Okrzyk Seweryna Blumsztajna "Odczepcie się od Czterech Śpiących" w piątkowej "Gazecie Wyborczej" wyraża nie tylko jego pogląd, lecz także całego establishmentu rządzącego Polską od 1989 r., zarówno jego postkomunistycznej, jak i postsolidarnościowej części. Broniąc pomnika Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni na warszawskiej Pradze jako wyrazu wdzięczności Polaków dla sowieckich "wyzwolicieli", realizuje on testament polityczny premiera pierwszego rządu III RP Tadeusza Mazowieckiego, który rozpoczął oficjalną wizytę w Moskwie w listopadzie 1989 r. od uczczenia pamięci żołnierzy Armii Czerwonej. Ten gest był wprawdzie wymuszony przez stronę sowiecką i został wykonany zamiast oddania hołdu mumii Lenina, ale według relacji Małgorzaty Niezabitowskiej, która wchodziła w skład polskiej delegacji, "pierwszy niekomunistyczny premier" stwierdził, że "chętnie złożymy [kwiaty] pod pomnikiem żołnierzy radzieckich, bo ginęli (...) na naszej ziemi."
Rzecznik prasowa premiera Mazowieckiego wypowiedziała powyższe słowa kilka dni po jego śmierci, gdy opowiadała w Radiu Zet o przebiegu jego wizyty w Moskwie, która odbyła się pod koniec listopada 1989 r. Oto pełny zapis jej wypowiedzi:
"Palili nam Lenina w Nowej Hucie i Kiszczak nie chciał, i słusznie, bronić tego Lenina. Powiedział : "Panie premierze, ja nie będę pałował polskiej Młodzieży Walczącej", bo to były te organizacje, no i myśmy pojechali po tym płonącym Leninie, i Rosjanie chcieli, żebyśmy złożyli kwiaty, jeszcze przed rozmowami, przed mauzoleum Lenina. I była niesamowita dyskusja, bo Jacek Ambroziak nam powiedział jeszcze na lotnisku, że wszędzie są podsłuchy, i myśmy się na kartkach porozumiewali. Na końcu premier, bo były dwa stanowiska, bo byli pragmatycy [] ... w każdym razie pan Tadeusz wtedy zdecydował, w czasie tej dyskusji o Leninie, my na kartkach - część mówi tak, część mówi nie: "Nie składamy, natomiast chętnie złożymy pod pomnikiem żołnierzy radzieckich, bo ginęli, prawda, na naszej ziemi". (http://www.radiozet.pl/Programy/7-Dzien-Tygodnia - wypowiedź Niezabitowskiej zaczyna się w 34. minucie nagrania)
Niezabitowska opowiadała w mediach o moskiewskiej wizycie Mazowieckiego jeszcze za jego życia. Oto fragment jej wywiadu z 2009 r. dla "Dziennika":
"... w wielkim napięciu lecieliśmy 23 listopada do Moskwy. W Polsce stacjonowały jeszcze wojska radzieckie. W planach były rozmowy o budowie rurociągu jamalskiego, rozliczenia za węgiel, który w PRL eksportowano nieomal za darmo, a w ZSRR twierdzo, że to my jesteśmy im coś winni. Także Katyń, polscy księża oraz szkoły dla Polonii - sprawy ogromnej wagi, przez 45 lat nieporuszane. A tu dzień przed wylotem młodzież spaliła pomnik Lenina w Nowej Hucie. Wiedzieliśmy, że w Moskwie nikt nam nie uwierzy, że to nie była prowokacja. Przecież nie mogliśmy bronić pałkami i armatkami wodnymi Lenina przed polską młodzieżą. Horror. Poprosiłam Snopkiewiewicza, żeby dał informację, że pomnik płonie, ale nie pokazywał tego na zdjęciach, bo Rosjanie, do których jedziemy, odbiorą to jako policzek. Specjalnie, by zobaczyć wiadomości, premier przerwał posiedzenie rządu i oczywiście pierwszym materiałem był płonący Lenin.
Jak zareagowali Rosjanie?
