Kolejna zasłona wokół Tymińskiego opada

Przez dodam , 18/11/2010 [03:00]

To, że nikomu nieznany człowiek znikąd wykreowany został na poważnego kandydata na prezydenta państwa musiało wprawić w zdumienie każdego, kto choć trochę zachował umiejętność samodzielnego  myślenia po 45-latach socjalistycznej zamrażarki wyprodukowanej i serwisowanej przez Kreml. Nic nie bierze się wszak z powietrza, ktoś ten cyrk musiał zorganizować. Rzut oka na otoczenie tajemniczego osobnika z Peru i jego słynna czarna teczka nie pozostawiały wątpliwości: peerelowskie służby. Motyw również wydawał się oczywisty. Znienawidzony i zepchnięty do głębokiej defensywy aparat peerelu dostrzegł szansę powrotu na scenę polityczną bocznymi drzwiami.

Nie byłem wówczas odosobniony w przekonaniu, że oręż ten wyciągnięto przeciwko obydwu stronom ówczesnego sporu. Sporu, przypomnę, o respektowanie umów okrągłego stołu z kremlowskimi namiestnikami, zredukowanego  przez Gazetę Wyborczą do motywowanej przerostem ambicji Wałęsy-wroga "wojny na górze".  Rozumowanie to miało jednak pewien słaby punkt. Po co aparat peerelowski miałby zarzucać niepewną kotwicę skoro zapełniające niemal w całości przestrzeń publiczną środowiska związane z Mazowieckim i Gazetą Wyborczą zachowywały się niezwykle spolegliwie (przyzwolenie na np. palenie archiwów peerelowskich,  skrytobójstwa, utrzymanie wpływów Kremla itp) i lojalnie. Z przytoczonego niżej w całości najnowszego artykułu Krzysztofa Wyszkowskiego, założyciela Wolnych Związków Zawodowych, świadka i uczestnika tamtych wydarzeń, wyłania się nieco inny, bardziej spójny obraz.

Przy okazji dowiadujemy się, że Mazowiecki i co bardziej wtajemniczeni z jego otoczenia już wówczas wiedzieli sporo o agenturalnej przeszłości Wałęsy, m.in. o gratyfikacjach jakie otrzymywał za donosy, wiele z tego co ujawniło dopiero w ostatnich latach paru odważnych historyków. Mają więc swój udział w zaprzaństwie Wałęsy. Fakt ten wyjaśnia furię z jaką środowiska te zaatakowały ujawniających prawdę, a jedną z najciekawszych książek o najnowszej historii Polski jaka ukazała się po 1989 roku autorstwa Pawła Zyzaka, bo historia Wałęsy jest także historią Polski, usiłowali znieistnieć.  

Wydarzenia przywołane przez Krzysztofa Wyszkowskiego miały bogaty ciąg dalszy, zwłaszcza w działaniach Komorowskiego. Ostatnio odcisnęły swoje piętno na nominacjach generalskich

 

Krzysztof Wyszkowski

Wspólnota strachu

Środa, 17 Listopad 2010

 

„Zgoda buduje" - takim miło brzmiącym hasłem prezydent Komorowski zasłania ponurą rzeczywistość zbudowaną przez rządzący Polską układ postkomunistyczno-postsolidarnościowy.

Funkcjonariusze i beneficjenci tego porozumienia przeciw dobru Polski i Polaków, to przeważnie peerelowskie rzezimieszki, esbecy i ich agenci, cyniczni „macherzy z zaplecza", targowiczanie, pożyteczni idioci  oraz ci wszyscy, którzy swoją pogardę dla polskości ukrywają za hasłami walki z „kaczyzmem", czy, ostatnio, „faszyzmem".

Ci „kolektywnie dający sobie d..." budowniczowie układu, publicznie prezentują wzajemną miłość - Komorowski ściska się Jaruzelskim, Jaruzelski wpija się w Mazowieckiego, Mazowiecki przytula Tuska,  Tusk lgnie do Wałęsy, Wałęsa brata się z Kwaśniewskim, Kwaśniewski kocha Michnika, Michnik wtula się w szyję  Komorowskiego... Dookoła wirują zasłużone hostessy pojednania pięści z nosem - Chrzanowski, Lityński, Moczulski, Smolar, Niesiołowski... Tylko Wachowski gdzieś się zapodział...

Parę dni temu układ fetował „100 dni prezydentury". Ponieważ feta ta przypadła akurat w dwudziestą rocznicę wyborów prezydenckich w 1990 r. warto przypomnieć, jakimi metodami ten budowniczy zgody zwalczał innego członka obecnego „kolektywu" - Lecha Wałęsę.

