Oderwanie Polski od Europy w 1944 roku

Przez Bożena Ratter , 06/05/2016 [16:03]

Do Europy należeliśmy od tysiąclecia, oderwał Polskę od Europy siłą i podstępem, bez jej zgody, na kilkadziesiąt lat, totalitaryzm sowiecki (zainicjowany niemieckim).  Przypieczętowali to komuniści sowieccy i polscy obwieszczając  22 lipca 1944 r.   utworzeniu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN). To protoplaści naszych rodaków planujących rokosz zamknęli dostęp do Europy Polsce, która tam od wieków była. I to jak tam była!

Setki tysięcy Polaków zapłaciło utratą życia, utratą bliskich, utratą ziemi ojczystej, utratą majątku oraz dorobku naukowego i duchowego, przymusową emigracją za zgodne współistnienie w wielonarodowej, wielokulturowej, wielo religijnej Polsce,  znanej i cenionej nie tylko w Europie ale na całym świecie. Wystarczy przejrzeć kilka życiorysów z setek tysięcy, by przekonać się, iż byliśmy w Europie do czasu PRL, wystarczy przejrzeć wyroki skazywanych na ubeckie katownie i sowieckie  łagry by przekonać się , jak drogo Polacy zapłacili za tożsamość polsko-europejską, za choćby znajomość języków obcych.

 

„Misjonarz belgijski o. Rutten, który pierwszy próbował szczepionkę Weigla, pisał: Najstraszliwszy nasz wróg tyfus plamisty, który więcej nam porwał ofiar niż wszystkie niedomagania, morderstwa razem wzięte... Od chwili rozpoczęcia szczepień metodą polskiego naukowca prof. Weigla, czyli od siedmiu lat, nie zdarzyło się, aby szczepiony misjonarz lub krajowiec umarł wskutek tyfusu plamistego. Wasza polska szczepionka uratowała życie nie tylko misjonarzom, ale tysiącom Chińczyków.

W 1937 roku Weigl na zaproszenie Ligi Narodów wygłasza i w Genewie wiele referatów na międzynarodowej konferencji specjalistów od zagadnień duru plamistego, a w dwa lata później na zaproszenie rządu włoskiego udaje się wraz ze swą asystentką Anną  Herzig i laborantem Martynowiczem do Addis Abeby, by tam w Abisynii, zorganizować akcję zwalczania tyfusu. Lwów był  w tym czasie Mekką dla wszystkich parazytologów i zjeżdżali tu uczeni z Ameryki, Azji, Afryki i Australii. Charles Nicolle, chluba Francji i uczeń Pasteura, powie na konferencji w Paryżu: Weigl uratował życie tysiącom ludzi, jest to człowiek, który zasługuje na najwyższe uznanie, jako pierwszorzędna głowa, jako niezmordowany pracownik, jako fanatyk nauki. (…)

Reszta nie jest milczeniem, bo dzięki takiej postawie wiemy już,  ilu pod skrzydłami instytutu (BR: w czasie wojny , we Lwowie, Niemcy pozwolili a nawet zalecili, by profesor wytwarzał szczepionkę) schroniło się uczonych, ilu tysiącom Polaków udało się przetrwać i uratować życie, ile szczepionek szło „na lewo” trafiając zamiast na front, do polskiego podziemia. Wystarczy przekartkować choćby tylko tę książkę, w której niemal  co piąty Lwowiak przypomina, że żyje dzięki Weiglowi. (…) Gdy nikt nie chciał mu wyciąć skóry do tzw.  biopsji dla stwierdzenia charakterystycznych dla tyfusu zmian w skórze, zrobił to... sam, wycinając ją nożyczkami na własnym brzuchu. I czyż nie inaczej postępował Pasteur? Tak sobie myślę, że gdyby Weigl był Francuzem, Czechem, Niemcem, o takiej własnoręcznie  wykonanej na sobie operacji roztrąbiono by na cały świat. Film, książka, okładki w magazynach. Ale cóż dla nas, Polaków, wart jest i bohater, który sobie nadal żyje? O, gdyby przy tym zabiegu umarł. I proszę bardzo, uwielbiamy martwych bohaterów. Ale żywych? W 1936 roku znalazł się Weigl na liście kandydatów do Nagrody I Nobla, ale była to lista... szwedzkiej Akademii. W dwanaście lat później, już po wojnie, Weigl znów znalazł się w Sztokholmie z tej samej okazji. Ale (....)  ambasador Ostrowski wycofał również kandydaturę Rudolfa Weigla.

