Jak w kołchozie w czyn wcielali Legendę Prometeusza.

Przez Bożena Ratter , 05/02/2025 [00:35]

Niewolnictwo istniało przez wieki, najczęściej niewolnikami zostawały ludy podbite w wyniku wojny. 24 sierpnia 1939 r. rządy rosyjski i niemiecki ogłosiły, że w nocy zawarły pakt o nieagresji. W rzeczywistości był to pakt o agresji. W tajnym protokole wytyczono granice przyszłego, czwartego rozbioru Polski podzielonej na dwie strefy wpływów.

1 września 1939 roku Niemcy zdradziecko napadły na Polskę od zachodu a 17 września 1939 r. Rosja zaatakowała wschodnie tereny Rzeczypospolitej Polskiej . Mieszkańcy obu stref stali się niewolnikami napastników, zostały nałożone na nich represje, identycznie  jak na mieszkańców krajów kolonizowanych przez Niemcy i inne mocarstwa zachodniej Europy. Polegały one na mordowaniu, wyrzucaniu z mieszkań, domów, przejmowaniu majątku i pozbawianiu środków do życia, skazywanie na przymusową pracę, wyrwaniu Polaków z korzeniami z miejsca urodzenia i gromadzonego wiekami majątku, do którego już nigdy nie mieli powrócić i zsyłaniu ich do obozów zagłady.

10 lutego 1940 roku, w niezwykle mroźny poranek odbyła się pierwsza wywózka Polaków z polskich ziem zagarniętych zdradziecko przez wyznawców marksistowskiej ideologii, których potomkowie nami rządzą. Wspomina Karolina Lanckorońska , członek Rady Opiekuńczej, więzień kobiecego obozu koncentracyjnego w Ravensbruck, świadek na procesie w Norymberdze, ofiarodawczyni ocalałych dzieł z  kolekcji sztuki ojca muzeum w Polsce:

Po południu przyszła wizyta trzecia. Tym razem był to starszy gospodarz ze wsi Chłopy. Ten znowu nie gadał prawie nic, siedział w kuchni, zaciskając pięści. Gdy po chwili trochę odtajał, powiedział, cedząc każde słowo, że on doskonale wie, którzy to Ukraińcy zrobili Sowietom spisy tzw. kolonistów...(Wspomnienia wojenne Karolina Lanckorońska).

W 2016 roku popierający nacjonalistów ukraińskich propagandysta Mirosław Czech (poseł na Sejm RP z Unii Demokratycznej i Unii Wolności) w artykule (Gazeta Wyborcza, 29.01.2016, s. 10) w sposób haniebny i podły zarzucił Polakom, którzy na Syberii czy w Kazachstanie stracili swoich bliskich wskutek przestępczych działań zarówno sowieckich, jak i ukraińskich zbrodniarzy, iż są rosyjską V kolumną. Ta kuriozalna  „maniera” określania „ruskimi agentami” wszystkich, którzy posługują się prawdą w mówieniu o „ukraińskich standardach” wobec innych nacji,  jak widać nie zaczęła się 24 lutego 2022 roku.  

Karolina Lanckorońska:  Na drugi dzień, 12 lutego, popłoch padł na Lwów. Na wszystkich dworcach zjawiały się coraz to nowe pociągi, długie rzędy wagonów bydlęcych stawały na torach. …Zimno było straszliwie. Tak rozpaczliwe były wówczas te nieprzerwane mrozy, jak rozpaczliwa była we wrześniu nieprzerwana pogoda. Pociągów na dworcach ciągle przybywało. Wagony były zamknięte, zezwalano tylko - i to nie zawsze — na wyrzucanie zwłok. Zbierano je wieczorem na torach. Dużo było wśród nich zamarzniętych dzieci. Pokazało się, że nie wszędzie można było zabierać pierzyny jak w Klicku, z niektórych wsi kazano ludziom wyjść bez niczego, jeśli tego żądał miejscowy ukraiński sowiet. Pociągi przybywały z okolic na zachód i na północ od Lwowa, a wiadomości przychodziły zewsząd, ze wszystkich województw i powiatów zaboru. Zewsząd wywożono Polaków pochodzących z sąsiednich wsi, którzy nabyli ziemię po roku 1918, jako element „napływowy”, „sztucznie” tam przez Rząd Polski usadowiony. Poza tym zabierano wówczas tylko zawodowych leśników. Na torach za dworcami lwowskimi stał cały park wagonów bydlęcych, przeciętnie po 80 osób w wagonie, jedni umierali, drudzy się rodzili — a mróz trzymał. …W tym czasie, nie pamiętam dnia, miałam wizytę jedną z najważniejszych w moim życiu. Odwiedził mnie ksiądz Tadeusz Fedorowicz, który czasami przychodził w różnych sprawach pomocy. Gdy mu otworzyłam drzwi, uderzył mnie wyraz jego twarzy, spokojny, prawie radosny, nawet promienny jakby jakimś wewnętrznym szczęściem. Dziwny to był kontrast z otaczającym nas wówczas cierpieniem.