Sztab „siły spokoju" był przekonany, że jedynym poważnym przeciwnikiem jest Lech Wałęsa, który „wypowiadając nonsensy o ‘jajogłowych' i dzieląc ludzi według kryteriów rasowych na Żydów i nie Żydów", jak pisał Michnik,  zmusił Mazowieckiego do udowadniania swej polskości. Agresywność metod Wałęsy („Uwierzyłem przyjaciołom Żydom, a oni mnie zrobili w konia.  A tyle razy ostrzegano, bym się z Żydami nie zadawał, bym się nimi nie otaczał i nie korzystał z ich rad") mogła robić wrażenie, że znajduje się pod wpływem antysemickich elementów z rozwiązanej niedawno SB.

Czy z przekonania o konieczności uchronienia Polski przed „człowiekiem z siekierą", czy z czystej żądzy władzy, ludzie Mazowieckiego sięgnęli po narzędzia pochodzące z tego samego źródła. Na biurku ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Kozłowskiego „znalazły się" dokumenty t.w. Bolka. Gdy niespodziewanie sytuacja się odwróciła, bo Mazowiecki odpadł po przegranej w pierwszej turze wyborów z Tymińskim, Komorowski - wówczas wiceminister obrony narodowej - zgłosił się do sztabu wyborczego Wałęsy z propozycją przekazania bardzo ważnych informacji.

Pojechałem do Warszawy i spotkałem się z nim w jego gabinecie w „Domu bez kantów". Powiedział mi wówczas, że sztab Tymińskiego został zorganizowany,  na polecenie Jaruzelskiego, przez funkcjonariuszy Wojskowych Służb Informacyjnych. Zapytałem skąd to wie i usłyszałem, że właśnie od nich. Gdy wyraziłem zdziwienie taką zażyłością Komorowskiego z WSI, ten zaczął mnie przekonywać, że można mieć do nich zaufanie, ponieważ są to dobrzy patrioci, którzy „przeszli na naszą stronę".

Mieli mu oni, jako swojemu zwierzchnikowi, przekazać plany kampanii wyborczej Tymińskiego oraz wyjawić zawartość jego osławionej „czarnej teczki". Okazało się, że znajduje się w niej m.in. kopia zobowiązania Wałęsy do współpracy z SB, jego donos agenturalny i odręczne pokwitowanie odbioru wynagrodzenia. Oprócz tego przekazał mi kompromitujące informacje o życiu osobistym Wałęsę, które mogły zburzyć jego legendę równie skutecznie, jak  sprawa donosicielstwa.

Komorowski przekazał mi wiele bardzo szczegółowych informacji na temat sposobu, w jaki WSI od dłuższego już czasu manipulowała Tymińskim, np. nie dając mu pewności, czy „komprmateriały" na Wałęsę są autentyczne. Tymiński chciał upublicznić materiały z „czarnej teczki" przed pierwszą turą wyborów, ale, obawiając się prowokacji, szukał wiarygodnego grafologa, żeby potwierdzić, że jest to odręczne pismo Wałęsy. WSI znalazła mu go aż w Szczecinie, dzięki czemu najpierw skutecznie odwlekano orzeczenie, a po pierwszej turze wyborów WSI zdecydowano, że grafolog odmówi potwierdzenia autentyczności przedstawionych mu dokumentów (w efekcie tych zabiegów Tymiński nie odważył się wówczas ich ujawnić).

Było oczywistością, że. skoro Komorowski (a więc i sztab Mazowieckiego)  wiedział o tym wszystkim już od dłuższego czasu, ale podzielił się tą wiedzą po odpadnięciu Mazowieckiego z wyścigu, oznacza to, że WSI (a więc i Jaruzelski) użył Tymińskiego do zorganizowania prowokacji  mającej rozstrzygnąć wybory na rzecz Mazowieckiego. Można przypuszczać, że gdyby Mazowiecki przeszedł do drugiej tury, Wałęsa zostałby wówczas ujawniony jako podły agent esbecji.

Zgoda, w wydaniu Komorowskiego, jest więc paktem o nieagresji ograniczonym do wspólnoty wiernej kontraktowi okrągłego stołu - wspólnotą strachu przed prawdą o nieprawym pochodzeniu elity III RP.

Bernard

pisałem nawet kiedyś (w 2008 roku) o tym: http://bernardo.salon24.pl/11269,czy-minister-krzysztof-kozlowski-mogl-straszyc-kwitami-lecha-w

 

Gazeta Wyborcza napisała:
„Kozłowski wspomina też, że jako minister spraw wewnętrznych, był blisko z Tadeuszem Mazowieckim, walczącym o prezydenturę z Wałęsą. Kozłowski twierdzi, że wówczas zgłosił się do niego ktoś z kserokopiami dokumentów "na Wałęsę". Kozłowski miał o wszystkim opowiedzieć, szefowi sztabu Wałęsy Jackowi Merkelowi. Pokazał mu też otrzymane "dokumenty"."

