Wojskowa twarz Bronisława Komorowskiego

Przez Gazeta Polska … , 23/02/2012 [23:30]
Śmierć płk. Leszka Tobiasza i kryjące się za nim okoliczności dotyczące afery marszałkowej powinny zwrócić uwagę na bezprecedensowy w demokratycznych krajach fakt, iż głową państwa jest dziś człowiek uwikłany w rozliczne kontakty z ludźmi wojskowej bezpieki i wysokimi oficerami „ludowego” wojska. Zmarły przed kilkoma dniami główny świadek oskarżenia w procesie przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu należał z pewnością do ludzi, którzy posiadali istotną wiedzę o Bronisławie Komorowskim. To płk Leszek Tobiasz miał zgłosić się do Komorowskiego 21 listopada 2007 r. z propozycją przedstawienia dowodów na korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej i przez kolejne tygodnie wielokrotnie odwiedzał ówczesnego marszałka Sejmu. To ten człowiek był uczestnikiem tajnej narady z Bronisławem Komorowskim, Krzysztofem Bondarykiem, Grzegorzem Reszką i Pawłem Grasiem, podczas której poczyniono ustalenia w zakresie działań dotyczących członków Komisji Weryfikacyjnej. W następstwie tych ustaleń Tobiasz został przewieziony przez Bondaryka do siedziby ABW, gdzie złożył zawiadomienie o podejrzeniu rzekomej korupcji. Choć wobec Tobiasza toczyły się postępowania prokuratorskie, a w roku 2011 został skazany prawomocnym wyrokiem na pół roku więzienia w zawieszeniu – należał do osób obdarzonych szczególnym zaufaniem organów III RP. Mit o „patriotach w mundurach LWP” Nagła śmierć głównego świadka oskarżenia uniemożliwi realizację wniosku Wojciecha Sumlińskiego o przeprowadzenie konfrontacji pomiędzy płk. Tobiaszem, płk. Aleksandrem L. oraz Bronisławem Komorowskim – w celu wyjaśnienia rozlicznych rozbieżności istniejących w zeznaniach tych osób. To wydarzenie nakazuje spojrzeć w stronę samego Bronisława Komorowskiego. Ludzie, których darzył zaufaniem, nie służyli bowiem w armii stojącej na straży polskich granic, a ich zadanie nie polegało na obronie naszej niepodległości. Służby wojskowe PRL nie miały zaś nic wspólnego z ich odpowiednikami w armiach wolnego świata. Z instrukcji „o działalności kontrwywiadowczej w siłach zbrojnych PRL” wynika, iż podstawowe zadanie kontrwywiadu wojskowego polegało na „ochronie wojska przed oddziaływaniem sił antysocjalistycznych i ośrodków dywersji ideologicznej” oraz „wykrywaniu w wojsku przestępstw, zwłaszcza charakteru politycznego”, a tzw. wywiad wojskowy miał zajmować się „zdobywaniem, opracowywaniem i przekazywaniem kierownictwu Partii i Rządu, kierownictwu Ministerstwa Obrony Narodowej i siłom zbrojnym PRL materiałów i informacji wywiadowczych o potencjalnych przeciwnikach PRL i państw wspólnoty socjalistycznej”. Sławomir Cenckiewicz, który przez lata studiował archiwa LWP, nie miał najmniejszych wątpliwości pisząc, że „armia PRL stała się głównym gwarantem wpływów i kontroli sowieckiej nad Polską”, zaś na zakończenie swojej fundamentalnej pracy „Długie ramię Moskwy” doszedł do jednoznacznej konkluzji: „Przez wiele lat byłem skłonny wierzyć tym wszystkim, którzy powtarzali, że wyjąwszy politruków z Głównego Zarządu Politycznego, większość oficerów LWP była polskimi patriotami. Badania nad wywiadem wojskowym PRL (...) nakazały negatywnie zweryfikować te zapewnienia. Analizując przez lata tysiące dokumentów, materiałów operacyjnych i akt personalnych oficerów, doszedłem do przekonania, że LWP było niemal w pełni zsowietyzowane. Ta książka jest ostatecznym pożegnaniem z mitem o »patriotach