 „Przyszedłem się pożegnać”.

 „A dokąd Ksiądz jedzie?”

 „Nie wiem”.

Usiadł i wyjął z jednej kieszeni mały kryształowy kieliszek. „To z domu”—powiedział z uśmiechem. Z drugiej kieszeni wyjął malutką książeczkę, w której minimalnymi literkami byty wypisane teksty stałych części mszy. Zrozumiałam. Wiedziałam, że księża starają się wcisnąć do wagonów w chwili odjazdu na wschód, że strażnicy pilnują, by to uniemożliwić, ale że się czasami udaje. Mój gość mówił, że z władzą duchowną już swój wyjazd uzgodnił, że ma nadzieję, iż mu się uda wskoczyć do ruszającego już wagonu. Liczył, że to nastąpi w najbliższych dwóch dniach. Prosił o modlitwę, by mu się udało. Wyszedł, żegnając się z uśmiechem i blaskiem w oczach. Gdy zamknęłam za nim drzwi, miałam wrażenie, że smuga światła po nim pozostała. Wyjechał wkrótce potem.

To się działo 11, 12 i 13 lutego 1940 roku w całej wschodniej Polsce. Mniej więcej w dziesięć dni potem miejscowe władze ZWZ były już w posiadaniu wiadomości, wedle których wywieziono wówczas około miliona chłopów polskich. Obliczenie to później okazało się dość ścisłe”. (Karolina Lanckorońska, Wspomnienia wojenne).

Marian Jonkajtys miał 8 lat, kiedy go wywieziono do Kazachstanu. Wrócił jako 14-letni chłopiec. Tragiczne lata spędzone na zesłaniu zaowocowały przejmującym, poetyckim opisaniem losu zesłańców, które odznacza się też kronikarskimi walorami.

 „W doświadczeniu dziecka, któremu historia wpisała do życiorysu grozę zesłania w epoce represji stalinowskich - tkwi źródło niewyczerpanej wrażliwości na sprawy Sybiraków. Czerpie z własnych przeżyć i doli najbliższych, bo cała jego liczna rodzina: ojciec - zamordowany w łagrach NKWD, starszy brat - podchorąży WP - zginął we wrześniu 1939 r. w walce z bolszewikami, matka i sześcioro rodzeństwa zaznali cierpień, które były udziałem skazanych na katorgę Polaków-  wspominał Ryszard Reiff, nieżyjący już prezes Związku Sybiraków.

MARIAN JONKAJTYS   ROZNIECANIE OGNIA

Jednym z zadań, zadawanych

Nam przez Mamę, prawie co dnia

Było trudne do spełnienia

Zwykłe rozniecenie ognia.

Zwłaszcza zimą, przy 30-

I niżej stopniowym mrozie.

W chacie zimno..O zapałkach

Nie ma co marzyć w kołchozie.

Tylko hubka i krzesiwo!

Albo iskierkę wystukać.

Albo na wieś gnać i chaty

Z dymiącym kominem szukać.

I uprosić gospodarzy.

Ci-przeważnie nie poskąpią-

I drogocennego żaru

Odrobinę nam odstąpią.

Więc puszkę z żarem na sznurek

I wymachując nią w biegu

Pędzimy szybko do domu

Przez zaspy i zwały śniegu.

Tam w wonne cegły kiziuku,

W piecyku silnie dmuchamy..

Buchnął płomień!Jakże miło

Wykonać polecenie Mamy!...

* * *

Wykształcenie prostych ludzi

W komunizmie - do dziś wzrusza;

Jak w kołchozie w czyn wcielali

Legendę Prometeusza.

Takie też plany ma obecny "eurokołchoz".