Jak wskrzesić ideę IV RP?

Przez Margotte , 25/04/2011 [18:34]
IV RP nie powstanie przez jeden wyborczy zryw, przez doraźną akcję, nie zbudujemy jej emocjami, choć te są również niezbędne, lecz jedynie mądrą, wytrwałą i systematyczną pracą. Prof. Ryszard Legutko Projekt zmian ustrojowych i społecznych zwanych IV Rzecząpospolitą powstał w swoim zasadniczym zrębie tuż po wybuchu afery Rywina i w swojej zawartości jest on od tego czasu niezmienny. Idea odnowy uporządkowania państwa miała oczywiście swoją szalenie burzliwą historię recepcji - od powszechnego zainteresowania i akceptacji, przez falę panicznego strachu wpływowych środowisk widzących w niej - częściowo trafnie - zagrożenie dla swoich interesów, po stan obecnego plebejskiego szyderstwa w kabaretowej odsłonie, pełnego tanich grepsów, któremu towarzyszy dobrotliwy uśmiech i oddech zbiorowej ulgi salonu - najlepszy znak tego, że wszystko wróciło do normy, że realne zagrożenie zdaje się już tylko upiornym wspomnieniem z przeszłości i można się z niego bezkarnie pośmiać. Projekt IV Rzeczypospolitej został wyśmiany przez większość, co wcale nie znaczy, że został powszechnie zarzucony. Tym bardziej nie znaczy to, że jego zawartość uległa zmianie bądź straciła na aktualności. Wciąż istnieją bowiem środowiska jednoznacznie niegodzące się na obecny kształt i kondycję państwa, widzące w postulatach jego naprawy powszechną korzyść, tyle że środowiska te stanowią obecnie mniejszość. (….) Jeżeli aktualny mniejszościowy obóz IV Rzeczypospolitej ma odnieść bezprecedensowy sukces, to pozyskanie wyczerpującej nauki płynącej z naszych doświadczeń historycznych wydaje się konieczne. Podstawowym błędem dotychczasowych mniejszości był brak adekwatnej diagnozy aktualnych problemów oraz brak jasno zarysowanej wizji korzyści dla wspólnoty, jakie miałyby płynąć z przezwyciężenia tych problemów. Bez jednoznacznego wskazania błędów i sposobu wyzwolenia się z nich nie ma szans na trwalszą mobilizację, bo zastępowanie języka konkretów mętnymi zaklęciami: "by było jakoś inaczej", nie ma większej mocy mobilizacyjnej i funduje kolejny kardynalny błąd - niekonsekwencję w działaniach i natychmiastowy rozpad grupy. Dalszą bolączką reformatorów był brak jednolitego i ciągłego kierownictwa. W takich warunkach nie ma mowy o poprawnej choćby strategii promowania, a następnie realizowania nawet najtrafniejszego programu. Ramami takiej taktyki prowadzonej i kontrolowanej zawsze przez wąskie centrum będą zawsze dwie wytyczne - dotarcie do jak najszerszego kręgu nieświadomych i jednoczesne unikanie jakichkolwiek gier z wrogiem. Wróg ten jest zawsze świadomy zagrożeń, jakie mogą przynieść jego prywatnym interesom projekty zmian, dlatego na partnera do rozmów się nie nadaje - nie mówiąc już o tym, że sam nigdy na serio do takiej roli się nie zgłosi - doskonale wie, że może na nich tylko stracić. Tradycja zgniłego kompromisu jest niestety bogata i wypadałoby również z niej wyciągnąć jakąś naukę. Patrząc na krajobraz dzisiejszej Polski w świetle tych rozważań, można stwierdzić, że nie jesteśmy bez szans, przy czym wiemy już, że taka konstatacja nam nie wystarczy. W walce o nieświadomych mamy swoje atuty, przede wszystkim aktywny czynnik ludzki. Powstają coraz liczniejsze media niezależne i wzrasta łatwość w dostępie do nich. Mamy centralne kierownictwo z silnym przywódcą, autorem ostatnio wydanej diagnozy problemów Polski - jazgotliwa reakcja salonu na jedno wyrwane z kontekstu i skrajnie przeinaczone zdanie pośrednio potwierdza wartość tego dokumentu. Dobrze