Czy oni sPISieli?
Czy politycy PISu nie mają za grosz rozumu? Zgłupieli? Nie! SPISieli.
Pisałem kiedyś o portalu MojeSiki.pl jako dowodu na brak wyczucia głównych PRowców tej jedynej partii opozycyjnej. Jednak dzisiejsza, powszechna reklama komisji „faszystowsko – komunistyczno – cenzorskiej” we wszystkich wiodących mediach, przebijająca się na miano jedynki w mediach to dowód miażdżący. W czasie gdy autentyczna wolność w internecie zagrożona jest bondarykowskimi ustawami rządu Platformy Obywatelskiej oraz zapędom Związku Socjalistycznych Republik Europejskich (w skrócie UE), tworzenie przez PIS (6:1 PIS:PO) komisji sejmowej ds. kontroli forów internetowych oznacza, iż nie ma PIS sprawnej organizacji analizy nastrojów społecznych.
Ponieważ to nie pierwszy a kolejny medialny błąd PISu – nazwę go sPISieniem.
Nie chcę powiedzieć, że fałsz to droga do zwycięstwa, ale przecież dyplomacja to podstawa każdej polityki. Pewne sprawy nagłaśniamy inne wyciszamy, nie skreślając ich z listy priorytetów.
Nie mówię też, że obserwacja mediów nie mieści się w regułach demokracji. Owszem, jeśli żylibyśmy w kraju o niezagrożonej, sprawiedliwej (nie wchodząc w szczegóły) organizacji polityczno-społecznej, takie działania spotkałyby się zapewne z aprobatą. Jest bowiem oczywiste, że nawoływanie do terroryzmu, zbrodni, gwałtu czy propagowanie pewnych idei (komunizmu czy faszyzmu) powinno być przez władze – ale nie przez tę władzę (czyli ustawodawczą) – śledzone i rozpracowywane.
Co do wyrażania myśli o konkretnych osobach oraz faktach z nimi związanych – reguły prawa cywilnego i możliwość indywidualnego rozsądzania spraw powinny mieć pierwszeństwo.
Podkreślę jeszcze raz: władzy ustawodawczej działania praktyczne kontrolujące sferę publiczną nie podlegają!
No, ale przecież nie to było motywem utworzenia cenzorskiej komisji. Myślę, że pomysł narodził się po lekturze jakiegoś forum gdzie ilość oszczerstw dotyczących Jarosława Kaczyńskiego i (lub) PIS przekraczał graniczne normy. Zapewne były na tym (tych) forach również obelgi. Sądzę jednak, że o ile ze źródłem oszczerstw należy walczyć sądownie, to z obelgami – nie.
Chamstwo należy zwalczać siłom i godnościom osobistom (jak mówi klasyk).
Źródło oszczerstw natomiast jest konkretne i walka z nim to pokazanie prawdy i sądowe udowodnienie fałszu, ale nie cenzura i urzędowe naciski czy ograniczenia!
Odwrócę dla wyjaśnienia sytuację.
Wielokrotne sam ostro krytykowałem i będę to robił w przyszłości i jak zwykle w ostrych słowach wrogów mojej Ojczyzny. Jestem gotów do sądowego uzasadniania moich poglądów nt. wszelkiego rodzaju zaprzaństwa i zdrady, w szczególności tej historycznie uzasadnionej komunistycznymi korzeniami.
Na dowód nazwę kłamcą pana Jana Tomasza Grossa Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści, w której autor dopasowując fakty do z góry założonej tezy, korzystając jedynie z publikacji Aliny Całej i Heleny Datuer-Śpiewak Dzieje Żydów w Polsce 1944-1968. Teksty źródłowe, wydanej przez Żydowski Instytut Historyczny, wyrwał z kontekstu kilka zdań pochodzących z kroniki oddziału pisanej przez Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego”, opatrzył je „odpowiednim” komentarzem i w ten sposób stworzył wypaczony obraz parczewskich wydarzeń z 5 lutego 1946 r.
Nazwę tutaj posła Marka Borowskiego kłamcą gdy o Taraszkiewiczach („Jastrzębiu” i „Żelaznym”) i jego żołnierzach mówił jako argumencie przeciw uznaniu żołnierzy WiN za bohaterów walczących o niepodległy byt Państwa Polskiego.
foto – „JASTRZĄB” i „ŻELAZNY” ostatni partyzanci Polesia Lubelskiego 1945 – 1951, Grzegorz Makus
Chyba jasną sprawą jest to, że akceptuję fakt, że rzucą się na mnie (post)komunistyczne pieski, ale przecież nie „sejmowa komisja kontroli medialno internetowej”!
Niech mnie Bóg strzeże od przyjaciół, z wrogami sobie poradzę…
@MarekD
widzine z USA
Problem jest chyba głębszy i tkwi w naszym skomunizowanym społeczeństwie, w peerelowskim sądownictwie, w jednomyślnych mediach nakręcających nastroje itd. Ale co do karania za słowa i dowodzenie niewinności jestem przeciwny.
Przykład http://www.wykop.pl/ramka/612…
W innym miejscu, pod tym postem, Rebelianta podała mi następujące informacje z amerykańskiego orzecznictwa: Wolność słowa nie polega na tym, że wolno mówić i pisać takie rzeczy, którymi nikt nie czuje się urażony. Przeciwnie – prawdziwym testem na to, czy w jakimś kraju rzeczywiście panuje wolność słowa, jest to, czy i w jakim stopniu system prawny tego kraju toleruje takie wypowiedzi, które większość jego mieszkańców kategorycznie odrzuca i potępia.
Stojące za tym – przyjętym w wyroku Sądu Najwyższego USA w sprawie New York Times v. Sullivan z 1964 r. – podejściem rozumowanie było takie, że tradycyjna – i powszechnie wcześniej przyjęta w Stanach Zjednoczonych reguła w prawie dotyczącym zniesławień, zgodnie z którą to pozwany musi wykazać, że powiedział lub napisał prawdę, odstrasza od wypowiadania się nie tylko tych, którzy chcieliby publikować kłamstwa, lecz również takich, którzy chcieliby ujawnić prawdę, lecz mają obawy co do tego, czy zdołają udowodnić prawdziwość swoich twierdzeń w sposób wymagany w sądzie. Reguła ta – jakby nie było – ma swoje koszty: powoduje ona, że bezkarnych musi pozostać wiele wypowiedzi , które stwierdzają fałsz – w tym być może niektóre świadomie wypowiadane kłamstwa. Koszty te jednak zdaniem amerykańskiego Sądu Najwyższego są warte płacenia: lepiej jest – przynajmniej, jeśli chodzi o wypowiedzi dotyczące osób publicznych, których postępowanie ma wpływ na życie innych – tolerować niektóre wypowiedzi nieprawdziwe, niż odstraszać od upubliczniania części prawdy.
Jednym zdaniem: powstrzymywanie słów jest gorsze niż dopuszczenie nieprawdy. Dobro (społeczne, polityczne, państwowe) może na tym ucierpieć. PS.Rację mam lub jej nie mam. Ty także możesz mieć lub nie mieć racji. Wolałbym polemikę na zasadzie "myślę inaczej"
PS
Marek
Nietoperzu
@MarekD