Polskie grona gniewu

Przez Gadający Grzyb , 18/04/2015 [18:30]

Polskiego rolnika czeka degradacja z pozycji samodzielnego gospodarza do wywłaszczonego, najemnego wyrobnika.


I. Wielka Depresja

Dziś na samym początku chciałbym przypomnieć klasyczną powieść Johna Steinbecka „Grona gniewu” - a dlaczego, o tym za chwilę. Otóż mamy w niej opisany świat najemnych robotników rolnych w Stanach Zjednoczonych doby Wielkiego Kryzysu. Warto odnotować, że autor bazował w znacznej mierze na własnych obserwacjach, w tym metodzie zwanej w socjologii „obserwacją uczestniczącą” - przez dłuższy czas podróżował i pracował razem z robotnikami, żył z nimi w specjalnych obozach - słowem, dzielił większość ich doświadczeń. Opisanych w książce najemników łączy pochodzenie – niemal wszyscy są zdeklasowanymi farmerami, którzy na skutek fatalnego splotu okoliczności utracili swe gospodarstwa. Mechanizm był zawsze ten sam. Farmy funkcjonowały na bankowych kredytach - a więc jakby z permanentnym wyrokiem wiszącym nad głowami. Wystarczyło wahnięcie koniunktury, by dług zaciągnięty na poczet przyszłych plonów zmienił się w morderczą pętlę. I takie tąpnięcie nadeszło właśnie w latach 30-tych XX wieku. Najpierw wybuchł Wielki Kryzys, zaś wkrótce potem nastąpił okres tzw. „Dust Bowl” – w latach 1931 – 1938 susza połączona z nadmierną eksploatacją gleb wywołała klęskę żywiołową na obszarach Wielkich Równin. Na porządku dziennym były potężne burze pyłowe wskutek których areały uprawne na masową skalę traciły wierzchnie, żyzne warstwy gruntów – ziemia była po prostu „wywiewana” w gigantycznych tumanach pyłu, w efekcie czego wyjałowieniu uległy setki milionów hektarów. Krótko mówiąc – kataklizm. Ta klęska połączona z Wielką Depresją spowodowała obniżenie wartości produkcji rolnej w USA o 60%.

Jak łatwo się domyślić, zadłużone farmy zostały przejęte wraz z domami i wszystkim co miało jakąkolwiek wartość przez banki, a farmerzy z dnia na dzień stali się bezdomnymi wyrzutkami, uwożąc resztki ocalonego dobytku na zdezelowanych pick-upach. Rozpoczęła się gigantyczna wędrówka ludów. Dotychczasowi samodzielni rolnicy wywłaszczeni i pozbawieni źródeł egzystencji ruszyli, jak to się kiedyś u nas mówiło - „na bandos”, głównie do Kalifornii, pracować przy zbiorach brzoskwiń i pomarańczy. Powieść Steinbecka wyjątkowo naturalistycznie opisuje to ludzkie pandemonium, ogrom nędzy, upodlenia, głodu, chorób, śmierci - ze wszystkimi konsekwencjami. Praca w półniewolniczych warunkach, obozy dla uchodźców niewiele różniące się od konc-łagrów, rozpad więzi, konflikty z prawem, pogarda ze strony miejscowych okazywana „oklakom” - jak nazywano przybyszów od nazwy stanu Oklahoma najsilniej dotkniętego przez tragedię, których szybko zaczęto przyrównywać do zwierząt - „bo przecież” - argumentowano - „ludzie nie byliby zdolni do wegetowania w takich warunkach”. Wygranymi okazywały się jedynie, jak zwykle zresztą, banki, przejmując ogromne tereny za stosunkowo niewielkie kwoty niespłaconych kredytów.

II. W pętli długów

Wspomnienie tej lektury nasunęło mi się w związku z niedawnymi rolniczymi protestami, pod pewnymi względami bowiem sytuacja polskich chłopów przypomina położenie amerykańskich farmerów z przedednia wielkiego krachu. Może nie grozi nam katastrofa ekologiczna, która dobiła ich odpowiedników z USA, lecz zapaść finansowa związana z rynkowymi zawirowaniami jest jak najbardziej realna. Jeśli wsłuchamy się w to co mówili zwykli uczestnicy demonstracji, to nawet biorąc poprawkę na tradycyjną skłonność do narzekania spod znaku „ciężkiej doli chłopa”, można wychwycić nader niepokojące tendencje. Przede wszystkim, polski sektor rolniczy uzależniony jest od kredytów. Kredyty zaciągane są na maszyny, nawozy, środki ochrony roślin, zabudowania gospodarcze – czyli na niemal wszystko co niezbędne do prowadzenia normalnego gospodarstwa.

