Joachim Brudziński spotkał się z parlamentarnym zespołem badającym katastrofę smoleńską, ale także udzielił niezwykle interesującego wywiadu Teresie Torańskiej.
1.
1 kwietnia na spotkanie z kierowanym przez Antoniego Macierewicza parlamentarnym zespołem badającym katastrofę smoleńską przybył Joachim Brudziński. Poseł towarzyszył Prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu w drodze do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. po katastrofie.
2.
Ale także udzielił wywiadu Teresie Torańskiej (27.03.2011 Gazeta Wyborcza, dodatek Duży Format), w którym szczegółowo opowiada o 10 kwietnia.
Mówi w nim m.in.:
"Mieliśmy włączone telewizory, nastawione na kilka różnych stacji. Był we mnie jeszcze cień nadziei, że może ktoś przeżył. Wszyscy ją chyba mieli. W każdej pokazywano jednak wciąż te same przebitki rozbitego wraku.
Odkryłem, że wcale nie jestem silnym facetem. Człowiek na potrzeby bardzo zmedializowanej polityki przyjmuje dość atrakcyjną pozę twardziela, który wchodzi w zwarcia, jest wyszczekany, pyskaty, czasem arogancki, nawet chamski, niestety, i nagle w obliczu tragedii pęka jak bańka mydlana. Zobaczyłem w sobie emocjonalną słabość.
[...]
Wreszcie podjechaliśmy do bramy lotniska. I wie pani, co z nami wtedy zrobili? Odbili od bramy. Strażnicy nie wpuścili nas na lotnisko. Nielzia, nielzia. I trzymali pod bramą.
Proszę pani, nie przemawia przeze mnie frustracja, nienawiść, oszołomstwo polityczne czy fanatyzm. Jestem przekonany, i wszyscy w autokarze byli przekonani, że nie wpuszczono nas dlatego, że odbywały się w tym czasie ładnie wyglądające w telewizji gesty ściskania się pana premiera Putina z panem premierem Tuskiem. I gdybyśmy wjechali, ten teatr nie wyszedłby tak zgrabnie, jak wyszedł.
[..]
Podszedłem do samolotu wywróconego kołami do góry i… ścięło mnie. Jak osika padłem na kolana. Staszek Kostrzewski i Adam Lipiński, którzy stali obok, opowiadali mi potem, że nagle pacnąłem na ziemię, i przerazili się, że zasłabłem. Modliłem się.
Jarosław też się modlił. Przy wraku leżał wieniec.
- Kto położył?
Nie wiem. Ksiądz prowadził modlitwę. Niesamowita postać, młody kapłan, ale mądry, wyciszony. Jego obecność działała uspokajająco.
Podszedł do mnie jeden z chłopaków z Kancelarii Prezydenta, który miał zabezpieczać wizytę Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, więc był tam od rana. – O Jezu – zaczął – dobrze, że przyjechaliście. A potem wpadł w histerię. – Baliśmy się – mówił nam – że oni nas tutaj zabiją.
[...]
Podszedł do mnie jeden z oficerów BOR-u, bardzo poruszony. Nie znam nazwiska. Ściszonym głosem powiedział: Panie pośle, jesteśmy tu od rana, pilnujemy ciała pana prezydenta, nie odstępujemy go na krok.
- Bał się, że je porwą?
Nie wiem, może. On nie powiedział, że były próby porwania, tylko że „pilnujemy”. Żeby wszystko z nim było w porządku.
- A co groziło?
Nie wiem. On nie użył określenia „zbezczeszczenie”, ale powiedział, żeby w żaden sposób nie doszło do uchybienia jego godności.
Co panią dziwi, on też był tam od rana. Widział, co się działo.
[..]
Jarosław dokonywał identyfikacji. Wokół niego i ciała prezydenta – i to też było dla mnie przerażające – kręcił się tłum urzędników. Nie zarzucam im złej woli czy celowego działania, ale ich stosunek do tego ciała i w ogóle do tragedii był… no, co mam pani mówić… to Azja.
Jarosław mi potem opowiadał, jak wyglądało to z bliska. Jakiś żołdak stał przy ciele prezydenta rozkraczony, z czapką zsuniętą na tył głowy i z rękami w kieszeniach. Jarosław zwrócił mu uwagę. Pytali też go, czy zgadza się na pobranie DNA. Oczywiście odmówił.
[..]
A dalej było tak. Po półtorej-dwóch godzinach przyszła wiadomość, że nie ma zgody Putina, byśmy w nocy zabrali ciało do Warszawy. Jeżeli chcecie zostać, proszę bardzo, macie do dyspozycji hotel, a rano zorganizujemy uroczystości, to polecicie. Przekazał ją ambasador Bahr. A potem Putin powiedział Kowalowi, który do niego pojechał, że zna sytuację pana premiera związaną z chorobą jego mamy, wie, że chce wracać, ale niestety ma związane ręce i bez pożegnalnych uroczystości nie może wydać zgody na zabranie ciała prezydenta. Ale gdyby pan premier się zdecydował przenocować, to zaprasza.
To była, proszę pani, odpowiedź Putina – bo zemsta jest zbyt mocnym słowem – na to, że Jarosław Kaczyński nie pofatygował się do niego do namiotu, żeby ten łaskawie złożył mu swoje wyrazy współczucia. Jestem przekonany, że Putin w ten sposób „odwdzięczył” się za to, że został tak potraktowany przez Jarosława Kaczyńskiego.
I wtedy wszystko ułożyło mi się w głowie. Oni nas ogrillowali i znowu przytrzymali w hotelu celowo. Absolutnie celowo.
- Po co?
Proszę pani, oni zainscenizowali lub wyreżyserowali nasz pobyt w hotelu, bo liczyli, na pewno liczyli, że Jarosław – mówiąc kolokwialnie – popłynie i wyrzuci z siebie, co o nich myśli. Ich nie interesowały emocjonalne wypowiedzi Brudzińskiego, Lipińskiego, Kostrzewskiego, Bielana czy Kowala. Ale wyłącznie Kaczyńskiego.
- Myśli pan, że nie wiedzą?
Niekoniecznie.
- To po co?
No wie pani, to są kwestie konstruowania portretów psychologicznych, nie na doraźną korzyść.
I się zawiedli. Bo Jarosław, jak już pani mówiłem, to pierwsza liga. On się tam zachowywał nie tylko jak brat tragicznie zmarłego prezydenta, ale jak były premier polskiego rządu, i we wszystkim, co robił i mówił, czuć było – użyję mocnych słów – majestat Rzeczypospolitej. On wszystkie ich ruchy analizował. I nie popłynął, i nie mają na niego nic, po prostu nic".
Warto przeczytać całość:
http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=9461
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 2093 widoki
@Margotte
@ender
@Margotte
bardzo interesująjce wypowiedzi
@w głowie się niemieści
Żeczywiście w głowie się niemieści
Reflaksja...