WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE

Przez Aleszum , 14/02/2022 [02:11]
WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE WYBÓR TWÓRCZOŚCI ALEKSANDRA SZUMAŃSKIEGO W 11 ROCZNICĘ ŚMIERCI ŚW. JANA PAWŁA II PASTERZU BIAŁY Pielgrzymie wszechczasów I znów ucałowałeś swój czarnoziem złoty, I znów się wsłuchiwałeś w poszum rodnych lasów, Ustami rozdawałeś swe słowa klejnoty. A wzrosłeś w swą ziemię tylko miłowaniem, Wszak ukochałeś co nam było dane, Krakowem wzrosłeś w swoje miłowanie I oddałeś Kraków Ojczyzny wezwaniem. Stanąłeś w zadumie przed jubilera sklepem, Przekazałeś spragnionym to co najważniejsze, Sprawiedliwą mądrość wielokrotnym echem I stało się wielkie, pozorem najmniejsze. Maluczkim przecie wystawiłeś trony, Ubrałeś najskromniejszych w serc szaty królewskie, I schyliły w pokorze swej kłosów zagony, A lazurem jaśniały sklepienia niebieskie. Ty słońce przecie wstrzymałeś w swym złocie, A polską glebą poruszyłeś ziemię, Orłu koronę ubrałeś w swym locie, Bo Polską wzrosłeś w swego ludu plemię. A imię twoje dwunastu przy Tobie, A Imię Twoje Łaską Pańską dane, Pasterzu Biały, w swej tiary ozdobie Tak nam błogosławisz jak Ci było brane. KATYŃ 2010 Znów podeptano wolność W smoleńskim czarnym lesie W nieludzkiej wrogiej ziemi Staranowano kwiecień Nie zezwolono hołdu Ranom zadanym skrycie To miejsce to tył głowy W krwawy wrzesień o świcie Mamo ty byłaś ze mną Gdy padł zdradziecki strzał I polską krwią urosił Okrutnej ziemi zwał Mamo za polską ziemię Wylała się ta krew W oczach mi było ciemno Mamo już czas na gniew Znowu minęły lata I znowu wróg u wrót Rozpacz i gniew się splata W następny „polski cud”. Więc Polsko otwórz oczy W zdrajców ojczyzny broń Co na nieludzkiej ziemi Strzelała w polską skroń JEST TAKIE MIASTO POLSKIEJ ZIEMI Które w baraki zamieniono, Jest takie miasto polskiej ziemi W którym miliony zamodlono. Najpierw ich w łaźniach wykąpano, Potem orkiestry grały dęte, Później ich znowu ubierano W pasiaste stroje wniebowzięte. Sługusy pana czesanego W ząbek żłobiony swym wąsikiem Się zabawiały w chowanego Żywcem człowieka pasiastego. Lecz dziwna była to zabawa, Zwykle z udziałem B-cyklonu, Który ulatniał z mocy prawa Żywe istoty do Saronu. Jak głaz milczący w swej zadumie, Jak kłosy żniwne wykoszone Trumny chowano w innej trumnie Z dymem ich ciała przemodlone. Najpierw ich piaskiem zasypano, Później szkolone psy zawyły, Potem ze śmiechu się skręcano, iedy podludzie się smażyli. Czasami była przeplatanka Jednego goja z trzecim Żydem, Ot taka sobie gra skakanka, Ot taki sobie taniec z Juden. Potem po wielu, wielu latach Baraki stały tak jak stały, Już nie myślały o swych katach, W muzea się poprzemieniały. I było wiele, wiele luda, Jedni z gwiazdami, inni z krzyżem I dziwowali się, że ruda Dzieweczka była tu też krzyżem. I tak na wszystko spozierali W głupocie ludzkiej wymodleni, Że gwiazdy w krzyże wymieniali, Albo na odwrót, tak jak chcieli. Najpierw je piaskiem posypano, Potem je znowu przemodlono, Później z baraków wysypano I je w śmietniska zamieniono. WIOSNA NATURĄ SWĄ SPOWOLNI Pustyni piasku wirowanie I może wtedy się uwolni Tej polskiej drogi zapoznanie. Nic nie pamiętasz, gdy nad tobą Gad się panoszył i wytrwale Ssał pijawkami polską drogę I w grdyki wpijał się zuchwale. Nic nie pamiętasz gdy dymienie Orkiestra w marsze przemieniała, Nic nie pamiętasz gdy sumienie Inteligentna dzicz deptała. Na skraju wspomnień swojej jaźni Przekazywanej pokoleniom Być może jakieś serca w kaźni Są dzisiaj twoim zapomnieniem, Być może jeszcze tylko w kinie Ziewniesz znudzony niepokojem, Ale w historii nie zaginie Gdy krew się lała Polski znojem. Gdy zbrązowiałe zbrązowieniem Kaci łapskami ciała darły, Gdy sczerwieniałe swą czerwienią Katyńskie krzyże obumarły I jak poeta przepowiedział, Że Polska jeszcze nie umarła, I jak poeta przepowiedział Polska niewoli się wydarła. Do grdyk wilczyce się wspinały, Zemsty nie może nic powstrzymać, I tak