"Elity i mainstreamowe media III Rzeczpospolitej od 20 lat kreują taki obraz polskiego społeczeństwa, w którym główny konflikt polityczny pokrywa się z podziałami dotyczącymi stosunku do religii, nowoczesnej cywilizacji, obyczajów i stylu życia.
Od dwóch dekad wmawia się nam, że istnieją dwie Polski: nowoczesna i zacofana - i że nie sposób rozwiązać problemów naszego kraju, dopóki ta druga Polska, "nienowoczesna", nie zostanie całkowicie pokonana i zniszczona. Nie wystarczy jej bowiem tylko odsunąć od władzy, wyeliminować z wszystkich ważnych instytucji i mediów, nie wystarczy pozbawić jej reprezentacji politycznej. Trzeba ją jeszcze poniżyć, ośmieszyć, ukazać młodym jako ciemnogród, z którym każdy aspirujący do europejskości Polak musi całkowicie zerwać pod groźbą medialnego i towarzyskiego ostracyzmu. A kiedy już z naszego życia znikną ostatnie ślady starego świata, wtedy dopiero nad Wisłą zapanuje na stałe nowoczesność i powszechna szczęśliwość.
Ogromna polityczna siła tego typu narracji i to, że znajduje ona tylu szczerych wyznawców, wynika z nawiązania do pewnej historycznej matrycy tkwiącej głęboko w zbiorowej podświadomości kilku ostatnich pokoleń. Choć ukształtowana w odległej przeszłości, jest - również dzisiaj - najważniejsza w postrzeganiu spraw polskich, ponieważ tworzy ją pierwsza, odruchowa odpowiedź na pytanie o przyczyny kryzysu Polski i utraty przez nią niepodległości. Odpowiedź ta pochodzi pierwotnie z czasów tragicznego zdarzenia w naszej historii, jakim były rozbiory, w wieku XVIII.
Natomiast obowiązujący współcześnie kształt i wymowę nadała jej popularna edukacja historyczna okresu PRL, bezrefleksyjnie kontynuowana dziś w większości podręczników szkolnych i w mediach. Narracja ta mówi, że w XVIII wieku Polska upadła wyłącznie z winy szlachty, dlatego że broniła ona liberum veto i była tak samo ciemna, zacofana i nietolerancyjna, jak - nie przymierzając - współczesny elektorat prawicowy. I dalej narracja ta wskazuje, że Polskę w XVIII wieku chcieli ratować wyłącznie oświeceniowi zwolennicy reform, którzy zrozumieli, że prawdziwym zagrożeniem nie jest polityka Katarzyny II i innych zaborców, ale nasze własne tradycje, nazwane wówczas pogardliwie sarmatyzmem.
Istotne jest więc nie zagrożenie zewnętrzne (Rosja i inni), lecz zagrożenie wewnętrzne utożsamione z prowincjonalną, sarmacką częścią polskiego społeczeństwa: tradycjonalistyczną (czytaj: zacofaną); katolicką (czytaj: fanatyczną i nietolerancyjną). Wszystko, co dziś potępia się w ten sam sposób, w jaki za czasów Stanisława Augusta potępiano sarmatyzm, i co dziś piętnuje się wymyśloną w czasach oświecenia nazwą ciemnogród, jest zatem z definicji niesłuszne i nie może być traktowane poważnie.
Natomiast każda współczesna reforma, o jakąkolwiek by nie chodziło, rolna (za Bieruta) czy emerytalna (za Buzka) lub oświatowa (za minister Hall), z tych samych przyczyn nie może podlegać żadnej krytyce, gdyż na gruncie polskiej wersji mitu postępu zostaje automatycznie zakwalifikowana jako kontynuacja zbawiennych reform oświecenia: dzieł Konarskiego, Staszica i Kołłątaja.
Kształt dzisiejszej polskiej sceny publicznej wyznaczają więc u jej podstaw niezauważane na co dzień, ale tkwiące w umysłowym wyposażeniu Polaków mity historyczne.
Najważniejszy z tego punktu widzenia nie jest jednak - jak się czasem mylnie sądzi - mit romantyczny, ale niedoceniany pod tym kątem mit oświeceniowy: legenda o walce szlachetnych reformatorów ze "zgniłym sarmatyzmem".
