Zaremba walczył z GW tekstami publikowanymi na jej łamach?

Przez molasy , 16/01/2014 [01:30]
"Tchórzostwo Zaremby polega, jak rozumiem, na tym, że od momentu zadebiutowania w dziennikarstwie, tj. od pierwszej połowy lat 90, znajdował się on w zasadniczym sporze z „Gazetą Wyborczą” i w ogóle medialnym mainstreamem" - napisał Piotr Skwieciński na portalu wPolityce.pl w obronie Piotra Zaremby, któremu brak odwagi w podjęciu tematu "resortowych dzieci", panoszących się w mediach mainstreamowych, zarzuciła Dorota Kania w dyskusji twarzą w twarz w Telewizji Republika oraz w rozmowie z Piotrem Mazurkiem, opublikowanej na łamach "Rzeczpospolitej". Cytowany przeze mnie fragment tekstu Skwiecińskiego jest, jak rozumiem, odpowiedzią na wysunięte przez Kanię zarzuty. Pozwolę sobie ją uzupełnić. Otóż Zarembie z pewnością odwagi odmówić nie można, bo w celu pobicia antypolskich pogan z Czerskiej, wyruszył przeciwko nim na wyprawę krzyżową, która przyniosła mu wielką chwałę, bo wdarł się szturmem do fortecy czcicieli bożka, któremu "nie jest wszystko jedno" i, jak rozumiem, "znajdował się w zasadniczym sporze z 'Gazetą Wyborczą'", publikując na jej łamach swoje teksty! Toż to większy tryumf od rycerskich dokonań słynnego Zawiszy Czarnego, który też wyruszył na krucjatę przeciwko niewiernym Turkom u boku cesarza Zygmunta Luksemburskiego, ale w niej poległ. Zaremba natomiast z wyprawy na Czerską wyszedł zwycięski i nietknięty. Mam nadzieję, że opisze kiedyś, jak zmuszał Adama Michnika do zamieszczania jego "znajdujących się w zasadniczym sporze z 'Gazetą Wyborczą'" tekstów na jej łamach. Czy robił to trzymając miecz na grdyce ojca chrzestnego mafii czerskiej? A może osiągał to dlatego, że miał mocniejszą od Michnika głowę w piciu wódki (albo wina czy innych mocnych trunków) i pijany w sztok redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" zezwalał na ich publikację, bo nie zdawał sobie sprawy z tego, iż one "pozostają w zasadniczym sporze" z linią jego organu? Skwieciński z pewnością o tych najchlubniejszych osiągnięciach dziennikarskich jego przyjaciela doskonale pamięta, ale są tacy, którzy zapomnieli. Zatem wielka szkoda, że w swoim tekście o tym okresie "pozostawania" Zaremby "w zasadniczym sporze z Gazetą Wyborczą" nie napisał więcej. Niestety ja go wyręczyć nie za bardzo mogę, bo nie miałem czasu i ochoty, żeby przewertować roczniki GW z początku lat 2000. w celu odnalezienia w nich tekstów "dość podstawowej postaci polskiego dziennikarstwa politycznego". Z tego co pamiętam, Zaremba na pewno współpracował z organem Michnika w l. 2003-5, ale może był to okres dłuższy. Niestety nie ma o tym wzmianki w jego biogramie znajdującym się w Wikipedii oraz w notce biograficznej zamieszczanej pod jego tekstami na portalu wPolityce.pl (ukrycie tej informacji o jego wiekopomnych osiągnięciach dziennikarskich na łamach GW jest z pewnością dziełem takich samych zawistnych "nieudaczników" jak Kania! :)) - http://pl.wikipedia.org/wiki/Piotr_Zaremba_(dzien…. Natomiast jest informacja o tym w encyklopedii online portalu gazeta.pl - http://edu.gazeta.pl/edu/h/Piotr+Zaremba+%28dzien…. Po wyrywkowych poszukiwaniach w internecie znalazłem parę zamieszczonych przez niego w GW tekstów, za przeczytanie których trzeba płacić, więc ich oczywiście nie przeczytałem, bo sekcie z