Polska – USA: zaufanie traci się tylko raz

Przez Gadający Grzyb , 26/10/2014 [10:21]

Jeśli w najbliższej przyszłości Stany Zjednoczone będą miały do nas jakiś interes, to trzeba dobitnie powiedzieć – nic za darmo.


I. Amerykański sen

Muszę wyznać, że cykl tekstów rozpatrujących geopolityczne sympatie różnych odłamów polskiej prawicy wyszedł mi właściwie przypadkiem. Ot, zirytowany rusofilskimi głosami każącymi nam widzieć w Putinie „katechona” i obrońcę przed demoliberalną zgnilizną, opublikowałem w maju, w nr 20 „Polski Niepodległej” artykuł „Rosyjskie miraże prawicy”. Niedawno zaś, przy okazji lustracji prof. Kieżuna uznałem, że trzeba się bliżej przyjrzeć opcji niemieckiej w kontekście „realizmu” wedle którego należy poszukiwać coraz to nowych zewnętrznych opiekunów, co zaowocowało tekstem „Każdy realista ma swojego protektora” (nr 41 „PN”). Teraz, na zakończenie, warto wziąć na warsztat stronnictwo amerykańskie.

Trzeba powiedzieć, że spośród wyżej wymienionych, opcja amerykańska wydawała się najbardziej perspektywiczna i sam przez długi czas byłem jej zwolennikiem. Po części było to efektem tradycyjnie proamerykańskiego nastawienia Polaków – europejski ewenement, tak jak niegdyś polski pronapoleonizm. To Stany Zjednoczone pod przywództwem Reagana wbiły gwóźdź do trumny sowieckiego „imperium zła”, gdy różni mędrkowie jeszcze w latach osiemdziesiątych roili o konwergencji i snuli wizje jak to Zachód powinien sobie układać stosunki z ZSRR w kolejnym ćwierćwieczu. To w „kolumbowej hameryce” widzieliśmy ostoję wolności, swobód, dobrobytu, a im bardziej komunistyczna propaganda starała się USA zohydzić, tym bardziej w Amerykę wierzyliśmy. Kolejnych prezydentów Polacy witali na ulicach ze szczerym entuzjazmem, za co ci rewanżowali się nam zapewnieniami o dozgonnej przyjaźni i niezłomnym sojuszu, kokietując Wałęsą i Papieżem.

Wydawało się, że ma to swoje twarde podstawy. Po rozpadzie bloku sowieckiego kolejni prezydenci, niezależnie od barw (Bush senior, Clinton, Bush junior), z różnymi zawirowaniami, ale w sumie w miarę konsekwentnie prowadzili politykę powstrzymywania neoimperialnych ambicji Rosji, co przekładało się na aktywną obecność w naszym regionie. Po drodze przystąpiliśmy do NATO – miało to stanowić ostateczne przypieczętowanie od strony militarnej naszego bezpieczeństwa. Ameryka miała jeszcze tę zaletę, że w przeciwieństwie do Rosji i Niemiec leżała za oceanem i z tego oddalenia podpompowywała nas politycznie jako regionalnego lidera. Nie wglądało to źle – pod amerykańskim protektoratem rysował się sojusz krajów Europy Środkowo-Wschodniej z Polską w roli głównej.

II. Bolesne przebudzenie

W powyższym kontekście można było mniemać, że nasze zaangażowanie w eskapady do Iraku i Afganistanu jest ceną, którą warto zapłacić. Przypomnę, że były to czasy gdy Donald Rumsfeld mówił o „starej” i „nowej” Europie, za chwilę pojawił się projekt tarczy antyrakietowej i wizja stałej obecności US Army na naszym terytorium, a poza tym, nasze „nieostrzelane” wojsko miało okazję złapać jakiekolwiek realne doświadczenie bojowe. Nie wolno również bagatelizować zagrożenia islamizmem, które może w pewnej czasowej perspektywie dotyczyć i nas. Cóż, warto było narazić się „starej Europie”, która – głównie Niemcy i Francja - marzyła o wypchnięciu USA z kontynentu, nazywając nas „amerykańskim osłem trojańskim”. Apogeum, lecz zarazem i łabędzim śpiewem była wyprawa prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z przywódcami Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii do Tbilisi w 2008 roku, która powstrzymała rosyjską agresję na Gruzję (również partnera USA) i zmusiła Europę do reakcji wobec Kremla.

