Dziennikarz GW szantażował pracownika warszawskiej knajpki

Przez molasy , 31/10/2013 [17:55]
"Gazeta Wyborcza" zamieściła tekst, którego autor przyznał się, że chciał wymusić na barmanie warszawskiej knajpki "Zakątek" zdjęcie tzw. homofobicznego znaku. Wojciech Karpieszuk najpierw odwiedził ją jako klient i w rozmowie z barmanem wyraził swe niezadowolenie z wystroju lokalu oraz zrobił komórką kilka zdjęć. Jednak nie zrobiło to wrażenia na pracowniku knajpki, który zażartował, że "będzie reklama". Później Karpieszuk skontaktował się z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, której prawnik powiedział mu, że znak nie narusza prawa oraz z Urzędem Miasta, gdzie poinformowano go, że kamienica, w której znajduje się lokal nie jest własnością miasta Warszawy, ale mimo to obiecano mu "zajęcie się tą sprawą". Miał już wystarczająco dużo materiału do napisania artykułu, ale postanowił jeszcze ponownie odwiedzić knajpkę: "Wróciłem do Zakątka. Powiedziałem, że jestem dziennikarzem "Gazety" i zamierzam opisać sprawę. - Nie chce pan zdjąć znaku, który upokarza osoby homoseksualne? - zapytałem. Barman, ten sam, z którym rozmawiałem dzień wcześniej: - Osoby homoseksualne mogą sobie iść gdzie indziej. Nikt ich tu nie zapraszał." (http://wyborcza.pl/1,75478,14866102,_Zakaz_pedalo…) Co chciał osiągnąć dziennikarz GW informując barmana, że "zamierza opisać sprawę" oraz zadając pytanie: "Nie chce pan zdjąć znaku, który upokarza osoby homoseksualne?" Moim zdaniem sugerował barmanowi, że jeśli go zdejmie, to artykuł się nie ukaże. Tę sugestię można wręcz nazwać szantażem, bo nie ulega wątpliwości, że ze względu na wielką siłę oddziaływania "Gazety Wyborczej" taki tekst może być dla klubu "Zakątek" bardzo szkodliwy. Karpieszuk, korzystając ze swej przewagi jako dziennikarz drugiego pod względem nakładu dziennika w Polsce, próbował wymusić na pracowniku malutkiej knajpki zdjęcie znaku, który mu się nie podobał. Uważał, że jako pracownik Agory, jednej z największych firm w Polsce, ma prawo dyktować właścicielom malutkiego zakładu gastronomicznego, jak ma być jego wystrój. Przyszedł "Wielki Pan" z GóWna i nakazuje "słudze" zmienić wygląd lokalu, bo aktualny go "upokarza"! Jakim prawem gówniarz z GW (jest to z pewnością dziennikarz młody, początkujący, bo tylko tacy pracują jako reporterzy w działach miejskich) wtrąca się do prowadzenia cudzego biznesu? Przecież każdy właściciel firmy może ją prowadzić w taki sposób, jaki mu się podoba (o ile oczywiście nie narusza prawa, a w tym przypadku nic takiego nie ma miejsca). Jeśli pracownik Agory miałby prawo do rozstrzygania, czy działania jakiejś firmy kogoś "upokarzają" oraz do żądania ich zaprzestania, to i pracownik tej firmy ma prawo uznać, że to co pisze "Gazeta Wyborcza" go "upokarza" i zażądać przerwania tego procederu. Nie ulega wątpliwości, że GW wielokrotnie upokarzała Polaków, zarówno cały nasz naród, jak i poszczególne jego grupy i jednostki, np. Żołnierzy Wyklętych, słuchaczy Radia Maryja, wyborców PiS, o. Tadeusza Rydzyka, Jarosława Kaczyńskiego. Tego ostatniego wciąż próbuje upokarzać zamieszczając tendencyjnie dobrane zdjęcia, na których bardzo niekorzystnie wygląda lub publikując wyśmiewające go rysunki. Zatem jeśli przyjąć logikę Karpieszuka, to na przykład ja mam prawo