Hipoteza przebiegu katastrofy Tu-154M 101 w Smoleńsku

Przez Czarek Czerwiński , 06/06/2010 [16:15]

Wreszcie stało się dla mnie jasne, jak mogło dojść do katastrofy Tu-154M 101 z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie. Żaden z ekspertów nie podał jak do tej pory podobnego przebiegu ostatnich sekund tego tragicznego lotu. Prawdopodobnie dlatego, że nie dokonali oni analizy wszystkich dostępnych materiałów, w tym także tych, które przygotowywali amatorzy, głównie Siergiej Amielin.


Istotne okazały się stenogramy. Zarówno to, co w nich jest, jak i to, czego nie ma. Po pierwszym przeczytaniu stenogramów wydawało mi się jednak, że nie wyjaśniają niczego, a wręcz stawiają więcej pytań. Bo przecież na pierwszy rzut oka piloci schodzili aż do.. 20 metrów. Jeszcze zanim opublikowano stenogramy, dźwięczało mi w uszach wypowiedziane przez Edmunda Klicha w Trójce to, że "odliczanie doszło do 20 m". Oraz to, że on nie wie, dlaczego tak nisko to zeszło, bo to przecież złamanie wszelkich reguł bezpieczeństwa, zdrowego rozsądku, ba, niektórzy eksperci mówili wręcz o próbie samobójczej. Moje poprzednie posty też niestety o tym mówią.. ale ten etap mam za sobą.

Na wyjątkowo agresywnie moderowanym forum lotnictwo.net.pl czytałem, że zeszli tak nisko dlatego iż to mógł być "klasyczny szczur", czyli, że piloci świadomie zeszli pod chmury, żeby zobaczyć ziemię. Zresztą na tym forum dla większości dyskutantów najbardziej oczywiste jest to, że winny był "3-ci pilot", czyli albo generał Błasik, albo Prezydent. No ale cóż, muszę przyznać, że także ja obwiniałem generała Błasika o to, że skoro już stał w kokpicie, to co najmniej akceptował podejście do lądowania poniżej minimów. Jak się teraz okazuje, byłem w błędzie.
Czytając stenogramy zadziwia brak jakiejkolwiek reakcji pilotów na odczytywane w pewnym momencie przez nawigatora coraz niższe wysokosći, poniżej 100 metrów, aż do 20. Poza jednym stwierdzeniem drugiego pilota, że "odchodzimy", gdy samolot znajdował się na 80 metrach, co oznacza, że powinni odejść na drugi krąg. Jednak w transkrypcji rozmów w kokpicie nie ma śladu reakcji kapitana. Na dodatek wyraźne sygnały do ciągnięcia w górę dawały systemy alarmowe, a sygnał przelotu nad bliższą radiolatarnią miał miejsce, gdy samolot był już na wysokości 20 metrów (a powinien być co najmniej na 70). Czyżby więc kapitan Protasiuk i drugi pilot to wszystko ignorowali? Czyżby świadomie schodzili poniżej wyznaczonej na 100 metrach bezpiecznego tzw. minimum decyzyjnego? Niemal wszyscy eksperci orzekli, że tak i że wynikało to z braków w wyszkoleniu, niedoświadczeniu, a w najlepszym razie wynikało z presji pasażerów.

Moja odpowiedź brzmi: NIE. Piloci nie zeszli świadomie poniżej bezpiecznego minimum decyzyjnego.

Tak nisko sprowadził samolot najprawdopodobniej autopilot. Choć równie dobrze mógł i sam pilot. Istotne jest zrozumienie przebiegu zniżania, a nie to, czy odbyło się całkowicie automatycznie, półautomatycznie, czy ręcznie. Zresztą bez zapisu z przyrządów jak to dokładnie było nie da się przesądzić.

Warto zwrócić uwagę, że piloci ustawili alarmy na radiowysokościomierzu na wysokość decyzyjną, czyli na 100 metrów, a później włączyli autopilota, który sterował ciągiem silników. Pierwsza czynność odbyła się już o 8:10, o czym świadczą poniższe zapisy ze stenogramów:

08:10:07 [Nawigator] RW, nastawniki, RW.
08:10:10 [Kapitan] 100 metrów.

