DOJRZEWANIE

Przez Slavus , 04/10/2024 [11:27]
Wspomnienia Wacława Liniewicza cz. XII (W. Liniewicz (l. 81) ze Szczecinka. Świadek historii, sybirak, społecznik, patriota). Zbliżając się do „jesieni życia” człowiek coraz częściej wraca wspomnieniami do lat dzieciństwa i młodości. I co w tym ciekawe, że to , co zdarzyło się w tamtych czasach jest bardzo wyraźne zapisane w pamięci , jak w książce. Wystarczy otworzyć kartę z pamięci, z dziecięcych lat, a wszystko jawi się w najdrobniejszych szczegółach. Pamiętam swoją babcię, krzątającą się po mieszkaniu. Jej charakterystyczny chód z takim „szuraniem” po podłodze. Pamiętam jej poranną modlitwę: „ Kto się w opiekę odda Panu swemu…”. Pamiętam wytarty drewniany różaniec, starą książeczkę do nabożeństwa oprawioną w czarną skórę – spoczywające na domowym ołtarzyku w narożu pokoju. Tam był też obraz Jezusa Miłosiernego,krzyż, gromnica i woda święcona z kropidłem. Dom wydawał mi się wtedy taki ciepły i bliski. Babcia stawała w każdej potrzebie , zacałowała każdy ból, nakarmiła, nauczyła modlitwy i ułożyła do snu. Babcia była w domu najważniejszą osobą, cieszyła się wielkim szacunkiem, a to, co powiedziała i zarządziła nie podlegało dyskusji. Każdy w rodzinie miał obowiązki , ale też prawa w zależności od wieku i usytuowania w hierarchii rodzinnej. Gospodarstwo nasze nie było wielkie, dlatego ojciec pracował dodatkowo w tak zwanym majątku. Wszystkie obowiązki prowadzenia gospodarstwa spadały na mamę i na nas dorastających. Każde z nas miało przydział odpowiedniej pracy w zależności od wieku. Tak więc: siostra zajmowała się ogrodem warzywnym i kwiatowym; starszy brat - uprawianiem pola, a moje zadanie polegało na pasaniu krów, jako najlżejsza praca dla najmłodszego. Potem ten obowiązek przeszedł na młodszych braci. Najtrudniejsze były prace sezonowe: sianokosy, żniwa i wykopki. Stawała wtedy do pracy cała rodzina, od najmłodszego po najstarszego. Tylko babcia miała przywilej pozostania w domu i przygotowania nam posiłku. Ojciec mój był świetnym kosiarzem, pamiętam jego zamaszyste rytmiczne i równe pociągnięcia kosą, i odkładający się pokos świeżej i pachnącej trawy. Wieczorem, po zachodzie słońca, byliśmy zmęczeni, a tu jeszcze trzeba odrabiać lekcje. Naprawdę z trudem przychodziło nauczenie się wiersza, napisać wypracowanie czy rozwiązać zadanie z matematyki. Ostatkiem sił dostawał się człowiek do łóżka, a noc była zawsze taka krótka. Rano znów trzeba było wstać i znów praca i nauka. Zazdrościłem tym kolegom szkolnym z miasta, których obowiązkiem była tylko nauka. Trudno było mi im dorównać w nauce czy sporcie, ale tym większe było moje dążenie, by nie być od nich gorszym. Patrząc z rodzinnego „parteru” często byłem świadkiem dyskusji „na górze” między rodzicami. Rodzice doświadczeni przeżyciami na Wschodzie (zesłanie na Sybir) starali się przystosować do rzeczywistości w PRL. Ojciec, który przeszedł cały szlak bojowy z II Armią Wojska Polskiego (kończył wojnę w stopniu oficerskim) był optymistą. Wierzył w lepszą przyszłość. Rzucane wtedy hasła ( coś w rodzaju: „wybieramy