„17 maja 1919 roku, była to niedziela, nocą wpada na przedmieście Drohobycza lotna kompania porucznika Stanisława Maczka (obecnie pułkownik dyplomowany). Kompania licząca 180 ludzi, wyposażona w ciężkie karabiny maszynowe, umieszczona na wozach, zdolna była do szybkich poruszeń. Na ulicach miasta zawrzała walka wręcz. Mieszkańcy nasłuchiwali z bijącym sercem: te strzały brzmiały inaczej niż głuche salwy, którymi Ukraińcy rozstrzeliwali co noc skazańców. Polscy żołnierze zapalili światła, oświetlili ulice. Ludzie głaskali i całowali „Kubusia” – konia, na którym jechał porucznik Maczek. Nazajutrz zajęto Borysław. I długo-tej ziemi na znak- grały syreny warsztatów „Nafta” w całym zagłębiu naftowym.
Ziemia polska jest zniszczona, bezsilna i nie żywi. A tu żywe złoto w ręku. Wszystkośmy wówczas nabywali za naftę, nawet fasolę z Jugosławii. (…)
Pierwszy gazociąg wychodzący poza obręb kopalni zbudowano w 1912 roku z Borysławia do rafinerii w Drohobyczu (około 9 km). Piszę w innym miejscu, jak w listopadzie 1918 roku inżynier Geisler obliczał, ile państwo będzie potrzebowało obrabiarek, i co z tego wyszło. Takie obrachunki robili gorączkowo wówczas wszyscy. Profesor Politechniki Lwowskiej Kling wygłasza odczyt, w którym wywodzi, że wartość cieplikowa naszego gazu równa się połowie wartości cieplikowej naszej nafty i że nasz gaz zajmuje trzecie miejsce na świecie. Już w czasie wojny, kiedy węgiel był drogi, przeprowadzono 16 kilometrów rurociągu do rafinerii w Jedliczach i Krośnie.
To oświetlenie gazowe, które podziwiałem w Stryju, pochodzi z 1921 roku, kiedy inżynier Szajnok, idealista-pionier, kolejne ogniwo w łańcuszku Łukaszewiczów, Walterów, Szczepanowskich, wraz z rzutkim inżynierem Wieleżyńskim odwiercili pod Daszawą na głębokości 400 metrów pierwszy jeszcze niezbyt wydajny szyb.(…) Z tych bogatych złóż daszewskich w tymże 1928 roku przeprowadza „Gazolina” do Lwowa rurociąg długości 80 kilometrów. Gaz sztuczny, którym posługiwał się Lwów miał dwukrotnie mniejszą kaloryczność. W 1937 roku poprowadzono 200 km gazociągu doprowadzającego gaz z Roztok pod Jasłem przez Kolbuszową, Sandomierz, Ostrowiec do Starachowic z rozgałęzieniem do Rzeszowa.(…) Nasza meta? – Wraz z Rumunią jesteśmy jedynymi w Europie monopolistami gazu ziemnego. W Stanach rocznie buduje się 1100 kilometrów rurociągów. Są to olbrzymie odległości. Dlaczegóż byśmy i my nie mogli dostarczać gazu nie tylko do Warszawy i Gdyni, ale do Wiednia, Berlina, Paryża?Jakże ciekawie jest żyć na świecie” – tak Melchior Wańkowicz kończy rozdział „Gazownię –zbudował sam Pan Bóg” w książce pt. Sztafeta, o polskim pochodzie gospodarczym w okresie II RP.
A o czym pisze NIK w raporcie z budowy gazoportu w Świnoujściu? O korupcyjnym charakterze działań naszego rządu i kompletnym braku umiejętności zarządzania czymkolwiek za wyjątkiem osobistych fortun pochodzących z tej kryminalnej działalności i gromadzonych na kontach w rajach podatkowych.
„Dziwne, przedziwne sprawy stały się w Polsce z uzyskaniem niepodległości przez morze. Radziły mędrce nad reformą rolną, radziły nad ustrojem, radziły nad sojuszami zagranicznymi i nad polityką mniejszościową. Polska była jak owa niewiasta z Ksiąg Pielgrzymstwa, leczona przez przeróżne doktory.
A przecież w tej sprawie, sprawie morza nie radzono, nie sprzeczano się. Naród powiedział, jak ów syn słowo nieuczone, nabrzmiałe miłością i Polska dźwignęła się i poszła na morze.
