Disneyland po tusku

Przez tumry , 12/02/2012 [08:14]
Od małego moim ulubionym bohaterem był Donald, oczywiście disnejowski, gdyż ten tuski nie odgrywał wówczas żadnej roli. W potężnej bibliotece ojca koleżanki stało wielkie tomisko pt. "Cichy Don". Byłem wtedy święcie przekonany, że tak jak Kaczor Donald jest najfajniejszym bohaterem filmowym, tak owa książka ze względu na swoje gabaryty musi być najcenniejsza w całym zbiorze. Pewność moja w tej kwestii została ugruntowana kiedy ktoś stwierdził, iż Don to taka potężna rzeka w Sowietach, w której żyją jesiotry. Przyszedł mi wówczas do głowy pomysł filmu z Donaldem prowadzącym na Donie działalność gospodarczą i przeżywającym różne perypetie z jesiotrami, kiedy sobie właściwymi przemyślnymi sposobami wykradał im ikrę czyli kawior. Miał to być dla Donalda, przecież Amerykanina z krwi i kości, najbardziej owocny okres w życiu. Dużo lepszy niż w Ameryce podbieranie miodu pszczołom, czy orzechów na masło wiewiórkom. Skojarzony (Don)ald i Don ('Donku moj ty miłyj' śpiewała na ludowo pewna młoda i piękna Rosjanka) wnieśli zatem do mojego twórczego funkcjonowania konkretną wartość w postaci opracowania pierwszego, a zarazem jak się okazało jedynego scenariusza filmowego. Dodatkowo druga część imienia Kaczora, a więc 'ald' czytana wspak dawała 'dla'. W ten sposób narodził się i tytuł tego projektu czyli "Don dla Donalda". W tamtym czasie ów tytuł był niezwykle kontrowersyjny, co mi systematycznie usiłowano wytłumaczyć. Może dlatego do pomysłu traciłem stopniowo zapał i w konsekwencji moje nim zainteresowanie zupełnie wygasło. Tak więc filmu nie nakręciłem ani scenariusza Waltowi Disneyowi nie sprzedałem. Życie biegło swoim torem, aż nastała wolność. Jedną z grona osób, które ją straszliwymi wyrzeczeniami wywalczyło, był wówczas skrzywdzony i niedoceniony Donald Franciszek Task. Pewnego wieczoru ujrzałem w telewizji jego samego. Od razu nieświadomość zrobiła swoje przekierowując umysł na myślenie kojarzące przeszłość z teraźniejszością, co wywołało moje niezmierne zainteresowanie tą właśnie osobą. A wieczór był wyjątkowy i zapadł w świadomość społeczną jako "Nocna Zmiana". Dodatkowo głos naszego bohatera ze względu na szczególnie wymawianą literę 'r', również się mile kojarzył, tym razem z dawnym, znakomitym radiowym programem muzycznym pt. "Rewia piosenek" Lucjana Kydryńskiego. Wszystko to, już wtedy wydawało się tworzyć wokół przyszłego premiera aurę tajemniczości i kompetencji oraz zapowiadało coś niezwykłego i intrygującego. Nic zatem dziwnego, że już wówczas gromadziły się przy nim znakomitości polskiej polityki choćby w osobie niezastąpionego prezydenta Lecha Bolko Wałęsy, czy fenomenalnego znawcy savoir vivre'u przyszłego profesora i niedawno wicemarszałka Sejmu Stefana Konstantego Myszkiewicz-Niesiołowskiego*, żeby wymienić tylko tych wielkich biorących udział w owej sławnej nocnej naradzie. To dzięki ich zaangażowaniu oraz (T)wórczemu (W)sparciu, innych jeszcze, niewątpliwie "zacnych" osób, powstała możliwość "kulturalnego" doprowadzenia do tak wielkopomnego osiągnięcia, jakim było wylanie z urzędu i posady będącego wówczas Prezesem Rady Ministrów adwokata Jana Olszewskiego. "Zdemaskowanie" mecenasa nie było emocjonalnie łatwe, gdyż wcześniej i to gratis, co raczej rzadkie w tym środowisku, bronił on po światłych sądach PRL m.in. tych, którzy następnie zgotowali mu ten los. Tak więc już na początku swojej rokującej wielkie nadzieje kariery politycznej**, Donald Franciszek wykazał się przenikliwością męża stanu, czego dowodem było m.in. nawiązanie najbliższej współpracy z najważniejszymi osobami owego "(T)wórczego (W)sparcia"***. W tym samym czasie spacerując po korytarzach Sejmu w trakcie 'Nocnej Zmiany', początkujący redaktor TVP Tomasz niejaki Lis, dopieszczał ci materiały, które zobrazowały w jedynie właściwy sposób, jak światłą była decyzja o wylaniu z roboty, teraz już beznadziejnego mecenasa. Doprowadziło to owego redaktora do objęcia posady korespondenta TVP w USA i wyjazdu tam na