Na szczęście inne nacje bywają obdarzone lepszą pamięcią, (…) leży przede mną jego list, zachowany w dokumentach rodzinnych profesora, a datowany w Liege 9 maja 1948 roku.

„Panie Dyrektorze — pisze misjonarz. — Od 1937 roku mieszkałem w Chinach pod okupacją japońską, w 1943 zostałem internowany, podobnie jak prawie wszyscy Belgowie z terenów okupowanych. W 1945 zostaliśmy uwolnieni i wyjechałem do Hongkongu, czekając na repatriację, ale statki były tak rzadkie, że mogłem wyjechać dopiero w 1947 roku. (…) Laboratorium w Pekinie, którym do dziś kieruje dr Joseph Chang, przygotowywało i dostarczało szczepionki przez całą wojnę, od 17 lat żaden z naszych misjonarzy nie umarł na tyfus plamisty. Pańska szczepionka i nadal jest ogromnym dobrodziejstwem dla naszych misji na północy Chin. W naszych publikacjach w Belgii, Holandii i w Ameryce wspominaliśmy z wdzięcznością, jak wielkie zasługi nam Pan oddał.

Jest dla mnie ta sprawa do dziś niepojęta, że mogąc chwalić się takim rodakiem, uczonym światowego formatu, polskie encyklopedie poświęcają mu sześć (słownie sześć) wierszy…(Alfabet lwowski, Jerzy Janicki)

 

„Pojechałem do Zurychu, dlatego, że tam jechał najbliższy mi wówczas kolega, Władysław Korniłowicz, później tak bardzo znany i wielbiony duchowny. W Zurychu filozoficznych wykładów prawie nie było. Chodziłem na te wykłady, na które chodził mój kolega: na wykłady przyrodnicze, zoologię, antropologię. Wszystko mi było jedno, chciałem się czegoś nauczyć, a żadnych szczególnych upodobań naukowych nie miałem.

Po jednym semestrze szwajcarskim przeniosłem się do uniwersytetu bliższego a większego- w Berlinie. Tu nie brakło w zakresie filozofii sławnych profesorów i znakomitych wykładowców. (…) Chodziłem raczej na pasjonujące monograficzne wykłady Simmla. I jednocześnie uczęszczałem na wykłady z historii politycznej, archeologii klasycznej, historii sztuki, socjologii, psychologii eksperymentalnej, przeszedłem sumiennie kurs chemii, chodziłem nawet na wykłady wydziału medycznego: anatomii i psychiatrii. Było w tym znacznie więcej ciekawości niż programu, sensu konsekwentnego studiowania. Dość prędko zapomniałem prawie wszystko z tego, czego wówczas wysłuchałem z wyjątkiem tego, czym się potem sam zajmowałem. Dziś byłbym złego mniemania o studencie, który by w ten sposób gospodarował swym czasem.

Mieszkałem w Berlinie początkowo z Romanem Dmochowskim z Sarnowa, mym kolegą szkolnym, później szwagrem. Studiował on w Niemczech chemię, by stać się później znakomitym rolnikiem-chemikiem. Choć obaj z domu mieliśmy niemało pieniędzy, żyliśmy jak studenci-proletariusze. Nie umiem już zrekonstruować naszej ówczesnej mentalności, ale nam to odpowiadało. Jadaliśmy w garkuchniach, mieszkaliśmy w jednym pokoju w Charlottenburgu, bo tam pokoje studenckie były tańsze, ale za to trzeba było dojeżdżać koleją miejską i wyszedłszy rano na wykłady wracaliśmy dopiero po teatrze, cały dzień bezdomni, przespać można się było tylko w Bibliotece Królewskiej nad książką.

