(Wacław Liniewicz (l. 81) ze Szczecinka. Świadek historii, sybirak, społecznik, patriota.
Zapiski wspomnień z 5 listopada 2022 r.)
CERKIEW
Urodziłem się na Syberii. Podobno byłem mały, słaby i taki „do niczego”. Nawet moja mama dziwiła się, że przeżyłem syberyjskie mrozy. Bez lekarzy i leków, głodny – wśród mrozów, śniegu i buranów. Jednak przeżyłem! Nieraz pytałem Boga w modlitwie, dlaczego jestem? Ale Bóg często wybiera do życia takich słabych, biednych , lichych. Czytając biografie ludzi świętych i zasłużonych dla Kościoła, ten motyw wiele razy przebija się.
Doświadczyłem tego w latach mojej młodości, kiedy sportowo latałem na szybowcach – chcąc być „ptakom podobny”. Co rok jeździłem do Wrocławia na badania w Głównym Ośrodku Badań Lotniczo-Lekarskich (ośrodek mieścił się na Krzykach przy ul. Sudeckiej 92). Kwaterowano tam nas w hotelu. Zabierano obranie (zostawiono tylko spodenki), a wydawano kapcie , szlafrok i dano plik dokumentów do wypełnienia dla lekarzy różnych specjalności. Badania lekarskie zaczynano od poniedziałku rano w wielkim ścisku i gwarze, a kończono w środę. Kto pozytywnie przeszedł te badanie, ten przechodził do badań następnych; ale ten, kto chociaż jednego badania nie zaliczył pozytywnie, ten wracał do domu. Patrząc na tych zdrowych i wysportowanych towarzyszy badań, miałem obawy, czy ja taki „mikron” w ogóle badania przejdę. Byli tam bowiem badani również piloci, którzy zasilali siły zbrojne PRL. Jeśli kogoś kwalifikowano do latania tzw. rurami, czyli odrzutowcami, przy których drabinka do kabiny kosztowała tyle co „duży fiat”, to ta selekcja kandydatów była zrozumiała. Bliżej środy kolejki skracały się, a do ostatniego środowego – najtrudniejszego - badania u psychiatry było już tylko kilku adeptów latania. Nie wiem, dlaczego lekarz uparł się na mnie i dołożył mi dodatkowe indywidualne badania. W pierwszym roku ledwo przeszedłem te badania pozytywnie, ale w latach następnych już nie miałem z tym problemu. W sumie, po trzech latach „przygody z lotnictwem” trzeba było „zejść z chmur” i zająć się szara codziennością, czyli pracą zawodową. Zakochałem się i ożeniłem się.
Po dwóch latach małżeństwa urodził nam się syn Marek. Nim się urodził, to pilnie szukaliśmy mieszkania dla naszej rozrastającej się rodziny. W Spółdzielni Mieszkaniowej „Kolejarz” w Szczecinku trzeba było wnieść pełny wkład złotówkowy i następnie czekać jakieś 15-17 lat na przydział spółdzielczego lokum. Jakoś wtedy, któryś z budowlańców Szczecineckiego Przedsiębiorstwa Budowlanego „ Pojezierze”, na otwartym zebraniu, rzucił hasło „my budowlańcy powinniśmy sami sobie wybudować domy”! Gardłowałem za tym pomysłem. Niebawem założyliśmy Spółdzielcze Zrzeszenie Budowy Domów Jednorodzinnych „Budowlani”. Trafiłem do zarządu tego zrzeszenia, a jako najmłodszy i uważany za najgłupszego – wybrali mnie prezesem. Chyba o tym zdecydowano, bo byłem spoza przedsiębiorstwa SzPB Pojezierze. Mięli oni tam dyrektora Jana Grudzińskiego , bardzo wymagającego i groźnego, którego przedsiębiorstwo miało budować nasze domy. Wszyscy bali się go. Oczywiście, aby „nie robić kosztów” zrzekłem się wynagrodzenia, które ustanowiła jednostka nadrzędna: CZSBM w Koszalinie – 3400 zł miesięcznie. Ja, pracując w Wydziale Architektury Powiatowej Rady Narodowej w Szczecinku zarabiałem miesięcznie 1200 zł. Wówczas trochę rozeźlili się na mnie inni członkowie zarządu naszego Zrzeszenia, bo oni też musieli zrezygnować ze swoich wynagrodzeń. Jednak dzięki temu nie przekroczyliśmy zakładanych początkowo kosztów budowy , co w tamtych realiach PRL było ewenementem. Tak się złożyło, że w ciągu 18 miesięcy wybudowaliśmy 33 budynki jednorodzinne. Następnie je rozlosowaliśmy. Wreszcie wprowadziłem się z żoną i synkiem do naszego nowego i własnego domu. Tempo tej budowy i unikalne rozwiązania organizacyjne były powodem wycieczek do Szczecinka, bodaj z całej