Sprzedajne autorytety

Przez Godziemba , 08/11/2010 [07:27]

Dla komunistów, szczególnie w pierwszych latach powojennych, wszyscy ludzie pióra, których nazwiska wywoływały jakiś rezonans, byli na wagę złota. Istotną część oferty władz stanowiły kwestie socjalno-bytowe.

         „Więc naprzód zaczęto – relacjonował Zbigniew Herbert – budować akwarium w Krakowie, potem była Łódź, i w końcu Warszawa, centrala. Nie zawsze potrzebne jest aż studium socjologiczne. Jakże pouczająca jest lista lokatorów w Alei Róż”. Dla Herberta wspomniane „akwaria” to wyabstrahowane z siermiężnej rzeczywistości PRL światy, w których pozwalało się luminarzom peerelowskiej kultury żyć na nieporównywalnym dla reszty społeczeństwa poziomie.

        Aleja Róż to ulica luksusowych przedwojennych apartamentów ocalałych z wojennej pożogi. Tam właśnie i w wielu innych podobnych miejscach w Warszawie (np. przy ul. Iwickiej na Mokotowie) czy w Konstancinie pod Warszawa umieszczano literacka elitę. Jak wspomina Paweł Hertz: „Pisarz lepszy miał lepsze mieszkanie, pisarz gorszy – gorsze. Jak to w życiu bywa. Aleja Róż była zasiedlona przez <lepszych>: Słonimski, Ważyk, Kott. Część członków redakcji <Kuźnicy> mieszkała w domu na Iwickiej”.

        W „Dziennikach” Marii Dąbrowskiej znajduje się wielce charakterystyczny opis jej rozmowy z Jerzym Borejszą w styczniu 1950 roku: „spotkałam Borejszę, który mi powiedział: <Pani Mahjo, pani Mahjo, mam do pani jedną ważną sphawę>. Usiedliśmy w kącie przy stoliku. <Bo ja jestem jeszcze sekhetarzem Komisji do Sphaw Kultuhy i Sztuki przy phezydium Hady Ministhów i trzymam w hrezerwie pahę mieszkań. Dałem już mieszkania Nałkowskiej i sphowadziłem ją z Łodzi. A mnie mówiono, że pani – ja nigdy u pani nie byłem – ale mnie mówiono, że pani mieszka na czwartym piętrze i ma ciemne wilgotne mieszkanie<. (…) <nie, proszę pana – mówię ja – mieszkam na drugim piętrze i nie mam ciemnego wilgotnego mieszkania. Jeśli byłabym zainteresowana w zamianie, to tylko na domek z ogrodem. Złożyłam nawet o to podanie do Zarządu m. Warszawy>.”  Dialog ten znakomicie ukazuje mechanizm rozdawnictwa mieszkań w czasach nie tylko wczesnego PRL.

         Notabene, Dąbrowska swoje „problemy” rozwiązała w 1956 roku, gdy za honorarium za „Pisma wybrane” kupiła sobie willę w Komorowie. Było to jedno z wielu wydań jej książek – w latach 1956-1963 wydano 27 tytułów pisarki w łącznym nakładzie ponad 1 mln egzemplarzy. Zarobki „Pani Marii” tylko w 1959 roku wyniosły około 320 tysięcy złotych (prawie 15 razy więcej niż ówczesna średnia krajowa) – mogła sobie więc pozwolić na utrzymywanie, jak sama wspomina, dwóch domów i sześciu zaprzyjaźnionych osób. Nie można tez nie wspomnieć, iż po ogłoszeniu oszukańczej wymiany pieniędzy w 1950 roku, na mocy której skonfiskowano wszystkie oszczędności powyżej ustalonego poziomu, pisarka zaniepokojona swoją sytuacją interweniowała u Jerzego Putramenta. W efekcie jego wstawiennictwa konto Dąbrowskiej zostało nietknięte. Można przypuszczać, iż ta niepisana zasada stosowania wyjątków od reguły, nie dotyczyła tylko autorki „Nocy i dni”.

         Odwoływanie się utytułowanych twórców, którzy już posiadali mieszkania, ale z jakichś względów nie byli z nich zadowoleni,  było częstą praktyką. Korzystali oni z przywileju zwracania się nie, jak w przypadku zwykłych śmiertelników, do urzędów kwaterunkowych, spółdzielni mieszkaniowych, czy dyrekcji zakładów pracy, ale bezpośrednio do odpowiedniego ministra. „Byłem u ministra Wieczorka – wspominał Mieczysław Jastrun – w sprawie zamiany mieszkania, dziś napisałem podanie, które pójdzie listem poleconym do Urzędu Rady Ministrów. Mogliby mi dać jakieś lepsze mieszkanie, moje jest ciasne, zawalone książkami. Położenie fatalne: na peryferiach, wśród błota i brudu”. Trzeba podkreślić, iż Jastrun mieszkał wtedy (w 1957 roku) w tzw. „czytelnikowskiej” kamienicy przy ul. Iwickiej 8a. Takie wizyty u ministra były akceptowanym przez władze komunistyczne sposobem „szybkiej ścieżki” załatwiania spraw.         

