Zmierzch pegeerowskiego krajobrazu

Przez Jarosław Topa , 20/01/2011 [16:06]

W 1991 r. Państwowe Gospodarstwa Rolne, po 42 latach funkcjonowania, na mocy jednej ustawy zniknęły z planów ówczesnych decydentów i gospodarczego krajobrazu Polski. Mieszkańcy wsi, właściwie wielopokoleniowe rodzinny zostały zmuszone, by dokonać diametralnych zmian w swoim życiu – znaleźć nową pracę lub przekwalifikować się i osiągnąć to pierwsze. Zapomniane miejsca - niszczejące budynki i smutniejsza egzystencja małych społeczności – tym są dawne pegeery teraz.

Powstały w 1949 r. i były odtąd formą własności ziemskiej, zarządzaną przez państwo i rozsianą po całym kraju. Przed zmianą ustrojową pracowało w nich prawie pół miliona osób, cała społeczność zorganizowana wokół to kolejny milion istnień. Niemal w każdej części Polski znajdowało się choć jedno takie „państwowe gospodarstwo”, w regionie z którego wywodzę się nie trudno odnaleźć pamiątki ich świetności.

Niszczejące budynki w Różewie, które kiedyś były schronieniem dla krów i miejscem pracy dla ludzi – „fabryką” mleka.

Od nacjonalizacji do prywatyzacji

Kombinat Różewo, w skład którego wchodziło m.in.: wspomniana wieś, Pluty i Coch, legitymował się łączną powierzchnię 1.638 ha. – Sam PGR Różewo zajmował się produkcją zwierzęcą i zatrudniał 36 osób – Elżbieta Kurpiel, ze szczecińskiej ANR, podaje dane w chwili jego przejęcia. - W całym kombinacie pracowało około 250 osób – wspomina Wiesław Matuszewski, który przez 31 lat pracował w Różewie i Dzikowie. – W Plutach całą załogę stanowiło niemal 50 osób, podlegaliśmy pod Różewo, byliśmy takim pododdziałem – dodaje Tadeusz Sławek, który od 1971 r. do obrad „Okrągłego Stołu” związany był zawodowo z pegeerami.

– Pracowałem w Różewie jako traktorzysta. Po zatruciu środkami chemicznymi przeniesiono mnie do Plut, pracowałem tam jako magazynier – Sławek opisuje swoją drogę. Antoni Flanc był od 1971 r. stażystą w Karsiborze i przez kolejne 20 lat współtworzył państwowe rolnictwo. Od 1993 r. pracuje w pilskiej ANR. - W Różewie byłem dyrektorem, aż do końca jego istnienia – zapewnia. Wiesław Matuszewski w podobny sposób zwiększał swe uprawnienia: - Zaraz po szkole, od 1972 roku pracowałem w Dzikowie jako młodszy specjalista. W międzyczasie trafiłem do wojska, wróciłem i dokończyłem staż. W Różewie byłem już młodszym specjalistą ds. mechanizacji.

Stację Hodowli Roślin Ogrodniczych w Chwiramie, podlegającą pod Wielkopolski organ zwierzchni, tworzyły dwie uzupełniające się części: uprawa roślinna wraz z hodowlą zwierzęcą i szkółka drzew oraz krzewów owocowych. – W chwili przejęcia jej od Wielkopolskiej Hodowli Roślin Ogrodniczych przez ówczesną AWRSP OT w Szczecinie, zarządzała ziemią o łącznej powierzchni 1.355 ha – mówi Elżbieta Kurpiel. W najbardziej wydajnym okresie załogę tworzyło ponad 150 osób. - Samych pracowników biurowych było 8, w tym dyrektor, kierownik, księgowy: starszy i młodszy, a także stażyści – wspomina Stanisław Masialski, traktorzysta z 40-letnim pegeerowskim stażem.

Zdecydowana większość pracowała jednak w polu, liczną grupę stanowiła obsługa krów i świń. - W pierwszej oborze 8, w drugiej 2 i w trzeciej 4 osoby. Za to w chlewni pracowały tylko 3 osoby – Masialski wymienia pozostałe budynki gospodarcze: cielętnik, jałownik i bukaciarnię, w każdej po kilka osób. W Różewie hodowano tylko bydło: krowy (500 sztuk)i jałowiznę oraz buhaje rozpłodowe. - Trzodą chlewną zajmowano się w innych miejscowościach – Matuszewski podkreśla zaawansowanie hodowli świń: - Mieliśmy duże zaplecze macior, tzn. 100 kojców dla nich.