przyjść do redakcji "Gazety Wyborczej" i zażądać, żeby przestała mnie ona upokarzać jako Polaka tekstami takimi jak "Prawdziwemu Polakowi najbardziej staje w okolicach śmierci" (pisałem o tym w notce "Prawdziwemu Żydowi najbardziej staje w okolicach śmierci" - http://blogpress.pl/node/16503). Dopiero by funkcjonariusze Agory mieli ubaw, gdybym to zrobił! I dlatego właściciel i pracownicy warszawskiej knajpki powinni mieć ubaw, gdy przyszedł do nich "misjonarz" Karpieszuk. Niestety nie jestem pewny, czy tak jest w rzeczywistości, bo z tego co napisał on w artykule wynika, że Urząd Miasta zamierza podjąć jakieś bezprawne działania w celu zaszkodzenia ich biznesowi. Tak przecież należy rozumieć wypowiedź miejskiej urzędniczki Karoliny Malczyk, że "sprawdzi, czy możliwa jest interwencja ze strony urzędników". Wprawdzie lokal znajduje się w kamienicy prywatnej, ale ludzie HGW mogą wywierać niezgodny z prawem nacisk na jego właściciela, np. stosując jakieś szykany administracyjne lub nasyłając Straż Miejską. Rządząca Warszawą Platforma Obywatelska, która jest politycznym organem obozu "Gazety Wyborczej", jest znana z tego, że prawa przestrzega jedynie wtedy, gdy jest to dla niej wygodne. Zatem bezprawne szykany w stosunku do właścicieli klubu "Zakątek" oraz właścicieli kamienicy, w której się on znajduje, są niestety bardzo prawdopodobne. Zapowiedź "zajęcia się tą sprawą" przez warszawską urzędniczkę jest tym bardziej skandaliczna, że na pytanie dziennikarza GW "czy ... geje i lesbijki nie mogą tu przychodzić", barman odpowiedział: "Niech sobie przychodzą, jeżeli nie będą łamać zasad". Ale ingerencja władz miasta w działalność klubu "Zakątek" byłaby niedopuszczalna nawet wtedy, gdyby odpowiedź była inna, bo przecież restauracje i kluby bardzo często stosują tzw. selekcję gości, tzn. decydują kogo wpuścić, a kogo nie. Na przykład wymagają, żeby klient był w marynarce, lub żeby nie śmierdział. Do niektórych wpuszczani są wyłącznie posiadacze specjalnych kart klubowych. Właściciele i pracownicy mają też prawo do wypraszania gości niepożądanych, na przykład wykonujących obsceniczne, wulgarne gesty, zamierzających odbyć stosunek płciowy czy zachowujących się w jakiś inny sposób nieakceptowany przez większość klientów. Jeśli uważają homoseksualne gesty i zachowania seksualne za niedopuszczalne, to osoby je wykonujące muszą się liczyć z tym, że zostaną poproszone o wyjście. Zatem znak "zakaz pedałowania" spełnia istotną rolę informacyjną i pozwala homoseksualistom uniknąć ewentualnych przykrości polegających na wyproszeniu z lokalu. Symbol ten jest lustrzanym odbiciem tęczowych flag, które wiszą w niektórych restauracjach czy klubach i oznaczają, że homoseksualne zachowania seksualne są w nich akceptowane. Niektóre lokale gastronomiczne naklejają na drzwiach wejściowych nalepki inormujące, że homoseksualiści są do nich zapraszani. Tak robi np. łódzka herbaciarnia Niebieskie Migdały, która należy do sieci fim respektujących tzw. Queercard, kartę rabatową dającą posiadającym ją gejom i lesbijkom prawo do zniżek. Zatem skoro są lokale dla homoseksualistów, to mogą też istnieć lokale dla heteroseksualistów. Karpieszuk wyszedł ze swej roli dziennikarza, próbując doprowadzić do zdjęcia znaku, który mu się nie podobał. Naruszenie zasad