wskazujemy naszych wrogów, z którymi rozmawiać nie ma sensu, weźmy choćby dla przykładu media głównego nurtu, których mit neutralności padł już dawno temu, z którymi nierówna gra może przynieść tylko porażkę. Jesteśmy również świadomi śmiertelnego niebezpieczeństwa złudzenia koalicyjnych pertraktacji ze środowiskami nam odległymi - wiemy, że sukces odnieść możemy tylko samodzielnie. W pozyskaniu nieświadomych posłuży nam to, co już wiemy, a o czym oni - pozostawieni sami sobie - mogą dowiedzieć się już wtedy, gdy będzie za późno. Rację mamy już od dawna. Teraz należy wreszcie wygrać. http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423… Prof. Andrzej Zybertowicz Jeśli przez projekt IV Rzeczypospolitej rozumieć zadanie takiego unowocześnienia naszego kraju, które zachowa polską tożsamość i uczyni nas dumnymi z bycia Polakami, to odpowiedź na pytanie, jak to zrobić, jest prosta i składa się z dwóch kroków. Po pierwsze, trzeba umacniać te środowiska, które określamy jako "obóz niepodległościowy". Po drugie, trzeba budować mosty porozumienia z tymi grupami Polaków, którzy sądzą, iż publiczne mówienie: naród, Polska, polskość, to znak jakiegoś czającego się za rogiem totalitaryzmu. Tylko te dwie rzeczy trzeba robić - nic więcej. Projekt IV Rzeczypospolitej to seria reform usuwających instytucjonalne niesprawności polskiego państwa. Idzie także o osłabienie mechanizmów rodzących niesprawiedliwość społeczną, a przez to blokujących rozwój społeczny. Taki projekt nie jest potrzebny tym środowiskom, które uznają funkcjonujące obecnie zasady gry w społeczeństwo za korzystne dla siebie. (…) By reformować Polskę, trzeba - równocześnie! - robić dwie rzeczy Trzeba wytwarzać, ciężką, niekiedy nieprzyjemną, mozolną pracą, nowe więzi społeczne, mnożyć kapitał społeczny, gromadzić to, czego obóz niepodległościowy ciągle ma zbyt mało. Odpowiedzmy sobie na pytanie: co to znaczy przynależeć do elity? To posiadać wolę wzięcia współodpowiedzialności także za innych i mieć zasoby niezbędne do oddziaływania na społeczeństwo. Obóz niepodległościowy taką wolę posiada, ale z przywódczymi umiejętnościami gorzej. A w tworzeniu kapitału społecznego, w budowaniu więzi kluczowe są umiejętności przywódcze. To umiejętności nie po prostu rządzenia ludźmi, ale organizowania ich współpracy wokół wspólnych projektów. Deficyt tych umiejętności wynika m.in. z braku treningu. Ale tych umiejętności można się nauczyć. Z czego one się składają? Obejmują takie rzeczy, jak: umiejętne wypowiadanie się na kontrowersyjne tematy, stawianie czoła niewłaściwemu postępowaniu, spokojne wyrażanie (nie wykrzykiwanie w tłumie!) zdania przeciwnego do opinii autorytetów, pozyskiwanie sojuszników, prowadzenie spotkań, zachowywanie samokontroli, skuteczne wpływanie na zachowania współpracowników. To nie jest czarna magia; tego wszystkiego można się nauczyć. Dzięki badaniom naukowym wiadomo, jak to robić. Gdy się tego - wzajemnie - nauczymy, umocnimy obóz niepodległościowy, przybliżymy Polskę do posiadania elit, które wierzą w swój kraj. Ale samo umacnianie środowisk obozu niepodległościowego nie wystarczy. (..) Zatem moja rada jest prosta: uczmy się - nawzajem - umiejętności przywódczych i wyciągajmy rękę do tych, którzy spoza ciągów liter snutych przez "Gazetę Wyborczą" nie widzą już swojej Ojczyzny. Albo widzą w sposób tak inny od naszego, iż wydaje nam się absurdalny. Nie jest przecież tak, że po naszej stronie jest sto procent racji, a po ich stronie tylko samo zło. Zacznijmy od próby zrozumienia, dlaczego nas się