Demografia, Orban i smutek

Przez igorczajka , 17/01/2011 [16:45]
Kryzys demograficzny nadchodzi wielkimi krokami, a Tusk rubasznie stwierdza, że nie potrzeba żadnych ustaw i rozwiązań systemowych, bo w sprawach demografii Polacy powinni się wziąć do zupełnie innej roboty. Tak, to prawda, wszystko zmierza do tego, żeby wszyscy brali się do zupełnie innej roboty. Historycy niech robią w polityce, politycy niech grzebią w historii, mężczyźni powinni pomieszać w garach, a kobiety powinny wsiąść na traktory. Matki powinny zostawić swoje dzieci pod opieką żłobków, by mogły zająć się wychowywaniem w innych żłobkach cudzych dzieci.

Świetnie opisała ten stan rzeczy Karolina Elbanowska w swoim artykule, który nie wiem czemu przeszedł kompletnie bez echa. A obnaża on bardzo trafnie tragiczną sytuację kobiety, którą szybkie zmiany cywilizacyjne w połączeniu z nienadążającymi za nimi zmianami kulturowymi, wepchnęły na czyśćcową ścieżkę mordęgi i upokorzenia. Uprzedzam od razu, że nie chodzi tu o to, by przywrócić tradycyjny podział ról społecznych!!! Chodzi o to, że kobieta dzisiaj nie ma możliwości wyboru. Nie może wybrać ciężkiej pracy wychowywania i opieki nad własnymi dziećmi. Podobnie jak niegdyś zmuszana była do zajmowania się jedynie domem i bycia ozdoba dla swojego męża, tak dzisiaj często nie ma wyboru i zmuszana jest sytuacją ekonomiczną (ale również i cywilizacyjną) do pracy na podwójnym etacie - pracownicy i pomocy domowej. Pozwolę sobie dla nakreślenia kontekstu przytoczyć obszerne fragmenty artykułu Karoliny Elbanowskiej, bo doprawdy ten tekst na to zasługuje:

„W naszym państwie najważniejszą funkcją kobiety jest praca zawodowa. To praca ją definiuje, przydaje statusu. Od pracy wszystko się zaczyna, bez niej nic nie ma znaczenia. Nowym blaskiem lśnią plakaty przodowniczek, dziś już nie tak przaśnych, nie w waciakach, lecz w mundurkach z logo firmy. Współczesna kobieta nie ogranicza się do przekraczania 100 procent normy. To zrobiła już dawno jej babcia. Współczesna kobieta robi karierę.

Praca! To jest to, co dziś dodaje splendoru płci pięknej. Praca w korporacji, na stanowisku dyrektorskim czy kasjerskim. W banku i supermarkecie, z laptopem czy ścierką. Byle wyrabiać PKB, łożyć na ZUS i płacić podatki. Byle nie tracić na konkurencyjności, nie degradować się intelektualnie, społecznie i moralnie w domowych pieleszach, przy dziecięcym łóżeczku, marchewkowym soczku i pierwszych sylabach wypowiadanych przez zaślinione dziąsła. […]

Współczesna cyberkobieta nie może być niedyspozycyjna. Musi odpracować ciążę do dnia porodu lub iść na przedwczesny macierzyński, by nie okradać innych pracowników, by nie okradać ZUS. Musi odstać swoje w kolejce do kasy albo na sejmowej mównicy. Równouprawnienie zobowiązuje, a ciąża to nie choroba. Zwłaszcza kobieta ciężarna może w pierwszej kolejności udowodnić, że nie odstaje od normy, nikomu nie zagraża i niczego nie zabiera. […]

Właściwości prokreacyjne, które stanowią ewolucyjne zapóźnienie, skamielinę z epoki nierównouprawnienia, degradują kobietę do roli ciężarnej, a potem mamki. Jaka szkoda. Gdyby choć kobiece mleko obłożyć VAT, można by było jeszcze zachować resztki obywatelskiej godności. Ale nie, w macierzyństwie wszystko jest takie pierwotne i przedpaństwowe. Potrafimy już co prawda położyć nasze dzieci na swoistą taśmę produkcyjną, która rozpoczyna się żłobkiem wraz z ukończeniem przez nie 20. tygodnia życia, a kończy na rynku pracy. […]

Na pierwszym w nowym roku posiedzeniu Sejmu posłowie przyjęli przy niemal wzorowej jednomyślności (przy jednym głosie sprzeciwu) ustawę o opiece nad dziećmi do lat trzech, tzw. żłobkową. Rządzący liczą, że ta bezkosztowa ustawa pomoże zrealizować wytyczne strategii lizbońskiej i przy dzisiejszych 3 proc. dzieci w żłobkach trafi tam wkrótce więcej niż 30 proc. Główny zysk, jaki wskazano w uzasadnieniu ustawy, to duża liczba kobiet, które trafią na rynek pracy, zapłacą składki ZUS i podatki, oraz niemowlaki obdarzone możliwością jeszcze wcześniejszej edukacji.