Czerskiej grosza nigdy nie dam: http://wyborcza.pl/1,75515,2465528.html, http://wyborcza.pl/1,75478,1748571.html. Powyższy fragment mojej notki napisałem w ironicznym tonie, bo chciałem się dostroić do szyderczego stylu Skwiecińskiego. Obraził on Kanię w taki sposób, że gdyby na przykład chciała wytoczyć mu proces o zniesławienie, to by go przegrała. Postawił mianowicie w tytule swego tekstu pytanie, "czy rzeczywiście istnieje taki fenomen", jak "nieudacznik, który z całych sił nienawidzi każdego, kto osiągnął więcej niż on" i odpowiedział na nie "oczywiście, że nie istnieje", po czym przeprowadził wywód, z którego wynika, że nazywa się on Dorota Kania. (http://wpolityce.pl/artykuly/71514-kania-i-zaremb…) Zatem ja też musiałem dostroić się do jego stylu, dowodząc, że Zaremba był "w zasadniczym sporze z GW", publikując jednocześnie na jej łamach. Jednak proszę nie rozumieć, że w ten sposób przewrotnie stawiam "dość podstawowej postaci polskiego dziennikarstwa politycznego" zarzuty, iż się sekcie z Czerskiej "sprzedała" i przyłączyła do jej antypolskiej propagandy. To był szczególny okres w historii Polski, gdy "Gazeta Wyborcza" przestraszyła się "grupy trzymającej władzę", która wysłała do Michnika Lwa Rywina, i popierała tworzący się POPiS, z "premierem z Krakowa" jako przyszłym szefem rządu. To pewnie dlatego Zaremba, wielki zwolennik koalicji partii Tuska I Rokity z partią braci Kaczyńskich, trafił na Czerską (dobrze by było jednak, żeby sam to wyjaśnił, bo może się w moim osądzie mylę). Jestem pewien, że "dość podstawowa postać polskiego dziennikarstwa politycznego" w publikowanych na łamach organu tych, którym "nie jest wszystko jedno" tekstach był wierny sobie, i nawet pisząc dla GW, jednak "pozostawał z nią w zasadniczym sporze". Chociaż teraz Zaremba jest od "Gazety Wyborczej" bardzo daleko, to jednak ten okres fraternizacji z michnikowcami ma z pewnością wciąż znaczenie dla tego, co pisze dzisiaj. Podczas pobytów w gmachu przy Czerskiej wypił przecież z pewnością niejedną kawę w bufecie z funkcjonariuszami Agory w nim pracującymi, z którymi oczywiście wciąż "pozostawał w zasadniczym sporze", ale zbliżył się do nich na polu osobistym. Pewnie spotykał się z nimi również po pracy przy piwie czy kieliszku wina. Z niektórymi dziennikarzami GW może się nawet zaprzyjaźnił (tłumy na obchodach 50. rocznicy urodzin Zaremby świadczą o tym, że jest to człowiek bardzo lubiany przez osoby, z którymi się styka w pracy i w życiu towarzyskim). Reminiscencje z okresu współpracy z gazetą tych, którym "nie jest wszystko jedno", pojawiają się dosyć często w tekstach, w których funkcjonariusze Agory polemizują z "dość podstawową postacią polskiego dziennikarstwa politycznego". Na przykład Grzegorz Sroczyński zwraca się do Zaremby po imieniu: "Piotrze, oto cytat z Jerzego Millera sprzed kilku dni (za PAP)"; "Piotrze, na Boga, a kiedy "Wyborcza" miała to zrelacjonować?" W polemice zwraca się do niego per "Ty": "Za to Ty - nawet nie czekając do poniedziałku"; "To nie my musimy - jak piszesz". Kończy zaś polemikę propozycją bezpośredniego spotkania w ... redakcji GW: "Proponuję Ci, żebyśmy o tym wszystkim porozmawiali na spokojnie do "Gazety". Na pewno mnie przegadasz." (http://wyborcza.pl/1,76842,11013398,Prawico__znow…) Porównajmy osobisty ton tej polemiki