z Ojczyzny wydymały, By tylko pludry w garściach trzymać. I Wisła dumnie w swojej fali Już zawsze płynie Niepodległa, To Bóg z papieżem polskim sprawił, Wrogości Polska nie uległa! "CHMURY NAD NAMI ROZPAL W ŁUNĘ" Poeta śpiewał hymn do Boga, Bo tylko On ten Sprawiedliwy Pomógł pognębić łunę wroga. Pomógł Jedyny jak w Dzień Rodzaju Stwórca Odwieczny, lecz nierychliwy. Panie, jedynie Imię Twoje, Co tak łaskawie nam zesłałeś, Panie, co zawsze litościwie Ojczyznę naszą nam wskrzeszałeś. Panie, co męką Syna Swego Miłość Miłości nam wpoiłeś Bądź uwielbiony i dlatego, Że Polskę śmierci oddaliłeś. Wołamy zawsze do Cię wiernie Przez Syna Twego Rany Ciernie Niech nas nie dotknie nigdy wróg, Tak nam dopomóż Bóg WAWEL POGRĄŻYŁ ŁEZ HISTORIĘ... PANU PREZYDENTOWI RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ LECHOWI KACZYŃSKIEMU W DNIU POGRZEBU NA WAWELU 18 KWIETNIA 2010 ROKU ALEKSANDER SZUMAŃSKI Wawel pogrążył łez historię W te nasze serca upragnione Miłości wezwał lud victorię Gdy w Piłsudskiego patrzył stronę I przyszedł by ukoić sobą To co już zdało się prześnione I przyszedł by nad waszym grobem Lud już nie patrzył w inną stronę Wierności i potęgi siła Już wypełniła łez żałobę Przy Tobie wszak Królowa była Więc popatrz z Polska w Matki stronę Bo Ona zawsze była z Tobą Tak jak Twa ziemia niepojęta Razem jesteście pod osłoną Chleba i wina mocą świętą PANU PREZYDENTOWI LECHOWI KACZYŃSKIEMU W DRUGĄ ROCZNICĘ JEGO ŚMIERCI 10 KWIETNIA 2012 ROKU ALEKSANDER SZUMAŃSKI Świadectwo dać prawdzie Otóż me zadanie Jeśli wybór snadnie Przerasta podanie Jaki owej prawdzie Dać wyraz? Uznanie? Szukać jej wszędzie Gdy ciemń dookoła Przerasta możliwość Ludzkiego poznania, Boć czy prawdą będzie Jasność mroku świata? Wiernego ufania? Jak ono się zowie W kłamstwa życia dobie? A prawda wylata Nieprawdy naturą, Światem zakłamania Pochowana w grobach Może tylko w ich cieniach Dać świadectwo Prawda dookoła Staje się smutkiem Dawnego chochoła Jakże ją odnaleźć? Cisza ci odpowie I nikt nie usłyszy Tylko ci podpowie Umarły, zagasły Testament człowieczy NIEPODLEGŁA Nam jest potrzebna ufność w Panu I zapach powstań narodowych W pamięci dymy nad Warszawą Baczyński Gajcy swymi słowy Nam jest potrzebna wrogów trwoga Historii odzew i zwycięstwo Czerwonych Maków nasza pamięć I Orląt Lwowskich dzieci męstwo Ten naród przecie sto pokoleń Był ujarzmiany a swym męstwem Łamał kajdany męki trwogę Przemieniał w wolność szedł zwycięsko I poprzez dole i niedole Męskość podnosił wrogów klęski Biało czerwoną kolorami Ku Niepodległej szedł zwycięski Wszak Polska jeszcze nie zginęła I nie pomogą namiestnicy Tęcza wolności lśni blaskami Czas na pohybel Targowicy O OBROŃCACH LWOWA Oni trójkami młodej krwi Wpatrzeni tylko w gród swój stary Szli bez okopów w wolność dni Bo zbrojni byli w łez sztandary. A niebosiężna tylko moc Zbroiła tuman młodych rot, Szrapneli zmowę w Orlą Noc Ramiony bronił tylko splot. Oni trójkami w niebo szli, Bo taki trwał Ojczyzny los, Historię wbarwił ból tych dni Wrażej potęgi czarci głos. Szlakami ulic szli nieznani, Nad nimi zaś granatów mowa, Podle zbrojeni, ukochani, Broniący piękna swego Lwowa. W polskości grodu zadumani, Nad nimi trwała wraża zmowa, A byli chciani, choć niechciani Orlęta, dzieci swego Lwowa. I w chwale swej wkraczali dumnie Pieśni nutami Kleparowa, Gołymi pięśćmi walcząc szumnie Szły Orły Dzieci swego Lwowa. I sztandarami bój wygrały, W dym już rozwiana siła wroga, Bo to Orlęta tak śpiewały, Orlęta, dzieci swego Lwowa. I w łyczakowskim gruzu wale Spoczęły ich dziecięce słowa A w twardej ziemi, lwowskiej skale Trwają do dziś Obrońcy Lwowa. KIEDY JECHAŁEM DO KRAKOWA... Gdy opuściłem miasto Lwów Też trwała smutna noc wrześniowa Czarcim się sznurem pociąg wlókł. Dudniący w czaszce stukot kół, Nade mną nieba czarny pył, Pode mną hebanowy dół, Stukotem tym ten pociąg wył. Młodzieńczych myśli moich lot Splecionych z sobą w ciemną noc Jak strzały odwróconej grot Wzierała w duszę