Warto w tym momencie wspomnieć o szyderstwach reżimowej propagandy, pokpiwającej, że ci rolnicy chyba nie są tacy biedni, skoro stać ich na ciągniki Lamborghini za kilkaset tysięcy. Spróbujmy więc rozsupłać pewien splot współzależności. Otóż producent kalkuluje ceny tak, by były one dostosowane do unijnych dopłat. Skoro UE dopłaca rolnikowi do inwestycji w sprzęt tyle a tyle, to ustawiamy ceny tak, by dopłata trafiła do producenta wraz z kredytem zaciągniętym na resztę wartości maszyny. Na podobnej zasadzie firmy pogrzebowe dostosowują cenę usługi do aktualnej wysokości zasiłku pogrzebowego wypłacanego przez ZUS. Mamy zatem efekt przepompowywania pieniądza – kieszeń rolnika jest jedynie nieistotnym przystankiem. Eurofundusze wraz z zaciągniętymi kredytami trafiają koniec końców do zagranicznego producenta – w tym przypadku włoskiego. Z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia, gdy ruszyły eurofundusze na zakup nowoczesnych sortowni owoców. Tak się składa, że producentem oraz dostarczycielem owych sortowni były firmy niemieckie. Zatem Niemcy, jako płatnik netto napędzały w ten sposób rynek zbytu dla swego przemysłu – pieniądze tak czy inaczej wracały do niemieckiej gospodarki, u nas były tylko przez chwilę. Polski rolnik, sadownik zostaje wprawdzie z maszynami, ale też i z kredytem do spłacenia, zaciągniętym na resztę inwestycji. Tak więc środki europejskie i kredyty stanowią wzajemnie napędzający się mechanizm - nie tylko w rolnictwie zresztą.

Z powyższego obrazu wynika, że polskie rolnictwo funkcjonuje w nieustannej pętli długów. Wystarczy kryzys w którymś z sektorów, spadek cen, nieurodzaj, lub przeciwnie – nadpodaż i nagle okazuje się, że na podwórku melduje się komornik zajmujący wszystko jak leci – nawet sprzęt pożyczony od sąsiada, co mogliśmy ostatnio zaobserwować na przykładzie pechowego rolnika spod Mławy. Powtórzmy – przy takiej skali uzależnienia od banków, nad polską wsią krąży nieustanne widmo bankructwa, a prowadzenie działalności rolnej przypomina ciągłą walkę o przetrwanie – z dnia na dzień, z sezonu na sezon.

III. Grona gniewu 2016?

Do czego może to doprowadzić nas w najbliższych latach? Trzeba pamiętać, że polskie rolnictwo jest cierniem w oku europejskich potentatów – produkuje tanio, efektywnie, zdrowo, potrafi wykazywać się elastycznością, zatem w interesie konkurencji leży obezwładnienie go, docelowo zaś – wygaszenie, lub przejęcie, tak jak innych gałęzi naszej gospodarki. Mieliśmy już do czynienia z zamordowaniem polskiej branży cukrowniczej przed przystąpieniem do UE, co dla Niemiec było interesem kluczowym na tyle, że rękoma polskich służb odurzono broniącego polskiego cukrownictwa Gabriela Janowskiego, skutecznie ośmieszając temat w oczach opinii publicznej. Z kolei na początku lat dziewięćdziesiątych najbardziej przedsiębiorczych rolników wpędzono w pułapkę kredytową polegającą na wprowadzeniu zmiennej stopy procentowej, co poskutkowało falą bankructw. W tej sytuacji i tak należy pogratulować polskiej wsi odporności na ciosy.

