O to chodzi, czy istota, do której należy przyszłość, nazywać się będzie nadal, tak jak dotychczas, człowiekiem. Jesteśmy świadkami procesu dehumanizacji we wszystkich sferach życia. Człowiek nie zechciał być obrazem i podobieństwem Boga i stał się obrazem i podobieństwem maszyny. A za tym idzie zanik świadomości moralnej i bestializm zarówno bolszewicki jak i rasistowski - w 1927 roku profesor Marian Zdziechowski, Rektor Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie, wykładał młodzieży cel ideologii marksizmu.
W rocznicę śmierci Krzysztofa Karonia, który również widział, iż celem „ideologii marksizmu jest nieograniczona władza, a środkiem likwidacja kultury i cofnięcie ludzkości do poziomu przedkulturowego, do poziomu zwierząt”, odbyła się 20 kwietnia konferencja „Jaki jest ostateczny cel antykultury?”. „Historia antykultury” to tytuł książki, będącej wynikiem pionierskiej, wieloletniej pracy Krzysztofa Karonia, która powinna była znaleźć się we wszystkich szkołach, uczelniach, bibliotekach.
Na naszych oczach odbywa się dehumanizacja i debilizacja młodego pokolenia Polaków. Postępuje w przyspieszonym tempie destrukcja polskiej edukacji ( proces ten zaczął się już wcześniej). Co mamy czynić ? – odpowiedź na to pytanie Bartosz Kopczyński skierował do nas wszystkich: Nie warto starać się tylko o przetrwanie. Naszą drogą, nasza przyszłością jest niepodlegle państwo polskie, którym zarządza naród polski, nie żaden zewnętrzny organizator, żadna UE czy ONZ.
Niby mamy państwo, ale czy mamy elity zarządzające tym państwem? Niby mamy, ale co one robią? Sprzedają się za granty, bo same nic nie chcą robić , więc robią to, co zewnętrzny organizator im każe. Elity musimy wychować i to jest nasza rola. Zrodzić i wychować elitę, przekazać jej wiedzę jak zarządzać państwem, by naród i państwo odnalazło swoją drogę do wielkości . To jest cel każdego rodzica, tak wychować swoje dzieci, aby mogły i chciały prowadzić naród i państwo na drogę do wielkości a siebie samych na drogę do zbawienia wiecznego. (Bartosz Kopczyński).
Przykładem, jak rodzice mogą wpływać na edukację może być historia profesora dr. Kazimierza Bartla opowiedziana przez niego na łamach tygodnika ilustrowanego „Naokoło świata” . Od ślusarza poprzez katedrę i parlament do Prezesa Rady Ministrów Rzeczypospolitej Polskiej, 30-miljonowego państwa, to wprost bajka. Kariery swej -jeśli w ogóle słowa tego można użyć - nie zawdzięcza p. Bartel koniunkturze, lub jakiejś protekcji, jeno herkulesowej pracy swego życia - dziesięciu własnym palcom.
Profesor dr. Kazimierz Bartel: Jeżeli metryka chrztu jest ścisła, to urodziłem się 3 marca 1882 r. we Lwowie -zaczyna jowialnie p, wicepremier, którego ojciec oddał do szkoły ludowej w wieku 4 i pół lat. Do nauki szkolnej w początkach swego życia nie czułem pociągu. Człowiek nauki obudził się we mnie dopiero później. W drugim półroczu czwartej klasy ludowej zachorowałem tak, że opuściwszy dwa miesiące nauki, zmuszony byłem całe wakacje spędzić nad książkami, aby następnie zdać egzamin do gimnazjum. Wyczerpany rozpocząłem „wyższy stopień" swojej edukacji, która nie podobała się ani mnie, ani, co ważniejsza, moim nauczycielom. Ojciec mój, niezadowolony z wyników mych studiów, oddał mnie na praktykę ślusarską do p. Marmurowicza.
Wszystko to działo się w mieście powiatowym Stryju, w Małopolsce Wschodniej. Pracownia mieściła się w jednym pokoju, a na urządzenie jej składały się dwa stoły i trochę prymitywnych narzędzi. Majster nie robił nic; czym się zajmował - nie wiem. Żył z pracy jednego czeladnika i starszego praktykanta, ja miałem być drugim. Praca rozpoczynała się o godzinie 7 rano. O godzinie 9 wysyłany byłem przez p. Antoniego z dziwnego kształtu flaszką po „śniadanie", na które składała się wódka i mały kawałek chleba. Sam wypijałem przyniesioną z domu w blaszance kawę. Pierwszego zaraz dnia p. Antoni, respektujący moje dotychczasowe „studia" gimnazjalne, zajął się moim wychowaniem zawodowym, jak umiał najlepiej. Pamiętam dziś pierwsze moje prace. Były to naśrubki do zamków.