Ustawianie automatu ciągu jest już bardziej skomplikowane i nie odbywa się jednym przyciskiem. Jest o tym mowa m.in. w tych fragmentach stenogramu:

08:30:01 [Nawigator] ILS niestety nie mamy. Kurs lądowania 2-5-9 ustawiony. ARK mamy przygotowane, 310/ 640, nastrojone. Piątka, szóstka, automat ciągu.
08:32:55 [Kapitan] Podchodzimy do lądowania. W przypadku nieudanego podejścia, odchodzimy w automacie.
08:34:21 [Kapitan] Automat.
08:34:22 [Mechanik] I automat włączony.
08:35:22 [Kontroler] Polski 101, i od 100 metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg.
08:35:29 [Kapitan] Tak jest.

Zapisy te świadczą też wyraźnie o intencji kapitana, co do tego, że schodzą jedynie do 100 metrów i nie widząc ziemi są gotowi do odejścia "w automacie". Warto tu jeszcze dorzucić uwagę o tym, że Edmund Klich zwrócił uwagę, iż autopilot był włączony w samolocie niemal do ostatniej chwili. Potwierdzają to nagrania z kokpitu:

08:40:56 [Sygnał dźwiękowy] F=400 Hz. ABSU.
08:40:57 [Sygnał dźwiękowy] F=400 Hz. ABSU.

Komentarz pilota Grzegorza Pietruczuka: ABSU oznacza sygnały autopilota. Dwa pierwsze sygnały to kolejno: odłączenie kanału podłużnego autopilota (pociągnięcie za stery) oraz odłączenie kanału poprzecznego autopilota (ręczne dodanie gazu).

Dlaczego więc zeszli niżej? Bo samolot wykonał lot konturowy po opadającym zboczu wąwozu przed lotniskiem, który opadał z grubsza równolegle do ścieżki podejścia. Opadając do dna wąwozu (którego głębokość wynosi 60 metrów) samolot utrzymywał przy tym przez długie 6-7 sekund wysokość 100 metrów, o czym świadczą te słowa nawigatora:

08:40:42 [Nawigator] 100.
08:40:48 [Nawigator] 100.

Jednak za chwilę pojawiło się przeciwległe zbocze, na którym nawigator rozpoczął sławne odliczanie: 90, 80, 70 aż do 20 metrów. Co sekundę zaczyna nagle ubywać aż 10 metrów:

08:40:49 [Nawigator] 90.
08:40:50 [Nawigator] 80.
08:40:51 [Nawigator] 60.
08:40:52 [Nawigator] 50.
08:40:53 [Nawigator] 40.
08:40:54 [Nawigator] 30.
08:40:55 [Nawigator] 20.

Czyżby więc zanurkowali? Zrobili "klasycznego szczura"? Czy to byłoby możliwe bez jakiejkolwiek reakcji w kabinie czy w jej sąsiedztwie? To byłaby przecież ekspresowa winda w dół. Oczywiście, że nie. Bo to nie samolot przyspieszył zniżanie, lecz zaczął podchodzić do góry przeciwległy stok wąwozu. Autopilot podrywał już  zresztą prawdopodobnie samolot do góry. Kapitan nie mógł racjonalnie zareagować ani na to co mówi drugi pilot ("odchodzimy" przy 80 metrach), ani tym bardziej na komendę "gorizont" kontrolera. Bo musiałby prawdopodobnie przerwać.. wznoszenie (czy jego próbę), którą obserwował już pewnie na przyrządach. Szybko malejące odczyty wysokości musiały być dla kapitana zaskoczeniem, tym bardziej, że chwilę wcześniej lecieli przez dłuższy czas na 100 metrach, jakby wykonywali lot horyzontalny.

Załączam infografikę Siergieja Amielina. Ale uwaga, o ile dobrze oddaje profil terenu, to trajektoria lotu samolotu jest przybliżona.