przyszłość”) łatwo wpadały w ucho, pobudzały chęć do pracy i poświęcenia się społeczeństwu. Ojciec zaczął działać społecznie i wstąpił do partii. Mama i babcia były temu przeciwne i dochodziło do kłótni. Mamie ta partyjna działalność wydawała się podejrzana, szczególnie wtedy, kiedy zaczęto zakładać kołchozy, u nas zwane: „spółdzielniami produkcyjnymi”. Płakała, mówiąc, że uciekała od kołchozów, a tu ją znów dogoniły. Pamiętam też moment taki, kiedy ojciec uwikłany w pracę społeczną organizował pomoc dla panny z sześciorgiem dzieci. Z domu zaczęły ginąć potrzebne przedmioty, warzywa, owoce itp. oczywiście ojciec przyjął partyjną zasadę, że: „wszystkie dzieci nasze są”. Tego było już za wiele! Mama w przypływie emocji wyłożyła ojcu „kawę na ławę”, mówiąc: „ - Popatrz Adasiu. Pięcioro naszych dzieci ma tylko jednego ojca, to znaczy ciebie, a tamte dzieci mają sześciu ojców. Jeśli traktujesz wszystkie sprawiedliwie i równo, to czemu zaniedbujesz swoje dzieci? Argument był oczywisty, ale konflikt narastał. Partia „dbała” o swoich członków organizując częste zebrania, odprawy i szkolenia, na które to uczęszczał mój ojciec. W pamięci utkwił mi fakt z pewnej jesieni… Otóż, jak zwykle posadziliśmy ziemniaki na prawie hektarowym kawałku. Jesienne wykopki zaczęły się dość wcześnie. Przystąpiliśmy do kopania całą rodziną, ale w partii zaczął się również sezon wyborów. Ojca ciągle odrywano od pracy na jakieś szkolenia i narady, a my kopaliśmy i kopaliśmy, bo rok był urodzajny. Mama ciągle przypominała ojcu o konieczności zwiezienia ziemniaków do piwnicy pod domem, lecz ojciec miał pilniejsze zajęcia (wybory). I tak czas mijał; kończymy wykopki, aż przyszedł mróz i wszystko zamarzło. Cała praca rodziny poszła na marne. Trzeba było likwidować hodowlę świń (podstawowe źródło dochodu). W rodzinie zapanowało „piekło”. Ojciec wracając z wyborów wygłodniały zastawał przy stole obiad przyrządzony ze zmrożonych ziemniaków. Uznając to za zniewagę rzucał talerzami o ziemię i wychodził z domu. Doszło do tego, że pozostał tylko jeden talerz, ale na szczęście mama postarała się o miskę aluminiową i problem został rozwiązany. Jednak konflikt pozostał. Traf chciał, że w czasie, gdy mama przyrządzała pokarm dla świń – przyjechał po ojca ważny powiatowy sekretarz partyjny. Pofatygował się, wysiadł z samochodu, wszedł na podwórze i zapytał, czy mąż jest w domu. Mama mu powiedziała „chodź pan tu”. Sekretarz nie podejrzewając późniejszego obrotu sprawy wszedł do paszarni. Chyba całą złość i to wszystko, co nagromadziło się w mamie w ciągu ostatnich dni – poderwało zwykłą kobietę do czynu… Trzymanym w ręku tłuczkiem do kartofli „przylała” sekretarzowi po łysej głowie, ale widać zdenerwowanie i nadmiar emocji spowodowały to, że cios trafił dostojnego gościa w ramię. Nie spodziewając się takiego powitania sekretarz „podał tyły” . Uciekającego partyjniaka dosięgnął cios w plecy, mocniejszy od pierwszego ciosu. To dodało sił uciekającemu. Samochód z piskiem opon odjechał uwożąc sekretarza spod naszego domu. Po niecałej godzinie pojawiło się pogotowie ratunkowe z