Jednocześnie jest coś, na co zachodnie koncerny ostrzą sobie zęby – to ziemia. W chwili obecnej wykupywana jest metodą „na słupa”, lecz z perspektywy strategicznych celów gospodarczych jest to metoda niewydajna, detaliczna i amatorska. Jednak sytuacja wkrótce ulegnie diametralnej zmianie za sprawą uwolnienia obrotu gruntami rolnymi od 1 maja 2016 roku, kiedy skończy się okres ochronny i zagraniczne podmioty będą mogły przejmować ziemię już „na legalu”. I tu właśnie z punktu widzenia interesów koncernów spożywczych i banków nieocenione może stać się owo permanentne zadłużenie polskiego rolnictwa. Wystarczy kilka sztucznie indukowanych kryzysów, by rozpętać na polskiej wsi spiralę upadłości, przy której obecne trudności związane z rosyjskim embargiem okażą się małym piwem. Tak się bowiem składa, że instytucje finansowe traktują płody rolne jako lokatę kapitału i mogą niemal dowolnie manipulować cenami bądź to „zamrażając” obrót i grając na zwyżkę, bądź przeciwnie – uwalniając swe „aktywa” zasypywać rynek i powodować kryzys nadpodaży. Jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego np. ceny pszenicy skaczą na światowych giełdach pozornie bez żadnej racjonalnej przyczyny, właśnie ma odpowiedź. W konsekwencji polskie gospodarstwa rolne, które utracą wypłacalność czeka fala przejęć przez banki, bądź wykupywania wraz z długami przez wielkie podmioty z branży spożywczej – czyli dokładnie tak, jak w przywołanych na wstępie „Gronach gniewu”, z tą drobną różnicą, że tam ziemię przejmowały mimo wszystko banki amerykańskie i grunty pozostawały wciąż w amerykańskim stanie posiadania, a tu trafią w ręce obcych. Czyli to, czego nie udało się dokonać Bismarckowi, carowi i komunistom, może powieść się dzisiejszym spekulantom, zaś polskiego rolnika czeka degradacja z pozycji samodzielnego gospodarza do wywłaszczonego, najemnego wyrobnika.

A rząd? No cóż, Bułgaria, Litwa, Słowacja i Węgry starają się zabezpieczyć, za co Komisja Europejska już grozi im paluszkiem, jednak patrząc na postawę gabinetu Ewy Kopacz w kwestii frankowiczów i nadskakiwanie bankowemu lobby, trudno mieć wątpliwości po czyjej stanie stronie i jaka czeka nas przyszłość, jeśli w tym roku nie pogonimy tej sprzedajnej bandy do wszystkich diabłów.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 14 (13.04-19.04.2015)

Slavus

Slavus

10 years 6 months temu

Niewątpliwa troska o polskie rolnictwo i polską własność ziemi rolnej przemawia za autorem artykułu. Łatwo jednak dostrzec kilka błędnych przesłanek, na których oparł się Gadający Grzyb. Błędnie nazywa np. protestujących producentów rolnych chłopami. Protestowali bowiem wielkoobszarowi przedsiębiorcy rolni z terenów, gdzie skomasowane są areały po byłych PGR-ach. Główną przyczyną ich protestów nie jest sprzeciw wobec banków, ani chęć obrony ziemi przed wykupem zagranicznym,to tylko deklaratywne postulaty. Prawdziwą przyczyną akcji protestacyjnych i lobbingu politycznego jest bowiem dokupienie przez nich ziemi na preferencyjnych warunkach z zasobów Agencji Nieruchomości Rolnych. Gospodarstwa chłopskie są liczne na terenach przewagi elektoratu PiS i PSL, na wschód od Wisły. Chłopskie gospodarstwa produkują niewiele, a drobnych rolników nie stać ani na dokup gruntów, ani na drogie kombajny czy ciągniki, ani modernizacje gospodarstw - unijne dopłaty pełnią tam raczej rolę socjalną. Niektórzy wielkoobszarowi przedsiębiorcy rolni być może nawet z myślą o odsprzedaży swej ziemi po 1 maja 2016 roku tak głośno dziś protestują... To ludzie jeżdżący limuzynami i z wynajętymi adwokatami! Sieją, rzadziej hodują, tylko to co jest w danym roku opłacalne dotacyjnie. Na Pomorzu Zachodnim zjawisko słupów jest głośne, ale marginalne, więcej jest spółek rolnych z udziałem kapitału niemieckiego, duńskiego czy holenderskiego. O strukturze areałów w Polsce jest dobrze poinformowana prof. B. Fedyszak - Radziejowska. Owe kombajny czy traktory są sprzedawane z potężnym dofinansowaniem unijnym i służą po to, aby dwóch - trzech pracowników "obrobiło" pola, zamiast 200 czy 300, których praca kosztuje więcej i do tego podlegają ZUS a nie KRUS. Osobna sprawa to polityczne układy i lobbing. Kto jest największym posiadaczem? Ano Artur Balazs, który ma wpływ na Izby Rolnicze i związki rolnicze... natomiast została odrzucona jego aplikacja do PSL. Natomiast ziemia jest w znacznej mierze dzierżawiona przez ANR, lub użytkowana tzw. bezumownie (nawet są zajazdy na grunty agencyjne, bo dopłaty otrzymuje się za uprawianie, a nie za tytuł prawny do ziemi). Oczywiście urzędnicy ANR nie są święci i też lubią się "podroczyć" z chętnymi na zakup ziemi lub szukają dziury w całym u słabszych dzierżawców. Urzędnicy wcale nie tylko z rekomendacji ZSL-PSL... lecz w dużej mierze z PO, a wśród nich wielu, którzy zmienili przynależność partyjną z PiS. Myślę, że rozjaśni to nieco problem. Nie wszyscy, którzy głośno protestują pod Sejmem to zaraz patrioci, co to Niemca nie chcą :)
Domyślny avatar