         W gestii Związku Literatów Polskich oraz konkretnych wydawnictw, takich jak PIW czy Czytelnik, były również lepiej zaopatrzone stołówki, z tańszymi i lepszymi niż gdzie indziej produktami, dostęp do specjalnych przychodni lekarskich (ambulatorium w siedzibie ZLP przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie), szpitali (Klinika Ministerstwa Zdrowia) oraz atrakcyjnie położonych w kilku miejscach w Polsce domów pracy twórczej, takich jak np. XVIII-wieczny pałac w Oborach, zagrabiony po 1945 roku hrabiostwu Potulickim, czy tez pensjonat w Zakopanem. Korzystanie z takich miejsc było bezpłatne lub umożliwiane za symboliczne kwoty.

         Ponadto literatom zapewniano wysokie dochody z tantiem za ksiązki lub z faktu zasiadania w zarządach, radach nadzorczych spółdzielni powiązanych z rynkiem wydawniczym. Posiedzenia rad nadzorczych były istną groteską. „Aliści  Jarosław zawołał – wspominała Maria Dąbrowska jedno z posiedzeń RN „Czytelnika”  - rozdzierającym swym głosem: „Chwileczkę, proszę kolegów! Musimy odbyć z kolei zebranie nowo ukonstytuowanej Rady Nadzorczej!> To wszyscy śmieją się wniebogłosy. Zebranie <nowo ukonstytuowanej> (w idealnie tym samym składzie) Rady trwało 10 minut i polegało na : 1) Przyjęciu <z wielkim żalem> rezygnacji Stelczyka z funkcji prezesa Spółdzielni „Czytelnik>, 2) wyrażeniu zachwytu i wdzięczności temuż Stelczykowi za dotychczasową działalność, 3) <wybraniu> na jego następcę Ludwika Krasińskiego”.  Dzięki  tej fikcji „Czytelnik” pozostawał nadal spółdzielnią, mającą specjalne uprawnienia – miał własny budżet i bilans. „Dzięki temu – dowodził Iwaszkiewicz - nie jest zależny od Ministerstwa Finansów i nie opóźnia się z wypłatami, co w innych wydawnictwach jest na porządku dziennym”.

         Stosunkowo wysoko płatne były też etaty w redakcjach pism periodycznych i wydawnictw oraz różne formy współpracy z prasą (pisanie felietonów, udzielanie wywiadów, itp.). Istniały również dochody z tytułu uczestnictwa w komitetach organizacyjnych okazjonalnych imprez, udziału w odczytach objazdowych, spotkaniach autorskich, itp.

         Najbardziej rozpowszechnioną w środowisku pisarzy formą stałej, systematycznej pracy zarobkowej były etaty w redakcjach periodyków. Zarobki te nie były duże w porównaniu z honorariami autorskimi, stanowiły jednak istotne ich uzupełnienie. Dodajmy, że praca w miesięcznikach i kwartalnikach z uwagi na długie cykle redakcyjne nie należała do bardzo intensywnych i absorbujących.

         Poważnym źródłem dochodów pisarzy stanowiły także kontakty ze światem. Wyjazdy na imprezy zagraniczne, finansowane diet, kosztów podróży oraz tzw. wyjazdy twórcze – były powszechne. Były to głównie wyjazdy do państw Europy zachodniej, ale zdarzały się również wyjazdy do Chin, USA czy Meksyku. Tylko w 1958 roku Związkowa Komisja Zagraniczna dysponowała budżetem na 90 takich wyjazdów, a przeciętny dwutygodniowy wyjazd dofinansowany był przez budżet państwa sumą średnio 6 tysięcy złotych dewizowych (odnosiło się to do równowartości kwot w walutach obcych po przeliczeniu złotówki po kursie oficjalnym, kilkakrotnie niższym od nieoficjalnego, rynkowego).

         Wszystkie te przykłady wskazują na wyjątkowa troskę komunistów o „inżynierów dusz”. Możliwości materialne, jakie posiadało to środowisko, były nieporównywalne z poziomem życia przeciętnych inteligentów.  Bardzo prawdopodobnym celem komunistycznych „mecenasów” było przyzwyczajenie pisarzy do wysokiego statusu materialnego i wygód życia, bez których w przyszłości nie byliby sobie w stanie wyobrazić godziwych warunków własnej twórczości. To zachęcało do co najmniej oportunistycznych zachowań, gdyż ewentualna utrata tego relatywnie wysokiego statusu byłaby traktowana przez nich jako życiowa katastrofa.

