W latach 1939-1956 wielu Polaków zostało zesłanych na Syberię. Jednym z nich jest Władysław Zdanukiewicz, który był uczniem, żołnierzem AK, teraz jest księdzem w Licheniu. Z Wałczem łączy go brat, który tu mieszkał i bratowa, należąca do Związku Sybiraków w Wałczu.
Koleje losu mojego rozmówcy są ciekawe i warte poznania. Artykuł ten kieruje do młodego pokolenia, które może żyć w Polsce o jaką walczono w minionym stuleciu.
Urodził się 24 sierpnia 1924 roku w Rakańcach koło Wilna. – Bardzo dobrze znam Wilno, jeszcze sprzed wojny, gdy liczyło 235 tysięcy mieszkańców – mówi pan Władysław. – Mieszkali tam głównie Polacy, Litwini stanowili 2 proc. a Żydzi 11 proc. populacji, Białorusinów było bardzo mało.
Pierwsze wykształcenie zdobywał w miejscowościach w powiecie wileńsko-trockim, uczęszczał m.in. do Gimnazjum Księży w Drui. – Po aresztowaniu przez bolszewików mojego brata, Czesława, musiałem zrezygnować z dalszej nauki i zamieszkałem z rodzicami. Pomagałem im w małym gospodarstwie – wspomina pan Władysław.
Wraz z dwoma braćmi wstąpił w szeregi AK. – Zostałem zaprzysiężony w zagajniku koło Okmieniszek – mówi „Lupus”. – Przyjąłem taki pseudonim, pochodzi on od łacińskiego słowa i znaczy: wilk.
Ramię w ramię z braćmi, Czesławem (pseudonim: „Świerk”) i Stanisław (pseudonim: „Dąb”) dokonywał różnych zbrojnych akcji, jak sabotowanie linii telefonicznych w obrębie Wilna, aresztowanie szpicli Gestapo. – Po wymarszu moich braci do oddziałów leśnych AK, ukrywałem się i bardzo pomocne okazało się zaświadczenie, iż pracuje w majątku w Okmieniszkach – wspomina Władysław Zdanukiewicz.
Komenda Główna AK ogłosiła 7 lipca 1944 roku mobilizację. – Wraz z moim dowódcą, pseudonim „Sitwa”, po kilkudniowej wędrówce dotarliśmy do majątku Wolkorabiszki, tam przeniesiona sztab Armii Krajowej z Wilna – mówi pan Władysław. Dzień później przydzielono go do plutonu łączności. – 17 lipca tegoż roku, po dostarczeniu pilnego rozkazu do rąk kapitana Szczerbca, w drodze powrotnej zostałem aresztowany i trafiłem do więzienia NKWD w Wilnie, które mieściło się przy ulicy Ofiarnej 2 – wspomina pan Władysław.
Wszystkie insygnia aresztowanych żołnierzy AK zostały im odebrane. – Jeden z oficerów rzucił je w jedno miejsce na ziemi, by później oddać na nie mocz. Dodał po chwili, iż Polski nie ma, a zamiast niej będzie Polska Republika Radziecka – wspomina „Lupus”.
Jeden ze współwięźniów pana Władysława, podczas walk o Wilno został ranny. – W obojczyku tkwił kula, której rosyjskie pielęgniarki nie miały prawa wyjąć – przytacza jedno ze wspomnień pan Władysław. – To KGB decydowało o wszystkim, my, musieliśmy zginąć.
Później więziono go w Lukiszkach, które mieściło się też w Wilnie. Podczas jednego z przesłuchań, oficer NKWD uderzył go kolbą od pistoletu w prawe ucho, co spowodowało niedosłuch. – Doznałem także innych obrażeń, złamano mi nos, zatokę szczękową, kość podstawy czaszki. Przez kilka dni krwawiłem z nosa i uszu – dodaje pan Władysław. – Po odzyskaniu przytomności przez wiele dni dokuczały mi silne bóle głowy, zaburzenia równowagi, mam uszkodzony błędnik.