Taka maszyna jak Tu-154 ma dużą bezwładność, więc po osiągnięciu dna wąwozu na odczytach RW samolot opadał dalej. Piloci tupolewa mówią o kilku sekundach bezwładności - 6-7, od momentu ustawienia pełnego ciągu do zauważalnej reakcji samolotu. Więc jeśli samolot opadał po ścieżce ok. 3-3.5 m/s, to te kilka sekund daje jeszcze ok. 20 metrów obniżenia. Jednakże warto zauważyć, że pierwsze zbocze wąwozu opada nieco bardziej stromo niż ścieżka podejścia, więc jeśli (auto)pilot utrzymywał na tym zboczu stałą wysokość od powierzchni, samolot musiał opadać nieco szybciej. Jeśli więc to wszystko zsumujemy (głębokość jaru + przyspieszone zniżanie + bezwładność) okaże się, że samolot utracił ok. 100 metrów wysokości. W pewnym momencie samolot znajduje się nawet 15 metrów poniżej elewacji lotniska, co przesądziło już o dalszym przebiegu tego tragicznego lotu.


Wnioski
Najważniejszy wniosek z mojej hipotezy jest taki, iż piloci zeszli poniżej wysokości decyzyjnej nieświadomie. Czyli nie złamali procedur bezpieczeństwa, o co byli posądzani przez wielu ekspertów. Bo piloci NIE lądowali, lecz zaledwie podchodzili do wysokości decyzyjnej, do czego mieli prawo, bez względu na pogodę. Stąd płynie kolejny wniosek, że być może lotnisko w Smoleńsku ma zaniżoną minimalną wysokość decyzyjną.

"Efektem ubocznym" mojej hipotezy jest to, że w łeb biorą też wszelkie teorie spiskowe o naciskch. Co jest oczywiste, bo przecież nie lądowali, więc znika w ogóle przedmiot ewentualnego nacisku. A po drugie, decyzja o zaprogramowaniu alarmów i autopilota ma miejsce o 8:10:10, czyli przed wszystkimi późniejszymi rozmowami z osobami trzecimi na temat tego, czy będą lądować czy nie lub co mają ewentualnie robić po nieudanym podejściu itd. Pierwsza taka rozmowa ma miejsce o 08:26:17 (Panie dyrektorze, wyszła mgła...).

"Do kwadratu"
filozof grecki

Ciekawe, co działo się w kabinie. Ja mam wrażenie, że ostrzeżenia kontrolera nic już nie mogły zmienić, nawet gdyby nastąpiły wcześniej. Ten samolot jakby "chciał" się rozbić. Szkoda, że on nie może podać swojej wersji.
Bernard

Informacja o dziwnych protokołach przesłuchań kontrolerów z wieży. O ile są prawdziwe, byłyby sensacyjne. Kontrolerzy mieli zniechęcać TU do lądowania i dlatego podali, że widoczność jest 400 metrów, podczas gdy miała być 800 (chociaż rozmowa z JAKiem, chyba tego nie potwierdza). W dodatku różne wersje protokołów, jakieś dziwne zeznania w sprawie badań lekarskich. No i jeszcze dziwny trzeci człowiek w wieży nieprzesłuchany. Podali nazwiska. Jeżeli nikt nie wpuszcza tvp w maliny.
Czarek Czerwiński

Choć zaniżenie widzialności nic praktycznie nie zmienia. Gdyby kontroler zawyżył.. to by było co innego. A tak, podał i tak to samo, co koledzy z Jaka. Gorzej z tymi badaniami na to, czy kontrolerzy byli "zdrowi". Trzeci człowiek pewnie nadzorował kontrolerów, bo przecież lądował prezydent innego kraju. Nie dziwiłby, gdyby nie problemy z jego przesłuchaniem.
filozof grecki

Zginął prezydent. Powinniśmy się dziwić niekompetencji kontrolerów, żądać wszelkich przesłuchań i wyjaśnień, także od służb specjalnych. Czy służby specjalne Rosji mają już dla Polaków status półbogów? Jeśli nie dopuszczają do dokładnych wyjaśnień, to może mają coś konkretnego na sumieniu? Nie da się tego zbyć machnięciem ręką na zasadzie "to przecież Rosja", tam nic nie dziwi. To daje Rosjanom bardzo wygodne usprawiedliwienie dla każdej zbrodni, która potem rozmyje się w rzekomym "ruskim bardaku". Tyle że akurat w służbach specjalnych bałaganu tam nie ma.
Domyślny avatar

nietoperz (niezweryfikowany)

15 years 5 months temu

dlaczego nikt nie porusza tematu "dokonałem zrzutu" taki komunikat jest w scenogramie...
Domyślny avatar

chio77 (niezweryfikowany)