sanitariuszami i kaftanem bezpieczeństwa. Wsadzono biedną mamę , już dość spokojną, do karetki i zawieziono na pogotowie. Tam odbyły się badania psychiatryczne i liczne pytania o przebieg zdarzenia. Mama opowiedziało o wszystkim wraz ze szczegółami. Co się działo?! Pół pogotowia skręcało się ze śmiechu ( jak pisał Wojciech Młynarski w swojej piosence kabaretowej). Ostatecznie mamę po badaniach zwolniono do domu, przepisując środki uspakajające, a ojca zawieszono w członkostwie w partii. W uzasadnieniu napisali, że ojciec nie potrafił wychować żony w duchu bezgranicznej wiary do partii. Ojciec długo zastanawiał się nad tą sytuacją. W końcu zrezygnował z członkostwa w partii, odesłał swoją legitymację zostawiając tylko swoje zdjęcie, które trafiło do rodzinnego albumu. Zdarzenie te miało swój epilog. Otóż w latach 80. , kiedy wprowadzono kartki na mięso w sklepach ustawiały się długie kolejki. Mama, mieszkająca już w mieście, wstawała o godzinie 5 rano, aby stać w kolejce. Jakież było jej zdziwienie, gdy pewnego razu stanął w kolejce znajomy sekretarz. Ze zdziwieniem poznał mamę i zapytał: - „Pani tu też?”. Odpowiedziała: - „Tak też tu stoję, ale chyba za mało pana biłam, że doszliśmy do takiej ruiny gospodarczej?”. Oczywiście były sekretarz wycofał się z kolejki i nie zrobił zakupu. Prawdą jest , że w sklepie były trzy kolejki o różnej długości. Najkrótsza była dla kombatantów ZBOWiD. Mama umyśliła sobie, że tez powinna „załatwić” sobie legitymację kombatancką dla celów kolejkowych. Udała się do biura ZBOWiD. Tam ją zapytano, czy walczyła o wolność i demokrację. – „Oczywiście, że tak!” - powiedziała. Dodała, że: - „Przeżyłam Syberię, uratowałam od głodu i zimna rodzinę, a w końcu pobiłam sekretarza powiatowego partii”. - No tak. Musi pani wstąpić do innego ZBOWiD – odpowiedział jakiś ważny urzędnik. Tak więc mama nie doczekała roku 1990, w którym mogła wstąpić do innego ZBOWiD ( zmarła w 1986 r.). Na koniec refleksja… Czas płynie jak wartka rzeka. Minął rok 2000., potem pamiętny rok 2010. Wspominam babcię, która przeżyła 97 lat, a zmarła w 1958 roku. Urodziła się w roku 1861, czyli dwa lata przed wybuchem Powstania Styczniowego. Po upadku Powstania, władze carskie skonfiskowały jej rodzicom wszystkie posiadłości. Rodzinie udało się uniknąć aresztowania i zsyłki na Sybir. Potem przeżyła burzliwe lata XX wieku, w tym I Wojnę Światową, przed którą uratowała mego ojca Adama (zmieniając mu datę urodzenia), następnie rewolucje, z których jedna zabrała jej ukochanego syna Władka (jestem do niego podobny). Przeżyła też śmierć trzech córek, a potem zsyłkę na Syberię z cała naszą rodziną. Tam nas ratowała przed zimnem i głodem. Kiedy jej syna (mego ojca Adama) powołano do Armii Polskiej u boku ZSRR, to na znak błogosławieństwa wyposażyła go w obrazek Jezusa Nazarejskiego z modlitwą. Ojciec (kilka razy ranny) wrócił z wojny, a ten obrazek jest teraz naszą rodzinną relikwią. My wnukowie Babci (a wychowała nas pięcioro) zamieściliśmy na Jej grobie krótką modlitwę: „ Panie, daj niebo tej, która nauczyła nas modlić się.” Wacław Liniewicz.