w mundurach« z LWP”. Choć głos historyka dalece odbiega od oficjalnej propagandy III RP, nakazującej postrzegać w żołnierzach LWP „ludzi honoru” i porównywać tradycje tej armii z dziejami polskiego oręża, warto na związki Bronisława Komorowskiego patrzeć nie tylko w perspektywie historycznej, ale też poprzez obecną postawę lokatora Belwederu i jego stosunek do kremlowskiego reżimu. Tym bardziej jeśli mamy świadomość, że dla Komorowskiego istnieje cienka granica między dwiema skrajnymi postawami, a granicę tę wyznacza... przypadek. Dobre stosunki z Siwickim Gdy na początku lat 90. ten nauczyciel historii z Niższego Seminarium Duchownego w Niepokalanowie i przewodniczący Fundacji Pomocy Bibliotekom Polskim, trafił nagle do Ministerstwa Obrony Narodowej, kierował nim jeszcze gen. Florian Siwicki, dowódca 2. armii LWP podczas interwencji w Czechosłowacji, jeden z twórców stanu wojennego. Atutem Komorowskiego miał być fakt, że umiał rozmawiać z „czerwonymi” generałami i potrafił ułożyć sobie stosunki z Siwickim. Na czym polegała umiejętność nowego wiceministra, możemy wnioskować z relacji samego Komorowskiego. Wspominał on, że Siwicki zagadnął go kiedyś: „A wie pan, że ja mogłem być teraz w Londynie, ale nie zdążyłem do armii Andersa”. „Wtedy zrozumiałem – mówił Komorowski – że życiem rządzi przypadek. Przecież on przez to, że nie zdążył, został komunistą, a ja przez to, że urodziłem się odpowiednio późno – zostałem antykomunistą”. Zgodnie z tą życiową filozofią, Bronisław Komorowski nie mógł w „przypadkowych komunistach” i oficerach LWP widzieć zbrodniarzy lub zdrajców – nawet jeśli w 2006 r. Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu postawiła Siwickiego w stan oskarżenia za zbrodnie komunistyczne. Negatywny stosunek do lustracji i dekomunizacji w wojsku Komorowski manifestował od początku pracy w MON. Wtedy, gdy struktury postkomunistyczne były najsłabsze, a opinia publiczna pamiętała zbrodnie stanu wojennego, on chronił aparat postsowiecki, tłumacząc np., że wywiad wojskowy nie pracował na rzecz ZSRR, a zarzuty o patologiach istniejących w WSI są „efektem inspiracji służb cywilnych”. Pytany w roku 1992: „Na czym polegają patologiczne układy w służbach specjalnych MON?” – Komorowski odpowiadał: „Nie wiem. Nie podzielam spiskowej teorii dziejów. Przez dwa lata pracy w MON nie zetknąłem się z sytuacjami, które mogłyby potwierdzić istnienie takich układów”. Było to zaledwie kilka miesięcy po sporządzeniu poufnego raportu tzw. komisji Okrzesika, w której opisano m.in. szereg nieprawidłowości i nadużyć finansowych w dawnym szefostwie WSW; przedstawiono działania tej służby przeciwko opozycji politycznej, przypadki niszczenia akt, a przede wszystkim potwierdzono fakt ścisłej współpracy oficerów WSW ze służbami sowieckiego okupanta. Natomiast w roku 2005, gdy prasa szeroko rozpisywała się na temat działań WSI, Komorowski dywagował: „Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że niezweryfikowanie WSI to jeden z grzechów pierworodnych III RP. A to, że tyle się ostatnio mówi o wszelkich patologiach w WSI... cóż, jestem przekonany, że są to działania z inspiracji służb cywilnych. To efekt walki między tymi dwiema instytucjami – może z zewnątrz wcale tak niewyglądającej, ale w gruncie rzeczy zdrowej rywalizacji”. „Anioł” i teczka Tymińskiego Od początku swojej pracy w MON Komorowski musiał cieszyć się niezwykłym zaufaniem oficerów wojskowej bezpieki. Krzysztof Wyszkowski w piśmie procesowym złożonym