Gdy przylecieliśmy do Moskwy, nie było powitania na lotnisku, bo oficjalne przewidywano je dopiero na Kremlu. Jacek Ambroziak, szef URM-u, który tam był od trzech dni, powiedział, że Rosjanie chcą, żebyśmy następnego dnia złożyli kwiaty pod mauzoleum Lenina. Od tego mieliśmy zacząć wizytę, a w podtekście była jednoznaczna sugestia, że od tego gestu "dobrej woli" czy "przeprosin" zależy ich stanowisko w negocjacjach. Pojechaliśmy do hotelu, wiedzieliśmy, że jesteśmy podsłuchiwani. Premier prosi najbliższych współpracowników do swojego apartamentu i w milczeniu, pisząc na kartkach swoje opinie, odbywa się dyskusja, czy położyć te kwiaty, czy nie. Głosy rozkładały się po równo, między pragmatykami a tymi, którzy uważali, że liczą się symbole. Przez 45 lat wszystko zaczynało się od gestu wierno-poddańczego i my, żeby nie wiadomo co miało się zdarzyć, nie możemy złożyć tych kwiatów. Premier czytał kartki i na końcu powiedział: "Nie kładziemy". Złożyliśmy za to wiązanki na grobach poległych żołnierzy." (http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly…)
Uważni czytelnicy zauważyli z pewnością, że Niezabitowska raz nazywa miejsce złożenia kwiatów przez Mazowieckiego "pomnikiem", a drugi raz "grobami" żołnierzy sowieckich. Chodzi de facto o Grób Nieznanego Żołnierza, który znajduje się w murach Kremla (zob. http://en.wikipedia.org/wiki/Tomb_of_the_Unknown_…) Ale ta różnica w jej relacjach, to nieistotny drobiazg w porówniu z tym, co mówi ona w wypowiedzi umieszczonej na specjalnej stronie internetowej poświęconej Mazowieckiemu - http://www.premiermazowiecki.pl/wideo/. Stworzyli ją aktywiści Inicjatywy Razem89, która powstała w 2009 r. w celu propagowania obchodzenia 4 czerwca jako tzw. Święta Wolności (ponieważ wybory w 1989 r. można uznać za wolne najwyżej w 1/3, więc też nazwa jego powinna brzmieć Święto 1/3 Wolności!). Plik zatytułowany jest "Pierwsza wizyta w Moskwie". Niezabitowska mówi m.in.:
"Nasza wizyta w Moskwie w listopadzie 1989 r. zaczęła się niesłychanie dramatycznie. (...) Skąd ten dramat? Poprzedniego dnia spłonął pomnik Lenina w Nowej Hucie. Czy była to prowokacja, czy nie, nie wiemy do tej pory, natomiast dla nas była to okoliczność fatalna, ponieważ byliśmy pewni, że Rosjanie, którzy przecież byli wówczas jeszcze bardzo, całkowicie totalitarni, nigdy nie uwierzą, że nie było to sprowokowane przez polski rząd. Przyjeżdżamy na lotnisko Wnukowo, nasza wizyta zaczyna się dopiero następnego dnia, oficjalna, tu jest spotkanie nieoficjalne, czeka na nas Jacek Ambroziak, i mówi od razu, że Rosjanie są wściekli, że właściwie to spalenie Lenina spowodowało bardzo duże usztywnienie, i że jest propozycja od premiera Ryżkowa, którą on oczywiście otrzymał pośrednio, że mamy zacząć naszą wizytę następnego dnia od złożenia kwiatów pod mauzoleum Lenina. Jednocześnie uprzedza nas, że są pełne podsłuchy w tym miejscu, gdzie będziemy zakwaterowani i jeśli chcemy rozmawiać, to musimy to robić jakoś bardzo dyskretnie. Premier prosi całą delegację do siebie i następne dwie godziny, na kartkach, bo rozmowa odbywa się na kartkach, premier pyta się, jak mamy postąpić. Są dwa stanowiska: jedno pryncypialne, ideowe, że premier i my nie możemy zachować się tak jak wszystkie pozostałe delegacje przez 45 lat, czyli zaczynać od złożenia wieńca pod Leninem, pod mauzoleum Lenina, i że to byłoby fatalnie zrozumiane przez Polaków i przez całą światową opinię publiczną - mieliśmy ze sobą bardzo wielką grupę dziennikarzy, bo to była rzeczywiście wielka sensacja, wielkie wydarzenie; druga grupa, pragmatyczna, która mówiła, co to jest - jeden mały gest, natomiast chodzi nam o załatwienie zasadniczych spraw. Te kartki kursują w jedną i drugą stronę, mniej więcej po 2 godzinach premier mówi na głos: "Nie złożymy kwiatów". Okazało się, że premier miał rację, że nie powinniśmy składać kwiatów pod mauzoleum Lenina, ponieważ na drugi dzień rozmowy z premierem Ryżkowem i jego ministrami były otwarte, chętne do posłuchu na nasze postulaty, oczywiście nie znaczy, że na cokolwiek się zgodzono, to była dopiero wstępna faza, ale wiedzieliśmy, że najważniejsza jest rozmowa premiera z Gorbaczowem."
