Nie ma jednak wątpliwości, że nienawiść do prezesa PiS obejmuje większą część społeczeństwa. Odpowiada to mniej więcej zasięgowi oddziaływania propagandy reżimowej w mediach. Ale na czynnik propagandowy nakłada się jeszcze jedna kwestia.
Nienawiść do J. Kaczyńskiego jest w pewnym sensie odbiciem nienawiści do Kościoła czy potocznego antyklerykalizmu. Owszem, prezesowi PiS daleko do Marka Jurka w pryncypialności poglądów katolickich czy tradycjonalizmu katolickiego. Ale w potocznym odbiorze jest on uważany za najbardziej "skrajnego", katolickiego polityka w Polsce. W związku z tym cała ta neopogańska niechęć do wiary, która w ostatnich dekadach pleni się w narodzie, znajduje winowajcę swoich rzekomych krzywd właśnie w J. Kaczyńskim.
Jednak część publicystów narodowych i konserwatywnych wytyka prezesowi PiS, że tylko gra katolickością dla celów partyjnych, uniemożliwiając powrót na scenę ugrupowań prawdziwie katolickich. Jest w tym sporo racji zwłaszcza, gdy obserwuje się działania posłów o poglądach lewicowych funkcjonujących w tej partii (np. Kluzik-Rostkowska).
Ale równocześnie mamy zjawisko odwrotne. PiS musi się wewnętrznie zmieniać i dostosowywać do prawicowo-katolickiego elektoratu. Widać to na przykład w podcinaniu lewicowych skrzydeł w partii. Nie jest zatem tak, że to J. Kaczyński przejął elektorat i nim dyktatorsko rozporządza. Ten elektorat stawia również pewne graniczne warunki, których złamanie może skończyć się jego odejściem.
Słowem - nie tylko prezes PiS holuje innych, ale sam jest holowany. Można powiedzieć, że to taka uboczna korzyść z tej całej... demokracji.
_________________________ W oblężonej twierdzy
Panie Darku,
Typowa scenka - nie tylko z