Imaginujmy sobie taką oto sytuację: Koncert rockowy. Publika - podpita, naćpana, seksualnie rozochocona, ogłuszona rykiem wzmacniaczy - szaleje. Wrzeszczą, jak w ekstazie, gdy pozdrawia ich Murmol (Perdal, Gorbal, Durdol... nie ma znaczenia, jak się idol wabi) - który właśnie ukończył kolejny "numer", czyli poczęstował tłum porcją charkotu, zmieszanego z rzężeniem, wyciem i skrzeczeniem (bo taki konglomerat dźwięków z siebie wydawał). Chłopaki z kapeli ostro na gitarach wymiatali, wzmacniacze ów ryk kakofoniczny zwielokrotniały.
Ale, oto nowy performans się szykuje. Burdal (czy Murmol, Hordal, Wurgol... nieważne) trzyma w reku książkę. Wskazuje ją tłumom i pyta:
- Wiecie, co to jest!!!??? To jest pie***lony Talmud!!! Gówniana księga żydowska, pełna kłamstw i rasizmu!!!! Ja ją pie***olę!!! Zaj**ać Talmud.!!! Zaczyna wydzierać kartki, podpala je i rzuca w stronę widowni. W końcu zapala całą księgę i ze słowami "żryjcie to gówno", rzuca w publiczność.
*************
Dwa lata później sąd niezawisły oglasza wyrok w sprawie obrazy uczuć religijnych przez Burdola - orzekając, że do żadnej obrazy nie nie doszło, gdyż nie zaistniała intencja obrażania, zaś Burbol zademonstrował jedynie ekspresję artystyczną, która była przeznaczona dla uczestników koncertu, a nie dla widowni ogólnokrajowej. W mediach postępowych - przenikniętych tolerancją - dało się słyszeć westchnienia ulgi, emitowane przez róznorakie autorytety moralne tudzież intelektualne. Ucieszyli się autorytatywnie, że ekspresja artystyczna nie została sądownie ukarana. Telewizja publiczna zaprosiła Mordola na swoje salony, proponując mu funkcję jurora w popularnym programie.