w toku postępowania przed Sądem Okręgowym w Gdańsku złożył wniosek o powołanie na świadka Bronisława Komorowskiego – „na okoliczność współpracy Lecha Wałęsy z SB”. W uzasadnieniu wniosku Wyszkowski napisał: „Jako wiceminister ON, poinformował mnie po pierwszej turze wyborów prezydenckich w roku 1990, że otrzymał z WSI szczegółowe informacje w sprawie zawartości tzw. czarnej teczki Tymińskiego, czyli dokumentów potwierdzających współpracę Lecha Wałęsy z SB”. Nowy wiceminister obrony był zatem dla ludzi wojskowego kontrwywiadu człowiekiem godnym zaufania, skoro dzielono się z nim tak szczególną wiedzą. Jak wiemy, słynną „czarną teczkę” Tymińskiego z materiałami obciążającymi Wałęsę miały przygotować służby wojskowe. Było to zaufanie wzajemne, ponieważ w tym samym czasie Komorowski awansował na szefa kontrwywiadu płk. Lucjana Jaworskiego, tropiącego w latach 80. „wrogów ojczyzny” spod znaku konspiracyjnych „Wiadomości”, „Tygodnika Wojennego” czy „Robotnika”. Składając wyjaśnienia przed Komisją Weryfikacyjną, płk Jaworski stwierdził, że „minister Komorowski zgodził się, abym mógł dobierać sobie ludzi do kontrwywiadu”. To wówczas pozytywną weryfikację przeszli: płk Aleksander L. (szef Zarządu I Szefostwa WSW) i ppłk Leszek Tobiasz, przyjęci przez Komorowskiego do kontrwywiadu. Ten drugi – przyjaciel płk. Jaworskiego – należał w latach 80. do gorliwych prześladowców opozycji niepodległościowej, a po roku 1990 zajmował się penetracją Kościoła i środowiska dziennikarskiego. Z teczki Nadzoru Szczególnego Kryptonim „Anioł”, założonej 28 lutego 2002 r. w związku z pozyskiwaniem materiałów kompromitujących abp. Juliusza Paetza wynika, że oficerem odpowiedzialnym za tę robotę był Leszek Tobiasz. Nie jest też prawdą, jak twierdził Komorowski, że w latach 90. sam usunął płk. Aleksandra L. ze służby. Odejście szefa Zarządu I WSW nastąpiło w efekcie ujawnienia wniosków zawartych w „Raporcie podkomisji nadzwyczajnej do zbadania działalności byłej WSW”, w której zwrócono uwagę na nieprawidłowości i przestępstwa, jakie miały miejsce w WSW. O tym, że związki z Aleksandrem L. przetrwały próbę czasu, może świadczyć wydarzenie opisane przed laty przez Leszka Misiaka. Gdy w roku 2004 syn Komorowskiego został potrącony przez samochód jednego z najbogatszych Polaków, o fakcie tym poinformował Misiaka właśnie płk Aleksander L., przedstawiając się jako rzecznik i znajomy Komorowskiego. Do dziś nie wiemy, jakie związki łączyły Komorowskiego z głównym aktorem afery marszałkowej, podejrzewanym przez ABW o kontakty z rosyjskim wywiadem. Certyfikat dla Izydorczyka Kilka lat później, gdy Komorowski pełnił już funkcję ministra obrony narodowej, podejmowane przez niego decyzje świadczyły o szczególnym zaufaniu, jakim obdarzał ludzi wojskowej bezpieki. To on był wówczas protektorem dalszej kariery gen. Bolesława Izydorczyka, kursanta GRU z 1989 r. i szefa WSI z lat 1992–1994. W roku 2000 związki Izydorczyka ze służbami sowieckimi i rosyjskimi były przedmiotem zainteresowania Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego WSI w ramach sprawy o krypt. „GWIAZDA” oraz postępowania sprawdzającego w związku z ubieganiem się przez generała o wydanie certyfikatu bezpieczeństwa. Ustalono m.in., że latem 1992 r. Izydorczyk spotkał się w Zakopanem z rezydentem służb rosyjskich w okolicznościach, „które jednoznacznie wskazywały na spotkanie wywiadowcze”. W liście do ministra Komorowskiego ówczesny szef WSI Tadeusz Rusak pisał, że „analiza całego