etyki dziennikarskiej jest tu ewidentne. Jego tekst ma charakter reportażowy, więc powinien napisać to co zobaczył i usłyszał, a nie wcielać się w rolę misjonarza nawracającego tzw. homofobów. Ponownie przyjście do "Zakątka" miałoby dziennikarski sens jedynie wtedy, gdyby chciał się umówić z jego właścicielem na oficjalną rozmowę, lub gdyby chciał dowiedzieć się, co o obowiązującym w tym lokalu "zakazie pedałowania" sądzą przychodzący tu klienci. Nie to jednak było jego celem. On chciał wymusić jego zdjęcie znaku, który mu się nie podobał. Karpieszuk mógłby czegoś takiego żądać jako klient, jako "pan Karpieszuk", a nie "redaktor Karpieszuk". Wtedy mógłby powiedzieć, że jeśli znak nie zostanie zdjęty, to on tu już nie przyjdzie. I więcej zrobić nie miał prawa. Nie wolno mu było sugerować, że jeśli właściciel i pracownicy nie postąpią tak jak on sobie życzy, to on napisze szkodzący im artykuł. Takiego szantażu nie wolno stosować dziennikarzowi w żadnym przypadku, nawet gdy przygotowywany materiał dziennikarski ma charakter tzw. interwencji prasowej. Tekst Karpieszuka za nią uchodzić nie może, bo nie ma tutaj żadnego naruszenia prawa. Właściciel oraz pracownicy knajpki nikogo nie skrzywdzili. Zresztą gdyby to miała być interwencja prasowa, to powinno się ją całkiem inaczej pisać (dziennikarz powinien od początku występować jawnie, w imieniu redakcji). Tekst Karpieszuka jest elementem kampanii prowadzonej przez "Gazetę Wyborczą" w celu implementacji w naszym kraju tzw. poprawności politycznej. Jednym z jej podstawowych pojęć jest tzw. homofobia, całkowicie bezsensowny nowotwór językowy. Jest kompletną brednią nazwanie "homofobicznym" znaku wiszącego w klubie "Zakątek". Słowo "homofobia" powinno znaczyć zgodnie z jego etymologią "lęk przed człowiekiem", bo "homo" to po łacinie "człowiek". Zatem jeśli odnosić by się ono miało do homoseksualistów, to powinno mieć formę "homoseksualistofobia". No ale przyjmijmy, że "homofobia" jest skróconą jego wersją. Jeśli to słowo znaczy "lęk przed homoseksualistami", to nie może się ono odnosić do właściciela i pracowników warszawskiej knajpki, bo oni się homoseksualistów nie boją, czego dowodem jest wywieszenie znaku "zakaz pedałowania". Tak naprawdę, bojącymi się ich "homofobami" są ci, którzy dali się zastraszyć homoseksualnym aktywistom oraz szantażystom takim jak Karpieszuk i ze strachu przed nimi nie ośmielają się ani jednym słowem ich głośno skrytykować. Homofobiczne są społeczeństwa w krajach zachodnich, bo boją się homoseksualnych bojówek, zmuszających firmy, instytucje i pojedynczych ludzi do podporządkowania się terrorowi "poprawności politycznej" (mieliśmy ostatnio próbkę stosowanych przez nich metod w Warszawie, gdy próbowali przerwać wykład dr Paula Camerona, wybitnego specjalisty w zakresie psychologii społecznej, który prezentował wyniki swoich badań naukowych, bardzo dla homoseksualistów niekorzystnych). Homoterrorystom nie chodzi już tylko o zakaz wyrażania krytycznych opinii na temat homoseksualistów, ale także o wymuszenie prowadzenia biznesu zgodnie z ich widzimisię. Na przykład we wrześniu tego roku gejowscy aktywiści rozpętali wielką kampanię na całym świecie przeciwko dużej włoskiej firmie produkującej makaron, gdy jej właściciel i prezes Guido Barilla powiedział, że