kilka ładnych lat wraz z żoną, z którą w jakiś czas po powrocie do kraju, będąc człowiekiem nowoczesnym, przeprowadził promujący go w postępowych mediach rozwód. Przenikliwość i perfekcja Donalda Franciszka i Tomaszka połączyła ich losy jeszcze w inny szczególny bo diamatyczny, a więc postępowy właśnie sposób. Premier bowiem nie tylko nie rozwiódł się ze swoją żoną, ale po wielu latach cywilnego związku doprowadził do kolejnego, tym razem usankcjonowanego przez Kościół. Genialność tego posunięcia zapiera 'wprost' (na czytelnikach "Wprost" właśnie red. Lisek intensywnie się wyżywa) dech w piersiach. Wystarczy bowiem pomyśleć, kto by udzielał ślubu 30 lat temu, a kto to zrobił prawie przed 5 laty? Może Tomaszek po dotarciu na wyżyny polityczne, do których przebiera nieustannie kopytkami, zastosuje ten sam manewr z nową-starą żoną. Kto wie? Tym niemniej, po dziś dzień wdzięczny ci on jest za wsparcie ideowe jakiego udzielił mu Donald Franciszek i tyrając po nocach przygotowuje osławiony program na żywo w TVP "(To)masz ci Lis" oraz liczne artykuły prasowe m.in. dla "Gazety Wyborczej"**** sławiące Pinokia i (P)omiot (O)hydy, ku satysfakcji światłej inaczej części "Narodu" naszego. Między innymi dzięki działalności redaktora polegającej również na stymulowaniu do wysiłku innych znakomitości świata systematycznego wytwarzania i przetwarzania jedynie słusznych danych, owa światłość w sondażach skokowo rosła i sięgała już nawet 60%. Jak trzeba by było, to bez względu na afery PO obejmujące wiele sfer życia publicznego, mogła ona wzrosnąć do 65, 70, 85, 99, a nawet i więcej procent, jak było w skeczu o bombkach Zenona Laskowika i Bohdana Smolenia. W ogóle to do Donalda Franciszka lgną wi(e)lcy. Oto minister Michał Jan Boni na przykład, który za ministra Antoniego Macierewicza zaprzeczał, że był TW, przed wejściem do rządu Pinokia (będąc dawno temu ministrem, obsobaczał swego poprzednika Jacka Jana Kuronia mimo, że ten wcześniej go bronił, wystawiając glejt porządności) przyznał, że jednak TW był, choć cierpiał z tego powodu niewymownie. Obecnie Michał Jan zajmuje się cyfryzacją, lecz przed ACTĄ wsławił się, jako uczciwy inaczej, "obrobienieniem" przyszłych emerytów z ułamkowej części, a dziedziczących po nich osób, z połowy wypracowanych przed przejściem na emeryturę środków. Dalej, minister Paweł Bolesław Graś fenomen wiecznego kantu, który po zebraniu pewnego gremium w Sejmie, zwołanego by w z góry założony sposób, negatywnie ocenić działalność rządu premiera Jarosława Kaczyńskiego oświadczył, że zeznania byłego ministra Janusza Kazimierza Kaczmarka, specjalisty od przemykania po korytarzach prowadzących do apartamentów niejakiego Ryszarda Krauze w hotelu Marriott, są tego rodzaju, że rządem tym owładnęły w zupełności metody obcych tajnych policji - Stasi i Securitate. Dodajmy, że były minister zeznał wówczas łżąc ile wlezie, iż znajdował się na innym piętrze, w miejscu konsumpcji drinków. Paweł Bolesław do dzisiaj nie wytłumaczył się z wypowiedzianych słów zapewne dlatego, iż miał mało wolnego czasu, a ze względu na swoje swoiste hobby. Chodzi o bezgotówkowe wcielanie się w obowiązki gospodarza domu, czym się parał jak zdarzyło mu się wpaść do niego po syna, którego także bezgotówkowo zabierał w podróże służbowe. Z kolei inni apologeci Donalda Franciszka Taska oraz kumple lokalnej i w stanie spoczynku znakomitości piłkarskiej klubu Śląsk z Wrocławia Ryszarda Kazimierza Sobiesiaka: 'Miro' (były minister sportu Mirosław Michał Drzewiecki), 'Zbychu' (były szef klubu parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski), a także 'Grzechu' (były marszłek Sejmu Grzegorz Michał Schetyna), kolejna "znamienita" osoba - były działacz sportowy z Wrocławia. Opylił ci on z odpowiednim przebiciem papiery własności Śląska Wrocław, który nabył wcześniej niesłychanie uczciwie we współpracy z owym byłym piłkarzem. Ponadto jest on zwolennikiem "przejrzystości" w działalności Sejmu i specjalistą od utajniania własnych billingów. I jeszcze inny (Sławomir