dziennikarzy dwóch całkowicie sobie wrogich obozów, z pogardliwą wyniosłością, z jaką Skwieciński odnosi się do Kani, dziennikarki, która mnie się wydawała dosyć bliska mu ideowo. Nie ulega wątpliwości, że Sroczyński i Zaremba są dobrymi znajomymi, których drogi się rozeszły, ale się wzajemnie szanują i chyba lubią. Skwiecińskiego i Kanię dzielą natomiast "Himalaje" (w cudzysłowie, bo nie chodzi mi o te znajdujące się w Azji, lecz o te wymyślone przez Mazurka), a ten pierwszy tą drugą gardzi i publicznie poniewiera. Nie tylko Sroczyński wspominał na łamach GW o znajomości z Zarembą. Robił tak też Marcin Wojciechowski (obecnie rzecznik prasowy MSZ): "Zaremba jest jedynym dziennikarzem, którego znam, broniącym autoryzacji w takiej formie, by mogła służyć do zablokowania publikacji." (http://wyborcza.pl/1,76842,11486668,Gminy_bankrut…) Także w tekstach Zaremby pojawiają się wzmianki adresowane do jego byłych (?) kolegów i koleżanek z Czerskiej. Na przykład na zakończenie tekstu krytykującego przyznanie Adamowi Michnikowi nagrody Kisiela napisał: "Naturalnie w odpowiedzi na tę uwagę, znowu usłyszę, że zazdroszczę wielkości, więc chcę ją ściągnąć do parteru." (http://wpolityce.pl/dzienniki/jeden-taki/71276-pi…) Do kogo jest to adresowane? Od kogo Zaremba usłyszy, że ściąga "wielkiego" Michnika do parteru? Przecież nie od Doroty Kani czy innych publicystów prawicowych, albo od większości komentatorów jego tekstu na portalu wPolityce.pl, serdecznie nieznoszących redaktora GW, lecz od ludzi z Czerskiej! "Dość podstawowa postać polskiego dziennikarstwa politycznego" po prostu z góry się przed ich zarzutami zabezpiecza, próbuje ich zniechęcić do przypisywania mu zawiści jako głównego motywu krytyki Michnika. Nie ulega wątpliwości, że skoro redaktorzy GW zaprosili Zarembę na swoje łamy (z tą jego tryumfalną krucjatą przeciwko sekcie z Czerskiej, to był jednak tylko żart :)), to go cenili (Monika Olejnik napisała o nim: "Niegdyś ceniony przeze mnie publicysta Piotr Zaremba - http://wyborcza.pl/1,76842,10254425,Nos_Zaremby.h…), a może jeszcze w dalszym ciągu cenią. I nie wątpię, że "dość podstawowa postać polskiego dziennikarstwa politycznego" odwzajemniała im tym samym. Kto wie, czy w dalszym ciągu nie ceni on niektórych z "resortowych dzieci" pracujących w GW i w innych mediach "mętnego nurtu"? Jakże zatem miał on napisać książkę o ich korzeniach rodzinnych? Przecież wiedział dobrze, że oni sobie tego nie życzą! Jak mógł im wyrządzić taką przykrość?! Zatem można podejrzewać, że Zaremba tematu "resortowych dzieci" nie podjął nie z powodu "tchórzostwa", lecz z powodu powiązań towarzysko-zawodowych. Posiadanie wielu przyjaciół i dobrych znajomych to z pewnością powód do radości, ale nie zawsze. No bo w przypadku dziennikarzy skutkuje to autocenzurą, polegającą na powstrzymywaniu się przed publiczną krytyką ludzi, którzy na nią zasługują, ale których się lubi. Jedynie ktoś tak stojący z boku, tak samotny jak Józef Mackiewicz, mógł bez autocenzury krytykować wszystkich, których skrytykować trzeba było. Nie wierzę natomiast na przykład w to, że Zaremba skrytykuje kiedykolwiek publicznie Skwiecińskiego, nawet gdyby uważał, że skrytykować go powinien. Mógłby to choćby zrobić poprzez publiczne odcięcie się od tekstu, z którego pochodzi cytat zaczynający moją notkę. Jest to