Planowano rozwinięcie zdolności produkcyjnych. – Stworzono u nas matecznik przejściowy, który miał być dezynfekowany, a zwierzęta przenoszono wówczas do innego – Matuszewski zapewnia, że zakład spełniał wszystkie wymogi higieniczne. Kombinat był samowystarczalny, dzięki temu, że przechowywali zboże i uprawiali lucernę, mającą typowo pastewne zastosowanie. Dodatkowo uprawiano: kukurydzę, buraki i rzepak. Stacja w Chwiramie uprawiała ziemniaki - żywiono nimi zwierzęta, a wśród zbóż: pszenicę, żyto, pszenżyto i owies; wcześniej: kanar, groch i szpinak.

Oba zakłady posiadały znaczący potencjał handlowy. - Raz w miesiącu wywożono bydło do Bydgoszczy i stamtąd eksportowano je z Polski – zapewnia Masialski. - Przez pewien czas bydło z Różewa również eksportowano, na taką skalę, że z tego tytułu mieliśmy premie eksportowe – dodaje Matuszewski.

Socjalny kres czy kapitalny początek?

Niespełna dziewiętnaście lat temu trzymający stery III Rzeczpospolitej zdecydowali, że należy sprywatyzować wszystkie pegeery - 19 października opublikowano Ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa, która osiągnęła już dojrzałość formalną, ale czy zasłużenie?

Mienie i zasoby pegeerów przejęła Agencja Nieruchomości Rolnych, art. 5. ów rozporządzenia określa jej rolę: „wykonuje w imieniu własnym prawa i obowiązki związane z mieniem Skarbu Państwa powierzonym Agencji po zlikwidowanym państwowym przedsiębiorstwie gospodarki rolnej (…) akcje i udziały przejęte przez Agencję, (…)podlegają przekazaniu ministrowi właściwemu do spraw Skarbu Państwa (…)”. - Nie leży w gestii Agencji ocena, czy przekształcenie tych gospodarstw w prywatne przedsiębiorstwa było najlepszym rozwiązaniem. Zdecydował o tym ustawodawca, przewidując takie rozwiązanie w ustawie z dnia 30 sierpnia 1996 r. o komercjalizacji i prywatyzacji – mówi Elżbieta Kurpiel.

Antoni Flanc doszedł do pewnych refleksji z perspektywy kilku lat: - Ścieżki nieuniknionej prywatyzacji mogły być bardzo różne. Moim zdaniem, nie należało prywatyzować wszystkich: słabsze i delikatnie niedochodowe należało oddzielić od siebie.

Inni pracownicy pegeerów uważają, że obrany sposób denacjonalizacji był błędny. – Należało sprywatyzować wszystkie zakłady w jednym z województw i przekonać się, jak to funkcjonuje i dopiero wówczas zająć się resztą. Zamiast tego zdecydowano, by zniszczyć wszystko, bo to komunistyczne – mówi Masialski, któremu wtóruje Flanc: - Zaczął się okres przekształceń i w naszym środowisku panowało przekonanie, że miało to charakter doktrynalny.

Zwróciłem się o opinie, dotyczące tej kwestii, do trzech ekonomistów. Minister finansów ówczesnego rządu, prof. Lech Balcerowicz, pomimo dwukrotnej elektronicznej prośby, nie zajął stanowiska. Ryszard Bujak uznał, iż jego wiedza o losach pegeerów jest gazetowa. - Na początku lat 90-tych czytałem dokumenty rządowe w tej sprawie, ale niekoniecznie mam ich pamięć. Mogę najwyżej powiedzieć, jak mi się tylko wtedy wydawało, iż pegeery – w tym przedsiębiorstwa państwowe szerzej rozumiane - powinny dostać na pewien okres ochronę, która dawałyby im szansę w kształtującej się gospodarce. Sądziłem tak wówczas i sądzę nadal, że więcej ich mogło się wydobyć, niż stało się to w istocie.