Kobieta polska uwolniona zostanie od łatwej wymówki: „nie zostawiam 20-tygodniowego niemowlęcia w żłobku, bo nie ma miejsca”, albo „nie wracam do pracy za tysiąc złotych, bo więcej zapłacę opiekunce”. Państwo pomoże w utrzymaniu godnej postawy wobec społeczeństwa. Kobieta musi mieć prawo chodzić z podniesionym czołem. Móc patrzeć prosto w oczy 34-letnim emerytom i wszystkim innym współobywatelom, którzy z rozmaitych racji zajmują bardziej uprzywilejowane pozycje w naszej społeczności. […]

Matka będzie wreszcie jednostką samodzielną. Będzie mogła się realizować choćby w odpikiwaniu przy kasie produktów. A jej dziecko – czy to nie wspaniałe – da szansę pracy innej kobiecie, która będzie się nim opiekować nie tak prymitywnie jak matka, ale w sposób cywilizowany, również wyrabiając PKB.”

Jakie rozwiązania systemowe proponowali do tej pory polscy politycy? Wspomniana wyżej ustawa żłobkowa – świetnie – na pewno żłobki są potrzebne, choć ich ubocznym kosztem społecznym może być  (aczkolwiek oczywiście nie musi) zjawisko produkowania ludzi z deficytem miłości, akceptacji i poczucia własnej wartości, niedopieszczonych i z syndromem porzucenia, które to deficyty będą w przyszłości kompensowane w różny sposób niekoniecznie z korzyścią dla otoczenia.

Becikowe – zaiste wspaniałe i skuteczne wsparcie za pomocą jednorazowego zastrzyku gotówki, która starczy na komplet pieluch. Jest ten zastrzyk faktyczną jałmużną, jednorazowym rzuceniem monety do nadstawionej czapki żebraka, w celu zaspokojenia potrzeby poczucia przyzwoitości darczyńcy. Wychowanie dziecka trwa bowiem dłużej niż okres robienia w pieluchy. Ale becikowe jest dobrą wymówką dla polityków: "oto jak dbamy o politykę prorodzinną!" - od siebie mogę powiedzieć, że ja słyszę: "oto jak obrażamy inteligencję wyborcy!"

Potępiany w całej Europie Viktor Orban, którego medialne projekty ustaw wywołują reakcje przypisywane powszechnie najbardziej fanatycznym słuchaczom radia Maryja, wprowadza jednocześnie rozwiązania systemowe, które nie tylko faktycznie promują rodzinę i dzietność, ale wręcz umożliwią sensowne funkcjonowanie tejże rodziny w warunkach rynkowych. Jak przedstawia Igor Janke w swoim reportażu:

„Rząd Orbana, co często pomijają nieprzychylne mu zagraniczne media, chce wzmocnić w bardzo konkretny sposób słabe części węgierskiego społeczeństwa. Jak? Przez wprowadzenie podatku liniowego na poziomie 16 procent oraz znaczących prorodzinnych ulg podatkowych. Od każdego dziecka podatnik odpisuje sobie 10 000 forintów miesięcznie od podatku (nie od podstawy opodatkowania). W przypadku większej ilości dzieci ta kwota rośnie. W praktyce przeciętnie zarabiający Węgier z trójką dzieci może nie płacić podatku.

W najbliższych miesiącach ma zostać wprowadzony plan istotnych udogodnień dla małych i średnich przedsiębiorstw. Duże ulgi podatkowe, ułatwienia przy starcie, pomoc w zdobywaniu funduszy unijnych. Jednocześnie zaczęto reformę administracji, wkrótce w ślad za tym ma pójść reforma edukacji i służby zdrowia.”