15 years 5 months temu

Oto moja wersja. Która jest zbieżna i idzie nieco dalej w pewnych szczegółach: Pierwsza bardzo istotna sprawa to fragment: 08:10:07 N RW, nastawniki, RW. 08:10:10 KBC 100 metrów. Załoga decyduje o tym że wysokość decyzji będzie 100m na radiowysokościomierzu (100m RW). Przy lądowaniu kapitan steruje tylko prędkością schodzenia - resztę kontroluje autopilot. Nawigator odczytuje wysokości z radiowysokościomierza w formacie "X". Osoba oznaczana jako "A" - niezidentyfikowana - podaje wysokości z wysokościomierza barycznego w formacie "X metrów" Kapitan schodzi dosyć szybko do założonej wysokości 100m RW. Kiedy to osiąga, znajduje się tuż za wejściem do wąwozu, którego zbocze zaczyna opadać w tempie 10m/100m. Przy ich prędkości (300km/h=80m/s) oznacza około 8 m/s, więc kapitan zwiększa szybkość schodzenia w celu utrzymania założonego 100m RW. Gdy dochodzą do dna wąwozu nawigator potwierdza ponownie wysokość 100RW. A drugi pilot potwierdza że są "w normie" (założone 100RW). W tym momencie załoga "szuka" ziemi i czeka na sygnał z bliższej radiolatarni naprowadzającej aby podjąć decyzję o lądowaniu. Wysokość szybko zaczyna opadać 90,80 w związku z podnoszeniem się terenu i opadaniem samolotu. Drugi pilot informuje kapitana o odejściu od założonej wysokości ostrzeżeniem - "odchodzimy". Kapitan od razu wprowadza poprawkę do prędkości schodzenia(choć zaczął poprawiać pewnie już przy 90), są jednak w tym momencie na wysokości 30-40m od płyty lotniska(70-80m RW) Odczuwalne przeciążenie zapewnia ich że autopilot odbija w górę, wysokość jednak w ciągu 5 sekund spada do 20m RW. Kapitan odłącza autopilota ciągnąc stery do siebie i dając pełną moc. Dalej słyszą bliższą radiolatarnię, koszą drzewa - dopiero teraz pojmują sytuację. Katastrofa miała miejsce przy podejściu do lądowania a nie przy lądowaniu, odejściu czy lądowaniu "na szczura" Decydujące błędy w ostatnich chwilach popełnia Kapitan - nie potrafiąc poradzić sobie z nastawami autopilota i dając się zmylić wąwozowi oraz "A" "zapominając" o odczycie z wysokościomierza barometrycznego prawdopodobnie "szukając" ziemi. Jeśli to gen Błasik był "A" to będzie to największą możliwą nauczką na przyszłość dla najbardziej doświadczonych pilotów. O naciskach (przynajmniej bezpośrednich) możemy raczej zapomnieć. Za to złe praktyki lotu i braki w wyszkoleniu jak najbardziej potwierdzone.
Domyślny avatar

chio77 (niezweryfikowany)

15 years 5 months temu

Trochę zawiodłem się na Twojej odpowiedzi bo 2-3 dni temu moje wnioski były niemal identyczne do twoich powyżej. Wysokość decyzji zależy od konkretnego typu samolotu. Dla Tu-154 było to 100m nie 70. Poza ustawieniem 100RW przez załogę, kontroler lotów też o tym wspomina. Zabawne bo 2-3 dni temu też odsyłałem ludzi do tego dokumentu myśląc że wysokość decyzji powinna być 70m. Z instrukcji lądowania wynika jednoznacznie że momentem decyzji jest minięcie najbliższej radiolatarni. Jest to moment który łatwo określić w czasie - sygnał w kabinie - dzięki temu załoga dokładnie wie do kiedy ma czas na zobaczenie ziemi. Wysokość z radiowysokościomierza czyta nawigator, jednak nie powinien on obsługiwać naraz dwóch przyrządów. Wysokość czyta ZAWSZE w formacie "X". Osoba oznaczana jako "A" - ZAWSZE czyta wysokość w formacie "X metrów". Zwróć na to uwagę. Uważasz że to przypadek? Zauważ że do kilku niezrozumiałych wypowiedzi A można dopasować kolejne zaliczane wysokości. Dla mnie to jasny znak że czytają w różny sposób aby pierwszy pilot nie pomylił podawanych informacji - wiedział z którego wysokościomierza dostaje informacje. Przemyśl proszę dokładniej moje propozycje, nie traktując ich jako wymysły jeszcze jednego niedouczonego wioskowego mędrka, ok?
Domyślny avatar

chio77 (niezweryfikowany)

