Oprócz "gwiazd" pokroju Lisa, Żakowskiego, Olejnik, Mazowieckiego, Urbana, Michnika, Pacewicza, Kublik itd itp polskie media opanowały cyborgi, ludzie bez właściwości i bez przeszłości. Mają po 40 lat i nie wiadomo, jakim cudem trafili na kluczowe stanowiska w potężnych koncernach medialnych.
Taki na przykład Arkadiusz Franas, wiceszef wrocławskiego wydania potężnej gazety o dziwacznym i zupełnie niezrozumiałym dla Polaków tytule "Polska The Times". Cyborgi pełnią dzisiaj tę samą funkcję co ich anonimowi odpowiednicy w PRLu. Na co dzień piszą o duperelach, ale gdy trzeba podkadzą władzy i wdepczą w ziemię niby niechcący tych, których władza nie lubi. Ich kunszt pisarski ledwie poprawny. Gdyby mieli zarabiać pisaniem na ulicy umarliby z głodu. W PRLu roiło się od takich. Mówiło się mierny, ale wierny.
Arkadiusz Franas nawet własny życiorys potrafił sknocić tak, że już sam tytuł odstrasza. To niezłe osiągnięcie napisać NIC na trzy strony. Bo trudno uznać za informację o sobie takie stwierdzenie:
"W szkołach padały frazesy o prastarym piastowskim Wrocławiu. Trudno było dyskutować z panią od historii, ale ja i moi koledzy jakoś nie mogliśmy dostrzec piastowskich śladów. "
albo takie:
"Nagle się okazało, że miasto, w którym zaczęło się me życie, jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej nazywało się Seidenberg. Coraz częściej mówiliśmy "dolnośląski" i przestaliśmy się bać słów Breslau czy Niederschlesien."
albo takie:
"Przecież Lubań, Bielawa czy Dzierżoniów nie powstały w 1945 roku. Coraz częściej, z różnych mównic padało: to nasza ziemia. A ludzie rzucili się odnawiać swoje domy, podwórka. Już nikt nie pomyślał - jestem tu przejazdem. Wreszcie byliśmy pewni - jesteśmy u siebie. Romantyczny duch kresowiaka, krakusa czy warszawiaka doskonale wpasował się w ogromne dziedzictwo kultury germańskiej. Tak samo, jak lwowski pomnik Aleksandra Fredry w scenerię wrocławskiego Rynku, na którym jeszcze w latach 40. XX wieku dumnie prężył się król Fryderyk Wilhelm III. "
Chyba, że przyjmiemy, że to sprawy najważniejsze dla autora. Bardziej jednak prawdopodobne jest wpisanie się w obowiązującą aktualnie najbardziej słuszną słuszność.
Oto człowiek z prowincji (jak Chlebowski), który niczym nie błysnął w swoim życiu nagle ni stąd, ni zowąd staje się panem życia i śmierci kilkudziesięcioosobowej redakcji.
Również ni stąd, ni zowąd pisze też taki oto tekst:
„Podobne strzelanie z armaty do wróbla w tym tygodniu odbyło się znowu w wykonaniu IPN. Instytutu, który za ciężkie pieniądze grzebie w papierach, które ktoś chciał, by pozostały i ich nie spalono. Otóż prokuratorzy dusz naszych znaleźli notatkę, wyobraźcie sobie Państwo, z której wynika, że Wojciech Jaruzelski (Jezu, ja nie mogę, co za odkrycie! Maryjko i Józefie Święty!) w latach 50. współpracował (sic!) z sowietami. Padłem, tchu nie mogłem złapać, w głowie mi się zakręciło. No dobra. Koniec żartów. Obawiam się, że po kilku latach w IPN-ie dojdą pewnie i do tego, że należał do PZPR. (...). A z kim miał współpracować, do cholery? Z CIA? Przecież służył nie w US Army, lecz w Ludowym Wojsku Polskim, totalnie podporządkowanym radzieckim władzom. Tak to było skonstruowane i już. Nawet dziecko, które zajrzy do Wikipedii, dojdzie do tego po 5 minutach. "
Podoba się?
Arkadiusz Franas wykazał się komsomolską czujnością i w godny pochwały sposób poparł słuszne działania władzy, która właśnie wysmażyła ustawę czyniącą z IPN narzędzie wpływu ubeckich kolegów i moskiewskich przełożonych Jaruzelskigo dysponujących kopiami spalonych dokumentów.Dzięki ustawie będą mogli sprawdzić, które z posiadanych kopii nie mają odpowiedników w państwowych archiwach, czyli nadają się do szantażowania pojawiających się w sferach publicznych TW i ich potomków, zainteresowanych jak córka "Bolka" czy córka "Różyczki" w ukryciu kompromitującej prawdy.
I to jest odpowiedź, dlaczego NIKT, czyli Arkadiusz Franas został wicenaczelnym.
Co za prymitywny aparatczyk
ckwadrat
Przeliczą się
filozof grecki
" Pisarstwo regionów" - czyżby nowy kierunek w literaturze?
Do: Dodam i każdego czytającego
Przyszła mi do głowy po przeczytaniu Twojego tekstu taka refleksja (troszkę obok, ale też i chyba nie za bardzo) że w Polsce pojawiła się nowa i dziwna tendencją w prozie.
Nagle głównymi miejscami gdzie rozgrywa się akcją danej powieści stają się "stare, niemieckie miasta" takie jak Wolne Miasto Gdańsk czy "Breslau" a główni bohaterowie są rozdarci swoją śląskością lub niemieckością.
Właśnie się zacząłem zastanawiać czy twórczość takiego Krajewskiego czy Huelle nie jest w jakiś sposób sponsorowana za pomocą niemieckich "mecenatów". Swego czasu rozmawiałem o Huelle z grupą znajomych (było to przy okazji tego jego słynnego sporu z Prałatem Jankowskim) i okazało się że każdy o nim słyszał , ale nikt nic z jego twórczości nie przeczytał. Ja zresztą przyznam się że też nie.
Podejrzewam że podobnie może być z Krajewskim. I tu jest zupełnie fantastyczna sprawa! Zobaczcie tylko w Wikipedii ja zatytułowane są wszystkie te jego kryminałki o Mocku! Słowo "Breslau" jest w każdym tytule!
I jeszcze jedno: proszę zwrócić uwagę na nagrody za twórczość i to że każdy z nich jest promowany tymi idiotycznymi "paszportami "POLITYKI"
http://pl.wikipedia.org/wiki/…
http://pl.wikipedia.org/wiki/…
Czy to aby na pewno są jeszcze polscy pisarze? Może to jest już jednak literatura niemiecka tyle że polskojęzyczna?
Nygus