Zajęcia nowe zainteresowały mnie znacznie więcej, aniżeli łacina, co ojca mego martwiło niepomiernie. Zamierzał on przekonać mnie w sposób doświadczalny, że być gimnazistą jest rzeczą znacznie milszą, aniżeli terminatorem ślusarskim. Liczył także i na moją ambicję i sądził, że upokorzony „zmądrzeję" - jak mówił - i powrócę do szkoły. Tymczasem ja czułem się doskonale i ani myślałem o powrocie do szkoły. Przepisy nie pozwalały na rozpoczynanie praktyki w dwunastym roku życia i po paru tygodniach zmuszony byłem z żalem porzucić, pod naciskiem cechu ślusarskiego, możność zostania ślusarzem. Oddano mnie do otworzonej w tym czasie tzw. szkoły wydziałowej, która była dwuletnim przedłużeniem szkoły „ludowej". Ukończenie „wydziałówki" zobowiązywało do poświęcenia się jakiemuś zawodowi i rodzice oddali mnie na praktykę do pracowni narzędzi chirurgicznych i maszyn ortopedycznych pp, Georgeona i Trepczyńskiego we Lwowie. Zamieszkałem u p. Trepczyńskiego, z nim udawałem się do pracowni, z nim powracałem do mieszkania. Pracowałem z wielkim zapałem, ku zadowoleniu swoich doskonałych - jak to i dziś widzę - fachowców, ludzi inteligentnych i kochających swój zawód. Pracowałem przy śrubsztaku, przy ognisku i kowadle, nauczono mnie niklowania instrumentów.
-Po dwóch miesiącach ojciec zadecydował, że powinienem wstąpić do państwowej szkoły przemysłowej we Lwowie na wydział ślusarski. Z żalem żegnałem się z moimi pracodawcami. Praca w szkołę trwała rano i po południu, z półtoragodzinną przerwą na obiad. Godziny ranne poświęcone były nauce rachunków, rysunków, językowi polskiemu, niemieckiemu, technologii, buchalterii itp., po południu uczyłem się rzemiosła pod znakomitym kierownictwem werkmistrza i p. Grzegorza Kowalskiego. Uczono nas ślusarstwa, tokarstwa i kowalstwa. Zarówno nauka szkolna, jak i warsztatowa szły mi dobrze. Mieszkałem „na stancjach", zawsze starannie dobranych, u ludzi życzliwych i dbałych o mnie. Święta i ferie wakacyjne spędzałem u rodziców w Stryju.
Po trzech latach ukończyłem szkołę z patentem, dającym mi prawo samodzielnego prowadzenia pracowni ślusarskiej. Rozpocząłem praktykę jako czeladnik najpierw w warsztatach sygnałowych kolejowych, potem jako monter tych urządzeń w firmie Siemens i Halske, a wreszcie, prawie przez rok, w pracowni mechanika, przy katedrze fizyki Politechniki Lwowskiej, śp. Golcha. Czasem chyłkiem mogłem wysłuchać wykładu fizyki prof. Okarskiego, co wpływało na mnie wysoce pobudliwe. Po latach praktycznego życia zacząłem przemyśliwać o nauce. Po dwóch latach prof. Bartel zdał egzamin dojrzałości w szkole realnej , uzyskując szczególne wyróżnienie z geometrii wykreślnej.
Pierwszy ten sukces na polu nauki zachęcił mnie do dalszych wysiłków. Zostałem studentem wydziału budowy maszyn Politechniki Lwowskiej. Z największym zapałem zabrałem się do pracy. Studia nie sprawiały mi żadnych trudności. Słuchanie wykładów i przepisywanie każdego z nich tego samego dnia wieczorem oraz prace w salach rysunkowych sprawiały, że do egzaminów stawałem bez dalszych przygotowań. Po dwóch latach zdałem pierwszy, po czterech -drugi egzamin państwowy z odznaczeniem. W życiu akademickim brałem udział bardzo żywy, należąc zawsze do tzw. obozu postępowego. Pracowałem bardzo wiele, udzielając lekcji. Gdy objąłem stanowisko asystenta zapisałem się na wydział filozoficzny Uniwersytetu, studiując głównie matematykę.
Po dwóch lalach wyjechałem na studia do Monachium, skąd wróciłem z dysertacją doktorską. Uzyskawszy doktorat inżynierii na Politechnice Lwowskiej, objąłem wkrótce potem wykłady geometrii wykreślnej i syntetycznej, jako docent płatny. Wkrótce potem habilitowałem się z tego przedmiotu, a w r. 1913 powierzono mi katedrę. Ogłoszona 1 sierpnia 1914 r. mobilizacja powołała mnie do służby wojskowej w pułku kolejowym w stopniu kaprala, którą to rangę zdobyłem w czasie trzykrotnych ćwiczeń jako rezerwista. Wiosną 1918 r. zwolniłem się jako porucznik wyreklamowany przez Politechnikę i objąłem z powrotem osieroconą katedrę.
W listopadzie tegoż roku zaciągnąłem się w szeregi obrońców Lwowa, zorganizowałem I pułk wojsk kolejowych, stając na jego czele. Z wiosną 1919 r. otrzymałem rozkaz objęcia kierownictwa wszystkich wojsk kolejowych na całym froncie w sztabie generalnym. W jesieni tego roku powróciłem do Lwowa na katedrę. (Naokoło Świata, 1927r. nr 34)
Kazimierz Bartel, rektor Uniwersytetu Lwowskiego, autor podręczników akademickich, szef kolejnictwa wojskowego w okresie walk o granice Odrodzonej Rzeczypospolitej, minister kolei żelaznych w czasie wojny polsko-bolszewickiej, poseł na sejm przez większą część lat dwudziestych, pięciokrotny premier w czteroleciu po zamachu majowym, minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego na przełomie 1926 i 1927 r., wreszcie senatorem w ostatnich dwóch latach istnienia II Rzeczypospolitej został zamordowany 26 lipca 1941 roku. we Lwowie na Wzgórzach Wuleckich przez Niemców na podstawie list sporządzonych przez ukraińskich studentów.
Tym właśnie Niemcom wysługuje się Donald Tusk z „elitą” rządzącą i różnej maści fundacjami, których źródłem „wiedzy” są dyrektywy zewnętrznego organizatora.