boją, dlaczego nas nie rozumieją. http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423… Prof. Zdzisław Krasnodębski Dziś wiemy, że nawet najgorsze, najbardziej krytyczne opisy III RP były jeszcze nazbyt optymistyczne i łagodne. Rzeczywistość okazała się gorsza, niż się wydawało. Postpolityka Platformy Obywatelskiej przyspieszyła i zaostrzyła procesy, które można było dostrzec już przed 2005 rokiem. Nastąpił dalszy rozkład państwa. Rządzenie przez PR, palikotyzacja i tabloidyzacja sprowadziły wielu Polaków do poziomu zdezorientowanego tłumu, którego emocjami - głównie negatywnymi - można dowolnie sterować. Jednocześnie zrezygnowano z rozwiązywania zasadniczych, strukturalnych problemów Polski - na przykład kryzysu demograficznego czy uzależnienia gospodarczego na rzecz beztroskiego "tu i teraz", polityki "ciepłej wody w kranie", mitu "zielonej wyspy" i utrzymywania sondażowego poparcia. Ostatecznie polityka ta zaprowadziła Polskę do Smoleńska, gdzie znalazło śmierć 96 wybitnych Polaków z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. W dodatku w haniebnym sojuszu z władzami rosyjskimi ofiary katastrofy obciążono odpowiedzialnością za nią. Do projektu IV RP należy wrócić (niezależnie od tego, jak go teraz nazwiemy) także dlatego, że cele w nim postawione są nadal aktualne. Dzisiaj wiemy już, że ani członkostwo w Unii, ani w NATO nie jest absolutną gwarancją bezpieczeństwa. Wiemy, że jeśli nie dokonamy zasadniczych przemian, polska gospodarka pozostanie "zależną gospodarką rynkową", usługową wobec krajów rozwiniętych, że Polska będzie rezerwuarem taniej siły roboczej, a postępująca utrata suwerenności zakończy się całkowitym zniknięciem Polski jako podmiotu politycznego. IV RP miała oznaczać państwo, które opiera się na kilku zasadach. Po pierwsze - na uczciwym rozliczeniu się z komunistyczną przeszłością, bo bez tego nie jest możliwe przywrócenie szacunku dla prawa i sprawiedliwości, zbudowanie dobrze funkcjonujących instytucji oraz stworzenie spoistej wspólnoty politycznej. Po drugie - na zdecydowanym ukróceniu korupcji, która znowu rozkwitła w czasie rządów PO, czego najlepszym przykładem jest afera hazardowa. Po trzecie - na połączeniu modernizacji z odnową i pielęgnacją polskich tradycji, zwłaszcza tradycji republikańskich i chrześcijańskiej tożsamości. Po czwarte - na odejściu od iluzji "polskiego liberalizmu", filozofii publicznej III RP, w której głoszono pochwałę pluralizmu, relatywizmu i moralnej neutralności państwa. Po piąte - na solidarności między warstwami społecznymi, regionami i pokoleniami. Po szóste - na budowie silnego polskiego kapitalizmu z aktywną rolą państwa, rozwoju nowoczesnych gałęzi przemysłu. Po siódme - na samodzielnej polityce zagranicznej, co dzisiaj oznaczać musi powrót do roli lidera w Europie Środkowo-Wschodniej, powstrzymywanie ekspansji rosyjskiej i przeciwdziałanie negatywnym tendencjom w Europie Zachodniej, szczególnie w Niemczech. Niezbędnym tego warunkiem jest odsunięcie PO od władzy, co oznaczać musi także postawienie przed sądem polityków i urzędników państwowych odpowiedzialnych za katastrofę smoleńską. Jest to warunek konieczny, ale niewystarczający, gdyż prawdziwa zamiana będzie możliwa przez trwałe pozbawienie pokomunistycznych elit III RP ich wpływu na państwo. Musimy przy tym zdawać sobie sprawę, że IV RP nie powstanie przez jeden wyborczy zryw, przez doraźną akcję, nie zbudujemy jej emocjami, choć te są również niezbędne, lecz jedynie mądrą, wytrwałą i systematyczną pracą. http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423… Piotr