Bez Węża, Ewy i Adama.
Są rzeczy, sprawy, które nas niejako budują, są cząstkami z jakich się składamy w obraz dojrzałego człowieka i Polki, Polaka.
Ot taki kasztan, niby zwykłe drzewo. Rośnie to sobie, deszcz je podlewa, słońce wspomaga procesy życiowe, np. fotosyntezę, fajne słowo i ciekawy proces. Fotosynteza (stgr. φῶς – światło, σύνθεσις – łączenie).
Granda i takie tam kasztanowe ludki.
I tak drzewo to co nam szkodzi oddaje świeżym oddechem, a jeszcze potrafi tak jak my „żywić” się promieniami słońca. Co byśmy bez tych drzew przeróżnych zrobili ? Owocowe karmią, ozdobne, pozornie niepotrzebne, a oko i serce cieszą. Gdzie ognisko, a raczej z czego ? A domy, palisady, dzidy, czy też proste fujarki ? Proca, narzędzie każdego młodego wisusa. Świątki, drabiny, przewrotnie z drewna „drzewnianego” by wejść na drzewo, czy też na dach. A czasem wprost do Nieba. Taki kasztan rośnie sobie pod Twoim oknem, a jak liście się ubarwią to myk do wazonu, A kasztany, nawet te niejadalne, bez nich nie byłoby kasztanowych ludków. Podstawy edukacji plastycznej. Prawdziwe eko-korale z jarzębiny dla ukochanej dziewczyny nanizane na nić podprowadzoną mamie z pudełka ze skarbami młodej krawcowej. Prawie całe dzieciństwo miałem pod oknem piękny, stary kasztanowiec. Zacieniał mój pokój, ale to dobrze, osłaniał mnie przed słońcem, które w nadmiarze potrafi dokuczyć. Niestety administrator nie dbał o niego i on stareńki chorował, zaniedbany wypełniał się pustką. I było ciach. To tak jakby starego człowieka nie leczyć, nie dbać o niego tylko ciach go. Nie wiem ile, ale na pewno setki, a może tysiące godzin spędziłem na polskich drzewach. Czy to jako konsument ich owoców, czy też jako chwat wdrapujący się na czubek, by wkraść się we względy złotowłosych dziewcząt. Na olbrzymiej wierzbie koło domu ciotki, na wsi oczywiście, zmajstrowaliśmy platformę, tam odbywały się narady. Raz Indian, kiedy indziej partyzantów. Tam też wypalaliśmy „skręta pokoju” z dębowych liści. A i spać się zdarzało letnią nocą pod kołdrą z gwiazd utkaną, by rankiem napić się mleka prosto do krowy, nasypać obroku siwkowi. Te kosze wiklinowe na owoce z drewnianym haczykiem do wieszania, te „kulki” niczym strażacki bosak do przyciągania emigrujących do nieba gałęzi. Wtedy codzienność bardzo swojska, teraz magia i świat zaginiony, czy też zapomniany. Teraz niskopienne drzewa owocowe niczym karły zaległy przy wiejskich domach. Co to za sad na sięgnięcie ręki masz śliwkę. A gdzie ryzyko ?, małpie figle. Taki trzepak nie myję się do solidnej gałęzi, to takie miejskie drzewo zamknięte w stalowym prostokącie. Do niego trudno się przytulić jak do brzozy, a energii w nim tyle co w wygasłym piecu martenowskim. Najlepsze były jednak drzewa i owoce sąsiadów. Bez grandy nie było udanych wakacji. Najlepsze malinówki był w pięknym starym sadzie położonym na zboczu. Dawał on nam energię, adrenalinę i chwilę wytchnienia w swoim cieniu. A, że był to sad dobrych sąsiadów to i granda była niejako usankcjonowana. A ich córka była niczym kwiat polny, tylko tyle, że nie widziałem chabrów z warkoczami. Leżę sobie pod gruszą i słyszę pac i już deser w zasięgu ręki. Że nie wspomnę o wynalazku dziadka – „jabłko gruszce”. Kształt jabłka, a smak jakiś taki niezdecydowany, jakby nuta brunetki w blond dziewczęciu. Szare i złote renety, jedne do szarlotki drugie do schrupania na bieżąco, Czereśnie czerwone, krwiste i mięsiste i te białe, delikatne jak alabastrowa cera białogłowy. Zjadane z pestką, pomimo wiejskiej legendy o chłopcu, któremu drzewo w brzuchu wyrosło. Maliny, ostrężyny i agrest, te zbawienne kompoty gaszące pragnienia po zabawach na sianie, sami wiecie jakich. Pierwsze trzepoty serc i te niewinne dotyki. Miasta drzewiej też były okraszone drzewami. Klon lepił się do bruku, drzewa w parku dawały schronienie i strawę Basiom naszym kochanym, wiewióreczkom, a nam w deszczu parasolem były. Pod nimi na zielonej trawce mamusie doglądały baraszkujące pociechy, a tatusiowie uciekali pod nie przed „efektem cieplarnianym” po spożyciu kilku browarków.