Tłumaczy także skąd bierze się niechęć wielkiego biznesu i, co za tym idzie, większości klasy politycznej w Europie:

„Z czego wynika niechęć przedstawicieli Zachodu? Za rządów socjalistów mieli tu cudowne życie, warunki, jakich nie mogli mieć nigdzie indziej. Teraz wszyscy są wściekli na podatek kryzysowy, który dotknął wielkie firmy z branży telekomunikacyjnej, energetycznej i sieci handlowe. Faktyczna likwidacja OFE uderzyła w wielkie spółki ubezpieczeniowe jeszcze bardziej niż w Polsce.

Ludzie z wielkich koncernów, czując, że ich interesy są zagrożone, przekonują dziennikarzy, że Orban im szkodzi, skarżą się swoim ambasadorom i politykom w macierzystych krajach. Ci wywierają presję na Komisję Europejską, . Z kolei węgierscy socjaliści swoimi kanałami uruchamiają zachodnią lewicę, której przedstawiciele mówią publicznie, że trzeba się zastanowić, czy Węgrzy są godni tego, by przewodzić przez pół roku Europie. […]

Rząd prowadzi szereg działań mających odbudować klasę średnią, wzmocnić tych, których pozycja przez lata stale się pogarszała podczas gdy zachodnie koncerny miały ogromne ułatwienia, Gyurcsany doprowadził wiele małych firm do upadku.”

Co jest bardziej rynkowe? Wspieranie wielkich międzynarodowych koncernów, które dają co prawda miejsca pracy, ale które odprowadzają zyski za granicę zmniejszając ilość gotówki w obrocie krajowym? Czy też może jednak wsparcie dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw, które dostarczają znakomitą większość wpływów do budżetu, za pośrednictwem najróżniejszych podatków, a zyski przeznaczają na inwestycje i konsumpcje na krajowym rynku? Myślę, że dla każdego, kto zerknął choć raz w statystyki i zestawienia źródeł wpływów budżetowych odpowiedź będzie stosunkowo prosta.

Jasne jest, że kolosalne ulgi inwestycyjne dla wielkich koncernów były konieczne, aby powstała infrastruktura produkcyjna, aby ściągnąć inwestycje szczególnie w te rejony, w których padły wielkie nierentowne zakłady socjalizmu. Jednak minęło 20 lat i Orban doszedł do wniosku, że może jednak wystarczy tych ulg? A nic bardziej nie boli jak odebranie niezasłużonych przywilejów. Czy kogokolwiek stać by było na podobny ruch w Polsce? Nadzieja moja jest nikła. Pomimo pojawiających się na ustach wszystkich możliwych stron politycznej sceny słów takich jak solidarność czy sprawiedliwość.

Polecam obserwacje poczynań Orbana każdemu, kto sądzi, iż nie ma alternatywy. Nie twierdzę, że jego działania są wzorem do bezkrytycznego naśladowania, że wszystko co dzieje się na Węgrzech wzbudza mój entuzjazm. Mój problem z Orbanem polega na tym, że im dłużej i wnikliwiej przyglądam się płynącym z Budapesztu przekazom, tym bardziej utwierdzam się w jednej obserwacji: większość negatywnych poczynań Orbana – istnieje obecnie także w Polsce; większość pozytywnych rozwiązań – nawet nie jest w Polsce brana pod uwagę.

Na koniec taka dygresja zupełnie nie na temat:
Zżymamy się na naszego premiera, że bagatelizuje problemy. A czy my jesteśmy w stanie je zlokalizować i "podbić" dobre rozwiązania? Sprawić, że politycy (którzy też są przecież ludźmi, tylko bardziej ułomnymi, bo z rozbudowaną potrzebą władzy) uwierzą, że deklarując i wprowadzając w życie te zlokalizowane przez nas, wyborców, dobre rozwiązania - są w stanie zyskać poparcie? Czy też będziemy udowadniać na każdym kroku, że jedyną istotną dla nas kwestią jest głupawy uśmieszek Tuska, wzrost Poncyliusza, czy mlaskanie Kaczyńskiego? Taki mój prywatny mały apel do piszących - może zamiast tworzenia setnego tekstu o niekompetencji Klicha, krętactwie Grasia czy kolejnym bronku Prezydenta, podbijajmy naszym komentarzem te informacje, które niosą w sobie jakiś pozytywny ładunek konstruktywnej informacji?
nemezis