Legutko W niektórych wywiadach powraca motyw IV Rzeczypospolitej. Przywołuje się właściwy sens tego projektu, czyli potrzebę odbudowania polskiego państwa. Nie chodzi tu o program polityczny jednej partii, ale o odbudowę niepodległego państwa. Polecam rozmowę z Pawłem Szałamachą, prezesem Instytutu Sobieskiego, który na kanwie swojej znakomitej książki rozlicza nas z grzechu zaniechania, jakim było zarzucenie projektu IV Rzeczypospolitej(*). (...) [Młode] pokolenie jest bardzo zróżnicowane. Przywołam tu rozmowę z Profesorem Ryszardem Legutko, który, jako nauczyciel akademicki, porównując różne pokolenia, wystawia dość wysoką ocenę obecnym młodym ludziom. Jest wśród nich wiele osób, które przejawiają troskę o nasze państwo. Pozbawieni są równocześnie pewnych obciążeń, które mają ludzie starsi, stosujący różne bufory, konteksty historyczne i emocje z przeszłości. Młodzież natomiast, dorastająca już w III RP, chce mieć po prostu dobre państwo. Sądzę więc, że pomysł IV Rzeczypospolitej będzie tym projektem, którego sztandar podniesie właśnie nowe pokolenie. Zrobi to, nie traktując swej decyzji jako wyboru jednej z dwóch walczących ze sobą wizji, ale jako wsparcie jedynego projektu, który jest wart podjęcia. http://www.portal.arcana.pl/Sztandar-iv-rzeczypos… (*) Chodzi o książkę: http://sklep.zysk.com.pl/iv-rzeczpospolita-pierws… Rafał Matyja Hasło IV Rzeczypospolitej traktowane z ostrożnością i powagą przez zwycięzców wyborów z 2005 roku, prezydenta Lecha Kaczyńskiego i liderów Prawa i Sprawiedliwości, stało się bardzo szybko główną etykietką używaną przez krytyków rządów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. Ich zysk był podwójny: mogli negatywnie kwalifikować działania, wpisując je w "czarny scenariusz" budowy państwa autorytarnego, a zarazem dyskredytować rozmaite przyszłe programy zmian ustrojowych. Udało im się to w wymiarze taktycznym - rządząca dziś partia za cel stawia sobie walkę z cieniami rządu Jarosława Kaczyńskiego, podsycając lęk przed "powrotem PiS". Udało się również w aspekcie strategicznym. Rząd Donalda Tuska i politycy Platformy boją się podejmowania reform wzmacniających państwo. Co więcej, o ile w latach 2003- -2005 nastroje społeczne można by określić mianem oczekiwania na zmiany, o tyle klimat ostatnich lat jest raczej afirmacją "małej stabilizacji", zafundowanej przez koalicję świętego spokoju. W tej sytuacji także większość polityków Prawa i Sprawiedliwości niechętnie wraca do idei IV Rzeczypospolitej, rozumiejąc, że jest ona zniszczona propagandowo jako hasło i mało nośna merytorycznie jako program, który mógłby się cieszyć społecznym poparciem. Wpisując tę ideę do Raportu o stanie Rzeczypospolitej, prezes PiS Jarosław Kaczyński postąpił raczej wbrew codziennej praktyce politycznej. Czy jest to sygnał zmiany? Wątpię. Raport jest przede wszystkim przedstawieniem stanowiska intelektualnego Jarosława Kaczyńskiego, zapisem pewnej myśli politycznej. Niepodporządkowanej bieżącym potrzebom i niezapowiadającej jakiejś konkretnej taktyki. Liderzy pozostałych polskich partii nie zadają sobie trudu, by takie wypowiedzi formułować, stąd pewien kłopot, jaki z oceną tekstu mieli liczni komentatorzy, traktujący tekst w konwencji rozszerzonej konferencji prasowej, obliczonej na doraźny skutek. Sądzę zatem, że szans idei IV Rzeczypospolitej należy upatrywać nie w częstotliwości pojawiania się tego hasła w wypowiedziach prezesa PiS, lecz w zasadniczej zmianie nastrojów społecznych i intelektualnego klimatu polityki. Dopóki