Polskie smaki.
Jest w Krakowie takie magiczne, ukryte miejsce w Przegorzałach -Tajemniczy Ogród. Tam spotkasz polskie kasztany, te jadalne. Tam królują polskie jabłonie - smaki przeszłości. Jabłka nieforemne, brzydkie pozornie, a jednak takie polskie. To gospodarstwo Państwa Husarskich, pięknej polskiej rodziny z wielowiekową tradycją. Kasztany i jabłka można kupić jesienią na Placu na Stawach u Jurka i Marzeny, ostatnia „zielona buda” na końcu Placu, na wysokości ulicy Kraszewskiego. A w piątek i sobotę w innym miejscu Palcu na Stawach, wystarczy spytać, Pani Marta z mężem i dziećmi sprzedaje swoje warzywa, zioła, ogórki kiszone i małosolne. Jarzynę – włoszczyznę Królowej Bony na rosół z wiejskiej kury. Najlepszy na świecie chrzan w słoikach, niech się Krakus schowa. Jabłka w occie i kapuście. Kapustę kwaszoną - taką na Polski Bigos. Świeży sok z marchwi. Rzodkiewkę w sam raz, nie dmuchaną. I wiele, wiele specjałów. Buraczki z chrzanem, paprykę różnokolorową w słoikach z kroplą oleju. Nie spróbujesz, nie uwierzysz jak Polska potrafi smakować. A i jeszcze sadzonki poziomek. Pewnie coś pominąłem, ale Pani Marta mi wybaczy, bo to świetna Babka jest. I do tańca i do różańca. Bardzo Ją i jej rodzinę szanuję za to co robią, bo to nie jest zwykły handel cebulą przetworzoną w Holandii, to lekcja historii i tradycji. To Polska w moim sercu i brzuchu.
Rajskie Jabłonie.
A gdzie te Rajskie Drzewa, to one właśnie, w sadach i na placach, drzewa i ludzie jak drzewa. A blisko Mojego Podwórka rosły przy ulicy Rajskie Jabłonie, tak delikatne jak ich owoce - Rajskie Jabłuszka. A mama robiła z nich coś w rodzaju konfitury. Woda z cukrem i jabłuszka, byle nie rozgotować i do słoika. A w zimie lądowały na torcie z tej i owej okazji. Były jak wisienki na torcie, jednak bardziej rajskie i nie takt cierpkie. W niedzielę bawiłem w pracowni kolegi z liceum, artysty. Na strychu, którego widok z jednej strony jest na Moje Podwórko, a z drugiej na dachy i Wawel. Uwierzcie mi te dachy i okna są jak ludzie, piękne, różne, czasem dziwne, innym razem niezwyczajne. A zaczynają żyć nocą, gdy jesteś tak wysoko, jak poddasze i Twoje Serce. Czasem trzeba wznieść się na skrzydłach by ujrzeć kamień przydrożny, który mijasz codzienne, a go nie widzisz. Nie obcinajcie dzieciom skrzydeł, pielęgnujcie w nich anielską naturę. A wtedy wzlecą z Polską hen wysoko, ponad zgiełk i jazgot polityków oraz mediów. Niczym Orły będą strzec naszej Polski.
Drzewo w sercu.
Coś jednak jest na rzeczy z tym drzewem w brzuchu. Takie Polskie Drzewo we mnie rosło przez młode lata, a teraz jego rozłożyste ugałęzienie dają schronienie udręczonej duszy. Pamiętajcie by Wasze dzieci, wnuki kochały i rozumiały drzewa, ich mowę, znaczenie w życiu. By rosły z nimi strzeliste, aż do Błękitnego Polskiego Nieba. Niech stoją niezłomne jak dęby, niech potrafią zginać się i nie dać się łatwo złamać jak leszczyna. Dają Polsce swe owoce, i niech będą rozczochrane i niepoprawne jak wierzba rosochata, a czasem wyleją łzę jak wierzba płacząca. A osiki pozostawiam tym co zdradzili o świcie.
A teraz z innej beczki.