Z tej wypowiedzi wynika, że Mazowiecki nie złożył hołdu nie tylko Leninowi, ale także żołnierzom sowieckim! Prezentuje się on w niej jako wielki polski mąż stanu, który bohatersko oparł się żądaniom władz Związku Sowieckiego! Czyżby Niezabitowska przemilczała ten szczegół, żeby dowartościować "pierwszego niekomunistycznego premiera"? Otóż nie! Taki kształt jej wypowiedzi jest skutkiem ingerencji osoby, która montowała plik zamieszczony na stronie http://www.premiermazowiecki.pl/wideo/. Po przytoczeniu przez nią słów Mazowieckiego "Nie złożymy kwiatów!", jej wypowiedź jest ucięta i dalsza jej część zaczyna się słowami: "Okazało się ...". Ktoś celowo wyciął fragment, w którym zapewne była mowa, jak "pierwszy niekomunistyczny premier" bardzo cenił "armię światowego proletariatu"! Apologeci Mazowieckiego dopuścili się fałszerstwa historycznego w stylu propagandy komunistycznej! Uważali widać, że chwalenie przez niego żołnierzy sowieckich jako "wyzwolicieli" Polski nie przysporzy mu w naszym kraju popularności i dlatego ocenzurowali Niezabitowską!
Rzecznik prasowa "pierwszego niekomunistycznego rządu", która inteligencją nie grzeszy, musiała powiedzieć coś, co stawiało Mazowieckiego chwalącego Armię Czerwoną w bardzo niekorzystnym świetle, bo przecież on sam się z sympatią do jej "gierojów" wcale nie krył. Tak jak Niezabitowska uważał za powód do swojej chwały to, że sprytnym trickiem wyprowadził władze sowieckie w pole, oddając hołd "wyzwolicielom" Polski zamiast Leninowi. Oto co ten "spryciarz" powiedział w wywiadzie dla "Kultury Liberalnej" - http://kulturaliberalna.pl/2013/11/05/dziesiec-la…
"Wróćmy więc do pańskiej wizyty w Moskwie.
Pierwsza moja wizyta – wysłałem tam najpierw ministra Ambroziaka i on ją przygotowywał. Jaruzelski zachował się lojalnie i bardzo się przyczynił, żeby wreszcie do tej wizyty doszło. Rosjanie zwlekali, co oznaczało, że się boczą. Był również problem rytualno-prestiżowy, ale nie bez znaczenia, bo my powiedzieliśmy, że nie będę składał wieńca przed mauzoleum Lenina – że taki akt to jest płaszczyzna partyjna, ideologiczna, a nie państwowa. Proszę bardzo, złożę wieniec przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Oni się strasznie denerwowali o to, że nie będę składał wieńca przez mauzoleum Lenina.
Czy zachodni premierzy składali tam wieńce?
Różnie to było. Pani Thatcher, na przykład, nie składała, ale inni składali. A tutaj przyjeżdża premier kraju, który należy do bloku i mówi, że nie będzie składał. Na Kremlu był gabinet Lenina. Ja powiedziałem: „Proszę bardzo, mogę zwiedzić gabinet Lenina. Ale żadnej publicznej manifestacji składania wieńców nie będzie”. To był pewien rytuał i zerwanie z nim było dosyć istotną sprawą."
Streśćmy krótko powyższe wypowiedzi. Mazowiecki chce jechać do Moskwy, a Sowieci godzą się na to po upewnieniu się, że robi to w porozumieniu z Jaruzelskim. Szczegółowy przebieg wizyty uzgadnia w Moskwie szef polskiego URM Ambroziak. W programie nie ma złożenia kwiatów w mauzoleum Lenina. W przedzień wylotu polskiej delegacji do Moskwy podpalony zostaje pomnik Lenina w Nowej Hucie, dotychczas chroniony skutecznie przez oddziały milicji i ZOMO przed demonstrantami. Mazowiecki podejrzewa, że doszło do prowokacji (tzn., że Kiszczak, minister spraw wewnętrznych w jego rządzie umożliwił to podpalenie).Niezabitowska prosi rzecznika prasowego Radiokomitetu Snopkiewicza, żeby telewizja nie informowała o podpaleniu, ale jej prośba zostaje zignorowana. Po wylądowaniu w Moskwie, Mazowiecki dowiaduje się od Ambroziaka, że strona sowiecka domaga się oddania przez niego hołdu Leninowi. Połowa członków polskiej delegacji jest za przyjęciem żądań sowieckich, a druga - ich odrzucenia. Mazowiecki znajduje "salomonowe wyjście" i deklaruje, że uczci żołnierzy sowieckich, "bo ginęli na naszej ziemi".