To bardzo interesujące. Przychodzi ktoś, nie wiadomo kto. Przynosi coś nie wiadomo co. Gdzie są te kwity przyniesione przez niewiadomo kogo? Czy pan Kozłowski, Mazowiecki, Merkel mogliby to wyjaśnić? Czyżby tajemniczy ktoś przyszedł do ministra Kozłowskiego prywatnie? Przecież Krzysztof Kozłowski był ministrem spraw wewnętrznych!

Kozłowski idzie z tym do Jacka Merkla, szefa kampanii Wałęsy i pokazuje mu te „dokumenty". Aby je pokazać musiał je mieć, a więc minister Kozłowski miał je a nie tylko o nich słyszał lub je widział! Gdzie one się podziały panie ministrze Kozłowski? Panie premierze Mazowiecki?

To bardzo ciekawy kontekst, że minister SW przychodzi z kwitami niewiadomego pochodzenia do szefa kampanii Wałęsy. O czym panowie rozmawiali?

Stosunki między Mazowieckim i jego sztabem a ludźmi Wałęsy były wówczas bardzo napięte. Adam Michnik, naczelny wspierającej Mazowieckiego Gazety Wyborczej głosił, że jeżeli prezydenckie wybory wygra Mazowiecki, to o piątej rano zapuka do niego (Michnika) co najwyżej mleczarz (czy to nie Michnik dezawuował przypadkiem nasz „skarb narodowy" i najlepszą światową „markę"?). To nie był czas przyjacielskich pogawędek w stylu „Ach Jacku przyszedł do mnie facet z fałszywymi kwitami na Lecha ha ha ha! Ach Krzysiu, jacy ci ludzie zawistni hi h hi".

GW kontynuuje:
„Według Kozłowskiego to wówczas usłyszał od swojego podwładnego, że dochodziło do fałszerstw materiałów na polityków opozycji - w tym na Lecha Wałęsę. "Dokument w teczce Jarosława Kaczyńskiego też był sfałszowany" - przypomniał Krzysztof Kozłowski."

Od jakiego podwładnego usłyszał to Krzysztof Kozłowski? Czyżby ów podwładny był funkcjonariuszem SB, jeżeli posiadał taka wiedzę? Tego Gazeta już nie podaje. Może dziennikarze do zadań specjalnych Wojciech Czuchnowski i Agnieszka Kublik ustaliby nazwisko podwładnego ministra Kozłowskiego? Może ustaliliby kim była osoba przychodząca do ministra spraw wewnętrznych z tajemniczymi kwitami, a może nawet „dotarliby" do tych „dokumentów"? Bo chyba minister ich nie zniszczył tylko umieścił w przepastnych archiwach ministerstwa? Może zapytaliby też Krzysztofa Kozłowskiego czy i jakie podjął kroki w tej sprawie.

Wałęsa się nie przestraszył, z wyścigu o fotel prezydenta nie wycofał, sprawa wizyty tajemniczego gościa nie wypłynęła. Tajemniczy posiadacz „dokumentów" nie dotarł z nimi do innych osób ani mediów i to przez kolejne 18 lat. Czy więc cała historia jest wymyślona na użytek obrony Wałęsy? A może jednak coś było na rzeczy? Czy było to tylko przyjacielskie pokazanie kwitów, czy jednak próba wywarcia presji na Wałęsę? Jak fachowo nazywa się wywieranie takiej presji? Wiele pytań. Gazeto Wyborcza, czekam na odpowiedzi.

dodam

dodam

14 years 11 months temu

Oczywiście na powyższe pytania nikt nie odpowie. A propos melodii "o piątej rano zapuka do niego (Michnika) co najwyżej mleczarz". Nie schodzi z ust wielebnego Michnika. Gorzej, towarzyszy mu w tej i innych nie mniej błyskotliwych pieśniach "etosu" chór wiernych, sekta, by nie powiedzieć seksmisja biorąc pod uwagę fanatyzm męskich i żeńskich ciot rewolucji tworzących chór. Pozdrawiam,
moherowy beret

żeby prześwietlić typów,którzy dochodzili i doszli do władzy.Wystarczy prześledzić ich czyny,kontakty,stosunek do Państwa,którym rzekomo kierowali i kierują.A w "mediach" te typy są kreowane na Mężów Stanu.Dostają ordery"z białą gęsią",bo Białego Orła nie ma już w Warszawie.