"Coś"

Przez dodam , 08/01/2011 [22:12]
W głośnym filmie, jednym z najlepszych horrorów, tytułowe „coś” to forma życia posiadająca własną inteligencję, ale egzystująca wyłącznie we wnętrzu żywego organizmu, nad którym przejmuje całkowitą kontrolę. Atakuje także ludzi. Zachowanie nosiciela nie różni się od zachowania normalnego człowieka. Na stacji arktycznej, gdzie dzieje się akcja filmu wszyscy już zostali namierzeni przez „coś”. Gdyby nie udało się w porę zidentyfikować „coś” nikt już nie byłby sobą. „Coś” wiedziało, kto najbardziej zagraża. Na liście UBekistanu jest ileś tam nazwisk gorących. Najgroźniejsi wrogowie. Podpięci do wszelkich możliwych czujników i rejestratorów. Każde poruszenie, słowo, drgnięcie powieki, zachowanie otoczenia monitoruje się z dużą czułością na gorących liniach, by nie przegapić pretekstu do uderzenia, najlepiej między oczy, na odlew. By cios był skuteczny, powinien wyjść z nieoczekiwanej strony. Dlatego tak wielkimi gwiazdami mediów niemal w całości kontrolowanych przez UBekistan stali się Marcinkiewicz, Kaczmarek (śpioch UBekistanu, który uprzedził Leppera o namierzeniu przekrętu gruntowego przez CBA prowadzone przez Mariusza Kamińskiego), Dorn, Zaleski, Kowal, Poncyliusz i jego przemiłe panie, Kamiński (ten z ZCHNu), Lepper, Giertych, Król (zięć Moczulskiego) itd. Katastrofa smoleńska zredukowała liczbę monitorowanych w trybie gorącym. Rosyjscy pomogli Polskim radykalnie rozprawić się z wrogami, ale nie ostatecznie. Nadal istnieją Polskie Elity zdolne do poprowadzenia Narodu ku niepodległości. Zagrożenie to spędza Rosyjskim i Polskim sen z powiek. Jednym i drugim z innych powodów, choć od trzech wieków tych samych... Gorącego monitorowania wymagają zarówno wielcy politycy, polscy mężowie stanu, jak i największe osobowości polskich ośrodków opiniotwórczych pozostających poza kontrolą Ubekistanu. Obok Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza, Bronisława Wildsteina i innych wspaniałych ludzi z całą pewnością należą do tej grupy najbardziej znani publicyści Gazety Polskiej. Wrogiem największym z tego ostatniego środowiska musi być Tomasz Sakiewicz. Osoba o charyzmatycznej życzliwości do ludzi, wielkiej kulturze, wiedzy, mądrości, umiejąca zmobilizować innych do działań dla dobra wspólnego, świetny organizator i menedżer. Nie trudno sobie wyobrazić, wściekłość, jaką wywołuje wieloletnia praca zespołu Gazety Polskiej demaskująca metody działania UBekistanu, rosyjsko-ubeckiej agentury i rosyjsko-ubeckiej agentury wpływu, pokazująca Polakom wszystko, co media UBekistanu usiłują ukryć, afery, zdrady, przekręty, infiltrację newralgicznych struktur państwa, działania wbrew interesom państwa, manipulacje, dezinformacje itd. Mimo gorącego monitoringu przez lata nie udawało się UBekistanowi dopaść Sakiewicza, choć nęka się go stale i uciążliwie. Brakowało fajerwerków, jakiegoś procesu pokazowego, na którym można byłoby pokazać palcem na wcielenie zła wszelkiego. No i wreszcie, udało się. Właściwie samo przyszło. Coś pękło, coś się skończyło gdzieś obok. To „coś” wyszło tym razem z dziennikarza spoza stajni UBekistanu. O takiej kanonadzie nie marzyło się nawet na Czerskiej: "Pan nakłamał", "zachował się Pan podobnie jak swołocz", "zakładam, że jest Pan wystarczająco rozgarnięty", "świadomie fałszuje Pan". Przy okazji świat dowiedział się, a jego postępowa część utwierdziła jeszcze bardziej, że czytelnicy „Gazety Polskiej” i wszyscy, którzy nie podzielają powyższych opinii to hołota i klakierzy, a nie tylko faszyści, ciemnogród, mohery, frustraci, mitomani, psychiczni, nawiedzeni. Trzeba przyznać, że określenia „hołota” i „klakierzy” nie były do tej pory wykorzystywane w wystarczającym stopniu. Siła rażenia Bartoszewskiego, Kutza, Wajdy, Kuczyńskiego, Niesiołowskiego i Palikota nieco osłabła ostatnio. Dziennikarza czekają wielkie chwile. Jak to się dzieje, że tak regularnie powtarza się ten scenariusz? Że co rusz ktoś długo opierający się ciśnieniu nienawiści, wykluczenia, deprecjacji, delegitymizacji tylko z tego powodu, że „nie z nami” nagle pęka i bryzga tym „czymś” - kleistą, brudną i śmierdzącą substancją na tych, którzy wraz z nim poddani zostali tym samym szykanom. Odpowiedź jest znana dobrze psychologom. Możliwości opierania się człowieka długotrwałej presji są ograniczone. Zmęczenie materiału. „Coś” przejmuje kontrolę. Coś pęka, coś się kończy.
Filip1971