I tak w miejscu, o którym jeszcze hetman Koniecpolski donosił Władysławowi IV, że przedstawia miejsce do budowy warowni i portu „bardzo sposobne”, powstał port i miasto Gdynia.(…)Bo taki jest pęd spraw, wzięty przez wróconą niepodległości Polskę, i pędu tego nic z drogi nie zawróci. Skoro tonaż naszej marynarki handlowej z 9000 ton w 1927 w 1938 przerósł 100 000 ton i skoro zamówiliśmy tonaży około 45 000 ton, skoro Gdynia jest portem macierzystym dla 50 linii okrętowych, z czego 20 linii polskich, skoro w Dalmacji pytali mnie dziennikarze, „jak wy to robicie, skoro my, już pół wieku niepodlegli, mający tradycję Republiki Rakuskiej, mamy zaledwie kilka stateczków”, skoro Portugalczycy wyrażali mi zdumienie, że będąc trzecim imperium kolonialnym świata, przed wojną nie mieli żadnej linii własnej, a obecnie mają żałosne początki, skoro…ech, co tu gadać.(…) Będziemy budowali nie tylko dlatego, że tego wymaga prestiż Polski, obronność, samodzielność gospodarcza, bilans handlowy. Będziemy budowali i dlatego, że kapitał inwestowany w żegludze morskiej jest bardzo mały w stosunku do usług, jakie żegluga oddaje gospodarstwu narodowemu”.
(Melchior Wańkowicz, rozdział Gdynia – świat).
Niestety, w 1939 r. zostaliśmy zdradziecko napadnięci przez 2-ch sąsiadów, Niemców i Sowietów, proces budowy został przerwany a ta wspaniała, polska inteligencja została skazana na unicestwienie. Wkroczyła na nasze tereny „wyzwolicielka”, „czerwona zaraza”, wraz z organizacjami typu NKWD, KGB, Smiersz, wspieranymi przez rodzimych komunistów, działających do dzisiaj, która kontynuowała dzieło unicestwienia tych, którym udało się przeżyć zaplanowane wcześniej przez Niemców i Sowietów ludobójstwo.
A nad czym radzą wybrani przez nas „mędrcy” w Sejmie? Nie interesuje ich prestiż Polski, obronność, samodzielność gospodarcza, bilans handlowy. Radzą nad płcią kulturowo społeczną i dotacjami na przeszczepy narządów płciowych a przyklaskuje temu Premier, lekarz. Czy sama w to wierzy?
Pozostaje nam słuchać tego, co mówią eksperci w poranku Radia Wnet. Odra 50 lat temu była żeglowna na poziomie międzynarodowym, dzisiaj jest to poziom kajakowy. Zawalona została przez rząd Tuska budowa drogi ekspresowej na ścianie zachodniej. Niemcy w tym czasie rozbudowali po swojej stronie autostradę i Unia nie widzi już potrzeby dofinansowania drogi po stronie polskiej. Cały zarobek z transportu z południa do Szczecina i Świnoujścia stracony, to samo dotyczy drogi wodnej na Odrze. To co robi rząd PO, PSL i Tusko-Kopacz doprowadza do ruiny takiej, żeby masa upadłościowa dała się rozparcelować i wziąć bardzo tanio, za przysłowiową złotówkę.(poranek Radia Wnet)
W przededniu 1 marca , Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, na cmentarzu Powązkowskim, w kwaterze „Ł”, w miejscu potajemnych pochówków bestialsko zamordowanej polskiej elity, zostało wkopanych 36 brzozowych krzyży dla zidentyfikowanych, podczas ekshumacji prowadzonej przez profesora Krzysztofa Szwagrzyka, ofiar komunizmu. Są tam też krzyże brzozowe ze zdjęciami i poruszającym napisem „Mnie jeszcze nie odnaleziono”.
Jedną z ofiar był Stanisław Mieszkowski, absolwent Szkoły Oficerów Artylerii we francuskim Tulonie, kierownik Referatu Broni Szefostwa Artylerii i Służby Uzbrojenia w Kierownictwie Marynarki Wojennej. We wrześniu 1939 r. dowodził kanonierką "Generał Haller" uczestnicząc w obronie Gdyni i polskiego wybrzeża przed lotnictwem niemieckim. Więziony w obozach jenieckich dla oficerów, kolejno w Nienburgu, Spittal oraz lubuskim Dobiegniewie (Oflag II C Woldenberg) zajmował się między innymi nauczaniem języków obcych – biegle znał niemiecki, rosyjski, francuski i angielski.