Bolesne przebudzenie z amerykańskiego snu nastąpiło wraz z wyborem Baracka Obamy, który w ekspresowym tempie „zresetował” stosunki z Rosją, wycofał się z projektu tarczy (znamienna data 17.09.2009) i ogłosił wycofanie się Stanów Zjednoczonych z aktywnej roli w Europie. Krótko mówiąc, cały „strategiczny sojusz” polsko-amerykański skichał się w jednej chwili, tworząc warunki do zaistnienia rosyjsko-niemieckiego kondominium - i to w całym regionie. Oczywiście, ekipa Tuska z Sikorskim już od 2007 grała na przeciąganie „tarczowych” rozmów z USA, czekając na koniec kadencji George'a W. Busha, w międzyczasie orientując Polskę na Niemcy i Brukselę, jednak ostateczna decyzja zapadła w Waszyngtonie.

Zostaliśmy zatem z kacem po Iraku, Afganistanie, z poczuciem, że daliśmy się wykorzystać za bezdurno – zresztą, społeczne poparcie dla obu interwencji nigdy nie było zbyt wysokie, a z biegiem czasu konsekwentnie malało, tym bardziej, ze nie pojawiła się żadna z obiecywanych korzyści, bo interesy w Iraku robił każdy, nawet antyamerykańska Francja, tylko nie my. W ciągu tych lat „ścisłego sojuszu” nie zdołaliśmy nawet wydębić rozwiązania sprawy tych nieszczęsnych wiz, co może jest sprawą drugorzędną, ale jednak symboliczną. Na marginesie, oczekuję by polski rząd wprowadził zasadę symetrii, tak by Amerykanie przechodzili równie upokarzającą procedurę, co Polacy. Szanujmy się, bo nikt inny nas nie uszanuje. Do tego USA niezmiennie wspierały i wspierają uroszczenia hien cmentarnych spod znaku „holocaust industry”, czego konsekwencje mogą być dla nas niezwykle bolesne. Trudno o lepsze potwierdzenie tezy sformułowanej przeze mnie w poprzednim artykule, że bezwarunkowe przystępowanie do czyjejkolwiek strefy wpływów i pożyczanie geopolitycznych protez obarczone jest niezmiernym ryzykiem, bo te protezy mogą zostać nam odebrane z dnia na dzień, a parasol „strefy wpływów” zwinięty bez okresów przejściowych i ostrzeżenia.

III. Zaufanie traci się tylko raz

Poza wszystkim, patrząc z naszej perspektywy, Stany Zjednoczone pogrzebały swą reputację państwa obliczalnego - stabilnego partnera, który swe sojusze i politykę planuje na dziesięciolecia. Nagłe przeorientowanie strategii geopolitycznej, przekształcenie NATO w klub dyskusyjny i to z udziałem Rosji sprawiły, że trudno będzie odbudować wzajemne relacje. Jak powiadają, zaufanie traci się tylko raz.

Tym większe zdziwienie budzi bezrefleksyjny proamerykanizm wciąż dominujący na prawicy – w polityce jest to głównie PiS, z kolei na odcinku medialnym przede wszystkim środowisko „Gazety Polskiej”. Ja również w swoim czasie zaczytywałem się analizami śp. Jacka Kwiecińskiego - jak wspomniałem wyżej, wówczas wydawało się, że opcja amerykańska ma ręce i nogi. Jednak teraz oglądanie się na Stany Zjednoczone ma niewiele więcej sensu niż podczepianie się pod „główny nurt polityki europejskiej” uosabianej przez Berlin, bądź wzdychanie do duginowskiej „Eurazji”. Szczerze mówiąc, przypomina mi to upartą wiarę starego Rzeckiego, że „bonapartyzm to potęga”.

