Po dłuższej przerwie spowodowanej nawałem innych zajęć planowałem wpis podsumowujący naszą sytuację polityczną (wg mojej skromnej opinii). Wpis odwlekał się, nowych faktów przybywało, aż dzisiaj – przed chwilą – nastąpił impuls, na który zareagowałem niniejszą krótką notką. Dodam w tym miejscu, że oprócz stałej dawki programów informacyjnych (typowe uzależnienie zwierzęcia politycznego!) popadłem w nawyk systematycznego czytania bloga pt. „Posłuchaj, to do Ciebie...” autorstwa Toyaha. Dlaczego akurat ten blog – nie podejmuję się wytłumaczyć – kto go czyta, ten to zrozumie. Przyznając Toyahowi nader nieprzeciętną przenikliwość, czytam go – jak wszystko inne – krytycznie. Nawet bowiem, jeśli w jakieś sprawie miałbym pozostać w błędzie, to wolę zachować swoje mylne zdanie, niż przyjmować inne zdanie bez możliwie pełnego zrozumienia i przyjęcia wszystkich argumentów, które za tym innym przemawiają. To zresztą chyba jedna z głównych cech różniących przeciętnego sympatyka PiS od przeciętnego zwolennika PO. Zwolennicy PO chyba wręcz starają się wyłączyć myślenie, słuchając pokrętnych wypowiedzi członków PO. Wracając do Toyaha, prezentuje on ostatnio pogląd, że projekt PO znajduje się w nieporównanie gorszej kondycji niż wskazują na to sondaże, które „dostały małpiego rozumu”, bezpośredni nadzorcy tego projektu powoli wpadają w panikę, a ogół tego odrażającego polskiego establishmentu, zwanego przeze mnie czasem świniokracją, coraz bardziej nerwowo rozgląda się za nowym projektem tego rodzaju w miejsce PO.
Rzeczywiście – w ciągu dwóch lat Tuskowi i jego ludziom udało się przywrócić w społeczeństwie dojmujące pragnienie uczciwości i przejrzystości w życiu publicznym. Nie chodzi tu o oczekiwanie, że nastąpi jakiś stan doskonały – który, jak wiadomo, jest nieosiągalny – ale o przejście na zupełnie inny poziom uczciwości, niż to wszystko z czym mieliśmy do czynienia w tym nieszczęsnym dwudziestoleciu poza krótkimi przerwami. Inaczej mówiąc, o zmianę standardów z poziomu kraju III świata na poziom kraju bardziej cywilizowanego. Tego dojmującego pragnienia uczciwości nie udało się skanalizować w 2005 roku w kierunku światłego tandemu Tusk-Rokita, dlatego od tamtego czasu panuje próba całkowitego zamazania polityki przez pseudopolityczny bełkot i rechot skierowany przeciwko partii PiS, jej liderowi Jarosławowi Kaczyńskiemu oraz prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Kulminacją i największym sukcesem tej pseudopolitycznej nagonki (przy istotnym udziale bardziej wyspecjalizowanych socjotechnik) były oczywiście wybory w 2007 roku. Ten bełkot i rechot musiał kiedyś wyblaknąć – stać się parodią farsy, którą był od samego początku. Pytanie było tylko – jak zdeterminowany jest sam PiS i jego elektorat. A więc wytrzymaliśmy, a przyspieszony powrót pragnienia uczciwego państwa w najszerszej części naszego społeczeństwa został, jak mówię, wywołany przez samego Tuska i jego ludzi.
Dla mnie to oczywiste, ale na wszelki wypadek zaznaczam, że nie chodzi w tej walce o PiS, Kaczyńskich, czy ambicje kilku blogerów. Chodzi o coś znacznie większego, a mianowicie o kondycję, przyszłość, a niewykluczone, że nawet o samą egzystencję, naszego kraju – Polski. Żeby dobrze uświadomić sobie powagę sytuacji, trzeba po prostu wziąć pod uwagę, że przez ostatnie 20 lat, z krótkimi przerwami, Polską rządzili pośrednio lub bezpośrednio agenci obcych służb, dla których prawdziwy sukces naszego kraju, czy wręcz wybicie się go na lidera środkowoeuropejskiego regionu, jest najczarniejszym scenariuszem.
Wspomniałem, że mimo podobnych sympatii politycznych, w szczegółach zdarza mi się mieć odmienne zdanie od Toyaha, na którego powołałem się na wstępie. Otóż, jestem przekonany, że przeciwnik jest silny, zorganizowany i ma jeszcze asy w rękawie. Czy zaś ma powody do paniki, o tym dalej. My przeciwko jego organizacji mamy „tylko” prawdę i poczucie, że stoimy po słusznej stronie. Co gorsza, ogólny poziom świadomości zarysowanych powyżej podstawowych faktów o naszej ograniczonej suwerenności jest nadal bardzo niski w społeczeństwie, o wiele za niski. Dominuje przekonanie o niezrozumiałych wojnach na górze i wspomniane pragnienie zmiany standardów życia publicznego.