Po paru miesiącach Stefan Spiess zaproponował mi, bym z nim zamieszkał; miał parę pokojów w samym centrum miasta koło uniwersytetu i Friedrichstrasse, Teraz tryb życia zmienił się na wygodny, Stefan był o siedem lat starszy ode mnie; gdy zaczynałem swe studia, on swoje inżynierskie w Belgii już był skończył i teraz w Berlinie uzupełniał je wykładami z ekonomii. W Warszawie czekało nań kierownictwo nowego działu, jaki miał być otwarty w fabryce Lilpopa i Rau. Osiadł w następnym roku w Warszawie. Czekając na zmontowanie owego działu i biorąc wysokie pobory, miał czas wolny, zajmował się muzyką i sztukami pięknymi, jeździł, gdy był gdzieś w świecie zapowiedziany wielki koncert czy piękna wystawa. (…) Aż przyszła wojna i nie zostawiła nic z jego dużego rodzinnego majątku. Wtedy zaś, już jako niemłody człowiek, teraz słaby i chory  rozpoczął pracę; wstawał o piątej rano, zatłoczonym tramwajem jechał do radia, gdzie dostał posadę, po południu dawał lekcje francuskiego i angielskiego. Dostosował się, i nikt nigdy nie usłyszał słowa skargi. Jak on mnie kiedyś w Berlinie, tak ja mu teraz mogłem ofiarować pokój w Warszawie, i znów lata 1948—1960 spędziliśmy obok siebie.

(…) Życie berlińskie było intensywne. Nie tylko uniwersyteckie — bo jednocześnie; co dzień bywałem w muzeach czy na wystawach nowości artystycznych, co wieczór w teatrze lub na koncercie. Nic dziwnego, że po dwu takich latach czułem się zmęczony. A przez ten czas w kraju nic się nie zmieniło. Uniwersytet w Warszawie nadal nie był czynny, i nie było do czego wracać; więc postanowiłem się przenieść do któregoś z mniejszych niemieckich uniwersytetów.(Teresa i Władysław Tatarkiewiczowie, Wspomnienia)

Wspaniały polski filozof, Władysław Tatarkiewicz , człowiek wielkiej erudycji, wiedzy i skromności ,w wieku 23 lat uzyskał doktorat, a na Zachodzie pojawiła się jego książka o Arystotelesie. W 1950 roku  wykłady profesora Władysława Tatarkiewicza zostały zawieszone przez grupę ośmiu studentów, członków PZPR, którzy wystąpili z listem otwartym atakującym Władysława Tatarkiewicza, protestując przeciwko dopuszczaniu na prowadzonym przez niego seminarium do wypowiedzi wrogich budującemu Polskę  socjalizmowi.

„10 kwietnia 1943 roku w Smoleńsku wylądowała pierwsza polska delegacja, która miała zbadać sprawę masowych grobów w Katyniu. Jej członkiem był przedstawiciel p.o. prezydenta Warszawy - dr Konrad Orzechowski. Za udział w tej wyprawie przyszło mu zapłacić wysoką cenę. Gdy Niemcy j 11 kwietnia kolportowali w świat informację o odkryciu nieopodal Smoleńska straszliwej zbrodni sowieckiej, w Generalnym Gubernatorstwie byli już naoczni polscy świadkowie tego makabrycznego odkrycia. Polacy przekazali swoje spostrzeżenia rodakom, korzystając z bardzo różnych kanałów komunikacji - od struktur walczącego z Niemcami Polskiego Państwa Podziemnego, przez instytucje takie jak Polski Czerwony Krzyż czy RGO, aż po kontrolowaną przez Niemców prasę polskojęzyczną. Ich sprawozdania były pierwszymi polskimi świadectwami o Zbrodni Katyńskiej. Goetel już 12 kwietnia zdał w Warszawie ustną relację przedstawicielom ZG PCK. (…)