hasło to będzie postrzegane jako jeden z wymiarów różnicy między PiS i PO, pozostanie bezużyteczne z punktu widzenia realnego programu zmian, o jakim mówi. Idea wzmocnienia państwa oznacza bowiem nie tylko wzrost jego realnych zdolności regulacyjnych czy bycia branym pod uwagę w europejskiej grze sił. Oznacza także - uznawaną przez elity polityczne i społeczne - redukcję wewnętrznego konfliktu w sprawach dla przyszłości Rzeczypospolitej kluczowych. Obecne pozycje obu partii politycznych, a także bezprecedensowe zaangażowanie establishmentu w kampanię przeciwko PiS w zasadzie uniemożliwiają istotny państwowy konsensus. Nie wyklucza to możliwości rządów PiS, ale szalenie utrudnia reformy o charakterze państwowym. Warto bowiem podkreślić, że ani większość parlamentarna, ani jednopartyjny rząd nie stanowią dziś wystarczających warunków zdolności do dokonywania reform państwowych. Prawdopodobnie w państwie o tej sile, jaką obecnie dysponuje Polska, bez szerszego konsensusu elit i wykraczającego poza wyborczy mandat przyzwolenia społecznego zmian nie da się przeprowadzić. Co więcej, niektóre z reform wzmacniających państwo mogą się nie podobać nie tylko dzisiejszym zwolennikom PO, ale także istotnej części sympatyków PiS. IV Rzeczypospolitej nie powinno się bowiem redukować do programu walki z korupcją czy - tym bardziej - poszukiwania nowej, pełniejszej legitymizacji władzy. To także stworzenie nowych procedur uzgadniania interesów i polityk na różnych szczeblach władzy. To budowanie konkurencyjnej pozycji szeregu polskich podmiotów - miast, firm, uczelni, instytucji publicznych. To także powrót do jakiegoś "szarpnięcia cugli", przekonanie, że dzisiejsze "grillowanie" prowadzi do przyszłych kłopotów. To porzucenie strategii indywidualnych i zbiorowych opartych na przekonaniu, iż jakoś to będzie. Spór o IV Rzeczpospolitą - jeżeli pominiemy etykietki - ma zatem dziś charakter kulturowego napięcia między historycznym niepokojem a doraźnym samozadowoleniem. Strony tego sporu nie zawsze pokrywają się z podziałami politycznymi. Dlatego dla dawnych i dzisiejszych zwolenników idei naprawy państwa kluczowe jest odbudowanie przekonania o rywalizacyjnym charakterze stosunków między państwami, w których za "chwilę" (czytaj: lata) nieuwagi płaci się gospodarczym i cywilizacyjnym zacofaniem, utratą pozycji, a w szczególnie niekorzystnych okolicznościach - utratą podmiotowości, a nawet niepodległości. Bardzo ważne jest odbudowanie ducha przedsiębiorczości - we wszystkich wymiarach, także tym intelektualnym i kulturowym. Nie oznacza to "komercjalizacji" tych dziedzin, ale przekonanie, że utrzymywanie przez lata niezmienionych pozycji w kluczowych sporach skazuje je na bezpłodność. Istota programu IV Rzeczypospolitej zasługuje na ponowne podjęcie, choć sposoby jej promocji mogą być już całkiem nowe, a w poszukiwaniu sojuszników warto śmiało sięgać poza krąg osób, które przez lata trwają przy zdeptanych sztandarach. Sprawa państwa bowiem jest jednym z najbardziej istotnych egzystencjalnie zagadnień w życiu narodów europejskich. Bez względu na chwilowe uprzedzenia i intelektualne błędy części elit. To zaś pozwala optymistycznie myśleć o odbudowie tych nadziei i szans, które w ostatnich latach zmarnowaliśmy. http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423…
Czarek Czerwiński

Najwartościowszy jest moim zdaniem artykuł profesora Zybertowicza. Nie tylko analizuje obecną sytuację, nie tylko argumentuje za IV RP, ale pokazuje wyraźnie, co trzeba zrobić. I może zrobić to każdy.