Rozumiem, że oczekujemy aż Obamę zmieni w Białym Domu jakiś republikanin, który znów wprowadzi Amerykę na antyrosyjskie tory, co wymusi jej powrót do naszej części Europy i związane z tym powtórne dowartościowanie Polski? Ale, kto zagwarantuje, że nie będzie to republikanin-izolacjonista zerkający z sympatią na Putina? Albo, że to w ogóle będzie republikanin? Poza tym, czy nowy przywódca nie uzna aby, że Daleki Wschód oraz ISIL na wschodzie bliskim są wystarczającym bólem głowy, by nie zaprzątać swej uwagi Europą? Wreszcie, nawet jeśli będzie to wymarzony z naszego punktu widzenia lider, to na ile? Jedna kadencja? Dwie? A potem USA znów zrewidują swą strategię? W najlepszym razie zyskamy chwilę oddechu, ale i tak będzie to chwila w przerwie tańca do muzyki granej przez innych.

Podsumowując, jeśli w najbliższej przyszłości Stany Zjednoczone będą miały do nas jakiś interes, to trzeba dobitnie powiedzieć – nic za darmo. Jest kilka rzeczy do ugrania - baza NATO, zaprzestanie wspierania przez USA żydowskich roszczeń majątkowych, podzielenie się technologiami, wsparcie naszej polityki w regionie, zerwanie współpracy NATO z Rosją... i płatność z góry poprosimy. A przede wszystkim – zacznijmy grać na siebie. Bądźmy wreszcie, do ciężkiej, podmiotowi. Lekko nie będzie, obecnie mamy bowiem w naszym regionie sytuację następującą: Litwa antypolska i oglądająca się na Skandynawię; Ukraina widzi swego patrona w Berlinie; Słowacja, Czechy, Węgry, całe Bałkany z wyjątkiem Rumunii – prorosyjskie. Z tym zostaliśmy po 20 latach „strategicznego sojuszu” (1989-2009). Powtórzę memento z poprzedniego tekstu: nie ma strategicznych sojuszy dla słabych.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/rosyjskie-mira%C5%BCe-prawicy#.VEagn1c_j5G

http://blog-n-roll.pl/pl/ka%C5%BCdy-realista-ma-swojego-protektora#.VEahWVc_j5E

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 42 (20.10-26.10.2014)

Pies Baskervillów

Nie wdaję sie w polemikę,z idiotami,ich prawo,ma być widoczne-chyba że są politykami... Ale mam pytanie zastępcze:kto jest zdolny kierować,Państwem polskim,kiedy to Państwo,uznaje emigranta za GOWNO,a dzięki ktoremu funkcjonuje??
Domyślny avatar

"kto jest zdolny kierować,Państwem polskim,kiedy to Państwo,uznaje emigranta za GOWNO,a dzięki ktoremu funkcjonuje??" Ja to widzę w kontekście innego pytania: "Czy Polskę stać na podmiotowość?" Musi, choć trudna i wyboista droga przed nami. pozdr. GG
Domyślny avatar

"Podsumowując, jeśli w najbliższej przyszłości Stany Zjednoczone będą miały do nas jakiś interes, to trzeba dobitnie powiedzieć – nic za darmo. Jest kilka rzeczy do ugrania - baza NATO, zaprzestanie wspierania przez USA żydowskich roszczeń majątkowych, podzielenie się technologiami, wsparcie naszej polityki w regionie, zerwanie współpracy NATO z Rosją... i płatność z góry poprosimy." ---------------------------------- Bardzo mądre słowa !!! Podpisuję się pod tym oburącz.
tumry

zniechęcimy Amerykę do sojuszu z nami, dla której co prawda jesteśmy Małym Pikusiem, to będziemy zmuszeni udać się pod kuratelę Berlina lub Moskwy, a najpewniej Niemiec i Rusosowietów działających w sojuszu. Pytanie czy dadzą nam żyć po swojemu, czy nie zaczną nas od razu sekować i wynaradawiać? Oba te podmioty dysponują niezaprzeczalnym doświadczeniem w likwidowaniu na amen całych narodów i państw. Co prawda Szkopy mają na razie w tyłku amerykański cierń w postaci bazy Rammstein, wiec ich zapędy typu Mr Hyde nie mogą dojść do skutku. Jednak kacapskie nasienie jest w trakcie wymordowywania Czeczenów i jak to już stanie się faktem, będą gotowi zabrać się za następnych.
Margotte

