Kto ty jesteś? Polak mały...

Przez Leming 77 , 06/03/2014 [11:21]
Mówimy, piszemy o sobie – Polacy, Polak, coś jest polskie. Czy w jakikolwiek sposób zastanawiamy się nad definicją tych słów? Czy polskie to oznacza wytworzone na tej ziemi, którą w Teheranie narysowali dla nas Stalin i reszta? Czy ktoś urodzony we Lwowie albo w Łucku przed 1939 rokiem to był Polak jakoby z definicji i nie ważne jakiej był narodowości. Mógł być Żydem Ukraińcem ale był Polakiem. A teraz potomek tej osoby już Polakiem nie jest czyli wszystko wskazywałoby na to, że polskość w tej mierze przynajmniej połączona jest z jakimś terytorium? To w takim razie nie ma czegoś takiego jak Polonia w drugim, trzecim, kolejnym pokoleniu, nie narodziłeś się w Polsce nie jesteś Polakiem. Czy może Polakiem jest każdy, kto powie i myśli JESTEM POLAKIEM. Tylko co to oznacza? Co definiuje polskość? Język? Czy nie skrzywdzimy w ten sposób tych młodych chłopaków, którzy w czasie wojny płynęli przez ocean, dołączali w szeregi Naszego wojska i mówili I AM POLISH bo nie umieli inaczej ale dziadkowie albo rodzice przekazali im miłość do Ojczyzny albo obywateli polskich, którzy po wkroczeniu Wermachtu mówili ICH BIN POLNISH? Czyli znowu - nie język, nie terytorium czyli co? Czym jest ta Ojczyzna (zwróćcie uwagę na sam paradoks w nazwie gdzie ojciec jest, a rodzaj żeński przyjmuje i przecież wiele razy Matką była zwana), trochę jak miks niemieckiego Vaterlandu i rosyjskiej Matuszki. Zawsze pomiędzy, skazani na bycie trochę tym i tamtym ale czy na pewno? Gdzie leży to poczucie wspólnoty pomiędzy nami, ta nić porozumienia, to przeświadczenie, że to jest mój ziomek, bez względu na wszystko kim jest, czuję do niego sympatię. Nawet wtedy gdy muszę się wstydzić za jego nieustanne kur...y w londyńskim autobusie albo za polish jokes w USA, za kradzione w Niemczech samochody. Kim byli Polacy w I Rzeczpospolitej? Koroniarze, Boćwiniarze, a może Rusini ( nie mylić z Rosjanami, tworem językowym bo dla nas tamta nacja to zawsze byli Moskale)? Ostali nam się tylko Koroniarze, resztę zabrali carowie i Stalin. Czy byli nimi tylko „polscy” szlachcice, czy może niemieccy mieszczanie, a może Żydzi w swoich dzielnicach. Czy brak tych definicji nie zaważył na okrutnym losie jaki spotkał naszych OBYWATELI w trakcie drugiej wojny? Wróćmy zatem do pytania , co takiego definiuje nas Polaków? Może rozważmy co takiego odróżnia nas od innych. Polećmy po stereotypach ponieważ uważam, że wbrew powszechnej opinii nie wzięły się znikąd tylko są przejaskrawionym obrazem pewnych cech. Ponoć Niemcy są pracowitsi od nas. A Białorusini i Rosjanie mniej. Ale czy to jest prawda? Czy rzeczywiście Niemiec z ustalonym rozkładem godzin, z przerwami, ze wszystkimi socjalnymi przywilejami jest bardziej pracowity od Polaka harującego na umowę o dzieło? Może system pracy w Polsce jest źle zorganizowany, może wiele energii idzie w gwizdek albo w fatalnie zorganizowane procedury ale jak to przełożyć na pojedynczego człowieka i powiedzieć mu – za mało pracujesz. Czy rzeczywiście jednak te przekonania są słuszne? W zasadzie od przemiany słyszymy od rządzących nami polityków z różnych stron sceny, że w zasadzie to powinniśmy się wzorować na Niemcach. Trochę to wygląda jak kolejne odcienie szarości im dalej na wschód tym bardziej blado więc powinniśmy starać się zintensyfikować barwę i stać się jak nasi sąsiedzi z zachodu. „Trzeba gonić zachód” słyszymy. Pojawia się zatem pytanie gonić w czym, jak, w jaki sposób, w odpowiedzi słyszymy, że w PKB, że dochód na mieszkańca, że jesteśmy biedni. Zgadza się, jesteśmy