Każdy jest chłopem, no chyba że jest babą ;) Po drugie - lepiej, by ziemia należała do polskich wielkoobszarowych farmerów, niż do obcego kapitału. Oczywiście z zakazem odsprzedaży zagranicznym podmiotom. Po trzecie - przez moje miasteczko przejeżdżała kawalkada naprawdę dobrych ciągników z okolicznych wsi w drodze na protest, a u mnie akurat dominują stosunkowo niewielkie gospodarstwa. Większe areały mają tylko okoliczni sadownicy.
Slavus

Po pierwsze i drugie - nie jestem pewien czy dajmy na to taki polski wielkoobszarowy farmer - "chłop, "gendermen" Paweł Piskorski "gospodarzy" tylko po to, aby nie musiał stale wygrywać w kasynie... :)Zakaz odsprzedaży cudzoziemcom nie wchodzi w rachubę, można tylko obostrzyć sprzedaż np. kwalifikacjami czy rodzinna tradycją. Po trzecie - ciągniki z owej kawalkady wcale nie muszą należeć do kierujących nimi, choć nie wykluczam. Opłacalność produkcji rolnej to w przypadku dobrych i średnich klas ziemi - areał 30-50 ha. Słabszych gleb to już 100 ha.Dopłaty unijne to 40 do 65 % ceny ciągnika. Dlatego rolnik na 30 ha dobrej gleby na Kujawch, Mazowszu czy w Lubelskiem jest w stanie udźwignąć kredyt na ciągnik, jeśli dodatkowo ma iny dochód lub... sady. Generalnie areał przedstawia się tak: Jednostka podziału administracyjnego kraju Średnia wielkość powierzchni gruntów rolnych w gospodarstwie rolnym w 2014 roku (w hektarach) Województwo dolnośląskie 16,22 Województwo kujawsko-pomorskie 15,30 Województwo lubelskie 7,54 Województwo lubuskie 20,92 Województwo łódzkie 7,61 Województwo małopolskie 3,95 Województwo mazowieckie 8,55 Województwo opolskie 18,22 Województwo podkarpackie 4,63 Województwo podlaskie 12,24 Województwo pomorskie 19,00 Województwo śląskie 7,37 Województwo świętokrzyskie 5,57 Województwo warmińsko-mazurskie 22,92 Województwo wielkopolskie 13,51 Województwo zachodniopomorskie 30,29 Średnia wielkość powierzchni gruntów rolnych w gospodarstwie rolnym w kraju w 2014 roku wynosi 10,48 ha. Nie można się dziwić psu, że szczeka. Nie można się dziwić, że banki zachodnie i dealerzy zachodnich maszyn rolniczych zarabiają. Problem polega na tym, że brakuje polskich banków i polskich fabryk sprzętu rolniczego, które powieliłyby system niemiecki. Program PROW na lata 2014-2020, (a czytałem :)) jednak zależy w dużej mierze od polskich polityków. Podobnie sprawa się ma z działalnością agencji rolnych. Np. urzędnicy krezusi w ANR (dlaczego ?)i biedacy w AMiRR. Ziemia z zasobów ANR moim zdaniem powinna być pilnie przekazana gminom, bo to jedyny obecnie potencjalny wentyl bezpieczeństwa wobec maja 2016 r. Nie wystarczy wywiesić biało-czerwoną flagę i cieszyć się z każdego protestu przeciwko rządowi bez głębszej refleksji, jak ma w zwyczaju często największa opozycyjna partia. Ukłony i dzięki za poruszenie tematu.
Domyślny avatar

O tym sprzęgnięciu dopłat z kredytami pisałem w tekście - tak, to jest patologia. Co do obrony ziemi przed wykupem przez obce podmioty - można korzystać z wzorców przetestowanych w innych krajach. Janusz Wojciechowski ciekawie o tym napisał (mam wręcz wrażenie, że czytał mój tekst w "Polsce Niepodległej" ;) ) http://niezalezna.pl/66009-pa…