Nim konsekwencje dla dr Konrada Orzechowskiego  nabrały szczególnie złowrogiego wymiaru, wrócił do pracy w Wydziale Szpitalnictwa, gdzie był zatrudniony od 1932 roku na stanowisku dyrektora przy Zarządzie Miejskim m.st. Warszawy. Zasłynął jako niestrudzony organizator szpitalnictwa i animator higieny społecznej; szczególnie zaangażowany był w zwalczanie gruźlicy. Wcześniej był m.in. dyrektorem Szpitala Zakaźnego na warszawskiej Woli i lekarzem powiatowym, a w okresie I wojny światowej służył w stopniu kapitana w armii rosyjskiej, m.in. jako naczelny lekarz szpitala dywizyjnego. Podczas oblężenia Warszawy przez Niemców stanął na czele Sanitarnego Komisariatu Cywilnego stając się jednym z najbliższych współpracowników  Stefana Starzyńskiego. Cywilna służba sanitarna należała, obok elektrowni, wodociągów i kanalizacji oraz straży ogniowej, do najważniejszych instytucji w systemie obrony miasta. Musiała bowiem  zapewnić bezpieczeństwo medyczne odciętej i bombardowane j stolicy, w której z każdym dniem przybywało rannych. Orzechowski dobrze koordynował pracę podległych mu szpitali i ośrodków zdrowia. a także m.in. Ubezpieczalni Społecznej, której pracownicy zasilili najbardziej obciążone placówki. Służba sanitarna do końca oblężenia zachowała zdolność do wykonywania zadań, nawet gdy pod presją niemieckich bombardowań załamywały się już niektóre formy samopomocy społecznej. Orzechowski należał do grona trzech osób cywilnych, które rano 28 września 1939 roku towarzyszyły prezydentowi Stefanowi Starzyńskiemu i gen. Tadeuszowi Kutrzebie podczas rozmów kapitulacyjnych z Niemcami na Okęciu.

W czasie okupacji nadal kierował warszawskim Wydziałem Szpitalnictwa, ponownie wykazując się zdolnościami organizacyjnymi, tym razem w arcytrudnej sytuacji lekceważenia przez Niemców potrzeb zdrowotnych Polaków. Powrót do pracy po przyjeździe z Katynia wiązał się z ogromnym, z każdym miesiącem większym stresem: pogarszała się sytuacja ekonomiczna Warszawy, rosła brutalna presja niemiecka, a zbliżająca się klęska Rzeszy narażała na oskarżenia o współpracę z okupantem. Orzechowski wytrwał na stanowisku do 1 sierpnia 1944 roku, a więc do wybuchu Powstania Warszawskiego. W krótkim okresie wolności organizował pomoc medyczną dla walczącego Mokotowa w szpitalu zlokalizowanym przy ul. Puławskiej niedaleko Królikarni. Przeżył zagładę miasta. W końcu września 1944 roku został wywieziony przez Niemców do obozu w Pruszkowie, po zwolnieniu mieszkał w Milanówku.

Po zajęciu zimą 1945 roku przez Armię Czerwoną obszarów na zachód od Wisły Orzechowski nie złożył deklaracji negujących odpowiedzialność sowiecką za mord katyński. Postąpili tak niektórzy inni uczestnicy delegacji do Katynia, którym nie udało się zbiec na Zachód. 28 lutego 1945 roku Orzechowski został aresztowany i osadzony w obozie NKWD w Rembertowie, w którym więzieni byli głównie żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych.  (…) Po przeszło dwóch latach Orzechowski został zwolniony z łagru. W 1979 roku w Polskim Słowniku Biograficznym jego aresztowanie przez NKWD i lata w niewoli sowieckiej pokryto, z powodów cenzuralnych, słowami: „W okresie 1945- -1947 był odsunięty od pracy zawodowej”. (IPN, pamięć.pl,  Grzegorz Wołk - historyk, politolog, pracowni Edukacji Publicznej IPN).