Oczywiście nie sposób tego udowodnić, ale wszystko wskazuje na to, że Mazowiecki został wmanewrowany w tę niezręczną sytuację przez wciąż służących Moskwie w 1989 r. trzech sowieckich agentów - Jaruzelskiego, Kiszczaka i Siwickiego, generałów, stojących na czele Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, która w 1981 r. wprowadziła w Polsce stan wojenny. Przypomnę, że ten pierwszy wciąż rządził Polską Rzeczpospolitą Ludową (zmianę nazwy na Rzeczpospolitą Polską uchwalono dopiero 29 grudnia 1989 r.), z tym że nie jako I sekretarz PZPR, ale jako prezydent. Stworzenie dla niego tego stanowiska było jednym z najważniejszych ustaleń Okrągłego Stołu. Jako prezydent Jaruzelski miał nadzór nad tzw. resortami siłowymi, czyli spraw wewnętrznych i obrony, na czele których stali Kiszczak i Siwicki. Miał prawo wetować wszystkie ustawy uchwalone przez Sejm i Senat (było to weto ostateczne) oraz rozwiązywać obie izby w przypadku nieuchwalenia budżetu lub uchwalenia ustawy, która "nie pozwalała mu wykonywać jego konstytucyjnych uprawnień". (http://pl.wikipedia.org/wiki/Nowela_kwietniowa) Zatem każda próba ograniczenia uprawnień prezydenta przez parlament dawała mu prawo do jego rozwiązania.
Wbrew mitowi rozpowszechnianemu w mediach mainstreamowych, Mazowiecki nie stał na czele rządu solidarnościowego, lecz koalicyjnego, złożonego z reprezentantów wszystkich ugrupowań, które znalazły się w Sejmie po wyborach okrągłostołowych w czerwcu 1989 r. Nie wtrącał się on w ogóle do tego, co robili w swoich ministerstwach przedstawiciele PZPR - gen. Kiszczak, wicepremier i minister spraw wewnętrznych oraz gen. Siwicki, minister obrony narodowej. Ten pierwszy miał pełną kontrolę nad aparatem administracyjnym (wojewodowie) oraz nad milicją, ZOMO i SB. Ten drugi kontrolował wojsko, łącznie z WSI. O autonomicznej pozycji pezetpeerowskich ministrów nadzorujących służby specjalne świadczy na prztkład fakt, że gdy "pierwszy niekomunistyczny premier" został poinformowany przez Jana Marię Rokitę o niszczeniu akt SB, to został odesłany przez niego do ... Kiszczaka. Zaczęto je zresztą niszczyć dopiero pod koniec 1989 r., gdy rozpad systemu komunistycznego w Europie Środkowej był już przesądzony. W okresie, gdy Mazowiecki wybierał się do Moskwy, komunistyczny aparat bezpieczeństwa był jeszcze w pełni sprawny i kontynuował inwigilację polskiego społeczeństwa, a w szczególności organizacji i środowisk odrzucających umowę Okrągłego Stołu. Przypomnę, że więzieniu siedział wówczas wciąż ostatni więzień polityczny PRL Józef Szaniawski. .
Zatem w listopadzie 1989 r."pierwszy niekomunistyczny premier" nie mógł nic zrobić bez wiedzy i zgody trzech służących Moskwie generałów. Jak sam Mazowiecki mówił w cytowanym przeze mnie wywiadzie, to z Jaruzelskim, dwukrotnie odznaczonym Orderem Lenina, władze Związku Sowieckiego ustalały termin wizyty premiera PRL w Moskwie. Był on zdany na łaskę i niełaskę generałów tym bardziej, że obejmując stanowisko prezesa Rady Ministrów, nie miał żadnego planu rządzenia, nie wiedział w ogóle jak się to robi. Był samotny i zagubiony, o czym mówił w wywiadzie dla "Kultury Liberalnej":
"Po wyborze na premiera, poszedłem po raz pierwszy do Urzędu Rady Ministrów. Wszedłem tam sam z jednym człowiekiem, który został najpierw podsekretarzem, a potem szefem tego urzędu, ministrem Ambroziakiem. Wchodziłem do tego gmachu, który na człowieku, kiedy tam wchodzi, robi wrażenie, jakby mu cały na plecach leżał. Byłem sam, w całym bloku, sam jeden byłem. I miałem skonstruować rząd. To było najtrudniejsze zadanie. Zresztą pracujący tam ludzie starego aparatu przywitali mnie mile. Sekretarka kwiaty przygotowała, zachowanie ich było sympatyczne. (...)