15 years 5 months temu

Nie zastanawiała Cię ta wypowiedź 2 pilota? Też w pierwszej chwili to zignorowałem - uznałem że to informacja o jakimś ustawieniu. Jednak czas między "w normie" a "odchodzimy" i fakt że kapitan o nic wcześniej nie pyta sugeruje że zadaniem 2 pilota było informowanie kapitana o tym czy zachowuje 100RW w normie.
Czarek Czerwiński

Twoje spostrzeżenie. One jednak nie pasują do tego, jak ja sobie wyobrażam przebieg katastrofy. No bo trzeba by w takim przypadku założyć, że jednak świadomie zeszli aż do 70 metrów. A według mnie nie ma na to żadnych przesłanek. Skoro jak sam piszesz wysokość decyzyjna dla tutki wynosi 100 metrów, to nie można z nią wiązać przelotu nad radiolatarnią, gdzie powinno się być już na wysokości 70 metrów. Więc nie mogli decydować o ewentualnym lądowaniu będąc dopiero nad radiolatarnią, bo na 1 kilometrze nie zgubiliby bezpiecznie tych dodatkowych 30 metrów. To mi się wydaje oczywiste, bo to aż 10 sekund lotu z wyznaczoną przez ścieżkę podejścia prędkością zniżania ok. 3m/s.
Domyślny avatar

chio77 (niezweryfikowany)

15 years 5 months temu

Uważam ją za bardziej dopracowaną niż S. Amielina.
Czarek Czerwiński

Choć dobrze by było zrobić ten ostatni odcinek gdy skale na obu osiach są równe. Choćby po to, żeby zmierzyć o ile dłuższą drogą lecieli niż po ścieżce i jaki to miało wpływ na ich prędkość na tym odcinku.
Czarek Czerwiński

W ogóle super, że zwróciłeś na to uwagę. Chyba masz rację, że ta druga, niezidentyfikowana osoba odczytuje wysokość barometryczną. Przecież z dwóch RW by nie czytali. Ale jak widać ze stenogramów, to świadczy niestety o tym, że o ile do 100 metrów odczytywali wysokość i z baro, i z radiowyskościomierza, to później czytali już tylko RW. Co nie znaczy, że kapitan sam nie patrzył na przyrząd. Wniosek z Twoich spostrzeżeń jest jeden pewny - mieli dobrze podane ciśnienie. Na co wskazują te pary zapisów: 08:40:22 A (250 metrów). 08:40:24 Nawigator (250). 08:40:41 A 100 metrów. 08:40:42 Nawigator 100. Różnica jest co prawda 1-2 sekundy, ale przy zniżaniu ok. 3,5 m/s błąd nie jest większy niż ok. 7 metrów.
Domyślny avatar

Marek Strassenburg Kleciak, specjalista od systemów trójwymiarowej nawigacji, mówi: – Albo piloci byli samobójcami, albo na 80–90 m wydarzyło się coś, o czym jeszcze nie wiemy. Z moich wyliczeń wynika, że samolot leciał powyżej prawidłowej ścieżki podejścia, a poniżej punktu decyzji leciał poniżej tej ścieżki. Wytłumaczeniem sugerowanym przez stenogram, jeśli mu w ogóle wierzyć, jest to, że nawigator zaczął podawać pilotowi jako wysokości wskazania wysokościomierza radiowego zamiast wysokościomierza barometrycznego. Jest to kompletny absurd, ale z gatunku tych wytłumaczeń, które można przedstawić laikowi jako przyczynę katastrofy. Nawet początkujący nawigator nie popełni takiego błędu. Nie było żadnego powodu, by załoga miała złamać procedurę. Jest ona pisana krwią.