diabla moc. Ojciec zamglony już wiecznością, Ruiny życia – ruin dom, I dzień wschodzący słońc ciemnością I ja w pociągu ludzki złom. Matka w sweterku swym zwiotczałym Z skrzywioną twarzą w kątku ust, Tylko chryzantem obraz szary Listopadowy symbol snu. Snujące w koło się koszmary Nieludzkie przecież jakieś łzy, A pociąg wyje w deszcz szurszawy Rozpacz rozpaczy – w środku my. I nocą czarną nie majową W tanatosowym widmie snów Tak dojechałem do Krakowa Gdy opuściłem miasto Lwów. GŁODUJĄCYM – SOLIDARNYM – W PODZIĘCE Otwiera wieko jakby trumny skrycie Spogląda natchnieniem tak jak życie w życie Klawisze białe splątane z czarnymi Zespolone w jedność milczą ukrytymi Półtonami dźwięków dźwiękami rozpaczy W palce aksamitu kompozycją znaczy Jeszcze wciąż uśpioną budzącą się świtem A on wciąż zadumany kompozycji mitem W zachwyt pragnie wprawić Porażki nienawiść Co jak gilotyna Nagle się zacina I klawiszy głowy już są ocalałe Ręce wznosi w górę jeszcze są nieśmiałe Jeszcze drżące aksamitu trwogą Jeszcze z klawiszami zetknąć się nie mogą Półkolem więc krążą jak przed pocałunkiem Jakby jeszcze zgoła nie wypitym trunkiem Purpurą więc wznoszą lęki klawikordu Jakby oczekując pierwszego akordu Jeszcze są spowite swej mgiełki zasłoną Jeszcze niezbadane a już rozbudzone Dźwięki co popłyną jak wartkie potoki Dźwięki wrzeźbione niebieskimi loki Dziewczyn niewinnych mirtowym zapachem Melodia przesłania przed melodii strachem I już niebosiężna wznosi się pokrywa A nad nią palce jeszcze nie zagrywa Jeszcze wstrzemięźliwie zapragnie zachwytu Jeszcze przez sekundę pragnie niebobytu Jeszcze przed zetknięciem szału z zapomnieniem Jeszcze ostatnim łudzi się spojrzeniem Na martwy instrument uśpiony martwotą Marzy o diamencie oprawnym we złoto Lub innym szlachetnym rodzi się kamieniem To co kiedyś może zaistnie wspomnieniem Zapisu nutami co już zakwitają Lecz tylko w pamięci Dźwięków nie wydają I po dźwięk już sięga Ostatnim wyrazem Klawikordu struną W rozognione twarze Lecz co to? Nagle całą siłą runął W czekający klawikord napięty swą struną Już białe z czarnymi szaleją klawisze Już tony z półtonami zespolone niszą Mistrzowskim zwiastunem geniuszu uporem Jak wichru gałęzie rozszalałym borem Jak burzy odgromy strojne błyskawice Ściemniają rozjaśniając kompozycji wicie Sala nieruchoma zamarła zachwytem Jeszcze jest zdumiona rozognionym trunkiem Trwa w niepewności jak przed pocałunkiem I tylko cisza ciszą się rozlega Jak przed zawieruchą przerażone drzewa Jak róże skrwawione wytrawną purpurą Jak obręcz piasku zakryta przed chmurą A dźwięk instrumentu melodia porywa Aksamitu palce parzą jak pokrzywa Sala zamieniona w porywu ujęcie Jeszcze uciszona a już nieugięcie W jedną się wielką wrzawę przemienia W geniusza odkrycie pełna zrozumienia Podnosi ręce podziwem ubrane A klawikord szlocha swą łzą niezbadaną I nagle głos wspólny podnosi się z sali Bo zachwyt zachwytem już piękno utrwalił I sala już w sali pięknem piękna tonie Uchodźcie wszyscy Przecie Wisła płonie! KORNELOWI MAKUSZYŃSKIEMU NA PĘKSOWYM BEZYZKU W ZAKOPANEM Na litym kamieniu położyłem dłonie Jakbym chciał do życia powołać minione. Czoło pochyliłem w myśli swej zadumie Jakbym chciał zapłakać, a tylko to umiem. Literkami ryte imienia Twe słowa I w tej wiecznej ciszy z sobą ma rozmowa, Góry ukochałeś i dziecięce wzloty Słowem nakarmiłeś górne nasze loty. Słowa wyrzeźbione w serc naszych rozumie, Słowa które każdy na pamięć z nas umie. Trwa po wszystkie lata piękno zapoznane Tylko tym nielicznym co nie było dane. LWOWSKIE NIEWINNE WSPOMNIENIA Zapachniało ziemiochłodem Pól wiankami kwietnym płatkiem Łanów pochyloną głową I zerwanym wczesnym bratkiem W poszum gaju chłodnym rankiem Wkradły pierwsze się promienie Jak dziecinna wycinanka Przeszywają las strumieniem Kora korze niepodobna W swej żywicy zatopiona Naturalną mapą zdobna Śpi w zapachu swym utkwiona Położyłem się pod krzakiem Malinowo niedojrzałym Tak przykryty polnym makiem Że mi