materiału (…) skłania nas do stwierdzenia, iż gen. dyw. Izydorczyk celowo może ukrywać fakty związane z okresem pobytu w Moskwie” i odmówił wydania certyfikatu. Musiał to jednak uczynić – jak sam stwierdził – „na skutek nacisków szefa MON, ministra Bronisława Komorowskiego”. Dzięki Komorowskiemu Izydorczyk uzyskał certyfikat bezpieczeństwa NATO do dokumentów oznaczonych klauzulą „ściśle tajne” i mógł wyjechać do Brukseli, gdzie objął funkcję Dyrektora Partnership Coordination Cell (PCC) w Mons. Przebywał tam do 2003 r., mając dostęp do informacji stanowiących najwyższe tajemnice NATO. W tym samym czasie media ujawniły, że związany z Grzegorzem Żemkiem i aferą FOZZ płk Zenon Klamecki, zastępca szefa Zarządu III WSI, kontaktował się z autorami filmu „Dramat w trzech aktach” (o rzekomym udziale Jarosława i Lecha Kaczyńskich w aferze FOZZ). W obronie Klameckiego stanął natychmiast minister Komorowski. Okres ministrowania Komorowskiego w MON to czas, gdy w polskim Sejmie grupa oficerów WSI, stosując techniki operacyjne, podsłuchiwała rozmowy posłów z sejmowej Komisji Obrony, którzy decydowali o losach trzech ogromnych przetargów: na zakup samolotu wielozadaniowego, transportera opancerzonego i przeciwpancernego pocisku kierowanego. To także czas przestępczej działalności fundacji „Pro Civili” zarządzanej przez ludzi WSI, storpedowania reformy szkolnictwa wojskowego, przeprowadzenia kombinacji operacyjnej przeciwko wiceministrowi Szeremietiewowi, gospodarczej „aktywności” oficerów WSI w Wojskowej Akademii Technicznej, działalności prywatnej Szkoły Wyższej Warszawskiej i Fundacji Rozwoju Edukacji i Techniki, które również okazały się biznesem kierowanym przez WSI, sprzedaży gruntów Wojskowego Instytutu Medycznego firmie Euro-Medical Lilianny Wejchert czy zakupu bez przetargu samolotów CASA, pozbawionych w Polsce centrum serwisowego. To wówczas zabrakło pieniędzy na żołd dla żołnierzy, kolejka kadry oficerskiej czekającej na mieszkanie wzrosła do 17 tys. osób., a eksport uzbrojenia spadł do 20 mln dol. rocznie. Z powodu problemów z negocjacją offsetu kwota 89 mln zł przeznaczona na zakontraktowanie nowoczesnych systemów bezpiecznego lądowania została niewykorzystana i zwrócona do państwowej kasy. Tym samym nie zrealizowano umowy offsetowej i nie wykonano zobowiązań wobec NATO. Ostatnia decyzja Komorowskiego na stanowisku ministra MON – podjęta miesiąc po atakach terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton – dotyczyła zaś drastycznego obniżenia zarobków żołnierzy jednostki GROM. Na skutek tej decyzji, w lutym 2003 r. odeszło z GROM czterdziestu doskonale wyszkolonych żołnierzy, czyli połowa składu jednostki. Za wieloma z tych zdarzeń kryją się również nazwiska najbliższych znajomych i współpracowników Bronisława Komorowskiego: gen. Adama Tylusa, gen. Bogusława Smólskiego, gen. Mariana Robełka, gen. Andrzeja Ameliańczyka, płk. Henryka Demiańczuka, mjr. Smolińskiego czy gen. Pawła Nowaka. (...) Aleksander Ścios
Tubylczy

Przeczytałem dziś, że Tusk wycofuje się z planów budowy polskiej korwety. Na dokończenie projektu brakuje ponoć 1.1 mld złotych. Przypominam, że koszt budowy jednego stadionu w Warszawie to prawie 2 mld złotych. Czyli stać nas na stadiony (po euro będą stać puste), a nie stać na obronność. Paranoja. Tym bardziej zszokowany byłem wypowiedziami posła Dorna, który uznał, że projekt budowy korwety od początku był bezsensowny. To już któraś z kolei wypowiedź Dorna zniechęcająca mnie do SP.