 

Do dzisiaj żyją i mają się dobrze odpowiedzialni za unicestwianie  polskiej elity, za zamknięcie bramy do Europy, zakaz kontaktu z Europą (nie mam na myśli agentów), za zakaz powrotu emigracji z Europy, za niszczenie elity,  która w imię demokracji i dobra publicznego nas, obywateli,  tak wiele uczyniła i która znana była tamtej  Europie.  
Propaganda postkomunistyczna manipuluje Polakami jak w ponurych czasach PRL i zbiera żniwo, ponieważ w sukurs poszła jej (jak i wtedy) spolegliwa edukacja, literatura, filozofia, socjologia, kultura i media. Nie ulegali jej tylko ci, którzy pozyskali wiedzę zgodnie z edukacją II RP , gruntowaną w domach rodzinnych i w kościele, przykłady w postaci przeżycia bliskich, sąsiadów czyli „żywa historia”, przekaz słowny i stosowna literatura były w nich obecne.  

„Komunistyczna propaganda słynęła z rozpowszechniania kuriozalnych niekiedy wiadomości. Tłumaczenie własnych porażek działalnością wrogich państw i „imperialistów" należało do porządku dziennego. Dziś opowieść o zrzucaniu z amerykańskich samolotów stonki ziemniaczanej w celu niszczenia upraw ziemniaków jest przyjmowana z rozbawieniem. Jednak w latach pięćdziesiątych za jej negowanie można było znaleźć się na celowniku Urzędu Bezpieczeństwa i ponieść surowe konsekwencje. (…) Początkiem walki z tym owadem był artykuł opublikowany w maju 1950 roku w „Trybunie Ludu”. Już sam tytuł miał przerazić czytelnika. Tekst „Niesłychana zbrodnia imperialistów amerykańskich” rozpoczął wojnę z „pasiastym dywersantem”, jak niekiedy określano stonkę. Ten chrząszcz z rodziny stonkowatych pochodził ze stanu Kolorado w USA i to wystarczyło, by winą za jego migrację na terytorium Polski obarczyć amerykański  wywiad. (…)Walkę ze stonką wykorzystano także do dalszego niszczenia środowisk tradycyjnie wrogich komunizmowi. Na celowniku bezpieki znaleźli się księża, przypominający podczas kazań o uszanowaniu niedzieli jako dnia wolnego od pracy, oraz działacze rozbitego przez komunistów kilka lat wcześniej Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wrogiem mogli być także urzędnicy, którzy niezbyt ochoczo zwalczali problem stonki.

Walka z owadami stała się także okazją do pozyskania nowej agentury. Nie wiemy, ile to mogło być osób, ale biorąc pod uwagę ogólnopolski zasięg akcji, możemy przypuszczać, że setki, a może i tysiące. (…)Uderzająca jest także suma wydal na walkę z pasiastym szkodnikiem: 30 min złotych w samym 1951 roku.  Przeciętne miesięczne wynagrodzenie wynosiło wówczas 599 zł, co oznacz: że na zwalczanie stonki wydano ponad 50 tys. pensji. (IPN, pamięć.pl,  Grzegorz Wołk - historyk, politolog, pracowni Edukacji Publicznej IPN).

 „DO

SZEFÓW WOJEWÓDZKICH I P0WIATOWYCH URZĘDÓW BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO

Od dwóch lat prowadzi się w Polsce walką ze stonką, którą wywiad  amerykański przerzucił  na nasze tereny dla zniszczenia  pól kartoflanych i wywołania trudności aprowizacyjnych.”

Tak zaczyna się dwustronicowy dokument wydany przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego 18 sierpnia 1951 r.  „Na czele akcji zwalczania stonki stoi Komisja Rządowa. W województwach, powiatach i gminach za akcję odpowiedzi Prezydia Rad Narodowych. W województwach i powiatach pełnomocnikami do tej akcji są kierownicy i instruktorzy stacji ochrony roślin. Na gromadach wyznaczani są specjalni kontrolerzy spośród ludności.“       

 

Nie było Internetu ani telefonii komórkowej, polecenie zostało wysłane  tradycyjne do samorządów lokalnych.  Dzisiaj można już inaczej, urzędnicy sejmików wojewódzkich otrzymali sms-y powiadamiające  o konieczności udziału w majowym marszu KOD. Ciekawe, czy tak jak w czasach PRL podczas wymuszonych pochodów 1-majowych,  ze strachu  przed utratą posady i innych profitów stawią się na wezwanie?. Może jednak pomyślą o tym, iż wybrani zostali by pełnić służbę publiczną a nie "nowopańską"?

