Jesienią rozpętała się w szklance wody burza lustracyjna wokół osoby profesora Kieżuna (...)
Ku mojemu zdziwieniu prawicowa blogosfera (czyli owa szklanka wody) natychmiast podzieliła się na zajadłych zwolenników i równie zajadłych przeciwników profesora Kieżuna.
Chcąc co nieco przybliżyć się do zrozumienia racji obu stron, w Nowym Roku zafundowałem sobie wielogodzinny maraton filmowy z udziałem profesora Sławomira Cenckiewicza, red. Piotra Wojciechowskiego i dr Piotra Gontarczyka oraz profesora Jana Żaryna i red. Agnieszki Romaszewskiej. Moja pierwsza uwaga recenzyjna z tego festiwalu brzmi następująco: mamy do czynienia ze starciem racji oraz konfliktem interesów.
- stawia się w roli bezstronnego obserwatora Jakub Brodacki, co zapewne miało uwiarygodnić przekonanie o zasadności oskarżeń wobec Profesora, któremu daje wyraz w dalszej części swojego pisania.
To, że pan Brodacki brodzi nie dziwi tak bardzo jak "odlot" prof. Cenckiewicza, ale jednak, bo wystarczy parę prostych myśli. Cała zasadniczość podobnych prof. Cenckiewiczowi Zasadniczych zasadza się na jednym założeniu, że wszyscy są równi. Otóż nie są równi. O, już słyszę te pomruki. Żeby nie było wątpliwości, irytują mnie kruczki prawne do obrony takich jak Bolek szkodzących Polakom i Polsce, co w tym szczególnym przypadku jasno wynika z pionierskiej pracy Pawła Zyzaka i kolejnych, w tym także pracy Cenckiewicza i Gontarczyka. Proszę Państwa, metoda lotna jak dowcip niemiecki, eine zwei, eine zwei, eine zwei, jest sprzeczna z istotą lustracji, z tym wszystkim co czyni lustrację niezbędną. Nakrócej, chodzi o to by osoba publiczna (zaufania publicznego) nie mogła być szantażowana (wymiar "praktyczny"), a zarazem, by była wzorem dla osób niepublicznych (wymiar symboliczny). Metoda dychotomii, która uwiodła pana Brodackiego i wielu innych jest nie tylko sprzeczna z tak pojmowaną istotą lustracji, ale może stanowić i zdarza się, że stanowi ciąg dalszy opresji, której wielu wspaniałych jak prof. Kieżun naszych bohaterów było zmuszonych latami się opierać.
A przecież dla kogoś zawodowo zamującego się historią rzeczą kluczową powinny być okoliczności rozważanych, ocenianych zdarzeń. Nie miejsce by powtarzać argumenty, które wielokrotnie padały, ale zwrócę uwagę na jeden. Zastanówmy się, jak Radzieccy (i ich polscy kolaboranci) traktowali przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego po roku 1945? Jak z tego wyszedł prof. Kieżun? Jak z tego wyszli inni? Jakie mieli możliwości przeżycia? Ja jestem pełen podziwu dla tego sposobu w jaki wydostał się profesor Kieżun. Gddy w kolejnych etapach zmieniała się sytuacja, za każdym razem dawał Polsce maksimum tego co MÓGŁ dać, dostosowując się do zmieniających się możliwości.
Ludzie nie są równi, sytuacje nie są równe, czas nie jest ten sam.
Ten i inne argumenty padły w dyskusji, ale najwyraźniej do "Zasadniczych", jak widać z tekstu pana Brodackiego, nie dotarły.
Nie zdziwiłoby mnie gdyby kiedyś okazało się, że w otoczenie prof. Cenckiewicza, po tym jak nie udało się UBekistanowi powstrzymać go od odważnego tropienia ludzi z zaplecza PRLu i ich późniejszych uwikłań, wpuszczono lub uruchomiono jakichś nowych TW, których zadaniem było... wzmacniać w nim skłonność do dychotomii. Stara bolszewicka metoda: jak nie da się czegoś zatrzymać to popychamy do przodu tak by się przewróciło, by przegjąć.
Posługując się podobną logiką Kutz doszedł do odpowiedzialności Polaków za terror stalinowski na Śląsku i przesiedlenia, Gross do "Sąsiadów", a Sztur (jeden i drugi) do "Pokłosia", itd.! To są ludzie spoza systemu, ale unoszeni od pewnego momentu falą fałszywych emocji wytwarzanych przez dawnych zbrodniarzy, głównie oprawców stalinowskich, którym, jak Baumanowi, Michnikowi czy Wolińskiej udało się zbiec na Zachód, przez ich rodziny i potomków.
To tylko jeden z wielu przejawów pośmiertnego zwycięstwa PRLu.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 235 widoków