Paweł Wroński, który przedstawił się niedawno na łamach "Gazety Wyborczej" jako członek mafijnej Rodziny, której ojcem chrzestnym jest słynny don Michnik (zob. http://blogpress.pl/node/18044), zdradził się, w jaki sposób chce "sprzątnąć" z polskiej sceny politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Żeby go unieszkodliwić, chce go zwabić do Pałacu Prezydenckiego i tutaj odstrzelić mu w przedpokoju cojones (ten zwrot z użyciem polskiego słowa "jaja" brzmi niestety zbyt wulgarnie).
Cyngiel don Michnika nie wyjawił swego szatańskiego planu expressis verbis, ale jest on łatwy do rozszyfrowania, bo z jednej strony stwierdził, że miejsce Kaczyńskiego jest w przedpokoju ważnych polityków, a z drugiej - oburzył się, że nie przychodzi on do Pałacu Prezydenckiego na wezwanie Bronisława Komorowskiego. W "Gazecie Wyborczej Wroński napisał: "Może prezes pojedzie do Brukseli (...) Może do Kijowa (...) ... w tych wszystkich miejscach zostanie potraktowany tak, jak zgodnie ze swoim statusem i rangą powinien być potraktowany. Pozostanie w przedpokoju." (http://wyborcza.pl/1,75968,15084614,Dasy_prezesa_…) Natomiast w Radiu TOK FM żołnierz mafii czerskiej "nie wytrzymał", bo "jego zdaniem to niedopuszczalne, żeby prezes PiS odmawiał brania udziału np. w RBN [Radzie Bezpieczeństwa Narodowego]" (http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103087,15078233,Wrons…). Skoro według Wrońskiego Kaczyński nie może liczyć na to, że raczą się z nim spotkać jacyś niezidentyfikowani "politycy unijni" oraz Janukowycz, to nie ulega wątpliwości, że również przez Komorowskiego "zostanie potraktowany tak, jak zgodnie ze swoim statusem i rangą powinien być potraktowany", czyli "pozostanie w przedpokoju". Przecież gdyby prezydent III RP postąpił inaczej i zaprosił Kaczyńskiego do salonu, to by oznaczało, że uważa się za gorszego nie tylko od "gardzących" polskim byłym premierem "polityków unijnych", ale nawet od niemile widzianego na europejskich salonach politycznych prezydenta Ukrainy! Zatem jest jasne, że Komorowski nie zamierzał się tak naprawdę z Kaczyńskim spotkać! Chciał go jedynie ściągnąć do przedpokoju prezydenckiego i tutaj go upokorzyć, wiedząc lub nie wiedząc, że cyngiel Wroński czyha w tym miejscu na przywódcę opozycji, żeby dokonać na niego zamachu i unieszkodliwić go wreszcie raz na zawsze! W ten sposób miało być zrealizowane "ostateczne rozwiązanie problemu Kaczyńskiego w Polsce" przez Rodzinę don Michnika.
Ten genialny plan nie mógł być zrealizowany nie tylko z powodu braku kooperacji ze strony byłego premiera, który do przedpokoju Komorowskiego przyjść nie chciał, ale również z powodu braku konsekwencji prezydenta, sprawującego swą funkcję z łaski mafii czerskiej, który niespodziewanie zgodził się na spotkanie z zastępcą prezesa PiS Adamem Lipińskim. Nic zatem dziwnego, że cyngiel don Michnika "nie wytrzymał" i zrugał nie tylko Kaczyńskiego, ale również Komorowskiego: "Nie rozumiem, dlaczego mimo oczywistych afrontów ze strony Kaczyńskiego i jego nieobecności na posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego prezydent osobiście przyjął wiceszefa jego partii." Wroński uznał, że to "naraża prestiż głowy państwa na szwank". To jest oczywiście typowa "gadka szmatka", bo w rzeczywistości Wrońskiemu chodzi o to, że Komorowski uniemożliwił tym spotkaniem z wiceprezesem PiS zwabienie Kaczyńskiego na miejsce jego politycznej likwidacji (oczyma duszy swojej już widzę na pierwszej stronie GW zdjęcie skrzywionej twarzy byłego premiera i napisany wielkimi literami tytuł tekstu Wrońskiego: "Prezes stawił się w przedpokoju na wezwanie prezydenta, ale nie dostąpił zaszczytu spotkania z nim, bo się potknął, przewrócił i zakrwawiony trafił do szpitala!").
