Od dawna nie wierzę w sondaże, tracę zaufanie do telemetrów i innych badań. Takich osób jak ja jest więcej, a po każedej kampanii wyborczej ich szeregi rosną. Nie ma znaczenia, czy plebiscyt dotyczy urody, kompetencji czy popularności kandydatów.
Obecne wybory także nie przyniosły niespodzianek. Z szumnych prognoz sprawdziło się zaledwie kilka.Ci, którzy mieli ponieść druzgocącą klęskę, trzymają się mocno, zaś co którzy mieli spacerkiem dojść do władzy, mają problem.
Powszechnie wiadomo, że ośrodki badania opinii na co dzień żyją usług dla biznesu, a analizy przedwyborcze wykonują raz na jakiś czas. Dlaczego zatem ryzykują przestrzelone sondaże narażając swą wiarygodność?Odpowiedź na to jest banalnie prosta. Sondażownie wpisują się w kampanię wyborczą jako element dezinformacji i propagandy, a po to by uniknąć oskarżeń o manipulację, dzień lub dwa przed ciszą wyborczą publikują sondaż zbliżony do spodziewanego , realnego wyniku wyborczego partii i kandydatów. Jako tak zwany prosty przykład może tu posłużyć pracownia , która przez 2 miesiące wieszczyła 20% różnicę między wiodącymi ugrupowaniami, a na koniec podała wynik, który dziś się potwierdza, tłumacząc to “wzrostem poparcia” dla niedoszacowanego ugrupowania w ciągu ostatniego przedwyborczego tygodnia.I bez znaczenia jest to, że owo ugrupowanie borykało się w owym czasie z poważnymi turbulencjami, które mogły tylko negatywnie podziałać na jego elektorat.
Radzę obserwować zmieniające się sondaże. Ten schemat zawsze występuję. Wystarczy zajrzeć do gazet, które już dziś zaczęły wdrukowywać wyborcom na kogo powinni oddać głos w drugiej turze. Politycy, dziennikarze i politolodzy i socjologowie działają nadal zgodnie z tezą pewnego klasyka epoki przedsondażowej, który mawiał że jest małe kłamstwo, duże kłamstwo i statystyka.
@
Klamliwe sondaze
@widziane z USA