Hetman Źółkiewski i ukraińskie disco polo

Przez Dariusz Zalewski , 18/09/2010 [13:30]
Żółkiew to miasteczko założone przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Leży około trzydziestu  kilometrów od granicy z Polską, w kierunku na Lwów. Miasteczko należało między innymi do Sobieskich i Radziwiłłów. Największą perełką wśród jego zabytków jest kościół farny wziesiony na początku XVII wieku przez założyciela grodu. Hetman zresztą spoczywa w podziemiach świątyni wraz z innymi przedstawicielami ważnych dla miasteczka rodów
Kościół znany był m.in. z obrazów batalistycznych przedstawiających wielkie bitwy oręża polskiego. Teraz te dzieła znajdują się w Polsce.
Nieopodal fary rozciąga się obszerny plac. Za komuny pewnie maszerowały po nim pochody pierwszomajowe. Obecnie rozstawiono tu ogródki piwne, z których rozbrzmiewa ukraińskiego dico polo.
Do grobu Hetmana jest stąd kilkadziesiąt metrów. Z jednej strony Zdobywca Moskwy, z drugiej - ta muzyka.
Kicz, który chce zagłuszyć wielkość. W oblężonej twierdzy
Bernard

po drodze do Lwowa. Niestety była to jednodniowa wycieczka i nie było czasu by tam się zatrzymać. Domy wzdłuż ulicy. Kościoły (i cerkiew). Bardzo zniszczone te budynki. Ale atmosfera jakbym nie wyjeżdżał z Polski. I Lwów... Ruś Czerwona. To naprawdę całkiem co innego niż moskiewskie włości. Żółkiew w czasach komunizmu nosiła nazwę Nestierow, na cześć jakiegoś sowieckiego lotnika który tam zginął w jako pierwszy miał wykonać pętlę. Dziś pomnik niszczeje i rdzewieje gdzieś na peryferiach. A Lwów - tyle ile można obejrzeć w kilka godzin - fenomenalny. Jakbym szedł krakowskimi ulicami i nieco się zapędził... Mam zdjęcie rodzinnego grobowca Herbertów. A w Kawiarni Szkockiej - bank...
Domyślny avatar

We Lwowie czułem się, jakby obcy ludzie chodzili po moim domu. Choć nie miałem rodziny we Lwowie i nie jestem Kresowianinem. Tak naprawdę to miasto powinno być mi obce. Ale coś w nim jest takiego...
Bernard

ale ze względu na krótki czas pobytu w mieście nie mogliśmy zakosztować aktualnej atmosfery. Chodzilismy przedwojennymi ścieżkami, przejechaliśmy ulicami Lwowa, cmentarz Łyczakowski i Orląt, świątynie (również greckokatolicka, ormiańska i prawosławna). A wielki pomnik Bandery mignął nam gdzieś tylko za oknami autokaru... I choć to zupełnie nieuzasadnione miałem odczucie tymczasowości tego co dziś dzieje się we Lwowie...
Ewikron

a we Lwowie też miałam to samo uczucie, co Pan, Panie Darku. Szczególnie kiedy patrzylam na polskie zabytkowe koscioły przekształcone z komunistycznych magazynów na cerkwie unickie. Wszystko w tym mieście jest polskie, tylko dlaczego słychać tu obcą mowę? A kiedy byłam na Cmentarzu Łyczakowskim przeżyłam szok. Ukraińcy chowaja tam swoich prominentów pod polskimi nagrobkami, niejednokrotnie te prawdziwe dzieła sztuki są burzone lub zmieniają formę. To nie do pomyslenia, żeby miejsce spoczynku tylu wybitnych Polaków uległo całkowitej zagładzie, a to mu grozi. Uważam, że ten cmentarz i cały Lwów powinny trafić do międzynarodowego rejestru zabytków. Pod tym względem Lwów nie ustępuje Krakowowi. Pozdrawiam serdecznie
Domyślny avatar

@Bernard. Ten Bandera też mi mignął i zdenerwował. Co do tymczasowości - to ciekawy temat. @Ewikron. Przewodnik mówił, że polskie ministerstwo (nie pamiętam które) daje rocznie pieniądze na odremontowanie pięciu nagrobków, w tym - jednego ukraińskiego. Co do porównania z Krakowem - to mi się bardziej podobał Lwów. Biorąc pod uwagę, że oni są na początku lat dziewięćdziesiątych (niby reklamy i hipermarkety mają, ale to jeszcze nie stanowi o dobrobycie), to za 10-15 lat tę przewagę Lwowa będzie już wyraźnie widać. Pozdrawiam