róże zapachniały Kołysanka i skakanka I gra w "Zośkę" tę dziecinną Na przedmieściu Pohulanka Lwowskie chwile me niewinne Zamek w słońcu ten Wysoki I ulica Łyczakowska Na Hetmańskich Wałach sroki Kocie łby Zamarstynowskiej Wielki teatr Diabla Góra I gra w" gałę" w Stryjskim Parku Pełna siana chłopska fura I Paryża czar jarmarku I chasydzkie stroje zdobne Baby w chustach w kwiaty polne Obciążone tobołami I mlecznymi banieczkami A ulica Kaźmierzowska Z elżbietańskiej dziury wieżą I Brygidki w kraty troskach W martwych oknach zęby szczerzą Na Sykstuskiej bomby dziura Tak ulicę tę zmieniła Że przejezdna chłopska fura Na Floriańskiej mnie zbudziła JUŻ PRZEPŁYNĄŁEM WSZYSTKIE MORZA Już przepłynąłem wszystkie morza I różne też zwiedziłem lądy Wstęgą kraśniała złota zorza I porywały wietrzne prądy Słońce swym blaskiem sprzymierzało Złotem świetliło niebne rzeźby To śmiało się to znów płakało Wtulone w zapach młodej wierzby Biegłem od granic złotopola Po łan pszeniczny dumny kłosem Zielono-kwietny dywan pola Ścielił się wkoło życia losem I tak dotarłem w uroczysko Przywędrowałem tu ze Lwowem I ukochałem ponad wszystko Dwa miasta - Lwów mój wraz z Krakowem Dwa miasta otrzymałem w darze A które piękniejsze Czy Lwów katedrą marzeń Czy groby królewskie? Jedno miasto śpi skrwawione Drugie w swym rozkwicie Jedno miasto porzucone Drugie w swym zenicie A odległe te dwa miasta Na milę przystani Jedno już się nie rozrasta I tęsknotą plami Myślę że się kiedyś uda Dwa miasta połączyć Nie ma chyba nic prostszego Jak dwa serca złączyć I liryczną pieśnią nucę Moją myśl o Lwowie Ale nigdy nie porzucę Cię piękny Krakowie A kiedy wkroczę do wszechświata To chór gwiazdami mi odpowie Jak ptak podniebny niebo splata Tak dłońmi splotę cię Krakowie Nie będę pyłem złota blasku Księżycem zmiennym w gwiazd ozdobie A ukochaniem gdy o brzasku Spleciesz mnie dłońmi mój Krakowie W swej czapce będę niewidzialny A serce duszą mi podpowie Śpiewając hymn mój pożegnalny To dłońmi splotę cię Krakowie MATCE Ty nic nie pamiętasz, A tak bym chciał, Nie możesz być piękniejsza, A tak bym chciał. Po co kwitną kasztany, Po co słońce w swym złocie, Po co słowo – kochany, Po co ptaki w locie? Po co jutrznie i zorze, Po co ranków błękity, Po co spienione morze, Po co noce i świty? Po co listopadowe dnie, Po co trwam nadaremnie, Po co piszę niezmiennie Gdy nie tkwisz – tkwiąc we mnie. MOJA ŻONA Moja żona urodziła się we mnie Z mgieł powiewnych powstała jej postać I utkała miłością swe życie By już we mnie i ze mną pozostać. POŻEGNANIE Lwów pożegnał nas siwą już mgłą Za te lata spędzone wraz z nami I z oddali już tylko się skrzą Kamienice i Rynek nasz z lwami. I te lata ziszczone wraz z Tobą Na krakowskim już bruku przetarte, Byłaś Lwowa swojego ozdobą Bo bez ciebie cóż wszystko jest warte. BAL LWOWSKI Przy lwowskiej ulicy W okrągłej sali W kątku zasypiał Kwiatek konwalii W rączce go miała Dama spóźniona Na poły smutna Na wpół stęskniona Gdy nie pojawił Się ten z oddali Umarł i zastygł Kwiatek konwalii Dama umarła Z kwiatkiem uśpiona Na poły smutna Na wpół stęskniona Bo nie wiedziała Mgła konwaliowa Że już nie każdy Wraca do Lwowa. NOLENS VOLENS Piszę wiersze nolens volens Patrząc w puste kartki swoje Może zwykłym długopisem Taki prosty wiersz napiszę Może myśli mnie zawiodą Nad płynącą suchą wodą I zwyczajnym długopisem O przerębli wiersz napiszę Może myśli nieskończone Lekkomyślnie odwrócone W wiersz się zmienią egzotyczny Wpół mistyczny wpół liryczny I w poezji pierwszym rzędzie Złotą nicią się uprzędzie Czterolistną koniczyną I pachnącą w niej maliną A w niedzielę w kwietnej trawie Wierszem pomnik ci postawię I zwycięstwu na ochotę Mą poezją cię oplotę I kościelną główną nawą Soku zieleń ścisnę trawą W moje oczy wytęsknione Kiedy wezmę cię za żonę Wtedy znowu wiersz napiszę Lecz już złotym długopisem I zapełnię kartki swoje Tylko tobą nolens volens JANOWI PIETRZAKOWI Panie Janie wspaniały Panie Janie przejrzysty Co to