Po kapitulacji Niemiec zgłosił się do Centralnego Urzędu Morskiego w Gdyni i, jako pracownik cywilny, objął kapitanat portu w Kołobrzegu. „Jako znawca tematu doprowadził do szybkiego uruchomienia portu, często wiele ryzykując. Miasto miało szczęście mieć takiego mieszkańca i działacza”.
W 1947 r. został szefem Sztabu Głównego Marynarki Wojennej, 2 lata później dowódcą Floty. Jak dziesiątki tysięcy innych, aresztowano go 20 października 1950 r. pod nieprawdziwym zarzutem szpiegostwa. Brutalnie maltretowany został zamordowany strzałem w tył głowy 16 grudnia 1952 r.
A posłanki i posłowie SLD nadal raczą nas kłamstwem kpiąc z „żołnierzy wyklętych” i przedstawiających ich jako „leśnych” ludzi. Propaganda stalinowska trwa, ci sami, którzy w czasach stalinowskiego terroru, gdy polską inteligencję mordowano strzałem w tył głowy, wręczali na trybunach kwiaty Gomułce, składają je dzisiaj na jego grobie, nie na grobach jego ofiar. Szkoda tylko, że moi rodacy nie znajdujący czasu na samodzielne myślenie dają się uwodzić tej komunistycznej propagandzie. Gdy przemieszczam się po Warszawie czuję oddech morderców.
Na liście „żołnierzy wyklętych” znalazł się również Stanisław Maczek, obrońca Drohobycza, polski generał z czasów II wojny światowej, uczestnik walk o Francję w 1940 roku, zwycięzca bitwy pod Falaise. Ze względu na swoje ojcowskie usposobienie nazywany przez żołnierzy „Bacą”. Dywizja gen. Maczka wyzwalała północno-wschodnią Francję, Belgię i Holandię. Polacy odegrali ważną rolę w bitwie pod Falaise, zdobyli Abbeville, Saint-Omer i Cassel we Francji, Ypres i Gandawę w Belgii, Antwerpię, kończąc swój szlak bojowy w Niemczech.
26 września 1945 roku komuniści wydali uchwałę na mocy której, 76 polskich Generałów i wysokiej rangi Oficerów Polskich Sił Zbrojnych nie mogło wrócić do Polski gdyż zostali pozbawieni obywatelstwa polskiego. Zdegradowani, publicznie szkalowani, pozbawieni obywatelstwa i majątku.
Czy polskie władze wystąpiły do diaspory żydowskiej o zwrot zagarniętego mienia kilkudziesięciu tysięcy Polaków zmuszonych do emigracji, zsyłanych do obozów pracy, syberyjskich łagrów, mordowanych w ubeckich katowniach ? Rządzący i serwujący wyroki byli również żydami.
Na liście Polaków „wyklętych” znaleźli się księża, górnicy, rzemieślnicy i rolnicy. Ci ostatni oskarżani o „kułactwo” bo za dużo ziemi mieli, bo za dobrze na niej gospodarzyli. Walka z nimi wciąż trwa, paradoksalnie kiedyś prześladowano ich jako „kułaków” za posiadanie 10 hektarów, dzisiaj rolnicy czekający w namiotach przed budynkiem Sejmu na zainteresowanie „rządu” problemem własności polskiej ziemi i lasów oraz zdrową żywnością dla nas wszystkich, nie są zauważani, ponieważ mają tej ziemi za mało. Teraz liczą się latyfundia będące w posiadaniu korporacji i tych, co mogli je za grosze nabyć by w 2016 roku sprzedać je obcemu kapitałowi.
W dniu 1 marca Danuta Skalska zaprosiła słuchaczy Lwowskiej Fali nie tylko na wysłuchanie utworów zespołu Forteca wykonywanych przez młodych ku pamięci Żołnierzy Wyklętych, ale i do Lwowa, na spotkanie z młodymi Polakami. Na uroczystość złożenia przyrzeczenia strzeleckiego przez Strzelców z Jednostki Strzeleckiej Lwów, przyrzeczenia na polski sztandar. Ci młodzi, świadomi swych wielowiekowych korzeni na polskich Kresach chcą utrzymywać swoją polskość. Współpracują z Jednostka Strzelecką w Rzeszowie, są jej drużyną. We Lwowie są 2 polskie szkoły i tam młodzież uczy się historii polskiej i pamięci o polskich Termopilach, nie ideologii gender.
