ROZBICIE WIĘZIENIA W PIŃSKU
Atak na pińskie więzienie w styczniu 1943 r. był prawdziwym majstersztykiem polskiego podziemia. Oddział dowodzony przez Jana Piwnika „Ponurego” uwolnił kolegów i nie poniósł żadnych strat
W listopadzie 1942 r. Niemcy schwytali na Polesiu cichociemnego kpt. Alfreda Paczkowskiego ps. Wania, dowódcę III odcinka organizacji dywersyjnej „Wachlarz”, oraz jego trzech współpracowników: Piotra Downara ps. Azor, Mieczysława Eckhardta ps. Bocian i Mariana Czarneckiego ps. Ryś. Przy konspiratorach znaleziono wiele kompromitujących materiałów, w tym m.in. miny kolejowe i angielską radiostację. Na początku grudnia przewieziono ich do więzienia w Pińsku. Miejscowi gestapowcy ze szczególnym okrucieństwem traktowali „Wanię”. Oskarżali go, zresztą nie bez racji, że to on „szefuje bandytom” i jest „brytyjskim skoczkiem”. Kiedy ten zaprzeczał i brnął w jedną ze zmyślonych przez siebie opowieści, oni zaczynali go bestialsko torturować. Paczkowski jednak uparcie milczał.
Tymczasem wieść o aresztowaniu cichociemnego i innych konspiratorów dotarła do Warszawy. Żona por. „Bociana” (nie wiedziała, że jej mąż już wtedy nie żył; został zastrzelony przez niemieckich policjantów, z którymi wdał się w bójkę zaraz po aresztowaniu) wykorzystała swoją znajomość z adiutantem generała Roweckiego, by zwrócić uwagę Komendy Głównej AK na sprawę uwięzionych. Całe szczęście skutecznie - bez jej działania, jak pisał historyk Cezary Chlebowski, raczej spisano by ich na straty. 31 stycznia 1942 r. „Grot” wydał rozkaz odbicia więźniów. To niebezpieczne zadanie powierzono Janowi Piwnikowi ps. Ponury. Uznano zapewne, że specjalne kursy komandoskie, które odbył w Wielkiej Brytanii, predestynują go do wykonania tej misji. Cichociemny - który sam ledwo uszedł z życiem z niemieckiej niewoli po wpadce na wołyńskim odcinku „Wachlarza” - z miejsca zabrał się do pracy.
Reklama
Najpierw, jeszcze w noc sylwestrową, wysłał do Pińska swojego emisariusza, który miał nawiązać kontakt z tamtejszą konspiracją i rozpoznać teren.
Od początku brał pod uwagę dwie możliwości osiągnięcia celu. Pokojową, czyli wydobycie więźniów za pomocą łapówki lub fortelu. Na ten cel miał przygotowaną nawet sporą sumę pieniędzy (60 tys. marek). Zakładał jednak, że nie uda się uniknąć bardziej ryzykownej opcji siłowej, czyli szturmu na więzienie. Dlatego też już w Nowy Rok miał skompletowany trzon grupy uderzeniowej. Tworzyli go trzej cichociemni: por. Jan Rogowski ps. Czarka, por. Wacław Kopisto ps. Kra, ppor. Michał Fijałka ps. Kawa, a także członek warszawskiej dywersji pchor. Zbigniew Sulima ps. Esesman (alias wziął się stąd, że często na akcje zakładał czarny mundur tej formacji). Poza tym zorganizowano grupę transportową składającą się z osobowego opla (prowadzony przez Władysława Hackiewicza ps. MSZ) i dwóch samochodów ciężarowych (Edward Pubudkiewicz ps. Monter i Antoni Langner ps. Duglas).
2 stycznia „Monter” przewiózł z Warszawy do Brześcia, z którego miała operować grupa uderzeniowa, cały niezbędny w akcji arsenał: 3 steny, 9 coltów, 2 nagany, 2 kg plastiku, spłonki, lonty i granaty. Tuż za nim, z „MSZ-em”, jechali „Ponury”, „Czarka” i „Esesman”.
Następnie Piwnik udał się do Pińska, gdzie skontaktował się członkami miejscowej konspiracji „Drucikiem” i „Jeliną”. Ci przestrzegli go, że Niemcy mogą w każdej chwili wywieźć „Wanię” i pozostałych z miasta, a wtedy cała akcja spali na panewce. Żeby się przed tym zabezpieczyć, „Drucik” założył podsłuch na niemieckiej linii telefonicznej. Co ciekawe, podobną instalację założył później „Czarka” w Brześciu. Oprócz kontrolowania poczynań wroga umożliwiała im kontakt telefoniczny (oczywiście rozmowy prowadzono przy użyciu odpowiedniego kodu).
Reklama
W następnych dniach czyniono ostatnie przygotowania do przeprowadzenia akcji zbrojnej. Do grupy uderzeniowej „Ponurego” dokooptowano dziewięciu żołnierzy z brzeskiej grupy „Wachlarza” (wśród z nich znajdował się m.in. Jerzy Wojnowski ps. Motor). Natomiast w folwarku Eleonory Paszkiewiczowej ps. Biała Pani, położonym nad Bugiem, tuż przy granicy z Generalnym Gubernatorstwem, zorganizowano polowy szpital dla ewentualnych rannych.
