Umieranie w oparach miłości?
Czytając opis tego rejsu, zawsze miałem wrażenie że natchnął Marqueza ten sam mroczny duch, który dawał pisarską wenę Saint-Exupéremu kiedy ten snuł swój strumień myśli przy pisaniu „Twierdzy”. Szkoda że Exupéry nie zdążył skończyć swojej książki – traktatu o mądrym i sprawiedliwym władcy, który dbał o swój Lud i budował swoje Królestwo na Prawdzie. Czasem surowej, ale zawsze tylko na Prawdzie.
Jak dobry lutnik buduje dobrą gitarę.
Bo są też lutnicy źli, i są też złe gitary…
Poniższy tekst napisałem niejako dla siebie samego przeszło dwa lata temu, kiedy dotarło do mnie czym mogą stać się dla Polski i Polaków rządy Platformy w medialnej otulinie nie zlustrowanego środowiska dziennikarzy. Zawiesiłem go wtedy na Salonie 24 jako coś w rodzaju własnej projekcji tego co się pewnie MUSI zdarzyć przy takim natężeniu kłamstwa i zła. Miał to być taki czytelny tylko dla mnie rodzaj proroctwa, za pomocą którego chciałem sprawdzić w przyszłości słuszność tezy że zło i kłamstwo rodzi zawsze tylko zło i śmierć. Dzisiaj już ten mój prywatny kod został przez to zło rozkodowany. Mogę zawiesić znowu ten tekst z nadzieją że będzie on teraz już czytelny dla każdego kto widzi i czuję.
****************************************** Motto: "Wszyscy leżymy z głową w rynsztoku lecz niektórzy z nas patrzą w gwiazdy." Mark Twain

Kiedy wokoło wszystko pada i schnie, kiedy zaraza obejmuję coraz większe połacie rzeczywistości, a nawet tkanki, które wydawały się już wcześniej od zarazy uwolnione zaczynają objawiać symptomy ponownej remisji choroby, jedynym wyjściem na wprowadzenie potencjalnych ofiar straszliwej cholery w emfatyczny stan jest zaproszenie ich na miłosny rejs wycieczkowym statkiem w górę tropikalnej rzeki.
Dopiero wtedy mimo świadomości upiornego przeznaczenia, w oparach marihuany i opium można kontemplować miłość we wszystkich jej odcieniach i barwach, bez zbędnego zaprzątania sobie głowy wszystkim tym co może nam przynieść podła przyszłość.
Jeśli do tego wszystkiego gdzieś z zakamarków statku dochodzi błogi dźwięk hawajskiej gitary można konać w spokoju. Ta gitara jest nieodzowna nie tylko jako swoista muzykoterapia i jednocześnie miłosny afrodyzjak, ale też jako ta, która skutecznie zagłuszy nieprzyjemne odgłosy obijających się z groteskowym stukotem o burty statku trupów płynących z prądem w dół rzeki, czy chrzęst łamanych gnatów wkręconych w śrubę i wydalanych wraz z czerwoną pianą za rufę.
Cóż za sekret skrywa się w gitarze, że jej dźwięk potrafi tak wspaniale otumanić słuchaczy nawet w obliczu potwornej śmierci?
Tajemnica kryję się w jej budowie.
Nie na darmo najlepsi lutnicy pilnie strzegą tajemnic swego fachu przed ciekawską i wszędobylską gawiedzią. Taka wiedza jest cenna i nie może się stać własnością byle kogo. Każdy detal tego cudownego instrumentu ma swoje zadanie do spełnienia i każdy jest elementem całości, bez którego nie sposób zagrać choćby najpodlejszej kantyleny.
Głównym masztem i kręgosłupem instrumentu jest gryf. Wykonany z najtrwalszego, długo sezonowanego drewna, twardego jak stal. Sprawdzonego w każdych warunkach i obrobionego z doskonałą precyzją - nierzadko za granicą, w dalekich i tajemniczych krajach. Niezawodność gryfu nie może być nigdy poddana w najmniejszą wątpliwość. To serce i szkielet w jednym, fundament zestrojenia wszystkich elementów. To na nim rozpięte są wszystkie struny – kolejny ważny element instrumentu.
Struny grają tylko wtedy gdy wprawią je w drgania palce wirtuoza. Czasem potrafią długo milczeć gdy jest taka potrzeba, a czasem zalewają uszy oczarowanych słuchaczy kaskadą dźwięków gdy wirtuoz szarpie je zgodnie z partyturą napisaną przez Genialnego Kompozytora. Każda ze strun jest inna, każda ma inną grubość, inny oplot i wydaję inny ton, ale są tak zestrojone ze sobą aby w razie potrzeby ich współbrzmienie było harmonijne i dawało cudownie brzmiące akordy.
Ale jeśli te akordy mają dotrzeć do słuchacza w możliwie mocnej postaci potrzebne jest pudło rezonansowe. Bardzo ważny element całości. Ważny i tajemniczy.
Z pozoru wygląda bardzo uwodzicielsko: ma obłe, erotyczne kształty, lśniące w zachodzącym słońcu przyjazną fakturą drogiego, politurowanego drewna. Jednak głodne kojącej muzyki masy nie mają najmniejszego pojęcia jak jest zbudowane i co kryje się w jego środku. Nigdy nie dane im będzie wiedzieć jaka konstrukcją skrywa się pod wierzchnią płytą z atrakcyjnej i cudownie obrobionej tafli wysokogatunkowego drewna. O tym że kryje niejedną tajemnicę upewnia je tylko centralny otwór - idealnie okrągły, i choć niemały - to jednak perfekcyjnie skrywający w półmroku sekret niebiańskiego brzmienia. To właśnie we wnętrzu pudła rezonansowego kryję się najwięcej tajemnic mistrzów lutnictwa z dawnych czasów. Wydawałoby się że czasy, w których konstruowano ten finezyjny instrument już dawno odeszły w przeszłość, że zakrył je mrok zapomnienia, lecz dzięki dawnym lutnikom wciąż możemy się znieczulać muzyką napisaną przez Genialnego Kompozytora i brzmi ona tak samo pewnie jak wtedy gdy tajemnicza ręka stawiała na pięciolinii niezrozumiałe dla laików nuty.
Takie brzmienia są niekiedy bezcenne. Przydają się zwłaszcza w trudnych chwilach, kiedy trzeba umilić ostatni rejs grupce otumanionych pasażerów skazanych na cholerny koniec.
Okazałem się być jdnak człekiem naiwnym
Bernardzie, jeśli coś ma ozdrowieć to trzeba gangrenę...