z Polską przychodzisz I ochraniasz Jej twarz Panie Janie jak trwały Jest Jej pomnik wieczysty Tak piosenka i wiersz Twój Będą trwalsze nad głaz Panie Janie co nosisz W swoim sercu Królową W Jasnogórskim Jej wzlocie Wypatrujesz Jej próg Panie Janie Ty kwiaty I ciernistą Jej drogę Wciąż przemieniasz piosenką Na ojczyzny swej trud Nielegalne wciąż kwiaty Ułożone pod krzyżem Na tej ziemi legalnej Ale mokrej od łez I powstaje już Twoje Nielegalne Zadwórze Z Obrońcami Ojczyzny Co ginęli bez łez Czy życzenie Twe Janie Aby Polska Twym hymnem Niepodległa miłośnie Obroniła swój zew Nie zginęła jak pragniesz I w tysięcznej swej wiośnie Zaśpiewała wraz Tobą Swoim wrogom na gniew /na Krakowskim Przedmieściu 2 maja 2012 roku w czasie koncertu Jana Pietrzaka/ SPLECIONY ŚWIAT Nicią jedwabiu splotę świat Jak sianokosów stóg I tajemniczy wonny kwiat Złożę u twoich stóp. W tym splocie będę tylko ja I nim przekroczę próg W tych odrzwiach tylko ty i ja Złożony u twych stóp. Jak złotolistny barwny krzew, Jak nenufary słodkich wód, W mych żyłach krąży taka krew Złożona u twych stóp. Uprzędę również taką nić Wyssany z kwiatów miód By najpiękniejszy wzrosły kiść Złożyć u twoich stóp. I będę swoim życiem trwał Wybrawszy jedną z dróg Gdzie tajemniczy legł nasz świat U twoich stóp. DZIEWECZKA Szła dzieweczka złotolica Nad nią się pochylał wrzesień, Miała lica z krasnolica I wetkaną w kord swój jesień. Na nic tu frazeologia, Gdy się perlą słowa piękne, Może będzie demagogią, Gdy przed dziewczem tym uklęknę. Powiem wówczas – piękna damo, Balast lat obciążył duszę, Czy nie będzie więc to samo, Gdy ci wyznam to co muszę. Tyś młodości jest królową A jam stary z siwą głową, Gdym młodości dzierżył godło Ciebie jeszcze być nie mogło. DLA CIEBIE Pachnąca róży poziomkami Odwracam wzrok i widzę ciebie Mieniącą tęczy się blaskami Tęczy powstałej samej z siebie. Przymykam oczy, widzę jasność, Oczy otwieram nieboszczytem I w tej poświacie chciałbym zasnąć I zbudzić się twym jasnym świtem. Śpiewnym odruchem twarz swą zmieniasz Twym nagim szczytem obnażonym, Jak księżyc złotem się odmieniasz, Złotem twym, pięknem rozognionym. Dla ciebie żniwne polne kłosy, Dla mnie twa rozkosz uskrzydlona, Dla ciebie ramion mych osłona, Dla mnie kropelki rannej rosy. DLACZEGO Dlaczego właściwie Cię kocham? Sam nie wiem. Może dlatego, Że gwiazdy wstęgą na niebie, A może jesteś łzą w oku Gdy ciebie nie ma, A może rankiem Kiedy wychodzisz Na do widzenia. Może dlatego Że jesteś sroga Na powitanie, Może dlatego Że nasza droga Niebnym posłaniem. Dlaczego właściwie Cię kocham? Sam nie wiem. Może dlatego Że życie Cierniem Bez ciebie. BYŁAŚ MI PANNĄ Byłaś mi panną Zielną dziewanną Słońca purpurą Żywą naturą. Gdy się w topolę Już wtopoliłaś Smukłością swoją Słońce zaćmiłaś. A jak kwieciłaś się Nadkwieciście Na pozór w srebrze W sensie złociście. A jak śpiewałaś, A jak szeptałaś I jak płakałaś To pokochałaś. I złotem srebrzysz I srebrem złocisz, Stąpasz po ziemi Pod niebo wznosisz. Strzeliście – modro, Jawnie – błękitnie, Ty jesteś dobro Co nie przekwitnie. TĘSKNOTA Idę do ciebie razem, Idę do ciebie przestrzennie Smutek przemieniam w dumanie Bezbrzeźnie mi i bezdennie. Już Nowy Rok nam przyświeca Za nami lata zmęczone Tu wicher zaśpiewa na chwilę Zapraży słoneczko prześnione. A tyle miast jest w oddali Ile mych spojrzeń w twa stronę Czy branką mi byłaś w bezmiarze Kochanką, miłością i żoną. Już księżyc się zmienia złociście Wciąż jesteś przede mną i we mnie Czy nie jest to już wszystko jedno Bezbrzeźnie mi i bezdennie. Miłością są tylko słowa I snują się nadaremnie Gdy nasza miłość do Lwowa… Bezbrzeźnie mi i bezdennie. TWÓJ WIATR Kiedy spostrzegłem cię przelotem To nuta grała mi radosna, Więc pomyślałem o twym złocie I o twych porach gdy jest wiosna. A gdy podszedłem mimochodem Stanęłaś w smutku całkiem naga I porównałem twój wschód z wschodem Twego promienia gdy wiatr gadał. I twoje drzewa, ale wtórnie Ogołocone z liści płaczą I