Ja tam nie mam osobiście żadnych problemów z przynależnością do "bydła", "ciemnogrodu", "oszołomów", itd,itd. Ja tam czuję się z tym dobrze. To jest problem dla"młodych, wykształconych z wielkich miast"!
dodam

dodam

14 years 9 months temu

Oby przybywało takich jak najszybciej. Niestety mniej odpornych wciąż nie brakuje. Różna jest też presja otoczenia, w którym przebywamy. Najciężej mają ci, którzy nie znajdują nawet oazy, gdzie nie narażaliby się na ostracyzmem ujawniając swoje poglądy. W środowiskach dziennikarskich może być z tym najciężej skoro takie zero jak Lis jest od lat wyróżniane przez to środowisko.
Filip1971

"Idź wyprostowany, wśród tych, co na kolanach…" Niestety masz dużo racji, ja już nawet przestałem na wódkię chodzić z paroma kolegami. Większości po prostu nie chce się pomyśleć, skupić na zaistniałą sytuacją. Prościej jest dostać to całe medialne gówno na talerzu niż samemu wysnuć jakieś wnioski. Większość tych "młodych, wykształconych z wielkich miast" widocznie lubi byś manipulowanymi, ośmieszanymi, sterowanymi, oszukiwanymi ale to ich problem nie mój! Pozdrawiam.
dodam

że ze starymi wykształconymi z wielkich miast jest jeszcze gorzej. W dodatku nic ich nie tłumaczy. Pozdrawiam,
Bernard

Macierewicz prowadzący Zespół. Co by nie powiedzieć, to dzięki pracom tego zespołu rząd poczuł oddech na plecach i rozpoczął jakieś nerwowe ruchy uprzedzające. Prokuratorzy nagle zaczęli domagać się od Rosjan tego czy owego. Ale dla ludzi z PJNu jest niedopuszczalne by na czele zespołu stal akurat Macierewicz. Dlaczego? Właściwie nie wiadomo dlaczego, głównie chyba dlatego, że ma zły wizerunek... Warzecha ostatnio skrytykował nie film Dłużewskiej i Lichockiej, ale to że wydawcą została Gazeta Polska, jako medium kontrowersyjne, lansujące tezę o zamachu. Choć sam Warzecha jeszcze nie dawno domagał się, by słowo zamach nie było słowem zakazanym, bo zamach to jedna z hipotez, być może nieprawdziwa, ale brana pod uwagę być powinna. Czyli mamy takich ludzi, i takie środowiska, które nawet jeśli miałyby rację, lub "przy okazji" zrobiły coś pożytecznego to na "salon" się nie zaprasza. Ot takie mohery...