bowiem przykład tzw. niedźwiedziej przysługi. Skwieciński wyrządził nim Zarembie dużo szkody, o czym świadczą choćby znajdujące się pod nim komentarze internautów, którzy w zdecydowanej większości stanęli po stronie Kani. Dziwi mnie bardzo, że Skwieciński tę apologię Zaremby, polegającą na wdeptywaniu w ziemię autorki "Resortowych dzieci", napisał. Całkowicie niesłusznie oburzył się na krytykę jego przyjaciela. Przecież wiadomo, że jeśli ktoś próbuje iść między walczącymi ze sobą wojskami, to jest narażony na ataki z obu stron. Jeśli Zaremba chce zachować mniej więcej równy dystans i od "Gazety Wyborczej", i od "Gazety Polskiej", to musi się liczyć z tym, że od czasu do czasu poleci w jegu kierunku kamień wyrzucony z jednego bądź drugiego okopu. Skoro był on 10 lat temu blisko tej pierwszej, to musi sobie zdawać sprawę z tego, że po oddaleniu się od niej, nie jest od razu fetowany przez tę drugą. Tym bardziej, że z jego tekstów wciąż przeziera tęsknota za POPiS-em i dosyć krytyczna postawa w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego (zob. np. tekst o partii Gowina, w którym ni z gruszki, ni z pietruszki znalazł się taki dopisek: "P.S. Choć skąd PiS Kaczyńskiego weźmie bilion na rozwój polskiej gospodarki, też pozostaje dla mnie póki co tajemnicą." - http://wpolityce.pl/dzienniki/jeden-taki/69141-pi…) Jeśli Zaremba w dalszym ciągu zamierza zajmować pozycję między PO i PiS, to musi założyć grubą zbroję, bo będzie atakowany z obu stron. Zresztą jak najbardziej słusznie, bo jego stanowisko w wielu kwestiach, np. w sprawie pisania o przeszłości "resortowych dzieci", jest bardzo trudne do zrozumienia. No bo jak pogodzić krytykowanie Kani i jej kolegów za książkę o nich, skoro kilka miesięcy wcześniej wypomniał "resortowość" Monice Olejnik, z którą się już otwarcie nie lubi, w odróżnieniu od niektórych innych dziennikarzy GW, np. Sroczyńskiego: "co do Olejnik – mam wciąż naiwne przekonanie, że pewni ludzie nie powinni się wypowiadać na temat pewnych spraw. Córka wysokiego funkcjonariusza SB przyjęta do państwowego radia w 1982 roku mogłaby nie próbować oceniać sytuacji, w której zwycięzcą jest ktoś taki jak Kornatowski. Ale naturalnie jego hucpa jest również jej hucpą. Wygraliście i teraz ogłaszacie to w tak mało elegancki sposób. Powiedziałbym, haniebny, gdyby nie to, że takie określenia już dawno się zdewaluowały." (http://wpolityce.pl/dzienniki/jeden-taki/55843-mo…). No przecież niemal słowo w słowo mogłaby tak powiedzieć czy napisać Kania! Nic zatem dziwnego, że Zaremba został za ten tekst zaatakowany przez przedstawiciela mafii czerskiej Wojciecha Maziarskiego. Tak się składa, że napisałem notkę, w której zdecydowanie broniłem prawa Zaremby do przypominania o rodowodzie Olejnik - http://blogpress.pl/node/16959. I tak samo bronię autorów "Resortowych dzieci" przed atakiem ze strony ... Zaremby oraz jego kolegów - Mazurka i Skwiecińskiego. Trudno naprawdę zrozumieć, dlaczego "dość podstawowa postać polskiego dziennikarstwa politycznego" czepia się w tej chwili Doroty Kani czy Jerzego Targalskiego, skoro w polemice z Maziarskim napisał: "Żeby przedstawić mniemania i traumy środowiska „Gazety Wyborczej” musimy przynajmniej wspomnieć o komunistycznych korzeniach znacznej ich części. Należy to robić taktownie, bez obsesji. Ale bez tego nie da