Od 6 stycznia, w tydzień po rozkazie „Grota”, czterej cichociemni opracowywali różne plany uderzenia na pińskie więzienie, a reszta ekipy czekała w pogotowiu, gotowa w każdej chwili ruszyć do akcji. Operację należało przeprowadzić błyskawicznie i dyskretnie, ponieważ miasteczko było silnie obsadzone przez Niemców. Kwaterowało w nim około trzech tysięcy uzbrojonych w broń ciężką i pancerną żołnierzy: kompania Schutzpolizei, stu żandarmów, trzystu białoruskich milicjatów, batalion Wehrmachtu, batalion kozaków i dywizjon marynarki rzecznej. Strzelanina w ciszy nocy szybko ściągnęłaby w pobliże więzienia znaczne siły. W związku z tym akowcy zdecydowali, że najlepiej będzie zaatakować około godz. 17, gdy do pracy przychodzi nocna zmiana strażników i wokół obiektu jest jakikolwiek ruch.
Do 16 stycznia trwały próby „pokojowego odbicia” „Wani” i jego towarzyszy. Wspierane argumentami finansowymi zabiegi „Jeliny” i „Kawy” zakończyły się fiaskiem. Klawisze nie ustępowali. Wobec tego „Ponury” zarządził alarm bojowy. Następnego dnia cała ekipa z Brześcia przybyła samochodami do Pińska. Tutaj, na melinie u niejakiego „Dęba”, oddział szturmowy podzielono na trzy sekcje - dowodzone przez „Ponurego” (sześć osób plus opel „MSZ-ta”), „Czarkę” (cztery osoby) i „Kawę” (także cztery osoby). Odwrót miała zabezpieczać ciężarówka z „Monterem” za kierownicą. „Drucik” i jego ludzie mieli sparaliżować łączność.
18 stycznia 1943 r., punktualnie o godz. 17, polscy dywersanci przystąpili do dzieła. Najpierw „Drucik”, przy użyciu granatu, wysadził studzienkę telekomunikacyjną, paraliżując łączność w mieście. Potem opel z grupą „Ponurego” podjechał pod bramę więzienia. Strażnik na widok Sulimy w esesmańskim mundurze natychmiast otworzył bramę. Samochód wjechał na zewnętrzne podwórko kompleksu. Strażnik zauważył swój błąd i próbował stawić opór napastnikom. Strzał „Motora” położył go trupem. W tym czasie „Płomień” i „Wrona” opanowali wartownię i rozbroili znajdujących się tam strażników. Potem, przez cały czas trwania akcji, łapali kolejno przychodzących na nocną zmianę wachmanów i związanych układali na podłodze.
Reklama
Tymczasem grupy „Czarki” i „Kawy” też działały. Ta pierwsza przesadziła płot od strony ulicy Cegielnianej i podeszła pod zamkniętą wewnętrzną bramę więzienia, gdzie stał już opel z sekcją „Ponurego”. Uzbrojeni strażnicy, zaniepokojeni strzałami, nie ulegli urokowi munduru „Esesmana” i byli gotowi stawić im opór.
Ludzie „Kawy”, po przedostaniu się na podwórze, wkroczyli do budynku kancelarii. Zastali tam komendanta więzienia Hellingera i jego zastępcę Zöllnera. Niemcy próbowali stawić opór. W czasie szamotaniny obaj zostali zastrzeleni. Wreszcie znaleźli najważniejsze przedmioty - klucze do bram i cel więziennych. By zrobić z nich pożytek, musieli jeszcze dostać się na wewnętrzny dziedziniec. Zrobili to, wspinając się na wieżyczkę strażniczą, a potem ześlizgując się z niej po sznurze. Tam sterroryzowali i rozbroili wachmanów z drugiej wartowni. Otwarto wewnętrzną bramę, opel z „Ponurym” wjechał na podwórzec. Rozpoczęto wypuszczanie więźniów. „Wania”, „Rysio” i „Azor” byli wolni. Tak wspominał tę chwilę Alfred Paczkowski:
(…) leżałem jak zwykle na betonie. Od kilku dni nie miałem przesłuchań i teraz dopiero stwierdzałem, jak mnie wszechstronnie pobito. Byłem bardzo słaby i miałem dreszcze. (…) usłyszałem jakiś hałas, chwyciłem w rękę kij. Miałem już zdjęty opatrunek. Myślałem, że Niemcy chcą mnie zastrzelić, więc jeszcze wykonam ostatnią szarżę…
Z rozmachem otworzyły się drzwi i zobaczyłem »Czarkę« z »Motorem«. Obaj trzymali w rękach pistolety maszynowe. Rogowski w rosyjskiej czapce na głowie krzyczał nienaturalnie głośno: Wo imieni Stalina wy swobodny, wychoditie [Polacy podczas akcji udawali sowietów - WR]”.
Trzech uwolnionych żołnierzy wsiadło do opla z Hackiewiczem i ruszyli w stronę Brześcia. Za nimi podążała ciężarówka „Montera” z dywersantami i „Ponurym”. Niemcy nie zdążyli zareagować, pomimo że dywersanci działali tuż obok ich kwater - 100 m od gmachu więzienia, w szkole, stacjonował batalion Wehrmachtu.
Reklama
Akcja w Pińsku uważana jest za jeden z największych sukcesów AK i jedną z najsprawniej przeprowadzonych operacji w historii wojskowości w ogóle. Piwnik wzorowo wykonał zadanie, przy czym tylko jeden z jego ludzi został ranny, i to lekko. Wtedy narodziła się jego partyzancka legenda.
Sukces podziemia miał swoją cenę. W odwecie Niemcy rozstrzelali 30 najbardziej znanych i poważanych w Pińsku Polaków i Białorusinów.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 155 widoków