Prof. Grzegorz Kołodko na pytanie, czy można było przyjąć inną formę dla prywatyzacji, tak odpowiedział: - Tak, oczywiście, że można – i należało – postąpić inaczej, niż to, co uczyniono w ramach "szoku bez terapii" w latach 1989-91. Wpierw należało pegeery skomercjalizować i wystawić na tzw. twarde ograniczenia budżetowe, a potem, szybko, przekształcić w spółki pracownicze, wielkotowarowe gospodarstwa kapitalistyczne. Popyt na surowce rolnicze i żywność – w kraju i za granicą – był, jest i będzie.

Jednym z argumentów przeciw zasadności ich istnienia był pogląd o nierentowności - postępującym zadłużeniu. – Po czasie dowiedzieliśmy się, jak dalece większe jest w innych branżach. Ciągle do wielu rzeczy dokłada państwo, a 1990 i 1991 rok, to dobry okres dla rolnictwa – magazyny były pełne zboża i innych produktów. Nie było zbytu, bo nie było niestety kupujących – argumentuje Flanc.

Racja większości bez prawa głosu

Zamiast podtrzymania produkcji, ograniczono ją. W Chwiramie rozpoczęto budowę przechowalni, ale jej nie ukończono. – Chciano przestawić się na bardziej opłacalna uprawę ziemniaka i produkcję frytek – wspomina Masialski i dodaje: - Obecny właściciel dokończył ją, przechowuje w niej zboże i… ziemniaki.

Administracja rządowa dopuściła się też innych błędów. – Niektóre decyzje ocierały się o absurd: brygada opryskowa była w Cochu i jak była potrzebna, by opryskać pole pod Różewem lub Gostomią, to stamtąd jechała brygada, a w przeciwną (tj. do Plut) udawała się brygada orająca ziemię. Dwie, trzy godziny zmarnowane na dojazdy – Matuszewski dziwi się i jednocześnie ubolewa, że nie zdecydowano inaczej. Flanc nie zgadza się z opinią o zbiorowym bankructwie pegeerów: - Nie ogłoszono ich upadłości. Funkcjonowaliśmy dzięki kredytom, to fakt, ale należy dodać, że Różewo miało jeden z najniższych kredytów, który z pewnością zostałby spłacony dzięki wydajnej produkcji. Tak działa gospodarka wolnorynkowa.

Wiele pegeerów ma podobnie brzmiące zakończenie – „stop” dla uprawy, hodowli i wyprzedaż ziemi. - Najpierw miała powstać spółka, a tak naprawdę Pluty kupił Henryk Stokłosa – wspomina Sławek, który uzupełnia, że teraz właścicielem jest Tadeusz Leśniewski. Podobną taktykę zwiększania posiadanych obszarów ziemskich prowadzi Marek Michalski. – W jego rękach znajdują się: Nowy Dwór, Różewo i oczywiście Chwiram – dodaje Masialski.

Przetargi, dotyczące wspomnianych własności, miały czasami intrygujący przebieg. – Chcieliśmy, jako byli pracownicy, kupić pegeer w Chwiramie, ale by przystąpić do przetargu musieliśmy wpłacić 40 proc. wartości zakładu. Skąd my mieliśmy wziąć tę sumę? Ta cena została ustalona z premedytacją, by ktoś inny został jego właścicielem. Nie zamierzaliśmy rozdzielać części szkółkarskiej i hodowlano-uprawowej, do czego ostatecznie doszło, bo wspaniale uzupełniały się – relacjonuje Masialski. - Gdy nastąpił „krach” pegeerów, dostaliśmy prokurenta, był nim doświadczony rolnik. Różewo w tym czasie dobrze stało finansowo – Matuszewski kontynuuje w podobnym tonie. - Wszystko wzięło w łeb po przetargu. Na jego czas dyrektora ówczesnego ANR w Pile wysłano na przymusowy urlop, przyjechał pan z Warszawy i zastąpił go. Marek Michalski wygrał przetarg, zlikwidował całe zaplecze zostawiając sobie tylko ziemię. Jego kontrkandydaci stawiali na hodowlę i rozwój.