Ostatnio cyngiel Wroński ma bardzo złą passę i "zamiast skorzystać z okazji, żeby siedzieć cicho" (są to słowa jednego z "polityków unijnych"), chlapie głupstwa na prawo i lewo. Na przykład w Radiu TOk FM powiedział, że "Jarosław Kaczyński jest na utrzymaniu z naszych podatków", i że "ze swoich podatków płacimy na tego gościa, który jest od dłuższego czasu na utrzymaniu państwa".
Przeanalizujmy tę wypowiedź pod względem logicznym. Ponieważ padła ona podczas dyskusji z udziałem Janiny Paradowskiej oraz Janusza Czapińskiego, słowa "płacimy" oraz "nasze podatki" odnoszą się do tych właśnie dyskutantów. Wszyscy oni należą do mafii czerskiej kontrolującej Trzecią RP i są de facto "na utrzymywaniu państwa", gdyż rząd Don(alda) Tuska finansuje ich pensje, przelewając co roku miliony złotych na konta Radia TOK FM (cała trójka otrzymuje w nim honoraria za zwalczanie opozycji), "Gazety Wyborczej" (przekazuje ona następnie część naszych pieniędzy na konto Wrońskiego), "Polityki" (w tym tygodniku zarabia Paradowska) oraz Uniwersytetu Warszawskiego i Polskiej Akademii Nauk (stąd czerpie swoje dochody Czapiński). Przypomnę, że według upublicznionych ostatnio informacji połowa (dokładnie 51,6 proc.) pieniędzy wydawanych przez rząd Don Tuska na reklamy w dziennikach trafia do "Gazety Wyborczej", zaś w tygodnikach - do "Polityki" (47 proc.) (zob. http://niezalezna.pl/49109-tyle-rzad-placil-mains…). Kwoty wymienione w raporcie przygotowanym przez zespół parlamentarny ds. obrony wolności słowa, to jedynie część dotacji rządowych w formie reklam dla tych najważniejszych prorządowych mediów. Nie są w nim bowiem uwzględnione pieniądze od instytucji podległych ministerstwom oraz od państwowch firm, zarządzanych przez kolesiów Don Tuska i jego mafijnej rodziny, wchodzącej w skład cosa nostra, kierowanej przez ojca chrzestnego don Michnika. Spora część comiesięcznych dochodów Wrońskiego i innych członków Rodziny, której głowa urzęduje przy Czerskiej, pochodzi zatem z kieszeni wszystkich Polaków, z których mniej więcej 1/3 to wyborcy PiS. Zabierane im w formie podatkowego haraczu pieniądze trafiają do mafijnej kasy.
Jest tak oczywiście wbrew woli wyborców PiS, którzy na to co się dzieje w III RP, traktowanej przez mafię czerską jak jej udzielny folwark, nie mają żadnego wpływu. Polacy głosujący na partię Kaczyńskiego składają się też - tym razem z własnej woli - na pochodzącą z budżetu państwa dotację dla tej partii (jej wysokość zależy od liczby głosów uzyskanych w wyborach). Zatem Wroński, który jest opłacany pieniędzmi zabieranymi przez Don Tuska wszystkim Polakom, w tym również zwolennikom partii Kaczyńskiego, kłamie w żywe oczy, twierdząc, że były premier otrzymuje od niego pieniądze. On na PiS grosza nie daje i nie ma prawa do stawiania prezesowi tej partii jakichkolwiek żądań!
