rzeczpospolitej - jako polskich, skoro nawet i ich nazwy miały w oryginale pisownię niemiecką.
Ponadto zarzadzane były one przez wyspecjalizowane niemieckie organizacje rządowe: Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA); Główny Urząd Gospodarki i Administracji SS (SS-WVHA); Inspektora Obozów Koncentracyjnych, placówki włączonej w połowie wojny do owego SS-WVHA. Struktury Podziemnego Państwa Polskiego zarządzające jakimikolwiek obozami nie istniały i istnieć nie mogły, gdyż z okupantami państwo nasze walczyło ze wszystkich sił i o współpracy z nimi w żadnej dziedzinie nie mogło być mowy.
W wyniku przesuwania się frontu obozy zmieniały zarządców. Teraz do tych samych miejsc Sowiety i z ich nadania współpracujące z nimi rodzime władze komunistyczne wtrącały obywateli Niemiec i nieprawomyślnych Polaków. W tym sensie były one wówczas obozami polskimi, o ile zarządzali nimi przedstawieciele władz Rzeczpospolitej, której w owym czasie dodano przymiotnik Ludowa.
Niestety te proste prawdy nie utorowały sobie drogi do światłych umysłów kierujących polityką najpotężniejszego państwa świata doby współczesnej. Ale i tak mogło być gorzej. Oto na przykład prezydent Obama, jako długo mieszkający w Chicago mógł stwierdzić, że o "polskich obozach śmierci" powiedzieli mu Polacy, tak licznie zamieszkujący to miasto. Któż by sprawdził czy rzeczywiście tacy nasi rodacy istnieli, a łgarza Obamę, jak każdego lewaka, stać na wszystko.
Przypuśćmy, że intencje szefa rządu USA są "czyste jak łza". Jeżeli tak jest w istocie, to nie omieszka on w jakiejś swojej wypowiedzi nawiązać do swojej fatalnej prowokacji i rzecz przedstawić tak, jak to faktycznie miało miejsce. Jednak szanse na to za wielkie nie są, skoro waszyngtońskie Muzeum Holokaustu nie chce zwrocić wypożyczonego mu przez Muzeum Auschwitz w 1989 roku baraku z Birkenau, a Barack Obama zdaje się nie widzieć problemu. Wyglada na to, że ów tak już ma i rzecz traktuje taktycznie, skoro zapominając o włączonym mikrofonie, poinformował w sekrecie równie uczciwego dygnitarza Ruso-Sowietów Dmitrija Anatoljewicza, o swojej większej elastyczności po wyborach w swoim kraju w sprawie tarczy antyrakietowej. Pytany następnie przez dziennikarzy na ten temat prezydent USA oświadczył, że "nie żebym cokolwiek ukrywał" - choć wyraźnie ukrywał i później kręcił. Nic dodać nic ująć.
My w Polsce powinniśmy się modlić, aby jesienią Amerykanie posłali 44 prezydenta USA do wszystkich diabłów. Taki zakłamany typ nie powinien w żadnym razie przewodzić Światu i liczba prezydentów Stanów Zjednoczonych winna się zmienić na 45. Pożegnamy w ten sposób fatalne, jak się okazuje mickiewiczowsko-amerykańskie 44.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 746 widoków
Niemieckie mu przez gardło nie przejdzie
Czarek Czerwiński
tumry
fotomontage
tumry
fotamonatge