się niczego zrozumieć." (http://wpolityce.pl/dzienniki/jeden-taki/56349-ma…) Książka "Resortowe dzieci" jest taktowna, bo zawiera same dokumenty. Zatem o co mu chodzi? Czy nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego atak na Kanię zostanie z aplauzem przyjęty przy Czerskiej i zostanie wykorzystany w kampanii mającej na celu jej zdyskredytowanie, a przez to zdezawuowanie treści "Resortowych dzieci"? Pewnie jej zarzuty były przesadzone, bo przecież Zaremba zajął w przypomnianych przeze mnie tekstach wyraźne stanowisko w kwestii "resortowych dzieci", ale to nie powód, żeby robić wielką awanturę! Przy czym trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że największą winę ponoszą tutaj Mazurek i Skwieciński. Szczególnie ten ostatni się w moich oczach skompromitował, bo z tego co napisał wynika, że Zaremba jest "świętą krową" i nikt, kto nie ma takiego dorobku jak on, tzn. nie pracuje w mediach co najmniej kilkanaście lat oraz nie napisał kilku książek, nie ma prawa go krytykować. A ten, kto na taką krytykę się poważy, zostanie posądzony o kierowanie się zawiścią. Bardzo ciekawe w tym wszystkim jest to, że tak samo jest broniony przez swoich akolitów Adam Michnik, a do grona atakujących go "nieudaczników" zaliczany jest przez nich ... Zaremba, o czym świadczy cytowane już wyżej zdanie: "Naturalnie w odpowiedzi na tę uwagę, znowu usłyszę, że zazdroszczę wielkości, więc chcę ją ściągnąć do parteru." Skwieciński próbuje zatem stworzyć ze swego przyjaciela postać pomnikową, a tym, którzy ośmielają się podnieść na niego rękę, chciałby - wzorem Cyrankiewicza broniącego przed robotnikami "władzy ludowej" - ją odrąbać. I to dlatego w tak chamski sposób zaatakował Kanię. Mnie ta próba wdeptania w ziemię współautorki "Resortowych dzieci" skojarzyła się z atakiem Jacka Żakowskiego na Jarosława Gowina, którego nazwał "chwastem" z powodu krytykowania Tuska - pisałem o tym w notce "Żakowski opluwa się, próbując opluć Gowina" - http://blogpress.pl/node/17349. Skwieciński myśli tak samo jak Żakowski i bardzo dobrze, że to wyszło na jaw. Żadnemu z nich nie ufam, bo obaj są siebie warci. A dokładniej - nic nie warci. Obaj postępują bowiem tak, jak napisał w słynnym esemesie do Roberta Kwiatkowskiego Adam Halber: "Chwała nam i naszym kolegom. Chujom precz!" Skwieciński próbuje dowieść wyższości Zaremby nad Kanią, powołując się na ich oceny w ... mediach mainstreamowych. Dowodem wyższości dziennikarza "wSieci" nad dziennikarką "Gazety Polskej" ma być to, że tego pierwszego "postaci najgrubszego kalibru z obozu liberalnego wprawdzie nie znoszą, ale zarazem traktują z pełnym niechęci, wymuszonym szacunkiem", zaś ta druga "jest przez przeciwników traktowana z politowaniem". Trudno o większy dowód ulegania przez niego mafii czerskiej! To ustalone przez nią kryteria są przez niego stosowane do oceny innych dziennikarzy! Ten jest lepszy, kogo bardziej ceni "Gazeta Wyborcza"! Tego typu rozumowanie jak najgorzej świadczy o Skwiecińskim (ciekawy jestem, czy podobnie rozumują Zaremba, Mazurek?). Jak rozumiem, czerskie kryteria obowiązują również przy ocenie polityków, więc na przykład, jego zdaniem, prof. Krystyna Pawłowicz jest nikim, takim samym "zerem" jak Kania, bo "Gazeta Wyborcza" nią gardzi! Zdaje się, że Skwieciński nie wie, że tak jak Kania czy Pawłowicz