Popcelebryta Muniek Staszczyk płynie do katolickiego portu

Przez molasy , 05/11/2013 [22:11]
Los albo Bóg (pierwszy wariant jest dla niewierzących, a drugi dla wierzących) tak zrządził, że niemal równocześnie w "Gazecie Wyborczej" ukazał się tekst Jarosława Makowskiego "Co łączy katocelebrytę Tomasza Terlikowskiego oraz popcelebrytkę Dodę", zaś w "Rzeczpospolitej" wywiad z popcelebrytą Muńkiem Staszczykiem, w którym opowiada o swojej wierze tak, jakby był katocelebrytą. Nasuwa się zatem oczywista odpowiedź na tytułowe pytanie "wyborczego" publicysty: Terlikowskiego i Dodę łączy Muniek! Makowski jest z wykształcenia teologiem i filozofem, więc nie dziwota, że i jako dziennikarz (pracował w "Tygodniku Powszechnym", a teraz publikuje m.in. w "Gazecie Wyborczej"), i jako pobierający gażę od Donalda Tuska szef Instytu Obywatelskiego, think tanku PO, lubi sobie pomoralizować. W swoim skomplikowanym teologiczno-filozoficzno-dziennikarsko-politycznym (albo polityczno-dziennikarsko-filozoficzno-teologicznym) wywodzie stwierdził, że "popcelebryci już nie mogą spać spokojnie" oraz, że "dobrze o tym wiedzą." W takim razie może jeden z najsłynniejszych polskich rockandrollowców po którejś z kolei bezsennej nocy, spowodowanej tym, że jako "popcelebryta nie może już spać spokojnie", postanowił przedzierzgnąć się w katocelebrytę, żeby spać odtąd snem sprawiedliwego? Mam nadzieję, że Makowski odpowie na to pytanie w kolejnym swoim tekście, w którym jednocześnie wyjaśni, dlaczego "Gazeta Wyborcza" fetuje tego katocelebrytę takimi tekstami jak dzisiejszy, zamieszczony z okazji jego 50. rocznicy urodzin (ja bym to tłumaczył tym, że kumplem Muńka, jeszcze z okresu studiów, jest pracownik GW Krzysztof Varga, ale może jest to odpowiedź zbyt trywialna). (zob. http://wyborcza.pl/1,75475,14897437,Muniek_Staszc…) Ponieważ Makowski używa w swoim tekście dwóch wymyślonych przez siebie neologizmów językowych, to należy wyjaśnić, jak je rozumie. Jeśli chodzi o "popcelebrytę", to wszystko jest jasne, bo jest to synonim będącego w powszechnym użyciu terminu "celebryta". Oto definicja Makowskiego: "To człowiek, który jest znany z tego, że jest znany. I jest znany, gdyż jest skłonny całe swoje życie prywatne czynić kwestią publiczną. Dlatego przykładowo dzieli się z gawiedzią detalami swojego życia erotycznego i informuje o zakupach drogich gadżetów i ciuszków. W końcu, jak wiemy, zadanie celebryty nie polega li tylko na lansie własnej osoby, ale również - jakżeby inaczej - na wyznaczaniu trendów: gdzie się chodzi, co się jada, czym się jeździ..." (http://wyborcza.pl/1,75968,14872141,Co_laczy_kato…) Publicysta GW używa słowa "popcelebryta" zamiast "celebryta" jedynie w celu przeciwstawienia go drugiemu stworzonemu przez siebie nowotworowi językowemu "katocelebryta". Któż to taki? Makowski: "To przede wszystkim osoba znana z tego, że jest człowiekiem głębokiej wiary i nie zawaha się tej wiary użyć. Czyli: skorzysta z każdej okazji, by o sposobie i głębokości jej przeżywania opowiadać na prawo i lewo. Katocelebryta nie chowa więc swojej wiary pod korcem, nie zamyka się w swojej izbie, by w cichości serca zanosić modlitwy do Boga. Czyni z przeżywania wiary akt publiczny." Według publicysty GW katocelebryta "doskonale wykorzystuje popkulturę, by głosić swoje przekonania religijne" oraz "prezentuje bardzo często anachroniczne oblicze chrześcijaństwa". Muniek