          PRL-owscy decydenci tworząc dla pisarzy swoiste egzystencjalne rezerwaty liczyli również na postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat własnego dobrobytu. Było to ważne przy licznych kontaktach zagranicznych, podczas konferencji i zjazdów. Brak styczności z ludzką biedą tamtego okresu oraz uleganie manipulacji – pokazówki w stylu „wizyta pisarza w zakładzie pracy”, wycieczki pokazowe – prowadziły do fałszywych, infantylnych sądów o  otaczającej rzeczywistości. Mieczysław Jastrun wspominał w 1959 roku: „Na Radzie Kultury Anna  Kowalska, jowialna, uczciwa i gorzka, wystąpiła niespodziewanie z gwałtowną pochwałą Nowej Huty i w ogóle życia w Polsce. (…) Stek nonsensów, wywołanych dodatnim wrażeniem wysiłków  ludzkich, odporności społeczeństwa, inteligencji, młodzieży. Mówiłem z nią później – wracając  pieszo aż do Placu Zbawiciela – o tym, jakie skutki może wywołać jej wystąpienie. – Nie rozumie. Nie rozumie szczerze, prawdziwie. Nie rozumie, bo może w ogóle do głębi nie rozumie . To jest nie do opisania, ale znam to z własnego doświadczenia. Krok po kroku dochodzi się tą drogą do ślepoty i do zatracenia”.

       Podobny przykład pokazuje Paweł Hertz wspominając „literacką Łódź”: „Życie dla nas toczyło się w tych domach, w kawiarniach, w restauracjach, redakcjach czasopism  i wydawnictw, w założonych niebawem, słynnym później pośród krajowej <elity> Klubie Pickwicka, słowem – w swoistym getcie, dokąd, co prawda, z otaczającego prawdziwego świata przenikały wieści o kotłach, potyczkach leśnych, aresztowaniach, ale zgłuszone, stłumione,  przyćmione naszą chęcią działania i życia. Trudno mówić o powodach cudzych decyzji, ale w moim przypadku to między innymi przyczyniło się zapewne do wyboru rozwiązania pragmatycznego, do zawarcia nagannego kompromisu”.

         Istnienie takich gett dla literatów potwierdza także Witold Wirpsza w wywiadzie dla Jacka Trznadla: „Polityka władz komunistycznych szła w tym kierunku, żeby już wtenczas tworzyć izolację, wyizolowane getta. I ja na przykład osobiście nie spotkałem się ani z jednym takim wypadkiem, że ktoś zniknął. (..) Ten cały związek literatów zorganizowano w ren sposób, że żyliśmy w getcie, żyliśmy z sobą, siedzieliśmy w tych samych kawiarniach, piliśmy wspólnie wódkę”.    

 Wybrana literatura:

J. Trznadel – Hańba domowa

M. Dąbrowska – Dzienniki powojenne

M. Jastrun – Dziennik 1955-1981

Sposób życia. Z Pawłem Hertzem rozmawia Barbara N. Łopieńska

S. Murzański – Między kompromisem a zdradą. Intelektualiści wobec przemocy 1945-1956

 

 

Domyślny avatar

tj

15 years temu

po ogłoszeniu oszukańczej wymiany pieniędzy w 1950 roku, na mocy której skonfiskowano wszystkie oszczędności powyżej ustalonego poziomu,

Biorąc pod uwagę, że tonącemu w długach Tuskowi powoli zaczyna brakować pieniędzy, możemy się spodziewać jakiegoś numeru w tym stylu przy okazji wprowadzenia euro.

Godziemba

Nawet UE nie pozwoli na taki numer, a przystąpienie do strefy euro - jeśli wcześniej ona nie upadnie - to pieśń przyszłości, biorąc pod uwagę stan finansów Tuskolandii. Pozdrawiam
Bernard

Wszyscy artyści to prostytutki, w oparach lepszych fajek, w oparach wódki A jedni są lepsi, a drudzy są gorsi. A gorsi są tańsi, a lepsi są drożsi. A Obory odwiedzałem w czsie rowerowych wycieczek...
Godziemba

Nic się nie zmieniło, tylko gaże prostytutek i ich alfonów wyraźnie wzrosły. I to był największy sukces tzw. tranformacji ustrojowej. Pozdrawiam
Czarek Czerwiński

Dopiero przeczytałem, bo jakoś wcześniej tylko polityka i polityka, a dziś okazja.. Świetnie to podsumowałeś. Z grubsza się o tych mechanizmach wiedziało, ale nie wiedziałem, że finansowanie literatów było aż tak rozbudowane. Warto przy tym dodać, że ci, co się nie sprzedali, jak Herbert, byli skazywani niemal na skrajną nędzę. No i dziwić się, że byli wyjątkami? Albo temu, co dzieje się teraz, gdy mamy praktycznie do czynienia z kontynuacją tego systemu, choć oczywiście w nieco innym wymiarze..
Godziemba

Ten system nadal istnieje i stawiam tezę, iż jest jeszcze bardziej rozbudowany, a stawki za zaprzaństwo są dużo wyższe. Tak to jest - uczciwy twórcy żyją w nędzy, a łotry w luksusie. Pozdrawiam