Mit ten jest też ukrytym, psychologicznym pudłem rezonansowym agresji propagandowej elit III RP skierowanej przeciwko konserwatywnej części polskiego społeczeństwa. Agresja ta wywołuje opór i napędza polityczną wojnę polsko-polską, w której bezproduktywnie zużywana jest energia Narodu. Na tym wewnętrznym konflikcie korzystają dziś inni, podobnie jak to było w początkach panowania naszego ostatniego króla i w czasach tragicznej konfederacji barskiej.
Ponieważ zaś błąd, który do tego prowadzi, jest tym samym błędem, który polskie elity popełniły około roku 1764, rozwiązanie polskich problemów w XXI wieku nie będzie możliwe, jeżeli nie wycofamy się ze złudzeń i fałszywej strategii działania przyjętej po raz pierwszy w wieku XVIII. (...)
W Polsce istnieje pilna potrzeba poważnej debaty nad znaczeniem dziedzictwa szlacheckiego (sarmackiego) oraz nad skutkami jego propagandowego skarykaturowania w PRL oraz nieobecności w kulturze i postawach współczesnych Polaków.
Czarna legenda sarmatyzmu dla powojennych rządów komunistycznych była wprost genialnym samograjem w zakresie pseudohistorycznej legitymizacji ich władzy i psychologicznej dominacji nad podbitym narodem. Partia, która głosiła likwidację dawnych podziałów klasowych, znajdowała w motywach "ucisku pańszczyźnianego chłopa" i "pańskiej Polski" doskonałą wprost formułę demonizowania całej polskiej przeszłości, od średniowiecza po rok 1939. Natomiast oświecenie stanisławowskie, po kilku retuszach, jako epoka walki o postęp i reformy społeczne nadawało się idealnie na "pozytywną tradycję" obozu komunistycznego i jego programu przekształcenia Polski po roku 1945. W przedmowach do masowo wówczas wznawianych przekładów Tadeusza Boya-Żeleńskiego z literatury francuskiej XVIII wieku oświecenie było postępowe, racjonalistyczne i antyklerykalne - prawie jak PZPR.
(..)
Stanisław August, król postępowy, a zarazem korzystający z rosyjskiej protekcji, z kart popularnych monografii dodawał splendoru równie jak on postępowym i protegowanym ze Wschodu komunistom. Do całości obrazu potrzebna była jeszcze historyczna figura wroga klasowego i zaplutego karła reakcji - i w tej roli obsadzone zostały w podręcznikach i publicystyce historycznej "ciemne masy szlacheckie". Gdy ostatnim niedobitkom ziemiaństwa odbierano majątki, dwory i parki, w szkole straszono dzieci widmem złego pana i rozśmieszano satyrą "Pijaństwo" Ignacego Krasickiego.
Nikomu nie przychodziło do głowy, że cały ten obraz, oparty na wyselekcjonowanych źródłach literackich jest w gruncie rzeczy krwawą, masochistyczną satyrą na polską przeszłość. Generacje inteligencji karmione w PRL tą satyrą wyrastały w przekonaniu, że swobodne działania polityczne Polaków, bez kurateli z zewnątrz, prowadzą zawsze do anarchii, a przez anarchię do klęski, co było nauką wpisaną w propagandową przypowieść o Polsce szlacheckiej.
(...)
Jednak oprócz tych negatywnych skutków wynikających z permanentnego zohydzania polskiej przeszłości, w centrum czego tkwi czarna legenda sarmatyzmu, od upadku PRL daje się zauważyć także swego rodzaju reakcję obronną, którą można by określić jako odrodzenie sentymentalnej tradycji domowej. Ze wspomnień rodzinnych tych, którzy takie tradycje przechowali, wydobywa się zupełnie inny wizerunek przodków. Z pamiętników i starych fotografii wyłania się świat przedwojenny i dziewiętnastowieczny, zrośnięty i z dawniejszymi czasami przez rodowody, wspomnienia odebranych domostw i bliższych ojczyzn. I nie jest to świat prymitywnych warchołów, ale ludzi pracowitych i rozumnych, życzliwych dla siebie, serio i po prostu oddanych Bogu i Ojczyźnie - bez ironicznych póz i grymasów.