biedni, przez pięćdziesiąt lat byliśmy dojeni przez niewydolny system skupiony na nieograniczonej produkcji, dla wojska między innymi i to dla wojska, które de facto nas okupowało. Czy to kiedyś nadrobimy? Może tak, może nie, obecny kryzys pokazuje że nie jest to wcale wykluczone ale też wcale takie pewne również nie jest. Czym mamy się stać zatem za lat ileś tam – Niemcami? Brytyjczykami? Którymi Niemcami mamy się stać? Bawarczykami, a może Ossis? Jakie są szanse, że z katolików o gorących głowach i sercach, kłótliwych ale i kochających, bitnych i przyjacielskich staniemy się nagle (tu znów stereotypy) chłodnymi, wyrachowanymi post-protestantami, zapatrzonymi tylko na własny interes, na własny czubek nosa? Z resztą pytanie, które nasuwa się samo, to czy my chcemy takimi się stać? Naprawdę chcemy stać się tymi, z których tak często sobie żartujemy? Myślę, że nie bez powodu w kawałach to zawsze jest Polak, Rusek i Niemiec. Jakaś niesłychana mądrość życiowa się tam mieści, że dla nas najlepsze jest to pośrodku. Czy naprawdę UE w swojej niewątpliwej wielkości nie jest często też śmieszna i żenująca, w tym swoim cynizmie ukrywającym często nieporadność. Czy Europa może być Europą bez Polaków? Chcemy być Europejczykami, jakież to żenujące. Czy jest cokolwiek co sprawić może, że nimi nie będziemy? Jesteśmy tymi za kogo się uważamy, czy musimy łasić się do naszych zachodnich sąsiadów (wszystkich mam na myśli) żeby oni uznali coś oczywistego? Może to oni mają problem, a nie my. Znaleźli sobie klubik podobnych do siebie i patrzą z oburzeniem na wszystko co inne jak na barbarzyństwo, czy ta kura proszę pana? W Polsce takie banały wpaja się trzylatkom czytając Brzechwę do poduchy. Może trzeba powiedzieć odwrotnie, nie ma Europy bez nas, bez naszych słabości i naszych zalet, popatrzcie na Moskwę, oni aż nóżkami przebierają na myśl o naszym powrocie w Ich orbitę. Nasz największy przeciwnik pokazuje nam ile jesteśmy warci. Już słyszę głosy, że mają nas gdzieś, że megalomania, że ot tak sobie zwyczajnie przeszkadzamy. Nawet nie podejmę się polemiki, nie warto, popatrzmy co się dzieje na Ukrainie, tam też tylko zwykła polityka, zachodni standard? Normalka? I kiedy tak patrzę na Ukrainę to nagle olśniewa mnie, nagle widzę tą granicę, granicę wolności. Nasze największe, najwspanialsze i nieśmiertelne umiłowanie do wolności, które sprawia, że nie mogliśmy dogadać się z Hitlerem, ani z żadnym satrapą. Dawne granice Rzeczpospolitej, po setkach lat, nadal tam są. W głowach ludzi, a może raczej w sercach tęskniących za wolnością, siedzi tam, tli się iskra zaprószona nie wiadomo jak i kiedy ale jednak. Nasza Najlepsza cecha, wyróżniająca nas spośród wszystkich. Cecha która może być zaletą albo wadą, która potrafiła Nas wynieść do szczytu potęgi ale i pogrążyć w chaosie anarchii. Wolność. I rozumiem teraz hasło NIE MA WOLNOŚCI BEZ SOLIDARNOŚCI. To nie banał kochani, bo solidarność to odpowiedzialność. Silniejszych za słabszych, zręczniejszych i mądrzejszych za głupszych i nieporadnych, bo nie ma równości, to zachodnia lipa wciskana nam od lat, jest tylko wolność i solidarność. I myślę sobie, że mamy to w ręku – jedno i drugie pierwszy raz od być może setek lat i nic z tym nie robimy, marnujemy, tracimy czas. Słyszę te głosy, że to hasło dla frajerów, że silniejszy wygrywa, że naiwniacy nic nie osiągną i patrzę na Ukrainę i chcę być frajerem. Chcę wierzyć jak ci ludzie tam na Majdanie, że można coś zmienić, chcę wybaczyć im krzywdy (nie pomylcie z zapomnieć), chcę tam z nimi być i wołać za wolnością... w wolnej Polsce. Leming 77