Problemem jest to, że nie mamy gdzie się udać. Jeśli nie Stany Zjednoczone to kto? Antoni Macierewicz przekonuje, że agentura rosyjska zniechęca nas do USA, bo wtedy zdani na pastwę losu czyli Niemiec i Francji, czyli de facto osamotnieni łatwiej wpadniemy w ręce Rosji - tak interpretuję jego słowa. Niestety, USA obecnie nie są państwem, na którym możemy polegać (dobrze GG to opisał), może w czasach Solidarności tak było, chociaż nie można zapomnieć, że nie ostrzegli nas przed wprowadzeniem stanu wojennego, internowaniami działaczy itd. De facto pozwolili na to wszystko. Myślę, że sam Kukliński, który współpracował z CIA, liczył na coś więcej niż to co zrobiły dla Polski Stany Zjednoczone po jego ewakuacji. Ale oczywiście sto razy wolę udać się po pomoc do USA niż do jakiegokolwiek innego kraju na świecie. Jest to jednak potężny sojusznik. No i Polonia amerykańska ma tam też coś do powiedzenia i może za naszym krajem lobbować.
Domyślny avatar

Sojusz z USA - tak. Ale na nieco innych warunkach, niż miało to miejsce do tej pory. Baza w Polsce (prawdziwa, nie żadna "szpica") byłaby czymś namacalnym. Gdyby Tusk z Sikorskim nie sabotowali tarczy, a Obama się z niej zupełnie nie wycofał, zapewne wszystko wyglądałoby nieco inaczej. Ale, generalnie, żaden sojusz nam niczego nie zagwarantuje, jeśli pozostaniemy tak słabi jak obecnie. Dobra stara zasada: umiesz liczyć, licz na siebie. pozdr. GG
Domyślny avatar

...a właściwie cykl artykułów. Takie teksty to lekarstwo na naiwność. Coś za coś - to normalna rzecz w interesach i tego powinniśmy się trzymać w stosunkach międzynarodowych. Tak funkcjonuje świat.
Domyślny avatar

W dodatku sądzę, że takie podejście "coś za coś" zyskałoby uznanie w oczach pragmatycznych Amerykanów. Taniego sojusznika nikt nie szanuje. pozdr. GG
tumry

Jasne, a u nas w rządzie nie ma i nigdy nie było np. Żydów, którzy tej jakże skomplikowanej prawdy nie rozumieli. Prawda li to czy nie?
Domyślny avatar

Żyd, nie-Żyd - to kwestia drugorzędna. Rzecz w tym czy poczuwa się do lojalności względem własnego państwa i kieruje się jego interesem. Taki Sikorski Żydem nie jest, a zachowuje się jak klasyczny jurgieltnik. pozdr. GG
tumry

Rzeczywiście, rzecz w tym, że agenciarzy ci u nas dostatek. Watah tego typu funkcjonuje w Polsce co najmniej 3. Jeżeli ich wzajemnie na siebie nie napuścimy, politycznie przepadniemy jak pod koniec XVIII w.
Domyślny avatar

Czy Ziemkiewicz jest ziemianinem czy Zydem?Wyglada na Zyda a nazwisko ma ziemianskie.
tumry

Wiem tylko tyle, że kontynuuje po ojcu bycie narodowcem.
tumry

cholera chłop, a więc Ziemkiewicz grzebiący w ziemi. To analogicznie jak Mazowiecki, który urodził się na Mazowszu.
Domyślny avatar

Możliwie, że to schłopiała szlachta zagrodowa. Dziadek Ziemkiewicza był działaczem endeckim przed wojną i z tego co pamiętam, wójtem albo sołtysem. pozdr. GG