niebo nie jest już pochmurne I moje słowa tu nie znaczą. Ty też spojrzałaś mimochodem I znowu byłaś całkiem naga A lód się stopił wraz ze wschodem I wiatr istnieniem twoim gadał. DESZCZ Dżdżysto, wilgnie i perliście Chłodem wieje rytmu rytm, Kropelkami słone liście Układają wilgny hymn. Zaróżowia się poświata Ścieląc łany u swych stóp Latem płacze koniec lata, Deszcz kropelkom kopie grób. Zżółkłe liście w żółć ubrane I zmęczone kroplnie lśnią, W pół jesieni, w pół przybrane Szklistym błyskiem niebu drżą. Roszą, perlą się i mokną Grudki ziemi, kwiatów łzy, Przędą swą rozpaczą rozpacz Rozwodnioną łąką mgły. Wichrem myślą, wichrem płaczą Rozwilgnione oczy świata Niebne, wilgnie nie zobaczą Jak się kończy koniec lata. Perły dżdżyste, łzy kropliste Wszyte zmokłym dniem zachodu Dżdżyste perły, dżdżem perliste Przemienione w krople lodu. DŁONIE Twoje dłonie mnie poznały, Gdy zziębnięte były obie, W duszy mojej się ogrzały I do dziś je mam przy sobie. Twoje dłonie są milczące, Gdy w twych myślach coś się dzieje, Twoje dłonie gorejące, Gdy w twych oczach wiatr szaleje. Twoje dłonie pamiętają, To co jest do pamiętania I z moimi się splatają Aż do czasu przemijania. NIOBE Jaka jesteś gdy przychodzisz Nocą niespodzianie, Jeszcze nietknięta wchodzisz, Noc się zmienia w ranek. Darujesz usta ściśnięte trwogą, Przekraczasz progi trwania, Żagwi pożogę Wchłaniasz. Czy bogowie pozwolą ? Radość się zmienia w trwogę, Cóż z nami będzie, gdy skamieniejesz Zmieniając się w Niobe. JESIEŃ Nadchodzi jesień, Smutny ptak nie śpiewa, Tylko szum górskiego dochodzi potoku, Wieczorne liście i poranne drzewa I szklana kropelka W twym jesiennym oku. Na Pęksowym Brzyzku Gdzie nie ma pór roku Lśni szklana kropelka w twym jesiennym oku, Wokół tylko wieczna cisza się rozbrzmiewa, To wieczorne liście i poranne drzewa. PANNY ŚPIEWAJĄCE Na ukwitłej łące Pośród pól bławatów Panny śpiewające I niebu i światu I w bezmiarze wonnym W postaciach swych tkwiące W błyskcieniu powolnym Panny śpiewające Trzymające ręce W zachwycie swym drżące Popłakują zwiewnie Panny śpiewające Nie uśnięte rosą Na trawiastej grządce Nuty swe wywodzą Panny śpiewające Na poły tęskniące Na poły tańczące I niebu i światu Panny śpiewające Mrugające zielem W ołtarza kościele Tak jak w kwietnej łące Panny śpiewające I sobie i światu Pąkami granatu Już nic nie czujące Panny śpiewające Te wrześniowe nieba Pamiętna potrzeba Głośnie swe przedarły Panny już umarłe CZEREŚNIE Za późno już za późno Na szepty wiosen plecionych łąk Za późno już za późno Słońce się zmienia w księżyca krąg Za późno już za późno Na szczebiot ptaków miłosną pieśń Za późno już za późno Nadchodzi mrok zachodzi dzień Za późno już za późno Na lilij wodnych zerwany kwiat Za późno już za późno Na próby wskrzeszenia minionych lat Więc może jeszcze raz od nowa Zerwiemy sadu kolczyków czereśnie I może jeszcze nasza rozmowa Szepnie za wcześnie miły za wcześnie BALLADA NIEBANALNA Wykwitłaś wiotko, niebanalnie, Niespotykanie seksualnie, Spojrzałaś mimo, lecz prześlicznie I niezdobyciem eterycznie. Chłonąłem wzrok twój lekko drwiący, Niespotykanie tak pragnący, Jakby napotkał wichr miłosny Topiący śniegi wczesnej wiosny. To były twoje pierwsze słowa, Tak rozpoczęła się rozmowa, Ująłem dłoń twą oczywiście, Poszliśmy razem zbierać liście. Bryczką zawiozłem cię za miasto I powiedziałem – tam jest krasno, Tak kraśnie, że sam rubin pobladł I poszliśmy na pierwszy obiad. A potem było już śniadanie Też niebanalne niesłychanie, Wypiłem pierwsze nasze mleko, Gdy słońce skryło się za rzeką. I dzień powszedni śnił niedzielą, Mówiłem – pragnę tak niewiele, Dowodem były nasze liście Szumne zielenią uroczyście. I wszystko było niebanalne Niespotykanie seksualne Niekiedy nawet platoniczne, Tak niebywale erotyczne. ŻART LIRYCZNY Zdradzałem cię systematycznie, Lecz nie zmysłowo, platonicznie, Ty miła też złamałaś słowo, Nie platonicznie, lecz zmysłowo. Uroki życia poznawałem Chcąc wszystko widzieć