z pewnością mieści się w definicji popcelebryty sformułowanej przez Makowskiego, chociaż jest to oczywiście nieco inny, bardziej intelektualny, typ celebryctwa niż Dody. Nie ulega jednak wątpliwości, że w przeszłości podobało mu się brylowanie w mediach. Bardzo chętnie udzielał wywiadów prasowych, w których dużo mówił o sobie (np. dla "Playboya" - http://wywiadowcy.pl/muniek-staszczyk-2/) oraz pojawiał się w celebryckich programach telewizyjnych (np. "Kulisy sławy" w TVN). Wspomina o tym w rozmowie z dziennikarką "Rzeczpospolitej" Katarzyną Olubińską: "Kiedyś mnie to łechtało, że np. TVN mnie tak często zaprasza i mogę wypowiedzieć się we wszystkich dziedzinach, a przecież ja się na tych wszystkich dziedzinach nie znam." (http://www.rp.pl/artykul/61991,1061448-Pomoc-przy…) A czy Muniek pasuje do definicji katocelebryty ukutej przez Makowskiego? Jak najbardziej. Wprawdzie w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" po słowach "jestem wierzący", mówi, że "nie chcę się na ten temat rozwodzić", to później, pytany przez dziennikarkę, bardzo chętnie o swojej wierze opowiada (streszczać tego nie będę, proszę przeczytać - http://www.rp.pl/artykul/61991,1061448-Pomoc-przy…). Nie mam wątpliwości, że Makowski uważa, iż Muniek "nie zawahał się swej wiary użyć" i "skorzystał z okazji, by o sposobie i głębokości jej przeżywania opowiadać na prawo i lewo". Publicystę "Gazety Wyborczej" boli też z pewnością, że ten słynny rockandrollowiec "nie chowa swojej wiary pod korcem, nie zamyka się w swojej izbie, by w cichości serca zanosić modlitwy do Boga" i "czyni z przeżywania wiary akt publiczny". Makowski na pewno musi uznać Muńka za katocelebrytę, bo "doskonale wykorzystuje popkulturę, by głosić swoje przekonania religijne" (warto zauważyć, że w wywiadzie dla "Rzeczpospospolitej" Muniek, jak na katocelebrytę przystało, narzeka na jakość współczesnych mediów, w tym także na "Gazetę Wyborczą"). Publicysta GW uważa też bez wątpienia, że wokalista T Love "prezentuje bardzo anachroniczne oblicze chrześcijaństwa", bo na przykład bardzo ciepło wyraża się o pobożności ludowej, modli się na różańcu, a na dodatek wierzy w istnienie diabła, podczas gdy tacy jak Makowski "katolicy otwarci" ten pogląd odrzucają (ich zdaniem piekło nie istnieje). Słów "diabeł" czy "diabelski" używają oni w celu wyszydzenia "anachronicznych" katolików, albo w potocznych zwrotach. Bardzo dużo o poglądach teologa Makowskiego mówi to, że w jego eseju na temat zła słowo diabeł pojawia się tylko raz w zdaniu: "... teologowie, po Oświęcimiu i Kołymie boją się dotykać „problemu” zła jak diabeł święconej wody" - http://www.dwutygodnik.com/artykul/776-co-za-szat…). W tekście w "Gazecie Wyborczej" wysyła "do diabła" poglądy katolików "anachronicznych", a więc również Muńka ("Do diabła więc z tą Prawdą, którą katocelebryci obwieszczają nam w nielubianych przez siebie mainstreamowych mediach"). Szydzi też z tych katolików, którzy uważają niektóre programy telewizyjne za "iście diabelskie, jeśli nie odzwierciedlają wartości katolickich". Makowski próbuje w swoim tekście dowieść tezy, że "popcelebryctwo jest obojętne wobec wiary", natomiast "katocelebryctwo jest dla niej zagrożeniem". Ponieważ przyjął on założenie, że istotą wiary katolickiej jest miłość, a nie prawda, to wyższość Dody, propagującej wolną miłość, nad Terlikowskim, opowiadającym w mediach o prawdzie, wydaje