Brutalność przesłuchujących podyktowana była tym, iż chciano poznać i zniszczyć struktury Polskiego Państwa Podziemnego. 1 września 1944 roku pociągiem, w przedziałach „bydlęcych”, przewieziono pana Władysława i jego współwięźniów do Riazania, oddalonego o około 200 kilometrów na południowy-wschód od Moskwy. – Dobrze pamiętam tę nazwę, Lagier 278B – podaje pan Władysław. – Po roku przeniesiono nas do łagru Diagielewo.
Żywili się chlebem, który upieczono z mąki o bardzo dużej wilgotności. – To była glina, ale musieliśmy jeść, żeby przeżyć – wyznaje pan Władysław. – Nie mieliśmy żadnych praw, nie mogliśmy pisać do rodzin, nie mogliśmy się modlić.
W III Rzeczpospolitej ksiądz Władysław otrzymał od Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosyjskiej Federacji, za pośrednictwem polskiej ambasady, oświadczenie archiwalne, które poświadcza, iż bohater tego artykułu w latach 1944-46 przebywał na zesłaniu w ZSRR. Równocześnie do rąk zainteresowanego trafił kolejny dokument, który ponad wszelką wątpliwość świadczy o tym, iż powodem internowania była przynależność do AK.
„Lupus” wspomina, iż w jego obecności jeden z Rosjan rozpłakał się: - Żyjemy, jak psy, gorzej od was – wspomina żale jednego ze strażników w łagrze. – W pewnym momencie urządziliśmy strajk głodowy, domagaliśmy się mszy świętej. Poskutkowało, było nam lżej.
2 lutego 1946 powrócił do Polski. W Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Białej Podlaskiej podał fałszywą datę swych urodzin – 25 września 1929 rok, żeby uniknąć wcielenia do Wojska Polskiego. – Po roku zdałem małą maturę w Gimnazjum Króla Władysława IV w Warszawie, później po dużej maturze wstąpiłem do Seminarium Duchownego, ukończyłem je we Włocławku, bo to do którego wcześniej uczęszczałem „UB-cy” zlikwidowali – ksiądz Władysław przedstawia początek swej drogi duszpasterskiej. – Święcenia kapłańskie otrzymałem w 1957 roku.
Przez 18 lat był proboszczem w Kiwitach i Jeglowniku, jak sam przyznaje ówczesne władze utrudniały mu pracę. – Byłem szykanowany, zastraszano mnie, musiałem tłumaczyć się z tego, co mówiłem podczas kazań, które bardzo częste głoszone były w nurcie patriotycznym – przekonuje ksiądz Władysław.
W 1984 roku w obawie o swoje życie opuszcza Polskę, 4 maja przekracza polsko-niemiecką granicę. Cztery miesiące później zostaje zamordowany ksiądz Popiełuszko.
– Mieszkałem w Domu Zakonnym w Epfachu – wspomina ksiądz Władysław. W jednym z dokumentów udostępnionych mi przez księdza, on sam pisał: - Jak długo pozostanę w Niemczech, tego nie wiem, to jest uzależnione od decyzji moich przełożonych.
W 1993 roku we mszy świętej w kościele parafialnym w Tucznie biorą udział Sybiracy, w tym ksiądz Władysław. – Popieram sercem i duszą ten związek, który kultywuje pamięć o naszych rodakach, którzy tam, na „Nieludzkiej Ziemi” pozostali na zawsze i tych, którzy mieli szczęście powrócić do umiłowanej i umęczonej Ojczyzny – pisał ksiądz Władysław.
Jedna z bardziej wyrazistych opowieści wiąże się z naszym miastem. Tuż po powrocie z łagru do Polski, pan Władysław spotkał na dworcu kolejowym w Wałczu kapitana Szczerbca. – Nie rozpoznał mnie, był przestraszony, po przywołaniu mu mojego pseudonimu, przypomniał sobie mnie i wyznał, że UB-ki depczą mu po piętach – wyznaje ksiądz Władysław. – Dowiedziałem się później, że UB zamordowało go.
Nie jest odwagą pisać w Polsce o tym, odwagą było czynić tak, że jedyną karą za krzyk o wolność była śmierć. PMając trzynaście lat po raz pierwszy zobaczyłem mój, ulubiony film Andrzeja Wajdy „Pierścionek z orłem w koronie”.
życiorys każdego Sybiraka
Niewątpliwie przeszli piekło na ziemi
Zapytam autora
Odpowiadź dla nikto