Wszystkich zmanipulowanych kuriozalnymi oskarżeniami opozycji skierowanymi w obecnie rządzących, opozycji  niezdolnej do wspólnego działania na rzecz dobra nas, obywateli, opozycji reprezentującej   niewielką grupę prywatnych interesów ( ale dużych interesów), grupę nawołującą do rokoszu, bo przecież jeszcze coś w naszej Ojczyźnie można pozyskać dla siebie i znajomych, dobrze  byłoby skierować 7 maja 2016 roku np. na Stadion Narodowy,  na Wielką Lekcję Historii, której nie odbyli w stosownym wieku nie ze swojej winy. Ale z winy protoplastów grupy opozycji, protoplastów, którzy w tamtych czasach wybudowali mur między nami i Europą, zamknęli drzwi do Europy głosząc zwycięstwo socjalizmu i wznosząc okrzyki „Socjalizmu będziemy przed Europą bronić jak niepodległości”. Ta wspólna lekcja historii pomogłaby by nam wspólnie myśleć i działać na rzecz odbudowy Polski i interesu wszystkich Polaków.

W lutym 2012 r. Prezydent Bronisław Komorowski wniósł do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zmianę waloryzacji emerytur i rent z kwotowej na procentową. Wniosek miał 31 stron i powoływał się na niezgodność waloryzacji kwotowej z Konstytucją. Bronił interesu wysokich emerytur, procent od 20 000 to jednak coś. A jaki jest malutki gdy otrzymuje się  960 PLN renty. Ale czy waloryzacja nadążająca za inflacją ma pozwolić na zakupienie nadal bochenka chleba czy na zakupienie drugiej działki w słonecznej i nie zdewastowanej przez grupę dużych interesów Hiszpanii? Wracając do wniosku, Trybunał Konstytucyjny odrzucił wniosek Prezydenta podkreślając w wyroku, iż waloryzacja kwotowa jest zgodna z Konstytucją. Jednak w 2013 roku waloryzacja była już procentowa.

A gdyby tej naszej elity nie unicestwiano, witałaby  pani Kinga Dunin na swoich salonach setki  tysiące wytwornych,  eleganckich, szarmanckich, elokwentnych mężczyzn. I szanujących i kochających kobiety. Szkoda, że nie uczestniczy w spotkaniach organizowanych przez środowiska , które chcą przywrócić pamięć o nich. Jeszcze można spotkać żyjących z tej elity,  wciąż z nich emanują te cechy. A byli też wśród naszej elity mężczyźni o  rysach orientalnych, wszak Polska była wielonarodowa i wielokulturowa do czasu, gdy protoplaści pani Kingi uznali za słuszne,  by w naszym Narodzie znaleźli się tylko  zwolennicy komunizmu.

Bożena Ratter
P.S.
Dla zainteresowanych jeszcze o polityce historycznej:

A jaka  była kiedyś polityka historyczna? Cesarz Wilhelm w zdobytym Wilnie nie mógł nie złożyć wizyty księżnej Michałowej Ogińskiej i musiał wysłuchać jej gorzkich uwag o głodzie ludności.

„1918! Wilno przeżywało ostatnie miesiące XIX wieku, wieku rozbiorów, moskiewskiej władzy. Okupacja niemiecka ciążyła na mieście głodem. Elita dawnego pokolenia, która trwała, przetrwała, niosła oświaty kaganiec. Świeciła wzniosłością zamierzeń, ofiarnością. Szkolnictwo z tajnego stawało się jawnym. Po całym kraju wyrastały szkoły powszechne, z głodującym ale pełnym zapału młodym nauczycielstwem. Powstawały szkoły średnie. Kościałkowski, Cywiński, księża Lubraniec, Lewicki, Miłkowski, panna Anna Mohłowna, Dora Kończanka, pani Mieczysławowi Jeleńska, córka naszego pana Pawła Konczy. Ogromny zryw. Wojskowi z rozbrojonego korpusu Dowbora nie myśleli zadowolić się szkołami. Niemcy ponoszą klęskę – będzie można odegrać się za niewolę, za porażkę bolszewicką. Nawet stare pokolenie wyrosłe w poklęskowym okresie po 1863 r., pokolenie pracy organicznej, chłodnego rachunku, polityki realnej, nie nawoływało do mierzenia zamiarów według sił. Nie próbowaliśmy nic obliczać, tylko robić co trzeba: Niemców precz, bolszewików nie puścić. Będzie, jak Bóg da. Będzie jakoś. A gdybyśmy wówczas inaczej myśleli, nie byłoby niepodległości, z której dotąd, mimo nowych klęsk, naród żyje….