Polski. Jakże dziękować mam Bogu za te dary, którymi Bóg mnie obdarzył? Postanowiłem budować obiekty sakralne w Szczecinku i okolicach, bez pobierania jakichkolwiek wynagrodzeń. A potrzeby były duże, bo w Szczecinku powstały trzy nowe parafie (były dwie, a potem urosło do sześciu). Chyba w każdej była moja „cegiełka”. W mojej pracy zawodowej przeszedłem wszystkie stopnie kariery zawodowej: od stażysty do kierownika zespołu projektowego z uprawnieniami budowlanymi. Gdy urodził się nam drugi syn Artur, to żona bardzo zachorowała. Przeżyła dwie operacje serca, dwa cesarskie cięcia i wiele innych chorób. Co mogłem zrobić w takiej sytuacji? Powiedziałem jej, niech pilnuje naszych synów, gotuje zupę, prowadzi dom, a ja będę „za dwóch” pracował. Dzięki temu nasi synowie mięli normalny dom i nie musieli z kluczem na szyi czekać przy domu na powrót rodziców z pracy.
Wracając z pracy jedliśmy wspólnie obiad, a potem znów praca na drugą zmianę. Pracy było dużo, ale i zarobki coraz większe. Projektowaliśmy wszystkie obiekty przemysłu rolnego na terenie województwa koszalińskiego, słupskiego i pilskiego. Nasze biuro BIPROZET Warszawa zatrudniało w Polsce 1640 projektantów, z czego 46 w Szczecinku. To były czasy dużego wysiłku w pracy, ciągłego uczenia się nowych technologii i rozwiązań. Po przewrocie 1981 roku biuro nasze dotrwało do 1992 roku, kiedy to upadło i zostało rozwiązane. Byłem bezrobotny, a trzeba było utrzymać i wyżywić rodzinę. Założyłem więc własne biuro w swoim rozbudowanym domu. Zatrudniłem swoich kolegów i koleżanki. Zatrudnienie w nim znalazł też mój dorosły syn Artur. Po 10 latach pracy i praktyki w moim biurze zdał celująco egzamin w Izbie Inżynierskiej w Szczecinie i uzyskał uprawnienia budowlane. Jest teraz cenionym i szanowanym fachowcem, z czego jestem dumny.
W ciągu tych lat pracy zawodowej udzielałem się w projektowaniu i nadzorowaniu robót w parafii NNMP w Szczecinku, przebudowie Klasztoru oo. Redemptorystów w Szczecinku, Klasztoru Sióstr Karmelitanek Bosych w Bornem Sulinowie i parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Szczecinku. Całych 28 lat pomagałem w projektowaniu i nadzorze całego kompleksu sakralnego parafii pw. Św. Rozalii w Szczecinku. Święta Rozalia jest patronką mojego małżeństwa! W dniu Jej święta – 4 września 1965 r. w kościele pw. NNMP ślubowaliśmy.
Któregoś poranka do mojego biura przyszedł ksiądz Arkadiusz Trochanowski – proboszcz parafii grecko-katolickiej w Wałczu. Powiedział, że chce budować w Szczecinku cerkiew. Teren już ma, więc szuka projektantów. Powiedziano mu, aby zgłosił się do mnie. Niezbyt dobrze przyjąłem tę propozycję, wymawiając się brakiem czasu i tzw. mocy przerobowych. Po pewnym czasie ks. Arkadiusz znów mnie odwiedził i uparł się, żeby to moje biuro zaprojektowało cerkiew. Pytałem, ilu ma wiernych na naszym terenie i czy ma możliwości finansowe i wykonawcze, aby to dzieło zrealizować. Przy którymś z rzędu spotkaniu powiedziałem mu, że pomnac to, co Ukraińcy zgotowali Polakom na Kresach w ramach tzw. Wydarzeń na Wołyniu nie jestem skłonny wykonać teraz ten projekt. Odpowiedział, że to jest nieprawda i wroga propaganda tych, co chcą nas skłócić i podzielić. Wtedy przyniosłem mu książki – dokumenty dr Ewy Siemaszko, a także „Od rzezi wołyńskiej do Akcji Wisła” Grzegorza Motyki. Opowiedziałem też o tym, jak moi teściowie uciekali z tamtych terenów, aby uniknąć okrutnej śmierci. Odparł, że była wojna i trudno rozstrzygnąć dziś, , kto miał rację i co tam się wtedy działo. Mówiłem mu dalej. A dlaczego wy książa wierzący w Boga święciliście ryzunom narzędzia zbrodni, czy na krwi, bólu i cierpieniu niewinnych mordowanych ludzi można budować samoistijną Ukrainę? Tu zabrakło argumentów mojemu adwersarzowi. Powiedziałem mu, że katolicki Kościół naucza, że zło trzeba dobrem zwyciężać, dlatego wykonam ten projekt. Za darmo, tak jak dla innych kościołów.