Bernard

do refleksji w świątecznej przerwie. Zresztą "Nasz Dziennik" wyrasta na czołową gazetę codzienną. Konieczne jest tylko znalezienie przez wydawcę sposobu na zwiększenie nakładu. Zgazam się tu z CC, że artykuł prof. Zybertowicza pokazuje sposoby realizacji postawionych celów. I to sposoby dostępne dla kazdego. Mówiąc w skrócie - nie negocjacje i porozumienia elit a przekonywanie niezdecydowanych, czy byłych zwolenników Platformy, samoorganizację i "samokształcenie". Ale z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że przekonanie, nawet zrażonych do PO jest niezmiernie trudne... pozdrawiam
Margotte

No właśnie. Mam wrażenie, że niektórzy są impregnowani na argumenty i ciężko ich do czegokolwiek przekonać. Zwłaszcza do PiS, nawet jeśli są zrażeni do PO. Ostatnio miałam rozmowę z kimś, kto jako koronny argument przeciwko PiS podał koalicję z Samoobroną i LPRem. Tyle że to było kilka lat temu, a obie te partie już właściwie nie istnieją... Nie dało się przekonać, że wtedy innego wyjścia nie było i trzeba było zacisnąć zęby i znieść takich koalicjantów, żeby cokolwiek zrobić. Od 1989 roku przez 20 lat rządzili liberałowie (no bo przecież SLD to nie była partia lewicowa de facto), a prawica rządziła 2 lata - pół roku (rząd Jana Olszewskiego) i półtora roku (rząd K. Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego), więc czy mogła naprawdę do końca coś zrobić, zmienić Polskę? Nie miała takiej szansy. Jak ludzie mieli się przekonać do prawicy? Tym bardziej, że przeciwko sobie miała, zwłaszcza rząd JK - media i cały salon. A teraz najbardziej widać do czego prowadzą rządy liberalne.
Domyślny avatar

Jak zwykle , jesteś niezawodna:) Muszę już znikać.
Margotte

Tytułem uzupełnienia do artykułu prof.Zybertowicza: "Wielu z nas posiada pokłady świadomości odziedziczone po starych czasach - hamujące rozwój nowoczesnej gospodarki i demokracji; nawyki, z którymi się zrośliśmy tak bardzo, iż często ich nie dostrzegamy. Sprzyjają one z jednej strony nadmiernemu indywidualizmowi, a z drugiej - paradoksalnie - klientelizmowi, następnie zbytniej pobłażliwości wobec własnych słabości, braku poszanowania prawa, nieprzejrzystości w działaniu publicznym. Tej wielowarstwowej tkanki nie można wyrzucić z nas odgórnym aktem zmiany np. Konstytucji, choć i taki impuls odgórny może być niezbędny. Bez oddolnych form aktywności, które wyzwoliłyby falę przebudowy nas samych, projekt odgórnej, instytucjonalnej zmiany państwa byłby realizowany w swoistej próżni społecznej. (...) Mamy rozproszony archipelag polskości - wiele patriotycznych inicjatyw, wydawnictw, stron internetowych, klubów dyskusyjnych, grup rekonstrukcyjnych itd. Chociaż ten archipelag potrzebuje konsolidacji w kilka dużych kontynentów, to współtwórcy poszczególnych wysepek i wysp często nie mają ani wizji, ani umiejętności, by łącząc mniejsze organizmy w większe, uzyskać ciężar gatunkowy o skali niezbędnej dla uruchomienia procesu rekonstytucji polskości. Często posługujemy się argumentem, że media posiadające największy rezonans społeczny są w ręku środowisk o mentalności kosmopolitycznej, konsumpcyjnej, klientelistycznej, postkomunistycznej. Że mediami tymi włada - użyjmy określenia dr Barbary Fedyszak-Radziejowskiej - okrągłostołowy establishment (OSE). To są środowiska, które na tyle wcześnie skorzystały na transformacji, iż okopawszy się na swoich uprzywilejowanych w III RP pozycjach, panicznie boją się istotniejszych korekt systemu, boją się wymiany starych elit na nowe (zjawiska w wielu krajach naturalnego). Ponieważ OSE faktycznie dysponuje najsilniejszymi mediami, środowiska patriotyczne traktują to jako alibi dla swojej ograniczonej skuteczności. Gdy OSE mówi: "ale