Bernard

Padają jak muchy... "Płk Leszek Tobiasz to niejedyny świadek w tzw. aferze marszałkowej, który w ostatnim czasie zszedł z tego świata. 21 grudnia 2011 r. zmarł Marian Cypel - były dyplomata i rezydent PRL-owskiego wywiadu w Wiedniu. Jego pogrzeb odbył się 27 grudnia w Warszawie. To właśnie za pośrednictwem Cypla Leszek Tobiasz starał się dotrzeć do hierarchów - bp. Antoniego Dydycza i bp. Sławoja Leszka Głódzia. Ci z kolei mieli mu ułatwić kontakt z Antonim Macierewiczem - likwidatora Wojskowych Służb Informacyjnych. Leszek Tobiasz zmarł w tajemniczych okolicznościach tuż po północy 11 lutego, na imprezie integracyjnej pracowników Mazowieckiej Wojewódzkiej Komendy OHP, na którą przyjechał autokarem razem z kilkudziesięcioma osobami. Był zatrudniony w OHP jako fachowiec od obronności i spraw niejawnych. Po obiedzie uczestnicy imprezy pojechali do Kazimierza na wycieczkę. Wieczorem, po powrocie, rozpoczęła się zabawa karnawałowa, która trwała do późnej nocy. Z oficjalnej wersji wynika, że ok. godz. 23:40 Tobiasz podczas tańca z partnerką nagle upadł, uderzył głową o parkiet i stracił przytomność. Wezwano pogotowie – lekarz stwierdził zgon, który nastąpił o godz. 0:10, a ponieważ okoliczności śmierci były dla niego niejasne, zawiadomił policję i prokuraturę, która zarządziła sekcję zwłok. Tyle komunikat oficjalny. Reporterzy „Gazety Polskiej”, którzy pojechali do Zwolenia, usłyszeli jednak inną wersję wydarzeń. – Kiedy pogotowie przyjechało na miejsce, większość towarzystwa była już mocno wstawiona. Mówili, że w czasie wieczoru płk Tobiasz stał z jakimś mężczyzną przy oknie i nagle przewrócił się, uderzając głową w parapet. Niewykluczone, że został popchnięty – powiedziała nam jedna z osób przebywająca w ośrodku, w którym odbywała się impreza OHP. Przeprowadzający sekcję zwłok anatomopatolog stwierdził „ranę w okolicach zausznych, która powstała przed śmiercią” i „rozległą niewydolność krążenia”. Nie są znane okoliczności powstania rany. 1 marca płk Tobiasz po raz pierwszy miał zeznawać przed sądem w sprawie rzekomej korupcji przy weryfikacji żołnierzy WSI, miała się też odbyć jego konfrontacja z Bronisławem Komorowskim. Afera marszałkowa zaczęła się jesienią 2007 r. od wizyty płk. Leszka Tobiasza w gabinecie ówczesnego marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego. Żołnierza WSI z parlamentarzystą skontaktowała posłanka Platformy Jadwiga Zakrzewska, która dziś zasłania się niepamięcią. Kilka miesięcy później okazało się, że płk Leszek Tobiasz nagrywał swoich rozmówców – część nagrań z afery marszałkowej trafiła do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Ostatecznie okazało się, że wszczęte śledztwo było prowokacją wymierzoną w Komisję Weryfikacyjną i jej szefa Antoniego Macierewicza, a w związku z rzekomą korupcją oskarżono dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i pułkownika byłych WSI Aleksandra L., który dobrowolnie poddał się karze." http://niezalezna.pl/24093-ni…