„Domaszewicz Aleksander (1841-1906), powstaniec, emigrant, przemysłowiec w Galicji. Pochodził z litewskiej szlachty zaściankowej herbu Pobóg. Po wojnie ukończył Wyższą Szkołę Techniczną w Paryżu z dyplomem inżyniera komunikacji. Wysłany przez Grecki bank Kredytowy na Bałkany zasłużył się wydatnie na polu komunikacji kolejowej i melioracji najpierw w Grecji, następnie w Królestwie Serbskim. On to opracował m.in. plan wzmocnienia linii kolejowej Belgrad – Nisz. Pozostając w bliskich stosunkach z królem Milanem, za zasługi swoje otrzymał wysokie odznaczenie, Order Takowy. Tęskniąc za krajem przybył do Lwowa w 1881 r. Za oszczędności zebrane w Serbii nabył grunta w Snopkowie pod Lwowem, zawierające bogate złoża gliny i rozpoczął energiczną pracę w przemyśle cegielnianym.(…)
Ale i na tym patriotycznego rodowodu profesora Romana Domaszewicza nie koniec. Aleksander-junior, już urodzony we Lwowie w 1887, ostrze ojcowskiej powstańczej szabli zamienił na ostrze lancetu, zostając jednym z najświetniejszych polskich neurochirurgów. Po dyplomie zdobytym na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jana Kazimierza, specjalizował się w neurochirurgii w klinice Schonbauera w Wiedniu (ta praktyka, jak się okaże za chwilę ocali mu życie), u prof. Vincenta w Paryżu i tuż przed wojną u H.Olivecrony w Sztokholmie. To właśnie z inicjatywy prof. Domaszewicza i według jego projektu wybudowany został we Lwowie nowy oddział neurochirurgiczny jako pierwszy oddział w kraju. Gdy zaistniała potrzeba, wstąpił do Legionów, walczył w listopadowej obronie Lwowa. W dwa lata później na wieść o zbliżającej się nawale bolszewickiej i sunącej na Lwów Armii Konnej Budionnego, Domaszewicz staje pod Zadwórzem. Za męstwo i odniesione rany zostaje odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i stopniem pułkownika.
Ledwie 19 lat nie był żołnierzem, lecz chirurgiem. Aresztowany przez NKWD w 1939r. tylko dzięki przypadkowi zostaje uwolniony. Gdzieś pod Czerniowcami z katastrofy lotniczej, właśnie ze śmiertelnym urazem mózgu, wydobyto jakiegoś wysokiej rangi sowieckiego pilota. Wiozą profesora pod eskortą do tych Czerniowiec. Jeszcze żaden chirurg nie miał takich asystentów: sami komisarze NKWD. Honorarium za operację też niebanalne.”Jeśli pacjent umrze, chirurg wraca na Łąckiego, jeśli operacja się uda – zwolnienie”. Po ośmiu godzinach tej jedynej w dziejach wzajemnie splecionej ze sobą walki Polaka o wolność i bolszewika o życie, asystenci powiedzą z podziwem maładiec. I po raz pierwszy wbrew rosyjskiej mentalności i obyczajowi Rosjanie dotrzymają słowa.(…)
Po zakończeniu wojny, profesor Domaszewicz, (wypędzony z rodzinnej ziemi przez ziejących nienawiścią do Polski sygnatariuszy układ jałtańskiego-BR) założył w szpitalu na Pradze oddział neurologiczny i zalążek przyszłego Wydziału Lekarskiego UW, którego był dziekanem. (…)W 1947 r. prof. Domaszewicz acz niechętnie, udał się do Pałacu Blanka na bankiet, ubrany był w przedwojenny tużurek z wpiętym do klapy Virtuti Militari za Zadwórze. Był na bankiecie Budionny , który dostrzegłszy Virtuti Militari w klapie Domaszewicza, szczerze się ucieszył : O, wy wojennyj? Do germańca strzelali? „Nie-odparł z niezmąconym spokojem profesor – strzelałem do pana, ale niestety niecelnie. Pod Zadwórzem”. Nu widitie – powiada dowódca pierwszej konnej – a my tiepier druzja.