Jakże prawdziwy ten tekst. Powiem wam tak- mam 2 dzieci, i 30 na karku, jestem młodą lekarką. Specjalnie wybrałam zawód taki, żeby nie musieć zależeć od szpitala, żeby po skończonej specjalizacji móc "pójść na swoje" i godzić pracę i rodzinę. O dzieciach marzyłam od nastolatki, że co najmniej 2ka. W pierwszą ciążę zaszłam na 6tym roku studiów, pędziłam z maluchem 6 m-cy i musiałam iść na staż. Serce mi krwawiło, zostawiać takiego szkraba. Całe szczęście przy wsparciu rodziców zatrudniliśmy nianię, choć nie musiałam małej zostawiać "w kołchozie". Synka urodziłam po 2 latach i musiałam wracać do pracy, gdy mały skończył 5 miesięcy. To był koszmar, w pracy ściągałam przez kolejne 8 miesięcy mleko laktatorem. Szłam co rano półżywa, niewyspana, bo w nocy karmiłam. Godzenie pracy, zwłaszcza lekarza i rodziny jest bardzo trudne. Wiele moich koleżanek mimo wieku 30 lat nie zdecydowało się na to, bo nie mają, tak jak ja, wsparcia finansowego rodziców i pracują w 3-4 miejscach aby zarobić na np. własny kąt. Koleżanka wyszła za mąż i widzą się z wybrankiem 1 noc w tygodniu!!!! Co do żłobków, miałam zajęcia z pediatrii i tak się napatrzyłam na te biedne maluchy - na 15 przypadają 2 panie. Dzieci padają, mają urazy, mają chorobę sierocą. Jak my przychodziłyśmy, to wszystkie leciały do nas i wyciągały ręce żeby je przytulić, jak bezpańskie psy. Serce krwawiło. Koleżanki opowiadały mrożące krew w żyłach historie, jak to maluch 4miesięczny cały dzień przeleżał w pampersie, bo panie nie raczyły zmienić- odparzenia goiły się tygodniami. Potem wypadł z łóżeczka - panie nie dopilnowały i guza miał na całe czoło. Dzieciątko tej koleżanki było 3 miesiące starsze do mojej córeczki, która była w domu z nianią a rozwojowo moja wyprzedziła tamto o jakies 2-3 miesiace (moja raczkowala, tamto nawet nie siadalo), wiciaz mialo jakieś zakażenia np. ciężkie zapalenie płuc. Pamiętam łzy tej koleżanki, która była lekarką a mąż dentystą. Mieli 3 dzieci i żyli od 1 do 1. A ona zażynała się wyrzutami sumienia, że dwój lekarzy nie stać nawet na nianię, że ona haruje za grosze a jej dziecko leży samotnie w kołchozie.Chory kraj!!!!! Jaką przyszłość zgotują nam takie dzieci? Może spokojnie poddadzą nas eutanazji?
Domyślny avatar

No po takich historiach to sobie myślę, że nawet nam się należy... :(
nemezis

karmi się bzdurami o niesamowitych zarobkach lekarzy - pracuję na 1,5 etatu, mąż ma pełny etat państwowy i po opłaceniu rachunków, zakupach żywnościowych (maluch potrzebuje pampersów- 50zł paczka, kaszek, mleka modyfikowanego), opłatach za paliwo (pracujemy poza miejscem zamieszkania, musieliśmy podpisać "cyrograf", że zdajemy sobie z tego sprawę, i sami uiścimy opłatę) wychodzimy na "0". Dużym zastrzykiem była ulga na dzieci- mieliśmy te 2tys. na to żeby choć na weekend we 4 pojechać, ale ponoć mają znieść. Ceny ubranek dziecięcych to jakiś koszmar, nie mówiąc o bucikach. Niania bierze tyle co zarabiam na pełnym etacie akademickim, więc tu pomagają rodzice. Z uwagi na "wolny" zawód często zabieram pracę do domu (choć jestem w pracy ok. godziny wcześniej i zwykle wychodzę ostatnia), ale "młody lekarz nie jest od narzekania". Marzę o 3cim dziecku, po prostu, po ludzku, bo mimo wszystko macierzyństwo jest czymś cudownym, ale na głowie doktorat, specjalizacja, i w tym galimatiasie, zmęczeniu, niewyspaniu, braku czasu dla siebie, ciągłym obowiązku doszkalania się (za własne pieniądze) nie mam na nie szans. I marzę, może się uda jeszcze, może zdążę przed 35 rokiem na to wymarzone trzecie. Nie wiem, wydaje mi się, że tak nie powinno być. Państwo przede wszystkim powinno wspierać młode małżeństwa, by dzieci rodziło się jak najwięcej. A tu kłoda za kłodą. I ta podwyżka VAT na rzeczy dziecięce. Skandal.