Jan Raczyński ,  wychowywany był przez babkę, Różę Raczyńską, matkę Edwarda, pisarza i dyplomaty, prezydenta RP. Gdy zaczęła się wojna, jeszcze w 1915 roku pani Róża udała się do Piłsudskiego i powiedziała mu, że od niej zależy, czy cała grupa jej synów, wnuków, bratanków i siostrzeńców ma iść do Legionów. ”Niech zaczekają- miał powiedzieć Piłsudski-przydadzą się gdzie indziej”. Ale już w 1918 roku Jaś nikogo nie pytał i na nic nie czekał, chodziło mu najbardziej o to , by być pierwszym na liście ochotników z Wilna”. - ks. Walerian Meysztowicz Gawędy o czasach i ludziach”.

„Były to czasy, kiedy – przed Czeszkiem i po nim – rody magnackie i szlacheckie, a także bogatsze mieszczańskie budowały tu kościoły, dwory, zamki, cerkwie, synagogi, zbory ewangelickie, ratusze i inne obiekty jak figury, nagrobki i kaplice, aby upamiętnić swój wkład w dzieje tej ziemi, zostawić po sobie i kulturze złotych czasów zygmuntowskich trwały ślad. Byli to nie tylko magnaci i królewiątka jak Ostrogscy, Tarnowscy, Zamoyscy, Sieniawscy, Sobiescy, Ligęzowie, Skarbkowi,Fredrowie,Tarłowie,Kostkowie,Zasławscy,Herburtowie,Ramszowie,Czarnkowscy,Wapowscy,byli tu i mieszczanie, i kupcy ormiańscy, greccy, niemieccy, włoscy i wołoscy, owi Boimowie, Kampinowie, Belerowie i inni, na których trzeba by wielu ksiąg. Pozostały po nich wszystkich nie tylko zamki, takie jak Olesko, Brzeżany, ratusz w Samborze, cerkwie i  kościoły w Rohatynie..czy tylko kopuła, krypta, nagrobek lub ikonostas… nie mówiąc już o samym Lwowie. O Lwowie pełnym polskości i sztuki i w sztuce zgody wielu narodów. - Andrzej Chciuk Ziemia Księżycowa

Wiele narodów bogatych w nietuzinkowych obywateli, czułych i serdecznych, wszechstronnie uzdolnionych dyplomatów, naukowców, artystów, kupców, bankierów,  duchowieństwo, zwykłych obywateli, zaradnych, przedsiębiorczych, utalentowanych, o których trudno zapomnieć. I zawsze wiernych, oddanych sprawie Polski, występujących w jej obronie gdy zbrodniczy sąsiedzi z zachodu i wschodu próbują ją zniszczyć, rozszabrować a teraz kupić. To o kilku z tych wspaniałych pisze Jerzy Michotek w wierszu „Testament”:

„My co noc z Grottgerami,

Z Fredro, Smolką z Bartelami..

Jaś Kasprowicz z Ujejskim

Parandowski z Sobieskim

Jan Kazimierz ze świtą..

Z całą hebrą Jaremy

Przez Łyczaków suniemy..

Styka, Matyas, Wierzyński

Gruca, Gall, Makuszyński..

Tak hulamy do świtu..

Czas…z nim nie igraj! O nie!

Jest sprawiedliwy, cierpliwy, bo siebie ma dość,

Lecz w proch rozkruszy co złe,

Pysznych ukorzy,

Cierpliwym pomoże,

Zapłaci za krzywdy, nienawiść i złość”.