Z tego co pisze Wroński wynika, że coś mu się pomyliło i traktuje Kaczyńskiego jak urzędnika państwowego, który musi się stawiać w Pałacu Prezydenckim na każde żądanie prezydenta jako głowy państwa! Świadczy o tym ten fragment tekstu adresowany do byłego premiera: "niech przypomni sobie, jak w listopadzie 2007 r. na wezwanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie stawił się w Pałacu minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, a usprawiedliwienie przysłał faksem. Ówczesny rzecznik prezydenta Michał Kamiński grzmiał: "Jeśli to jest grzeczność, to on jest małą dziewczynką". W styczniu następnego roku minister Sikorski na wezwanie prezydenta na gwałt leciał z Brukseli do Warszawy, by relacjonować, po co jedzie na Ukrainę." Porównanie roli pełnionej w ustroju demokratycznym przez szefa partii opozycyjnej z rolą ministra, czyli wysokiego urzędnika państwowego, nasuwa przypuszczenie, że bawiąc się swoim malutkim pistolecikiem, który nosi na co dzień w spodniach, cyngiel Wroński zranił się w głowę i stracił zdolność logicznego myślenia. Tylko człowiek z uszkodzonym mózgiem może wypisywać takie głupoty! Prezydent może wzywać do stawienia się w Pałacu Prezydenckim każdego urzędnika, a w szczególności ministra spraw zagranicznych, bo takie prawo daje mu konstytucja. Natomiast nie ma takich uprawnień w stosunku do szefów partii opozycyjnych, bo nie jest ich zwierzchnikiem! Oni są suwerenni w podejmowaniu decyzji, czy przyjąć, czy odrzucić zaproszenie prezydenta, który chociaż - jak pisze Wroński - "formalnie stoi ponad partiami", to w rzeczywistości reprezentuje interesy jeśli nie jednej, to najwyżej kilku z nich. Poza tym, każde stronnictwo polityczne ma prawo delegować na rozmowy z prezydentem swojego dowolnego przedstawiciela. Nie ma żadnego obowiązku, żeby to był jego prezes czy przewodniczący. Przypomnę, że bardzo często zdarza się w europejskich krajach demokratycznych, że kandydatem na premiera nie jest wcale jej formalny szef (tak na przykład było wielokrotnie w RFN w przypadku SPD i CDU). Podobna sytuacja miała też miejsce w Polsce w 2005 r., gdy to nie przewodniczący PO Don(ald) Tusk, lecz Jan Maria Rokita był przez tę partię upoważniony do reprezentowania jej w rozmowach z najważniejszymi politykami w Polsce. Kto wie, czy Lipiński nie zostanie po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych nowym premierem? Jest to na przykład możliwe, gdyby Kaczyński był prezydentem.
Kompletną brednią jest zatem ta dotycząca prezesa PiS wypowiedź Wrońskiego w radiu Agory: "Jego psim obowiązkiem jest uczestniczenie w konstytucyjnych gremiach, bo to jest jego zawód i za to dostaje pieniądze." Jedynym aktem prawnym dotyczącym Rady Bezpieczeństwa Narodowego jest artykuł 135 konstytucji, w którym jest napisane, że "organem doradczym Prezydenta Rzeczypospolitej w zakresie wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa państwa jest Rada Bezpieczeństwa Narodowego". Zatem nie ma w nim nic na temat "obowiązku uczestniczenia" w niej przez szefów partii opozycyjnych. Prezes PiS nie jest jej członkiem i nie ma żadnego "psiego obowiązku" stawiać się na jej posiedzenia!
Kaczyński jest posłem, ale to nie jest jego "zawód". On z zawodu jest prawnikiem (zawód wyuczony) i politykiem (zawód wykonywany). Jako polityk obdarzony przez wyborców mandatem posła nie ma on żadnego "psiego obowiązku uczestniczenia w konstytucyjnych gremiach". Ma on konstytucyjne prawo i konstytucyjny obowiązek reprezentowania swoich wyborców, np. poprzez krytykowanie polityki prowadzonej przez prezydenta, bojkotowanie podejmowanych przez niego działań, które uważa za nieskuteczne lub szkodliwe dla Polski i demonstracyjne odmawianie wzięcia udziału w propagandowych przedsięwzięciach obozu rządzącego, takich jak na przykład posiedzenia do niczego niepotrzebnej, pozbawionej jakichkolwiek uprawnień Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Nie jest jego obowiązkiem spędzanie czasu w prezydenckich przedpokojach.