się oczywista. Dziwi mnie nawet, że teolog "wyborczy" nie poszedł dalej i nie napisał, iż ta popcelebrytka szerzy wiarę! Ponieważ wyższość Dody nad Terlikowskim jest oczywista, to nie rozumiem po co Makowski się tak męczył i próbował jej dowieść poprzez powoływanie się na wybitnych teologów, filozofów oraz papieża Franciszka, o którym już wielokrotnie "Gazeta Wyborcza" pisała jako o pogromcy polskich katolików tradycyjnych (ich poglądy wyrażają według Makowskiego katocelebryci), biskupów i księży. Jedynym wytłumaczeniem jego trudu jest to, iż wie on nie tylko to, co Ojciec Święty powiedział, ale nawet to, co "mógłby powiedzieć" ("Jedynym prawdziwym grzechem jest niesłuchanie innego - mógłby powiedzieć za włoskim filozofem Giannim Vattimo papież Franciszek - brak troski"). Wie także, że gdyby Arystoteles teraz żył, to już by nie twierdził, iż "drogi jest mi Platon, ale prawda jest mi droższa". Według Makowskiego, ten wielki filozof, na twierdzeniach którego opiera się neotomizm, czyli najważniejszy nurt filozoficzno-teologiczny opisujący doktrynę współczesnego Kościoła, głosiłby: "Droga jest mi prawda, ale przyjaciel (tj. wykluczony, poniżony, słabszy) jest mi droższy". Niestety poprawianie Arystotelesa, który jako pierwszy opisał prawa logiki, przerasta możliwości intelektualne Makowskiego. Wydaje mu się bowiem chyba, że dowiódł, iż głoszący w mediach Prawdę "katocelebryta" Terlikowski nie jest "przyjacielem wykluczonych, poniżonych i słabszych". Tymczasem nic takiego nie dokonał. Jeśli gdzieś szukać we współczesnej Polsce nieprzyjaciół najsłabszych, to zacząć trzeba od "Gazety Wyborczej", która jest od 1989 r. najgorliwszą głosicielką liberalnej ideologii Balcerowicza, a następnie należy kontynuować poszukiwania w Platformie Obywatelskiej, dla której Makowski pracuje. To właśnie do tego obozu, wmawiającego Polakom jak fajna jest III RP, należą ci uprzywilejowani, którzy tych, którym się wiedzie gorzej wykluczają i poniżają. Zatem jest kpiną z myślących ludzi, żeby funkcjonariusz partii odpowiedzialnej za to, że w naszym kraju są miliony ludzi zepchniętych na margines społeczny, stroił się w szaty ich obrońcy i zarzucał katolikom takim jak Terlikowski, iż nie są solidarni z wykluczanymi i poniżanymi! Jest to tym bezczelniejsze, że te brednie publikuje na łamach organu prasowego, który przoduje w wykluczaniu Polaków znajdujących się na dole hierarchii społecznej! Człowiekowi, który uważa się za uprawnionego do poprawiania Arystotelesa, grozi to, że znajdzie się na bakier z arystotelesowską logiką. I to przytrafiło się Makowskiemu. Gdy pisał tekst zamieszczony w "Gazecie Wyborczej", to nie wiedział, że w "Rzeczpospolitej" ukaże się wywiad z Muńkiem, w którym szczerze opowiada o swojej wierze (czyli w języku teologicznym - "daje jej świadectwo"). Naprawdę nie sposób uznać, że jego "katocelebryctwo jest dla niej zagrożeniem"! Wspomniana wyżej przeze mnie publikacja w GW z okazji 50. rocznicy jego urodzin dowodzi, że sekta z Czerskiej wciąż uważa go za fajnego. A zatem nawet tak bardzo "troszczący się" o skuteczne głoszenie Słowa Bożego organ jak "Gazeta Wyborcza" nie może twierdzić, że opowiadając o swej wierze, Muniek "odstrasza od Kościoła" oraz "legitymizuje swój jedynie słuszny styl życia"! Bezsensowne jest także stwierdzenie teologa "wyborczego", że chociaż "katocelebryci płyną w tej samej łodzi co popcelebryci", to "wiosłują w przeciwnych kierunkach, bo chcą dotrzeć do innych portów". Ponieważ zgodnie z kryteriami przyjętymi przez Makowskiego słynny rockandrollowiec jest jednocześnie i pop-, i katocelebrytą, to nie może być ono prawdziwe. Nie ulega wątpliwości, że popcelebryta Muniek kieruje swą łódź do tego samego portu, co katocelebryta Terlikowski! I w jego 50. urodziny życzę mu pomyślnej żeglugi! Ze sformułowania Makowskiego, że Terlikowski i Doda "chcą dotrzeć do innych portów" wynika, że ta druga nigdy się nie nawróci i nie trafi do Nieba. A skąd teolog "wyborczy" o tym wie? Może gdzieś w skrytości ducha Doda chciałaby dotrzeć do tego samego portu, do którego płynie Terlikowski? Nie tacy grzesznicy jak Doda się nawracali! Wśród świętych są nawet mordercy! Kościół jest wspólnotą grzeszników i nie wolno nikomu zamykać Drogi do zbawienia. Nawet Dodzie! Może jej droga, chociaż tak bardzo kręta, zaprowadzi ją jednak w końcu do Boga?! Dlaczego taki "owarty katolik" jak Makowski, wielki zresztą grzesznik, innych grzeszników od Kościoła odpycha?! Fałszem logicznym jest rozdzielanie, a nawet przeciwstawianie przez Makowskiego Prawdy i Drogi: "Do diabła więc z tą Prawdą, którą katocelebryci obwieszczają nam w nielubianych przez siebie mainstreamowych mediach ..... Prawdą, która nie jest Drogą, jak chce Robotnik z Nazaretu, ale ideologią". Jeśli ktoś naprawdę głosi Jezusa, to na swojej Drodze do Niego musi mówić Prawdę, bo powiedział On: "Ja jestem drogą, prawdą i życiem" (J 14,6). "Wyborczy" teolog popada w sprzeczność logiczną, bo nie negując, że katocelebryci "obwieszczają Prawdę", twierdzi w cytowanym wyżej fragmencie swego tekstu, że głoszona przez nich Prawda nie jest Drogą. To fałsz, bo Prawda i Droga są nierozłączne. Jeśli zatem Terlikowski głosi Prawdę, to jednocześnie Drogę. Oczywiście swoją Drogę, którą inni iść nie muszą, bo każdy człowiek ma indywidualną Drogę do Boga. Jeśli katocelebryci naprawdę głoszą Prawdę w mediach, to znaczy, że właśnie na tym polega ich Droga i Życie. Zauważyć też należy, że pisząc o płynięciu przez Terlikowskiego łodzią do portu, Makowski potwierdza, że jest on w drodze (z małej litery), a ponieważ głosi w niej Prawdę, czyli Jezusa, to znaczy, że jest w Drodze. Droga bez Prawdy jest ścieżką na manowce i prowadzi "do diabła". Do diabła prawdziwego. Obawiam się, że niestety Makowski się na niej znajduje, podczas gdy Muniek z niej na szczęście zszedł i znalazł swoją Drogę.
tumry

tumry

11 years 11 months temu

Mam nadzieje, że popłynie. Mnie wystarczyło tylko jak ów zaśpiewał o położeniu pistoletu na stół w kontekście faszystów znajdujących się na całym świecie. Pomyślałem, że chodzi o międzynarodowych komunistów, a więc pełną gębą faszystów, bo z nimi się właśnie cały czas Polska boryka. Tymczasem ten Staszczyk staszczył nam tylko na głośnik propagandę, nie rozumiejąc niczego, a na nawiedzonego artystę się kreując. Zdaje się, że to niezły zawodnik jest, i nic ci katolicki porcie dobrego z tego indywiduum nie przyjdzie. Chyba, że dostanie od życia po pysku tak, że się skicha. Wtedy można liczyć na jakieś elementarne opamiętanie. I pomyśleć, że to z Częstochowy jest. Ale gdy prezydentem z wyboru tego grodu został wyrosły na sejmowej komisji śledczej neokomunista Matyjaszczyk Krzysztof Adam, nic mnie już nie zdziwi. Staszczyk i Matyjaszczyk to za wiele i wystarczy jak na rodzime normy i Jasną Górę aż nadto.