na różowo I nigdy nie oszukiwałem Ni platonicznie, ni zmysłowo. Dziewczęce serca zdobywałem, Lecz tylko serca, daję słowo, I tylko ciebie wciąż kochałem I platonicznie i zmysłowo. Gdy smutek wykwitł na twej twarzy, To odmieniałem cię na nowo, Czyniłem wszystko o czym marzysz Nie platonicznie, lecz zmysłowo. Gdy z słońcem się utożsamiałaś I odchodziłaś w dal lirycznie Zapewne tylko mnie kochałaś Lecz nie zmysłowo, platonicznie. ĆMA Zapytała się ćmy ćma Czemu we dnie we śnie trwa Powiedziała gdy się zbudzi Jest noc i nie widzi ludzi. LOS Piszę łkając, Łkając piszę, Popijając Czerstwą pizzę. Łkając chleję, Chlejąc łkam Taki ze mnie Zimny drań. Łzy to poza, Pozą łzy, Mnie mimozą Pachną bzy, Ze mnie drwi Już cały świat, Piję pizzę Ze sto lat I zagryzam wódą Twarz W samotności Twarzą w twarz. Nie wzruszają Mnie te bzy, Chociaż łkają Moje sny. Sny me łkają Martwą duszą Nie wzruszają I nie wzruszą Choćby dziewic Przyszło sto Spadnę z nimi W samo dno. Co uśmiechem? Moje łzy, A co grzechem? Właśnie ty. Życie dnem jest Albo nie, Albo gestem Szczęście wrze, Albo pustką Moim tłem, Albo usta W słonej mgle. Czynem piszę Długopisem Wyczerpanym Mroku świtem. Drżące ręce Na obrączce, Radujące, Mijające. Spada w próżnię Moje dno, Jak odróżnić Dobrem zło? KOŃ (Z "ZACZAROWANEJ DOROŻKI" KONSTANTEGO ILDEFONSA GAŁCZYŃSKIEGO) Kłusem biegu stąpa koń Zęby szczerzy W dym pijany sygnał z wieży Z koniem bieży Koń ten to obieżyświat Jest z swym fiakrem za pan brat Bo dorożka ta pijana Toczy się przednimi osi W tylnych mgły fatamorgana Kropelkami niebo rosi. I zglątwiały I zmętniały Aż przełamał Świata wały W durny świat Pijany koń Toczył wiatrem Pędu woń. Koń pijany, ty i ja Przeżyjemy razem świat Śpiewa w rytm pijana mgła Razem z światem co jest wart Żółte kule W końskim mule. Poszybował koński kłus Z wiatrem pędził, szedł w zawody, W dusz zszarzałych ogłupiastych W wódopędzie topił lody. Kocich łbów przechyła równa Wychłonęła wiatru woń, Glątwa glątwie jest nierówna Śpiewał koń. SZAFA Na strychu stała stara szafa Ktoś tam postawił stary grat Zapewne nową sobie sprawił Bywa i tak Szafie na strychu smutno było Więc w wolnych chwilach myślała tak Że w swej młodości przecież Była Najcudowniejszą z szaf BALLADA O ŚRUBOKRĘCIKU Mam w swym domu taki pręcik Który zwie się śrubokręcik Składa się on z różnych części Ten domowy mały sprzęcik. Ma on rączkę wahadłową Taką czarną, staro – nową, Przedtem uchwyt miał brązowy, Lecz już sczerniał do połowy. A z uchwytu błyszczy stal, Walcowana, srebrna stal, Co na końcu jest spłaszczona, Wtedy w śrubkę wchodzi ona. Gdy docisnę śrubki łeb, To się kręci ona wnet, Trochę w lewo, trochę w prawo, Czynię to już z dużą wprawą. Śrubki różne mają łby, To wypukłe, to znów płaskie łby, A w tych łbach to różne są wycięcia, Takie wcięcia dla pręcika mego wzięcia. Z mym pręcikiem to trudności miewam często, Gdy w łbie śruby w kształcie gwiazdy rowek wcięto, Wtedy kręcę tym pręcikiem swym z mozołem, Bym mógł spotkać się po śrubce z jej otworem. Lecz przydatny jest nad wyraz ten mój sprzęcik, On jest taki trochę śrubo, trochę kręcik, I przeważnie to się kręci na wesoło, Tak jak świat się kręci naokoło. Ten śrubokręt także duszę swoją ma, Czasem to się nawet na nim skrapla łza, A obchodzę się z nim zawsze należycie, Z dokręconych śrub się składa moje życie. CZYKULADKI I CUKIERKI Czykuladki i cukierki Słodziusieńki bumbonierki Pienkne panny, kwiatów mowa A to wszystko jest zy Lwowa. Popatrz z góry na Łyczaków Tam jest smak pachnących maków A frajery z Kleparowa Przecież także są zy Lwowa. Gdy muzyczka rżnie sztajera Lwów piękniejszy niż Riviera Bo na rogu Kopernika Tańczy panna bez bucika. Po Gródeckiej jedzie tramwaj A my dwaj są obacwaj A tu Antek leje w mordę Pół literka i jest lordem. Czykuladki i cukierki Słodziusieńki bumbonierki Pienkne panny kwiatów mowa A to wszystko jest zy Lwowa. Wezme babe swe pod pache To mi fundnie drugą flachę Policjanci i złodzieje W mordę wódę