Chcę, aby wierni greko-katolicy mięli się gdzie modlić i przepraszać Boga za to, co ich przodkowie i krewni robili Polakom. Projekt pod każdym względem był trudny. Musiałem zebrać ponad 11 różnych opinii, uzgodnień i pozwoleń. Ci, u których miałem to uzyskać mieli podobne do moich uprzedzenia. Po złożeniu kompletu dokumentacji z wnioskiem o pozwolenie na budowę, pani Architekt Powiatowa odmówiła wydania pozwolenia uzasadniając to tym, że mam zbyt małe uprawnienia, aby taki obiekt projektować. Pojechałem więc do Koszalina do mojego przyjaciela architekta i powiedziałem mu, o co chodzi. Ten zapytał mnie tylko, gdzie ma podpisać i ile razy. Tak doprowadziłem do uzyskania pozwolenia na budowę. Cerkiew wybudowani i w dniu 12 września 2015 roku odbyło się poświęcenie podczas długiej i uroczystej celebracji. Zostałem zaproszony na tę uroczystość i razem z burmistrzem Szczecinka zostałem wyróżniony honorowym miejsce przy ołtarzu, lecz nie skorzystałem z tego. Stanąłem przy drzwiach, a przed sobą miałem chyba wszystkich parafian i gości. Wielu moich znajomych uśmiechało się do mnie, ale ja też starałem się ich zrozumieć. . Cerkiew działa, jest czynna i wydaje mi się, że jest ozdobą okolicy. W czasie „Orszaku Trzech Króli” w 2019 roku zostałem zaproszony do pomocy przy organizacji tego wydarzenia. Razem z organizatorami jeździłem po firmach i instytucjach z zaproszeniami na Orszak. Przejeżdżając koło cerkwi odwiedziliśmy nowego proboszcza parafii greko-katolickiej. Jego też chcieliśmy zaprosić. Przyjął nas serdecznie, poczęstował kawą. Zapraszał do obejrzenia cerkwi i swojego mieszkania (właśnie rozpakowywał się). Powiedziałem, że znam ten obiekt, bo projektowałem go przed laty. Pytaliśmy proboszcza, jak się czuje w cerkwi i w Szczecinku. Dowiedzieliśmy się przy okazji, że ma żonę i troje dzieci. Żona jest lekarzem specjalistą i pracuje w szpitalu. Powiedział, że chętnie wziąłby udział w Orszaku Trzech Króli, ale oni greko-katolicy obchodzą w tym dniu Wigilię. Po wyjściu z cerkwi, mój towarzysz podróży zaczął chwalić obrządki w tamtym Kościele, a szczególnie brak celibatu. Nasi księża muszą być bezżenni , a jeśli mają wiadome skłonności to muszą uprawiać „partyzantkę”. Zapytałem go, czy zwrócił uwagę kim z zawodu jest żona księdza. Jest lekarzem więc może z powodzeniem utrzymać całą ich rodzinę, ale gdyby była sprzątaczką, to za co miałaby utrzymać męża-księdza i troje dzieci. Bowiem z ofiar 200 modlących się wiernych w cerkwi ledwie wystarczy na utrzymanie budynku. . W naszym Kościele celibat wprowadził nie Chrystus, ale władze kościelne (Sobór). Przecież pierwszy papież św. Piotr miał teściową, a zatem był żonaty. Ten kto płaci, ten wymaga. To jest problemem Kościołów wschodnich-prawosławnych. Tam w Rosji popi dostają od państwa pensję, a to powoduje, że bliższy jest im władca na ziemi, który płaci i wymaga, niż Bóg w niebie. I to jest powodem wprowadzenia celibatu w naszym Kościele, aby Bóg był przed wszelką władzą ziemską. Nie wiem czy przekonałem mego rozmówcę, ale Orszak Trzech Króli odbył się i był udany.
Wacław Liniewicz
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 338 widoków