(..)
Oczywistym punktem wyjścia reintegracji naszego obrazu samych siebie wydaje się dla mnie odrzucenie karykaturalnego stereotypu szlachetczyzny nadal pokutującego w polskich głowach. (...)
Tworzymy dziś Naród bardzo już przemieszany i zhomogenizowany społecznie. Ale oznacza to, że historią polskiej szlachty powinniśmy się interesować nie tylko przez pryzmat heraldyki, lecz przede wszystkim z tej racji, że wartości i wzory szlacheckie stanowią niejako kapitał zakładowy naszej nowoczesnej kultury narodowej i w znacznej mierze ukształtowały jej charakter. Wychowanie w tej kulturze sprawia, że te wartości i wzory szlacheckie określają nas na różne sposoby i że musimy się sami wobec nich określać.
(...)
Zasadne jest też pytanie, co mogło się stać z tożsamością i samopoczuciem Polaków, którym przez długie dziesięciolecia przedstawiano podstawowy symbol charakteru narodowego jako wychowawczy antywzór, sumę samych wad i przywar, które w przeszłości doprowadziły Naród do zguby?
Porównując kulturę szlachty polskiej i kulturę współczesnych Polaków, można w odpowiedzi na te pytania stwierdzić, że istnieją między nimi pewne rysy rodzinnego podobieństwa, ale wśród współczesnych Polaków zatraceniu uległa świadomość szlacheckiego pochodzenia tych rysów. W czasach niewoli i komunizmu utraciliśmy też dawny nasz styl, staropolską nobilitas.
Skutki pedagogiki społecznej polegającej na eksponowaniu wyłącznie historycznych wad narodowych szlachty przy całkowitym pominięciu zalet sprawiły, że ostatnie generacje Polaków nie wyrobiły w sobie dawnych polskich zalet, natomiast wady odziedziczyły jak najbardziej, gdyż, jak wiadomo, chwasty rozsiewają się same, podczas gdy pożyteczne rośliny wymagają troskliwej uprawy.
(...)
Szlachta polska kultywowała dwa podstawowe ideały: rycersko-republikański i ziemiański. Ten pierwszy zaborcy podbitego Narodu, a później komuniści, intensywnie zohydzali młodzieży, sprowadzili do obrazów sejmikowej anarchii i walki o prywatę. Tym samym celowo tłumiono obecne w polskiej tradycji pozytywne wzory aktywnego życia obywatelskiego, z czego wynika po części dzisiejsza bierność polityczna kilkudziesięciu procent elektoratu. (Skądinąd przyczyną tej bierności może też być długie trwanie w części społeczeństwa mentalności pańszczyźnianej.) Natomiast wzorzec ziemiański ewoluował też często w stronę pacyfistycznego, idyllicznego kwietyzmu - który uczył życia nie czynnego, a wygodnego, w rodzinnej wiosce, na zagrodzie, z dala od spraw większej wagi. I ten właśnie kwietyzm staropolski odbija nam się dziś czkawką w nowomodnym samolubstwie tych, których nie interesuje nic poza własnym wygodnym życiem i od których zawsze można usłyszeć, że interesuje ich "tylko rodzina", a "na polityce się nie znają", z czego są dumni, bo polityka to rzecz brudna. Jest to właśnie sarmacki kwietyzm w nowym, gorszym wydaniu.
Łączy się z tym polskie upodobanie do "złotej przeciętności" - aurea mediocritas. Polega to na niezrozumieniu i braku ambicji wyższych niż spokojne życie w domu z ogródkiem.
(...)
Wśród sarmackich cnót, szczególnie narażonych na zatratę w czasach niewoli i okupacji, trzeba wymienić: umiłowanie wolności i gotowość ponoszenia za nią ofiar, rycerskość, godność i poczucie własnej wartości. Lata niewoli narodowej, w tym zwłaszcza czasy komunizmu, były dla milionów zwykłych Polaków czasem różnorodnych upokorzeń, łamania kręgosłupów i podcinania skrzydeł. Kondycja moralna wspólnoty musiała w takich warunkach marnieć - i marniała. Z historii szlacheckiej propaganda wybierała więc to, co z takim stanem rzeczy jakoś korespondowało.