każdy leje. A po wódce twoja Mańka Jest jak w cyrku Wańka – Wstańka Mańkę widać jak na dłoni A frajera frajer goni. Gdy ze Lwowem sztamę trzymasz To nie będziesz za oryginał, Bo gdy się urodzisz znów To zobaczysz miasto Lwów. I cukierki czykuladki I amantów własnej babki Swoje meszty na stoliku Rudą Mańkę na nocniku. Przy twej Mańce jakiś frajer Uskutecznia ręczny bajer Ja frajera facką w mig Absztyfikant był i znik. Bal u ciotki Bańdziuchowej Trzymam dziunie szczegółowo Dziunia klawa ja też szyk Frajerowi portfel znik. I cukierki, czykuladki Dookoła nowe babki Piękne panny kwiatów mowa Skąd te panny? Z Kleparowa. Czykuladki i cukierki Słodziusieńki bumbonierki Piękne panny kwiatów mowa A to wszystko jest zy Lwowa. SIAŁA BABA MAK W SMOLEŃSKU NA WSPAK BO TO BYŁA ANODINA SPEC GENERAŁ NIE DZIEWCZYNA Siała baba mak Nie wiedziała jak Przyszedł matoł Podpowiedział Że to ma być tak Żeby było zrozumienie I techniczne potwierdzenie Weź se babo młot I w samolot grzmot By samolot był nieżywy Babo powybijaj szyby Z komputera wytnij spacje Na donkowe adoracje Poprzecinaj instalacje Ma być to fachowo Z bronka durną głową I na opał wytnij drzewa Na lotnisku drzew nie trzeba Zostaw małe krzaczki Do obsługi sraczki Tam wucetów nie widziano Chodzili se robić w siano Tera będzie komfortowo Z rozwaloną głową Towarzyszko spec pułkowo Tera zaś generałowo Robota ma być fachowa Donka jest w tym głowa Jeszcze głupków stąd wywalić To i będzie po kawale Jeszcze żywy kaczor został To wziąć go na odstrzał Jak posadów Maury Zginą dinozaury Trza wziąć radka - zadka Z kiepą jak przystawka I jak tupnie w łajno strachem To dorżnie watahę Jaki prezydent taki zamach To jest kumor@ dramat Nie czekajcie ani chwili To nie my to pis zawinił Niechaj będzie po pisowo Z rozwaloną głową Mak generałowo Do pomocy weź gazetę Tę biurwę z dup - czerskiej Będę miał ją ciut przed sobą Potem zaś za sobą WYDANIE DRUGIE POSZERZONE Wydanie drugie poszerzone Kiedy przeglądam każdą stronę Ze stron tych różne mam refleksje Jakbym zaczynał nową lekcję Notę bym sam wystawił sobie Są zamówienia więc to robię Są zdania gdzie miał być przecinek Zamiast przecinka jest wycinek Własną cenzurą z druku zdjęty Bo wcale nie był wniebowzięty Miała być kropka a po kropce Wpisałem słowa całkiem obce Co wcale nie są mi natchnieniem Kart tylko prostym wypełnieniem Miała być zwykła mała muszka Z osą co wpadły do garnuszka Miały być wiatry szybkozwinne I dziewcząt wianki co niewinne Ścielą się złotem srebrem majem A pachną zawsze rajskim gajem W karty te wpisać także miałem Zdania o których zapomniałem Albo być może ich nie chciałem Miała być jesień żałośliwa I zima mrozem przeraźliwa Miały być w barszczu takie grzyby ( Białym czerwonym co na niby ) Dano na obiad mój spóźniony Miał być też list od pięknej żony Co dotarł w tydzień opóźniony I miały być krakowskie Błonia I końska grzywa rozwichrzona I kwiaty polne kwiaty wiejskie I róże rajskie róże miejskie Była piosenka że we Lwowi Ta są chłupaki honorowi Zamiast piosenki powstał bajer Że Rudą Mańke jakiś frajer I to w dodatku w dym pijany Przylepić chciał do mokrej ściany Miała być Helcia w Kulparkowi I goły Antyk co miał w głowi Zawsze pijaną karuzelę Co mu śpiewała co niedzielę ( Gdy Helcie trzymał za specyjał I szpundyr mundyr z nią wywijał ) Antyk ja ciebie w morde strzele Ulica była Kupernika Gdzie stała panna bez bucika Gdy sie jej spytać dzie je bucik To panna mówi że jej ucik I o miłości pisać miałem (Nie wiem dlaczego zapomniałem ) Miała być także niespodzianka O żonie co każdego ranka Podaje mi podniebny trunek (To taki trunek-pocałunek ) Miało być także o nadziei O ptakach śpiewających w kniei O kotkach żony co dokładnie Siusiają wokół gdzie popadnie Miały być także sny wyśnione I dłonie tobą wytęsknione Albo zabrakło mi konceptu Lub też zwykłego intelektu Więc na tym kończę poszerzone Wydanie drugie nieskończone Aleksander Szumański "Wiersze nie tylko lwowskie" 1950 - 2017