Dzisiaj zaszło w sumie dobne wydarzenie, które jednak tak sympatycznie mi się skojarzyło ze spostrzeżeniami Toyacha na temat paniki wśród agentury zarządzającej Polską, iż postanowiłem podzielić się nim czym prędzej.
Zanim przejdę ad rem, muszę tu zaznaczyć jeszcze jedną z tych oczywistych spraw, które przed społeczeństwem są skrzętnie ukrywane. Chodzi tu o rozmieszczenie agentów służb na ważnych stanowiskach w najważniejszych redakcjach – w prasie, radiu i tv. Nie możemy poznać szczegółów tej działalności (także dzięki światłemu TK – wyrok z kwietnia 2007 w sprawie lustracji), ale jej przejawy są na tyle widoczne, że nie będę tego faktu szerzej uzasadniał, a przynajmniej nie w tym miejscu.
Incydent, o którym piszę, będzie znany widzom programu Tomasza Sakiewicza „Pod Prasą”. Przestrzegałbym od razu przed trywialnym kojarzeniem tego dziennikarza jako sympatyzującego z PiS, w przeciwieństwie do sympatyzujących z PO całych redakcji np. „Gazety Wyborczej” czy TVN24. Nie dajmy się zwieść twierdzeniom, że istnieje tu symetria. Tomasz Sakiewicz reprezentuje przede wszystkim określone poglądy, które rzeczywiście w wielu sprawach zbieżne są do tego, co mówi PiS i co myśli elektorat tej partii. A redaktorzy z „Gazety Wyborczej” czy TVN24 mają nie tyle poglądy, ile realizują propagandowe wytyczne, co więcej robią to na chama i bezwstydnie. W programie Sakiewicza „Pod prasą” zawsze byli obecni przedstawiciele różnych opcji politycznych – nawet dziennikarze tak zaangażowanych mediów jak radio Tok FM. Przy czym dzięki osobowości Tomasza Sakiewicza dyskusje odbywały się spokojnie, wręcz w niezwykle kulturalnej atmosferze, gdzie każdy był sprawiedliwie dopuszczony do głosu bez przerywania w połowie myśli, jak to nagminnie dzieje się choćby w TVN24. Spotykane na niektórych blogach stwierdzenie, że TVP jest „pisowska”, jest niczym więcej jak bezmyślnym powielaniem chorobliwych kłamstw i fobii „Gazety Wyborczej”. Nawet program „Pod Prasą” – prowadzony kulturalnie i obiektywnie – był obecny na antenie dość krótko, przy czym dostał bardzo słabą porę emisji, a po przejęciu władzy w TVP przez Farfała został natychmiast zdjęty. Nawiasem mówiąc, ciekawą prawicę reprezentuje Farfał i jego patroni z LPR, skoro w telewizji działał on głównie na rzecz układu. Jednym z efektów odejścia Farfała było przywrócenie programu „Pod Prasą”, ale obawiam się, że jednak na krótko.
Dzisiaj gośćmi Tomasza Sakiewicza była Małogrzata Naukowicz – radio Tok FM, Sławomir Jastrzębowski – Superexpress i Jerzy Jachowicz. Nadmienię – wielu może o tym już nie pamiętać – że Jerzy Jachowicz to nietuzinkowy dziennikarz śledczy: za pisanie o wpływach esbecji w strukturach polskiego państwa zapłacił najwyższą cenę. W Polsce nie są to popularne tematy, ale bliższe szczegóły zachował jeszcze np. New York Times, którego artykuł polecam zainteresowanym: Polish Police Accused in a Fatal Fire. Z tego względu trudno dziwić się dzisiejszej odwadze Jerzego Jachowicza w mówieniu o niewygodnych sprawach – osobiście odnoszę wrażenie, że on po prostu nie musi się już bać. Pierwsza część programu była poświęcona dość sensacyjnym informacjom dzisiejszej „Rzeczpospolitej” na temat afery hazardowej: dzięki zeznaniom Ryszarda Sobiesiaka w prokuraturze potwierdza się wersja Mariusza Kamińskiego dotycząca przecieku na temat akcji CBA. Druga część była poświęcona kandydatom PO na prezydenta, chodzi o Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego. W materiale wprowadzającym do dyskusji wspomniano o pewnej słabości tego pierwszego: w przypadku kandydowania na prezydenta dziennikarze i opozycja mogliby wypomnieć mu jego związki z ludźmi WSI. I tu po krótkiej dyskusji doszło do najciekawszego momentu. Jerzy Jachowicz, wypowiadając się jako ostatni, powiedział: „Jeśli chodzi o Komorowskiego, to jedna rzecz jest niebezpieczna. Mianowicie, że on – podobnie zresztą jak Janusz Onyszkiewicz, swego czasu również jako Minister Obrony narodowej – oni dali się omotać tym starym oficerom WSI z generalicji, sztabowi generalnemu, i oni byli właściwie bezwolnymi wykonawcami sugestii i obrazu prowadzenia armii, prowadzenia WSI, właśnie przez tych starych doświadczonych, często szkolonych w Moskwie, oficerów wywiadu.” Wszystko wskazuje na to, że po tym jak to zdanie poszło w eter (program był na żywo) komuś nagle puściły nerwy. Sławomir Jastrzębowski zdążył jeszcze zacząć zdanie po czym... program został po prostu przerwany. Ot, tak; ktoś nacisnął guzik i ekran telewizji stał się czarny, jedynie w rogu widniało logo TVP1 z wymownym napisem poniżej „na żywo”. Program nie został wznowiony. Po kilkunastu sekundach pojawiły się reklamy. Coś takiego w – jak to się mówi – wolnej Polsce nie zdarza się często, dlatego jestem ciekaw, jakie będą następstwa tego incydentu oraz jak będzie on tłumaczony.