Później, dopiero później zapytałem generała Kiszczaka, czy w moim gabinecie nie ma podsłuchu. Opowiedział mi: „Panie premierze, jeśli chodzi o nas, absolutnie nie. Natomiast jeśli chodzi o inne służby, nie mogę gwarantować."
Nie może być przypadkiem, że służby Kiszczaka nie przeszkodziły podpaleniu pomnika Lenina w Nowej Hucie akurat w przeddzień przylotu Mazowieckiego do stolicy Związku Sowieckiego. Wcześniej był on pieczołowicie chroniony, co pokazuje ten film - http://www.youtube.com/watch?v=mDivjTOOMl8 (zob. też moją notkę na ten temat - http://blogpress.pl/node/17477). Była to z pewnością prowokacja uzgodniona przez generałów WRON-y z władzami na Kremlu, której celem było zmuszenie Mazowieckiego do złożenia symbolicznego, wiernopoddańczego hołdu wodzowi Rewolucji Październikowej, co robili zawsze przywódcy PRL przyjeżdżający do stolicy ZSRS. Warto zwrócić uwagę na to, że telewizja nagłośniła podpalenie pomnika Lenina wbrew prośbie Niezabitowskiej, co tym bardziej potwierdza przypuszczenie, że była to prowokacja służb specjalnych, bo szef Radiokomitetu Andrzej Drawicz był tajnym współpracownikiem SB. "Pierwszy niekomunistyczny premier" uniknął oddania hołdu mumii Lenina, czcząc żołnierzy sowieckich. Tak Mazowiecki, jak i Niezabitowska byli ze znalezienia tego "salomonowego wyjścia" bardzo dumni, ale czy rzeczywiście mieli się czym szczycić? Przecież to Armia Czerwona zainstalowała w Polsce komunistyczną władzę! Zatem złożenie jej hołdu przez Mazowieckiego było symbolicznym uznaniem przez niego sowieckiej dominacji w Polsce. Czy aby naprawdę uważał on kraj, którym rządził, za suwerenny?
Odpowiedzi na to pytanie Mazowiewcki udzielił w trakcie rozmowy z Gorbaczowem, która odbyła się 24 listopada. Nie postawił oczywiście podczas niej kwestii wycofania wojsk sowieckich z Polski (jak zresztą mógłby to zrobić, skoro uczcił je jako "wyzwolicieli" Polski?). Za to upewnił Gorbaczowa o swej lojalności, mówiąc: "bez względu na zmianę partyjnego charakteru nowego rządu, także inne siły polityczne w Polsce rozumieją, co znaczy dla niej związek z ZSRR. Możemy być pewnym sojusznikiem. I ważne, żeby Pan i całe kierownictwo przekonali się o tym. Rozumiemy, że między KPZR i PZPR istnieją związki ideologiczne. Ale z mojego punktu widzenia szczególnie ważny jest związek międzypaństwowy. Mogą go zagwarantować różne siły, reprezentujące szerokie kręgi społeczne w Polsce. Chyba nie będziecie mieli nic przeciwko takiemu współzawodnictwu między nami o rozwój stosunków ze Związkiem Radzieckim?" (http://antoni.dudek.salon24.pl/298281,moskwa-24-l…) Trudno się oprzeć wrażeniu, że wciąż trwa to "współzawodnictwo" między politycznymi spadkobiercami Mazowieckiego oraz Jaruzelskiego w walce o względy wschodniego sąsiada Polski.
To, co się wydarzyło w listopadzie 1989 r. w Moskwie, pokazuje psychiczne i umysłowe uzależniene od wschodniego sąsiada Polski "pierwszego niekomunistycznego premiera" oraz tzw. konstruktywnej opozycji, którą komuniści wyselekcjonowali do rozmów przy Okrągłym Stole. Wyjaśnia też, dlaczego "czterej śpiący" oraz inne pomniki żołnierzy sowieckich są przez "Gazetę Wyborczą" bronione i dopóki istnieć będzie III RP - są nieusuwalne.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1804 widoki
Neokomunistom
Ten Blumsztajn
Tego
@ tumry
@ Pies Baskervillów
molasy
tumry
Pies Baskervillów
tumry
Pies Baskervillów