Powtarzano, że szlachcic czapką i papką płaszczył się przed magnatem, ale poza bohaterami "Trylogii" (której krytyka była zresztą modna) nie dopuszczano do świadomości społecznej żadnych pozytywnych skojarzeń z wojnami Rzeczpospolitej, z wysiłkiem i bohaterstwem czasów staropolskich. Po heroicznym pokoleniu AK pojawiali się jeszcze "ludzie z żelaza" w ruchu "Solidarności", poczucie godności budziły w nas papieskie pielgrzymki. Ale z komunizmu wychodziliśmy jako Naród ludzi dotkniętych, także mentalnie, skutkami wieloletniej niewoli, niemających o samych sobie wysokiego mniemania.
Misja, jeśli już nie podniesienia Polaków z kolan, to wyprostowania im kręgosłupów, zdjęcia z barków bagażu niewoli była głównym zadaniem niekomunistycznych elit po roku 1989. Żeby to jednak uczynić, trzeba było - między innymi - uwolnić świadomość dzieci PRL od tych jakże negatywnych i niesprawiedliwych stereotypów historycznych, którymi zatruwano nas i moralnie tłamszono przez lata.
Trzeba było przywołać pozytywny obraz polskiego charakteru i polskiej wspólnoty, kończąc raz na zawsze z paszkwilanckim traktowaniem przeszłości narodowej. Tymczasem właśnie ze strony inteligenckich, humanistycznych i artystycznych elit spotkało nas pod tym względem największe rozczarowanie, a właściwie zdrada. W latach III RP "czarna legenda dziejów Polski" odżyła z nową siłą i znalazła nowe zastosowanie polityczne. W myśl tej nowej ideologii Naród tak zacofany i nietolerancyjny jak Polacy nie dorósł do demokracji, muszą więc nim rządzić lewicowo-liberalne elity Okrągłego Stołu. Modernizują one Polskę, to znaczy zacierają jej związek z tym, co było najważniejsze w jej dziejach.
Konotacje antysarmackie musiały się pojawiać we wszystkich kontekstach i podtekstach tej ideologii, gdyż sarmatyzm, choć dalszy od nas niż historia najnowsza, nadal ucieleśnia symbolicznie to, co wspólne wszystkim Polakom: typ i charakter narodowy, swojskość oraz polskie zadowolenie z bycia sobą. A to, co ma być zamordowane w procesie kulturowej modernizacji, musi być przede wszystkim zamordowane jako symbol.
(..)
III Rzeczpospolita przyjęła za sprawą swych elit pewien model rozwoju, który - za prof. Zdzisławem Krasnodębskim - należy określić jako model imitacyjny. Założeniem imitacyjnej modernizacji kraju jest całkowita rezygnacja z poszukiwania własnych dróg i zerwanie z rodzimymi doświadczeniami w polityce, ekonomii, organizacji życia społecznego. Skutkiem takiego wyboru jest jednak pełne uzależnienie kraju-biorcy od dostarczycieli imitowanych rozwiązań oraz jego trwałe zepchnięcie na cywilizacyjne peryferie.
Oznacza to przegraną, w obliczu której musimy sobie zadawać pytanie, czy Polska dysponuje jakimś potencjałem lub jakąś ideą, na której mógłby się oprzeć alternatywny, nieimitacyjny projekt jej rozwoju? Nie wiem, czy ktokolwiek formułuje dziś to pytanie, ale jeśli mimo swej pilności nie jest ono przedmiotem szerokiej dyskusji, to chyba tylko w wyniku założenia, że odpowiedź na nie musi być negatywna. Być może jednak odpowiedzi na nie szukamy zbyt płytko?
Być może dałoby się wypracować dla Polski jakiś program organiczny, harmonizujący nasze działanie z naszym myśleniem i naszą drogę do przyszłości, z naszą tradycją? Pewne wydaje się to, że zapoczątkowany już powrót do pozytywnego postrzegania doświadczeń Polski przedrozbiorowej byłby właściwą inspiracją tego rodzaju programu, a współczesna rehabilitacja sarmatyzmu mogłaby stać się jego adekwatnym, choć nieco przekornym symbolem.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423…
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1456 widoków
świetna analiza