przecież macie swoje media: "Nasz Dziennik", "Gazetę Polską", "Rzeczpospolitą" itd.", ale ludzie jakoś wolą kupować "Wyborczą", "Politykę" itd., to usprawiedliwiamy się, że występuje ogromna różnica kapitałowa między mediami. Ta różnica jednak - jak trafnie zwracał uwagę Rafał Ziemkiewicz - nie wzięła się jedynie ze sprawności organizacyjnej OSE, ale z uzyskania na samym starcie korzystniejszej pozycji właścicielsko-koncesyjnej - np. z przyswojenia symbolicznego kapitału założycielskiego, który miał służyć całej wolnej Polsce, przez jeden tylko odłam środowisk solidarnościowych, akurat ten, któremu najbliżej było do postkomunistów. Ale takie rozgrzeszanie się tylko częściowo jest słuszne. (...) Treści, które trafiają do odbiorców mniejszych mediów, nie zyskują wielkiego rezonansu nie tylko z powodu różnicy kapitałowej. Spora część niepodległościowego (w tym katolickiego) dziennikarstwa, jak i innych form aktywności społecznej jest mało profesjonalna. Wiele osób czuje się lepiej, kierując małą inicjatywą - patriotyczną, artystyczną, historyczną czy medialną - niż będąc tylko wioślarzem na dużym statku, który przecież płynąłby szybciej i dalej. Patriotyczno-konserwatywne inicjatywy nie uzyskują impetu niezbędnego do zmieniania Polski, ponieważ zderzają się z tkanką postaw wielu Polaków zachłyśniętych kulturą konsumpcyjną, przyzwalających na bylejakość, uległych wobec kultury obrazkowo-tabloidowej, z tkanką, w obliczu której często jesteśmy bezradni. Ze sposobami myślenia rodaków, do których nie potrafimy dotrzeć. Ani samym działaniem medialnym, ani politycznym nie można przebudować gęstej tkanki starych nawyków - obecnych także w środowiskach ludzi wierzących w Polskę. Taką tkankę społeczną należy przebudowywać inaczej - naszymi oddolnymi, rozgałęzionymi działaniami sprzeciwu wobec zalewu nieprawdy, manipulacji i kłamstwa. Trzeba organizować się tak, by metodzie świadomego przerysowywania, gdy chodzi o konkurentów politycznych, oraz przemilczania, gdy chodzi o hazardowopodobne sprawki, umieć przeciwstawiać się na co dzień w swoich miejscach pracy i zamieszkania. (...) Po stronie środowisk niepodległościowych występuje poważny deficyt kompetencji społecznych. Postkomuniści wyszli z PRL nie tylko z większymi zasobami materialnymi (majątek b. PZRP i spółek nomenklaturowych), ale przede wszystkim z większym doświadczeniem, umiejętnościami gry drużynowej i także lepszym rozumieniem faktycznych reguł polityki. (..) Potrzeba czegoś w rodzaju coachingu [treningu - red.] patriotycznego przywództwa. To propozycja dla liderów małych inicjatyw, którzy mają dużo zapału, którzy odnieśli już jakieś sukcesy, ale często nie potrafią przekroczyć bariery organizacyjnej, bez której ich projekty nie mogą się łączyć i nabierać rozmachu. (...) W Polsce występują różne wykluczenia - finansowe, edukacyjne, geograficzne, ideologiczne. Wielu Polaków ma niskie kompetencje symboliczne: nie potrafi komunikować swoich poglądów tak, by dotrzeć do inaczej myślących. Wiele osób jest wykluczonych na poziomie organizacyjnym, ponieważ nie ma potrzebnych umiejętności przywódczych - np. zjednywania sojuszników, "zagospodarowywania" osób o gorących sercach, ale organizacyjnie "kanciastych". (...) Wyborcy nie pojmują też tego, że część polityków z udziałem koncernów medialnych świadomie tabloidyzuje politykę, wiedząc, że wywoła to chaos informacyjny, w którym część wyborców nie zorientuje się co do rzeczywistych intencji poszczególnych partii. Taka bierność nie wynika ze złego nastawienia lub obojętności wobec spraw kraju, ale z nieumiejętności przebicia się przez szum informacyjny. Stąd potrzeba profesjonalizacji form przekazu i samoorganizacji. http://www.naszdziennik.pl/in…