przez michnikowców, deprecjonowany był Józef Mackiewicz przez komunistów (żeby było jasne - nie porównuję tych postaci, lecz opisuję metodę ich zwalczania). To, że kimś przy Czerskiej gardzą, nie ma żadnego znaczenia przy jego ocenie! Oczywiście nie ma znaczenia dla mnie i tych wszystkich, którzy chcą odsunąć obóz rządzący od władzy. Natomiast ma znaczene, i to decydujące, dla Skwiecińskiego i - obawiam się - jego kolegów, czy raczej kolesiów. Warto zauważyć, że propagandziści obozu rządzącego opisują swoich krytyków tak samo, jak Skwieciński opisał Kanię - jako nieudaczników, którzy krytykują establishment III RP, bo zazdroszczą wchodzącym w jego skład ludziom osiągniętego przez nich sukcesu materialnego i zawodowego. Jako największy polski "nieudacznik" opisywany jest w mediach mainstreamowych Jarosław Kaczyński, który przegrał 6 ostatnich wyborów. Niestety deprecjonując Kanię, przypisując jej najniższe instynkty przy krytyce Zaremby, Skwieciński rozumuje tak jak na przykład Niesiołowski, który gnoi każdego, kto ośmiela się zarzucić coś złego "ludziom sukcesu". A należą oczywiście do nich również... resortowe dzieci! Pracownicy mediów opisani w książce Kani i jej kolegów twierdzą zgodnie, że swój sukces zawodowy zawdzięczają własnym talentom i pracowitości, a krytykują ich ... nieudacznicy! Znowu okazuje się, że oskarżając autorkę "Resortowych dzieci" o nieudacznictwo, Skwieciński przyłącza się do chóru złożonego z Lisów, Baczyńskich, Żakowskich, Morozowskich czy Sekielskich! Jeśli zmiana w polskich mediach miałaby polegać na tym, że Skwieciński zastąpi Żakowskiego, zaś rolę "boskiego" Michnika zacznie odgrywać Zaremba, to ja za nią z góry dziękuję. Niech już zostanie tak jak jest w tej chwili. Zamiana jednych kolesiów przy korycie na innych nic w Polsce nie zmieni. Nie jest prawdą, jak twierdzi Skwieciński, iż Zaremba jest tak ostro przez michnikowców atakowany dlatego, że "liberałowie się go boją". Oni to robią, bo działają według sprawdzonych wzorców propagandy komunistycznej, opisanych następująco przez Józefa Mackiewicza: „Jest … błędem zasadniczym rozpowszechnione mniemanie, jakoby komuniści atakowali wyłącznie ludzi sobie niewygodnych. Dzieje się często wręcz odwrotnie. Bywa, że atakują właśnie tych, których stanowisko kompromisowe w ogóle, względnie w pewnym odcinku, jest im dobrze znane, i spodziewają się drogą zwiększenia nacisku wywołać nie odpór, a pogłębienie kompromisu. Tego typu taktyka zastraszania odnosiła nieraz duży sukces.” („Zwycięstwo prowokacji”, wyd. IV, Londyn 2007, str. 210)" Obawiam się, że również w przypadku ataku "Gazety Wyborczej" na Zarembę ta taktyka się sprawdza. Nasuwa się bowiem podejrzenie, że jego krytyka autorów "Resortowych" dzieci" ma związek z atakiem Maziarskiego na niego za "lustrację rodzinną" Olejnik. Kto wie zatem, czy nie dojdzie powtórki z historii: Michnik wraz otaczającymi go "ludźmi sukcesu" i Zaremba ze swoimi mającymi wielkie osiągnięcia kolegami dogadają się ponad głowami "nieudaczników" typu Kaczyński czy Kania ze sobą przy wódce i przy nowym Okrągłym Stole podzielą się na nowo wpływami medialnymi w Polsce (Skwiecińskiemu przypadnie ponownie prezesura PAP, albo może nawet stanowisko ministerialne w KRRiT). Jako rasowy "nieudacznik" z krwi i kości obiecuję, że wszystko to dokładnie opiszę!