Domyślny avatar

Adax

15 years 5 months temu

Podoba mi się, że zaczynamy(kolega zaczął) rysować samodzielnie, a nie wszystko z Amelina. Mam następujące spostrzeżenia: 1. Mówiąc o przyczynie, to widzę tu bardziej pierwotną przyczynę większego kąta schodzenia do 100m. Ale jak ustawimy skalę 1:1 to zauważymy, że prawdopodobnie kąt schodzenia mógł być jeszcze w dopuszczalnej tolerancji (gdzieś czytałem o tym), natomiast większego priorytetu nabiera odległość od pasa! Dlaczego? Wg mnie dlatego, że gdyby odległość była prawidłowo podana przez kontrolera to trajektorię lotu musielibyśmy przesunąć o ponad 500 m w stronę lotniska i wtedy zostałoby szczątkowe zakłócenie spowodowane rowem... Zresztą, zagłębienie o maksymalnej głębokości ok. 50 m na długości ponad 1000 m. nie jest rowem, ale obniżeniem terenu, który samolot pokonywał aż ponad 12 sekund. 2. Ktoś z Was powie, że dobrze, że było to obniżenie terenu, bo przynajmniej samolot mógł go wykorzystać do podniesienia toru lotu, co prawie się udało. Jednak, gdyby samolot był odpowiednio dalej (tzn. bliżej pasa) problem by nie wystąpił, gdyż samolot nie "zahaczył" by o najniższy punkt obniżenia terenu, więc przejście nad "jarem" byłoby łagodniejsze i na wyższej wysokości. "Pech" chciał, że 100 m osiągnęli tuż przed maksymalną głębokością! O problemie z odległością i wysokością pisałem dziś w odpowiedzi pt. "Z czym kontrola lotów w Smoleńsku nie miała problemów?" http://www.blogpress.pl/node/… 3. "Nurkowanie" -ciekawe spostrzeżenie, że "A" podawał z wysokościomierza barometrycznego, a nawigator z radiowego: 10:40:41,3 A-100 bezwzględna -Start obliczeń 10:40:42,6 N-100 względna +1,3s = +100m 10:40:48,7 N-100 względna +7,4s = +600m 10:40:49,6 N-90 względna +8,3s = +680m Tu śmiem polemizować zarówno z Amelinem jak i z Cezarym, bo wg mnie to co się stało po H=100m, rzeczywiście wygląda jak nadążanie samolotu za profilem, ale nie wieżę, żeby pilot w tym momencie zdecydował się korygować lot w dół. Czy zrobił to autopilot? Też nie wieżę, że tak mógł być ustawiony. Przecież załoga samolotu nie mogła pozwolić sobie na korektę lotu w końcowej fazie. "Bo to nie samolot przyspieszył zniżanie, lecz zaczął podchodzić do góry przeciwległy stok wąwozu" (cyt. Cezarego) - na wykresach wysokość 90m jest jeszcze przed maksymalnym obniżeniem, a już widać zmianę toru lotu - zniżenie. Przeciągając fioletową linię styczną do początkowego toru lotu (odrobinę wyżej, żeby było wyraźniej), zauważymy, że gdyby nie było zagłębienia terenu, to samolot szedł tak, jakby podchodził do lądowania ok. 1000 m przed pasem. Wcześniej pisałem o braku ponad 500 m na odległości i wychodzi na to, że mogło to być nawet do 1000 m. Samolot lądowałby jeszcze w końcówce zagłębienia terenu! Na poniższym skorygowanym wykresie w skali ok. 1:1 widzimy, że nawet gdyby samolot nie obniżył toru lotu nad zagłębieniem terenu, to i tak prawidłowego lądowania na lotnisku by nie było! [URL=http://img199.imageshack.us/i…] http://img199.imageshack.us/i… Reasumując, nie ważne z jakiego powodu był "przysiad" w zagłębieniu terenu i tak samolot był naprowadzony źle i lot kończył się kolizją z terenem... Dlatego tutaj pojawia się pytanie, czy pilot, zdając sobie sprawę z wysokości i z tego, że nie słyszał bliższej radiolatarni, specjalnie nie zaniżył lotu tuż przed tym, jak postanowił odejść? Chciał nabrać większej prędkości przed manewrem wznoszenia? Lub całkiem inna historia, omawiana przez rosyjskiego pilota, że w zagłębieniu był tzw. "brak powietrza" i samolot "tąpnął"... Jednak te dwie teorie "przysiadu" jak i inne (awaria silnika, itp.) nie zmieniają ostatecznie faktu, że samolot był źle naprowadzony!