nie zatrudni w reklamach homoseksualistów. Tak go przestraszyli, że już dwukrotnie ich przepraszał, obiecał spotkać się z nimi, zaczął finansować organizacje homoseksualne oraz zapowiedział, że będzie walczył o prawa gejów. (zob. http://www.usatoday.com/story/money/business/2013…). Biedny Barilla (biedny, chociaż bardzo bogaty!) zamienił się w kilka dni z normalnego człowieka w homofoba, trzęsącego się ze strachu na dźwięk słowa "homoseksualista" czy "gej". Gejowskie bojówki w krajach zachodnich zmuszają ostatnio lokale gastronomiczne, żeby nie sprzedawały rosyjskiej wódki (to ekonomiczny odwet międynarodówki homoseksualnej za zakaz homopropagandy w Rosji, mimo że producenci tego alkoholu na jego wydanie nie mieli żadnego wpływu oraz hojnie opłacają się homoseksualnym aktywistom). Gdyby nowojorski odpowiednik warszawskiego Karpieszuka napisał o nowojorskim odpowiedniku warszawskiego "Zakątka", że jest "homofobiczny", bo serwuje się w nim "Stoliczną", to wkrótce pojawiłyby się w nim gejowskie bojówki, które zażądałyby, żeby tego zaprzestano. Jeśli właściciel by się homoterrorystów nie bał (czyli nie byłby homofobem) i żądań by od razu nie spełnił, to zostałby do tego zmuszony. Aktywiści homoseksualni nie muszą stosować przemocy fizycznej, bo wystarczy, że zagrożą wezwaniem do bojkotu zwalczanego przez nich lokalu. Taki szantaż spowoduje, że restaurator musi się przestraszyć (czyli zostać homofobem) i rosyjską wódkę musi z menu wycofać. Jeśli by tego nie zrobił, to straciłby większość swoich homofobicznych klientów. Na szczęście w Polsce homofobów jest wciąż jeszcze niedużo, ale trwają bardzo aktywne działania, żeby błyskawicznie zwiększyć ich liczbę. Pracują nad tym m.in. tacy szantażyści jak Karpieszuk oraz politycy obozu "Gazety Wyborczej", zamierzający uchwalić ustawę o tzw. mowie nienawiści, która wyłączy homoseksualistów spod wszelkiej krytyki. Ułatwi ona powstanie gejowskich bojówek, które będą w naszym kraju robić to samo, co już robią na Zachodzie. I kto wie, czy za jakiś czas takie lokale jak klub "Zakątek", w których spotykać się mogą ludzie normalni, nie homofobiczni (czyli nie bojący się homoseksualistów) nie znikną z naszej publicznej przestrzeni. A ja pewnie za takie antyhomofobiczne teksty jak powyższy trafię do więzienia!
Satyr

Satyr

11 years 11 months temu

Jeśli ktoś przyszedłby do mnie, do mojego miejsca pracy i usiłował wywrzeć presję na to, co mam umieszczać w formie napisów (znaków), to bym go tak pogonił, że zapomniałby swojego nazwiska podczas swojej szybkiej ewakuacji. Tylko patrzeć, jak "koszerni" będą nam dyktować, jakie mamy wyznawać poglądy. Ich uzurpacje do rządzenia światem nie znają granic! Jak "przegną", to ktoś się znowu wnerwi i urządzi im cholokaust! I do kogo wówczas będą mieć pretensję? Jak ich znam, będą mieć pretensję do wszystkich, ale nie do siebie.

tumry

tumry

11 years 11 months temu

taki wycharkiwacz słów przychodzi z (G)lutów (W)ydalonych i usiłuje komuś zafajdać miejsce pracy, to trzeba to dokumentować wszelkimi możliwymi sposobami. Z góry bowiem wiadomo, że szykuje się jakaś niegodziwość. Z drugiej zaś strony od razu też wiadomo, że w takim lokalu muszą pracować porządni ludzie, bo tylko takich czepiają się tacy Karpieszczeniakowie i wspierająca ich Koleszerność.