Nowi właściciele byłych pegeerów ograniczyli znacząco zatrudnienie. W Plutach nikt nie pracuje, w Chwiramie, w obu rozdzielonych częściach pracuje kilka osób. - Być może 6-7, i to na umowę zlecenie. Podczas żniw na dorywczą pracę może liczyć 15-20 osób – Masialski podaje brutalną rzeczywistość. – Tylko 10 osób z Różewa pracuje w rolnictwie, ale w sąsiedniej wsi i także na umowę zlecenie. Z chwilą przejęcia naszego zakładu przez Marka Michalskiego, został on zobowiązany do tego, że nie może nikogo zwolnić przez dwa lata. Pod okresie ochronnym, czyli w 2002-03 podziękował wszystkim za współpracę – Matuszewski zapewnia, że podobnie było w całym kraju.

Jestem sam, bez pracy i przyszłości

Bezrobocie na wsi drastycznie wzrosło. - Przybyło krajowi rencistów i emerytów – potwierdza Matuszewski. Po kilku latach część z nich nagle „ozdrowiała” i utraciła te świadczenia – dziwnym zbiegiem okoliczności na przełomie wieków. – W latach 1995-2004 obowiązywała ustawa z 14 grudnia 1994 r. o zatrudnieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu, która wprowadziła w 2001 r. możliwość nabywania świadczenia przedemerytalnego przez pracowników byłych PPGR – informuje biuro prasowe MPiPS. - Do uzyskania prawa do tego świadczenia nie potrzebowali spełnienia warunków koniecznych do uzyskania prawa do zasiłku dla bezrobotnych, a także o wiele niższe były, w ich przypadku, wymogi dotyczące posiadania okresów uprawniających do nabycia emerytury. Jednocześnie ustawodawca uznał, że te preferencje nie są konieczne w rejonach, które nie uzyskały statusu szczególnie wysokiego bezrobocia.

Mieszkańcy małych społeczności nie poddawali się i próbowali swych sił na nowym rynku pracy. – Dojeżdżali do Wałcza lub Piły, byleby pracować – podkreśla Sławek. - Zarzuca się bezrobotnym, w tym z pegeerów, że są niemobilni – nie chcą szukać pracy poza miejscem zamieszania lub zamienić je na inne, gdzie wzrośnie szansa na jej zdobycie – Flanc artykułuje urzędniczą tezę. W Nakielnie, Lubnie i Marcinkowicach hodowano owce. Zajmowały się tym trzypokoleniowe rodziny, jedna z nich ma książki hodowlane sięgające 100 lat wstecz. - I co tacy ludzie mają zrobić? To byli specjaliści wysokiej klasy. Łatwiej było znaleźć pracę mechanikom i kierowcom, ci nadal pracują, lecz w innych zakładach – uzupełnia Flanc.

A co z tymi, którzy nie mieli tyle szczęścia? Co Polska zrobiła lub zamierza zrobić dla nich? Naturalnym posunięciem, winno być wsparcie finansowe ze strony administracji rządowej. - Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi z dnia 16 marca 2009 r., w sprawie szczegółowych zasad gospodarki finansowej Agencji Nieruchomości Rolnych oraz gospodarki finansowej Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa, agencja realizuje „Program Pomocy Środowiskom Popegeerowskim” - informuje Małgorzata Książyk, dyrektor biura prasowego MRiRW. Program jest bezzwrotną pomocą finansową dla gmin i spółdzielni na lata 2009-2011. Ministerstwo przeznaczy na ten cel 180 mln złotych, a fundusze zostaną spożytkowane na remont, przebudowę lub budowę budynków.

Ci, których nie włączono w szereg jego beneficjentów, powinni skierować swą uwagę na Ustawę, z 20 kwietnia 2004 r., o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy. Nakłada ona na powiatowe urzędy pracy obowiązek przedstawienia osobie bezrobotnej, w okresie 6 miesięcy od rejestracji, propozycji zatrudnienia (np. w ramach prac interwencyjnych lub robót publicznych). Biuro prasowe MPiPS wspomina także o nowelizacji, dodającej inne formy aktywizacji zawodowej, m.in.: staż, przygotowanie zawodowe dorosłych i szkolenia.