Niestety, lata więziennych przeżyć nie pozwoliły genialnemu chirurgowi zbyt długo pracować w Polsce okrojonej przez druziej o połowę i o Lwów, który przed ćwierć wiekiem obronił się przed tym samym wąsatym marszałkiem”. ( Jerzy Janicki Towarzystwo Weteranów).
Stanisław Pruszyński z rodu hrabiego Ursyn-Pruszyńskiego herbu Rawicz, stracił matkę , ojca na Syberii, opuścił Kresy, po wojnie mieszkał w trudnych warunkach na Dolnym Śląsku i w Krakowie, nie mógł studiować jako element "obcy klasowo”. Założył dom dla upośledzonych w Radwanowicach pod Krakowem. Zmarł 14 grudnia 1988 na raka.
No cóż, takich się dzisiaj nie robi. A może i robi tyle tylko, że większość daje się indoktrynować ojcu redaktorowi imperium medialnego. Reżimowe media serwują nam serial „Czterej pancerni i pies” przekonując, tak jak i ojciec imperium medialnego, że fajnie jest mieć takich druzjej. Może obudzą się dopiero wtedy, gdy , nie daj Boże, druzjej pojawią się u nas, u naszych wschodnich sąsiadów już są.
A tych życiorysów, niebanalnych, pięknych, o wszechstronnych zainteresowaniach, uzdolnieniach, charakterach drapieżnych i uduchowionych, szarmanckich, odważnych, nieprzewidywalnych, otwartych na świat są tysiące! Jaka to pożywka dla uzdolnionych filmowców, pisarzy i poetów, szkoda że takich nie ma. Gdy Polska odzyskała niepodległość okazalo się, że 716 młodych ma wykształcenie techniczne zdobyte na wszystkich możliwych uniwersytetach świata. Przyjechali do niepodległej Polski. Musimy coś zrobić, by nasi młodzi, kórzy za chlebem wyjechali, chcieli wrócić i jak tamci, przywrócić Polsce jej blask.
Na szczęście żyją jeszcze wyedukowani i wychowani w duchu II RP, jeszcze są media, w których można podziwiać ich niezwykłą erudycję, umiejętność logicznego i strategicznego myślenia, kulturę, takt, lub zwyczajnie, kindersztubę. Dziękuję im za każde spotkanie, za każdą ucztę intelektualną, za odwagę i uczciwość. W czwartkowym Poranku Radia Wnet, Piotr Witt wspaniale, w ciągu kilku minut przedstawił słuchaczom problem członków listy Forbesa. No cóż, ciężko tym naszym miliarderom uporać się z tą ciągłą troską i zabieganiem o stan konta. Kuzynka dziennikarza otrzymała dodatek do emerytury w wysokości 18 zł i dodatek pielęgnacyjny w wysokości 1 zł oraz 20 groszy. I urzędnicy podsumowali twierdząc, że to jest wystarczająca kwota.
Jakże chcieliby miliarderzy uporać się z zakupem sukni w Paryżu, która ich teraz kosztuje 100 000 euro i tyle samo kosztuje zegarek w Genewie. A cała reszta, jachty, samoloty, nie mówiąc o dziełach sztuki gdy jakiś zielony królik kosztuje 50 milionów dolarów. Jakże zazdroszczą kuzynce, chcieliby za kwotę, którą otrzymuje opędzić swoje wydatki.
Te fortuny zdobywane na gruncie kryminalnych afer pochodzą z kradzieży naszego wspólnego majątku, z grabieży majątków „wrogów komunistycznej władzy”, z zagrabionych fortun naszych wielkich i bogatych przedwojennych właścicieli ziemskich, przemysłowych, którzy gromadzili majątki by przekazać je Polsce. Grabią jak ci pierwsi ubeccy urzędnicy, którzy nachodzili dom, zabierali pieniądze,wyprowadzali "wroga ustroju" na rozstrzelanie lub do katowni ubeckiej, nie zapominając o zabraniu w prześcieradle ubrań i butów z szafy.
Kardynał Kazimierz Nycz odprawił Mszę Świętą w intencji Żołnierzy Wyklętych na zakończenie uroczystości w dniu 1 marca. W pięknym kazaniu przywołał myśl Józefa Szujskiego a właściwie tytuł jednego z jego dzieł : O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki. Brońmy się przed fałszerzami historii i przyglądajmy się, jak mistrzowsko prowadzą politykę degradacji Polski. Czas sprzeciwić się tej grze.
Bożena Ratter