"Psim obowiązkiem" Kaczyńskiego jako lidera PiS jest reprezentowanie wyborców tej partii, którzy są w III RP dyskryminowani i upokarzani (inaczej jest natomiast w przypadku prezydenta, premiera czy ministra spraw zagranicznych, którzy jako urzędnicy państwowi mają psi obowiązek służyć wszystkim obywatelom, ale niestety go nie respektują). I on to doskonale robi, rozmawiając ze zwykłymi Polakami o ich problemach zamiast tracić czas na siedzenie w prezydenckich przedpokojach i obserwowanie, jak prezydencka świta pije kawę i gawędzi o d...e Maryni! To wyborcy PiS, od których dostaje pieniądze, jako jedyni mają prawo ocenić, czy zrobił on dobrze, odrzucając zaproszenie do prezydenckiego przedpokoju! Cynglowi mafii czerskiej nic do tego! A wyborcy wyrażą swą opinię o Kaczyńskim podczas wyborów, oddając na niego głos lub nie robiąc tego. Wtedy Wroński się dowie, czy będą uważać, że ich "oszukiwał".
Wroński i inni czerscy mafiosi robią zadziwiający błąd, nagłaśniając sprawę odmowy przez byłego premiera wzięcia udziału w posiedzeniu RBN. Rozumiem, że ich celem jest obwinienie lidera opozycji o to, że dokonania tej instytucji są żadne, ale w rzeczywistości osiągają skutek odwrotny do zamierzonego, bo ... podnoszą w ten sposób jego rangę. Z tego co mówią i piszą wynika, że bez Kaczyńskiego RBN jest organem kadłubowym, niereprezentatywnym, niezdolnym do podejmowania jakichkolwiek sensownych ustaleń i działań! Próbując ugodzić prezesa PiS, cyngiel Wroński go wzmacnia, podnosi jego rangę jako polityka wymienionego w konstytucji! Oj, lepiej by było, żeby noszony przez niego w spodniach pistolecik strzelał ślepakami, bo wtedy nie odstrzeliłby on sobie sporego fragmentu mózgu!
Tylko kompletny dureń może pytać, w jaki sposób Kaczyński zamierza realizować swoje plany w polityce zagranicznej, "skoro bojkotuje premiera i prezydenta Polski". Przecież nawet średnio inteligentna małpa mieszkająca w państwie demokratycznym wie, że lider opozycji ma możliwość realizowania swoich zamierzeń dopiero po zwycięstwie w wyborach, gdy będzie albo prezydentem, albo premierem! Kaczyński nie ma zatem możliwości, żeby to robić za rządów Komorowskiego i Tuska, bo oni prowadzą diametralnie inną politykę zagraniczną! Wroński pisze tak, jakby mieli oni rządzić w Polsce wiecznie, bo sugeruje, że tylko w porozumieniu z nimi może on zrealizować swoje plany. Takie myślenie dowodzi, że mózg mu szwankuje.
Tylko ktoś niespełna rozumu może w tekście dotyczącym nieprzyjścia prezesa PiS na posiedzenie RBN napisać coś takiego: "Wiem, że prezes pamięta, że w 2008 r. rząd Tuska nie udostępnił prezydentowi samolotu na wylot do Brukseli. Ale czy chce pamiętać, że Tusk za tę sytuację przepraszał i w całym "sporze o krzesło w Brukseli" to rząd miał rację?" Konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, dlaczego Wroński pisze o samolocie do Brukseli, czy o krześle w tym samym mieście? Jaka tu jest analogia? Czyżby Wroński sugerował, że Jarosław Kaczyński nie chciał dać samolotu Komorowskiemu na wylot do Brukseli i w "sporze o krzesło" ma rację? Ale przecież on jest liderem partii opozycyjnej i nie ma samolotu! Nie słyszałem też, żeby się z Komorowskim spierał o jakieś krzesło! Jedynym sensownym podsumowaniem tego fragmentu tekstu Wrońskiego jest stwierdzenie, że pisze on to co wie, ale nie wie, co pisze.
Mafijny cyngiel, który "nie wytrzymuje" i zdradza swe plany, zamiast cierpliwie w prezydenckim przedpokoju czyhać w zasadzce na swoją ofiarę, nie jest dla Kaczyńskiego niebezpieczny. Wroński jest w tej chwili żałosnym szczątkiem dawnego groźnego żołnierza Rodziny don Michnika i tak się podkłada, że każdy kto chce, może sobie publicznie robić z niego jaja. Dopóki mafia czerska nie wymieni go na innego bandziora potrafiącego zabijać piórem, to liderowi PiS na szczęście nic nie grozi.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1624 widoki
molasy
@ Pies Baskervillów
Braki
@ tumry