Podejrzewam, że – jeśli w ogóle będzie jakaś sprawa – to jak zwykle atak pójdzie wielotorowo. Z jednej strony będzie wyjaśnienie, że był jakiś problem techniczny, przy czym osoby doszukujące się drugiego dna zostaną wyśmiane jako oszołomy. Z drugiej strony pójdzie atak na samego Tomasza Sakiewicza i wszelkie inne próby doszukiwania się ciemnych stron miłościwie nam panującej ekipy Donalda Tuska. Komorowski zostanie przywołany jako jednostka pełna wszelkich cnót i zalet, o kryształowym wręcz życiorysie.
I na tym można by poprzestać – taką narrację przyjmą desperaci, którzy jeszcze wierzą Tuskowi, „Wyborczej” etc. Spróbujmy jednak jeszcze pokusić się, nie przesądzając sprawy – problem techniczny czy interwencja oficera dyżurnego – o pewien eksperyment myślowy. Gdyby takie zdarzenie miało miejsce w programie – dajmy na to – Tomasza Lisa, w trakcie rytualnych klątw rzucanych na braci Kaczyńskich przez jakiegoś zaślepionego nienawiścią platformersa, to dopiero byłaby afera! „Gazeta Wyborcza” dałaby nazajutrz na pierwszej stronie wielki paniczny tytuł w stylu „Reżim Kaczyńskich wraca”, a pod spodem mniejszymi literami „... na razie w TVP”. I miesiącami opinia publiczna debatowałaby na temat – co się w tej „pisowskiej” telewizji wyprawia, wręcz zmuszając utrudzonego premiera, by wykonał kolejne podejście do przejęcia lub zniszczenia mediów publicznych.
Zamknę ten wpis, wracając do wspomnianej na wstępie przenikliwości Toyaha. Może oni tam faktycznie popadli już w lekką psychozę, skoro decydują się na tak jaskrawe odkrycie swoich możliwości, celów i fobii za jednym głupim posunięciem. Gdyby ten program poszedł normalnie, to pewnie nikt nie zwróciłby na niego większej uwagi. Wszak „porządni” dziennikarze nawet nie wspominają o Sakiewiczu. Tak kiedyś oficjalnie zaleciła jakaś młoda dziennikarka z „Wyborczej”, przemawiając w TVN24 – powiedziała, że wszystko, co wiąże się z Tomaszem Sakiewiczem i „Gazetą Polską”, trzeba całkowicie przemilczeć, bo samo podejmowanie dyskusji jest już tu szkodliwe. A teraz oni pokazali jak na dłoni, co ich zabolało. Komorowski musi być ich wielką nadzieją na pokonanie Lecha Kaczyńskiego. Związki Komorowskiego z WSI muszą być faktem, skoro tak starają się to ukryć, widocznie bardzo im zależy na tym, by w przestrzeni publicznej ta tematyka nie funkcjonowała, a już zwłaszcza nie w kontekście moskiewskich patronów WSI. W końcu, pośrednio pokazali też swoje możliwości, czyli to, o czym już tu wspomniałem – że faktycznie są obecni w mediach. Osobiście sądzę, że zarówno na stanowiskach eksponowanych (tu każdy może we własnym zakresie typować funkcjonariuszy), jak i nieeksponowanych.
A ja myślałem , że to moja
Filozof grecki,
Filozof
pod prasą - mozna obejrzec
Witaj Filozofie
ckwadrat,
Piorun?
Admin
Serdecznie dziękuję
Marzę o tym,
Z Komorowskim nie byłbym taki pewien
Oglądałem program...
Ciekawe
Filozofie, właśnie sobie oglądam