- Na początku, tak jakby nie przejęli się tym. Później po poznaniu mechanizmów rynku pracy, większość z nich poszła w złym kierunku. Przez pół roku nie miałem zajęcia, nie mogłem spać, leżałem w łóżku i planowałem sobie następny dzień, taki nawyk organizacji pracy jeszcze z czasów pegeerów – Matuszewski podkreśla po raz kolejny, że wszyscy chcieli pracować, a nie czekać na pomoc społeczną. – Jej zadaniem jest zapewnienie osobom i rodzinom dochodu na poziomie interwencji socjalnej – biuro prasowe MPiPS wylicza sytuacje, które uprawniają do niej: - Ubóstwo, sieroctwo, bezdomność, niepełnosprawność, bezrobocie, długotrwała choroba, przemoc w rodzinie, ochrona macierzyństwa, bezradność w sprawach opiekuńczych, trudność w integracji i zdarzenie losowe.

O ile poprzednie wsparcie odnosi się do całego społeczeństwa, o tyle Poakcesyjny Program Wsparcia Obszarów Wiejskich, wdrażany przez MPiPS, kierowany jest tylko i wyłącznie do mieszkańców wsi. Realizuje się go dzięki pożyczce z Banku Światowego (43 mln euro zostało wykorzystane), a jego priorytetem jest wsparcie najbiedniejszych gmin wiejskich i miejsko-wiejskich (program obejmuje 500 gmin w całym kraju).

Rozdźwięk pomiędzy ideą i urzeczywistnieniem

Wszystkie ustawy i zrealizowane dzięki nim założenia społeczno-socjalne nie funkcjonują w świadomości mieszkańców wsi. Dlaczego czują, że pomimo mnogości inicjatyw rządowych, zrobiono dla nich tak mało? - Bardzo bulwersują mnie odprawy dla innych grup zawodowych, a pegeerami nikt w ten sposób nie zajął się. Żadne związki zawodowe nie walczyły o to, jak potulne krowy poszliśmy do rzeźni i sprawa się zamknęła. Jak słyszę, że stoczniowcy, górnicy, a teraz policjanci dostają odprawy, to zadaje sobie pytanie: kto nam je dał? Nikt nawet o nich nie wspomniał – Matuszewski mówi jednym tchem.

- Na ile oni byli zorganizowani, jako grupa zdolna do oddziaływania na sferę polityczną? Należy też podkreślić, że rejony Polski, o których mówimy, charakteryzują się niskim zaludnieniem, to powoduje, że wybierano stąd niewielu posłów. Ich sytuacja była niewątpliwie gorsza, niż np. górników. Należy podkreślić, że redukcja zatrudnienia w górnictwie była ogromna, ale w pegeerach było jeszcze gorzej – okazuje empatię prof. Ryszard Bugaj. - W okresie przemian nie pojechaliśmy do Warszawy, by protestować z kamieniami w dłoniach, w odróżnieniu od innych branż, np. wielkoprzemysłowej klasy robotniczej, która od wielu lat to czyni. To boli, że nam nie dano szansy na sprzeciw – Flanc mówi ze zrezygnowaniem.

Tak myślą i czują wszyscy ci, którzy pracowali w „państwowych gospodarstwach”. – Wieszano na nas psy, że to i tamto - że złodzieje i „pijacy”. Mówienie, że w pegeerach szerzył się alkoholizm to potwarz, były przypadki nadużywania alkoholu, ale nie można rozpatrywać tego, jako problemu tamtych środowisk, one występowały też w miejskich zakładach – Matuszewski buntuje się wobec krzywdzących osądów, po czym dzieli się anegdotą z obecnej pracy. - Podczas pogawędki pomiędzy kierowcami jeden młody człowiek nagle odezwał się: Pracowałem w stoczni, każdy rozglądał się i myślał co też „zwędzi” na fajrant.

Jaka jest więc prawda o pegeerach? Tak zapamiętali je ci, którzy mówią o nich z sentymentem. - Dobrze wspominam tamte czasy, było weselej na wsiach. Młodzież też miała lepiej, bo pegeery dokładały do różnych imprez okolicznościowych, ale także kolonii – Sławek wymienia „plusy”. - Nikt nie martwił się o jedzenie, mieliśmy ogrody działkowe i mleko. W dużych miastach myślano, że za darmo, ale to nieprawda, otrzymywaliśmy je po potrąceniu poborów - Masialski potwierdza to i dodaje od siebie: - Na działkach uprawiano warzywa, hodowano kaczki, kury oraz świnie. Rano było słychać gdakanie, kwiczenie i nawet kogut zapiał - życie tętniło we wsi.