Ryszard Nowak) były fachowiec od bezpartyjności i głosiciel rzekomej upadłości Urzędu Prezydenckiego za kadencji śp. Lecha Kaczyńskiego, który i którego Sławomir Ryszard obsobaczał jak tylko mógł. Po zmianie szefa, okazało się cudem - że urzędu w państwie, jak zauważył Nowak, najważniejszego i wspaniałego - w którym był ministrem, od czasu nastania skantowanego hrabiego i poety "Jezus" Maria Karol Bronisława herbu 'Korczak' względnie 'Dołęga'. Mimo, że był ministrem z założenia bezpartyjnego urzędu dzisiejszy poseł Nowak pozostawał jednocześnie, jak należy sądzić również "bezpartyjnym" szefem PO w jednym z kluczowych regionów, którego mieszkańcem jest także 'Słońce Peru'. U siebie na Kaszubach niedocenione, bo gdy tam kandydowało, to wybory z kretesem przegrało. Musiało zatem swoją przyszłość polityczną zawierzyć stolicy gdzie działa najsprawniejsza w obrabianiu klientów bufetowa w kraju, która potrafi rozlać pół litra na 7 setek. Wszystkie znakomitości (P)rzetwórni (O)dpadów zawdzięczają swoje osiągnięcia i sukcesy 'Słońcu' tej jednej i jedynej w naszym układzie planet gwieździe. Tak więc po dziesięcioleciu partii, kiedy brylowało okazjonalne hasło "10 lat PO - 10 lat ciężkiej pracy"*****, w dowód czci i wdzięczności, planowali oni wywieszenie w całym kra, kra, (kra)ju stałego bilbordu z podobizną Taska na tle Globu i z następującą licencjonowaną sentencją - W HISTORII ŚWIATA NIGDY JESZCZE JEDNEMU, TAK WIELE, NIE ZAWDZIĘCZAŁO TAK WIELU. Jak to było w moim dzieciństwie z tym Donaldem i Donem? Acha - Donald dla Donu, czy jakoś tak. A może Donald dla Donau. Chyba to przez "PiS" i jej prezesa wszystko mi się pokręciło, choć do dzisiejszej zblagowanej i skopanej przez (P)omiot (O)hydy rzeczywistości, jakoś dziwnie pasuje. * Stefan Konstanty twierdzi, że w Nocnej Zmianie uczestniczył przypadkiem, gdyż został zaproszony przez pomyłkę. Widocznie jako znawca savoir vivre'u nie chciał przeszkadzać wychodząc, więc cichutko przysiadł za stołem i już się nie ruszał. Szybki wyszynk dał o sobie znać, więc zasnął. Jak się obudził, to nikogo z obradujących już nie było, gdyż uczestnicy poszli uczcić gdzie indziej osiągnięty dzięki wyższej matematyce Taska sukces. Ujrzał natomiast nad sobą Stefan kapitalną Anastazję Potocką vel Marzenę Domaros. Tłumaczy to pewną rozbieżność powstałą w relacjach z tego epokowego wydarzenia. ** Znane i wpływowe Panie m.in. Anastazja P, już wtedy twierdziły, że Donald Franciszek to tej klasy absztyfikant, który na pewno zrobi dużą polityczną karierę. Miały jak się okazuje rację. Panowie słuchajcie, ale jednak myślcie o swoich Paniach, może wtedy pewnym zdarzeniom uda się na czas zapobiec. *** To między innymi te znakomitości, które po upływie pewnego czasu poparły założenie niezwykle "pożytecznego" stowarzyszenia o nazwie SOWA. **** (G)ów.. (W)arta nie jest powiedział mający w kieszeni "Gazetę Wyborczą" znajomy gość i przykucnął w krzakach. ***** Donald Tusk dodał do tego niegdyś sentencję - "to rosnąca siła wielkiego obywatelskiego pomysłu". Jak zwykle trudno pojąć całą głębię myśli Pinokia. To nie ludzie są ekonomicznie silniejsi tylko pomysł? Acha teraz rozumiem, to tak jak było z marksizmem-leninizmem. Idea niezwyciężona, a obywatel w biedzie. Tymczasem w głosowaniu zawsze 99,9% osób za ideą czyli pomysłem. Tak więc wracamy do znakomitych źródeł, pomysł rośnie w siłę a PO spada. Atoli nieboszczyk Mieczysław Franciszek Rakowski kazał sztandar cholera wyprowadzić. Jaka szkoda, że nie poznał wcześniej Donalda Franciszka Taska. Wszystko mogło być inaczej włącznie z kosztami tzw. transformacji.
Domyślny avatar

SolomonMarion (niezweryfikowany)

13 years temu

There is not another good way to receive A+ than to finish the homework help essays and that is, as well, simple to opt for the religion essay paper from the custom essay papers writing service.
tumry

tumry

13 years temu

Dodane przez SolomonMarion (niezweryfikowany) w odpowiedzi na

Odpowiedź Jeżeli mam być autorem esejów, to proszę o szczegóły i warunki współpracy.