Przywiązanie do ziemi przerodziło się w jej uprawę, jako skuteczny sposób na uśmierzenie bólu po społecznym wykluczeniu. – Dbali o działki, by zająć się czymś, co skupi ich myśli na czymś innym niż bezrobociu. Ile razy można przekopać ogródek? – Matuszewski pyta i po chwili smutnieje: - W Różewie doszło do trzech samobójstw wśród byłych pracowników pegeerów. Niedawno powiesiła się młoda kobieta, nie miała jeszcze 50 lat. Zawsze była uśmiechnięta, jej mąż nie pracuje i jest na rencie, a sama nie mogła znaleźć pracy – może to zdecydowało.

Mieszkańcy wsi kupują na kredyt, są zapisywani w zeszycie zadłużonych. - Wiele osób nie ma z czego płacić za wodę, gaz i jedzenie – mówi rozgoryczony Masialski, którego brat kilka lat temu, zastraszony perspektywą życia w zadłużeniu, targnął się na własne życie.

- W Chwiramie mieszka 160 rodzin, aż 15 proc. z nich zalega z płatnościami, zazwyczaj jedno- lub dwumiesięcznymi, tylko kilkoro ma wielomiesięczne zaległości – podaje Jolanta Małecka ze spółdzielni mieszkaniowej, która powstała na bazie osiedla wybudowanego jeszcze za czasów tamtejszego pegeeru. – W wyniku prywatyzacji zniknęło wiejskie budownictwo mieszkaniowe – Flanc podaje fakty i wylicza dalej: - Przed nimi odciążono całą sferę socjalną, bo inaczej nikt by tego nie przejął. Była ona największym obciążeniem dla zakładów, które oprócz hodowli i uprawy, musiały zadbać o inne potrzeby pracowników, jak choćby przedszkola, dojazd dzieci do szkół lub wsparcie dla różnych placówek. Nie mówi się o tym podczas około pegeerowskich dyskusji.

Panowie: Antoni, Stanisław, Wiesław i Tadeusz pamiętają o tym, a każdy z nich otwarcie pyta: co przez 20 lat zrobiły samorządy dla podlegających im społeczności? Od chwili, gdy pegeery przestały istnieć nikt nie dbał o sferę socjalną, tak jak czyniły to one. „Kronikarze” z pegeerów piętnują polityczną ignorancję i przedziwną aktywność przedwyborczą - tylko wtedy wspomina się o byłych pracownikach „państwowych gospodarstw”.

Nie chcę snuć domysłów, ale wszystko wskazuje na to, że za kolejne 20 lat jedyną pamiątką po nich będzie muzeum w Bolegorzynie, gromadzącym eksponaty z całej Polski. Urodziłem się przed pamiętnym grudniem `81, ale nawet to nie dodało mi wystarczającej porcji doświadczeń, by samemu zabrać głos. Wyręczył mnie ktoś, komu nigdy nie było wszystko jedno: - Powstrzymanie gospodarczej bzdury, jaką była kompletnie nierentowna produkcja pegeerów, było koniecznością. Natomiast zastosowana metoda, nie uwzględniająca losu ludzi tam pracujących, była skandalem. Prawa rynku i ekonomika produkcji to jedno, a szacunek dla każdego człowieka, wrażliwość na krzywdę, szansa na godne życie dla wszystkich obywateli – to drugie. Wolna Rzeczpospolita, powstająca pod sztandarem „Solidarności”, nie powinna zostawić samym sobie tysięcy rodzin, pod hasłem fałszywego liberalizmu. To było jedno z tych świństw u progu niepodległości, których konsekwencje ponosimy do dzisiaj. Żadne doktryny ekonomiczne, ideologiczne nie usprawiedliwiają takiego traktowania ludzi, jak uczyniono to wtedy z pracownikami pegeerów – odpowiedział, niespełna po 120 minutach od wysłania przeze mnie maila, Jan Pietrzak. A jak długo przyjdzie czekać bezrobotnym z pegeerów na lepsze jutro?