Lesbijska aktywistka Anna Zawadzka ogłosiła na Facebooku, że 6 stycznia przerwie ciążę. Co więcej, zasugerowała, iż już wcześniej bywała ciężarna ("umiem wcześnie rozpoznać ciążę"), oraz że jest stale przygotowana do dokonania aborcji ("mam dostęp do pigułek wczesno poronnych"). Cały wpis: "Zawiadamiam, że jutro, 6 stycznia, przerwę ciążę. Tak jak i trzysta innych kobiet.
W przeciwieństwie do większości kobiet umiem wcześnie rozpoznać ciążę i mam dostęp do pigułek wczesno poronnych. Codziennie wiele kobiet okalecza się nieodwracalnie próbując przerwać ciążę tzw. domowymi, "groźnymi sposobami”.
Anna Zawadzka"
Po przeczytaniu wiadomości o ciąży tej pani pomyślałem początkowo, że dziecko mogła jej zrobić Anna Grodzka, ale szybko tę myśl porzuciłem, bo przypomniałem sobie, iż na ubiegłorocznym Kongresie Kobiet, gdy w trakcie spotkania z Donaldem Tuskiem dorwała się do mikrofonu, zadając mu pytanie, kiedy spełni obietnice wyborcze i "wprowadzi w Polsce Drugą Irlandię", czyli zalegalizowane w tym kraju już od dawna związki partnerskie, pochwaliła się, że jest od 18 (czyli teraz już 19) lat w nieformalnym związku małżeńskim (jej mążoną, czyli mężem i żoną jednocześnie, jest Yga Kostrzewa). (http://www.tvn24.pl/wideo/z-anteny/zgrzyt-na-kong…) W tej sytuacji pozamałżeński stosunek seksualny jest oczywiście wykluczony, bo byłby on równoznaczny ze zdradą małżeńską, która oczywiście nie wchodzi w grę, gdyż małżeństwa homoseksualne są bardzo trwałe, a małżonkowie są sobie wierni aż po grób (wiem to od premiera Wielkiej Brytanii, konserwatysty (sic!) Davida Camerona, który zalegalizował takie małżeństwa, uzasadniając to tym, że jest to niezbędne do umocnienia instytucji rodziny). Początkowo dopuszczałem też możliwość, że zaistniał trójkąt Zawadzka-Kostrzewa-Grodzka, bo przecież tego typu konfiguracje seksualne niezwykle wzmacniają trwałość małżeństwa i rodziny, ale uznałem, iż z trzech powodów jest to niemożliwe. Po pierwsze w takim przypadku podczas Kongresu Kobiet Zawadzka domagałaby się wprowadzenia w Polsce prawa legalizującego "trójkątne" małżeństwa, a nie tylko związki małżeńskie z jedną zaledwie mążoną. Po drugie z jej wpisu jednoznacznie wynika, że dokonywała już wielu aborcji, w tym z pewnością również wtedy, gdy Grodzka jeszcze nie istniała, więc niewątpliwie poczęcie nastąpiło po współżyciu z mążoną Kostrzewą. Po trzecie poinfomowała ona na Facebooku, że wraz z nią 6 stycznia dokona aborcji jeszcze 300 lesbijek (ona napisała "kobiet", ale oczywiście musi chodzić o te znajdujące się w mniejszości, które "kochają inaczej", bo wyraźnie zdystansowała się od "większości kobiet"), a to znaczy, iż niechciane zapłodnienie jest problemem dotykającym całą społeczność lesbijek i może do niego dojść nawet udziału Grodzkiej (nie jest możliwe, żeby ta jurna buhajka zapładniała codziennie aż 300 partnerek seksualnych!).
Powiem szczerze, że po przeczytaniu wpisu Zawadzkiej oburzyłem się na politykę genderową Unii Europejskiej, która nie wprowadziła uregulowań prawnych zmuszających koncerny farmaceutyczne do produkcji środków antykoncepcyjnych dla lesbijek, wskutek czego one tak masowo zachodzą w ciążę. Ogarnęło mnie też wielkie współczucie dla tej biednej kobiety, która podczas 19-letniego nieformalnego związku małżeńskiego z pewnością już wielokrotnie musiała dokonywać aborcji (ciekawe czy jej mążona także?). Tak, szanowne panie, ciężkie jest życie lesbijek, więc nie idźcie ich drogą!
Lekceważony przez UE problem zachodzenia w ciążę przez lesbijki jest jeszcze mało znany heteroseksualnej większości społeczeństwa, chociaż adeptki i adepci gender mają już na polu jego zbadania wielkie osiągnięcia. W badaniach przodują skupione wokół profesorki Marii Janion naukowczynie wykładające na Podyplomowych Gender Studies IBL PAN im. M. Konopnickiej i M. Dulębianki (Podyplomowe Gender Studies - cóż to za piękna polszczyzna, godna zbadania przez Instytut Badań Literackich!). Otóż odkryły one, że słynna poetka Maria Konopnicka była lesbijką, która urodziła aż ośmioro dzieci (przeżyło sześcioro). No i żeby to odkrycie na skalę światową rozpropagować uczyniły ją oraz jej rzekomą partnerkę seksualną Marię Dulębiankę patronkami Podyplomowych Gender Studies (nie mogę się oprzeć pięknu tej nazwy i mam jednocześnie nadzieję, że słysząc ją autorka "Roty" nie przewraca się w grobie!). Mamy się więc czym pochwalić! Polskie gender studies (szkoda, że profesorka Janion i jej "badaczki literackie" z IBL PAN nie wiedzą, że polszczyzna jest językiem fleksyjnym i taki nieodmienny termin jest w niej niedopuszczalny; po polsku powinno się zatem mówić "genderowe studiesy") są najbardziej zaawansowane nas świecie!
Pani Zawadzka ma ciężkie życie, bo cierpi nie tylko z powodu Unii Europejskiej, która wbrew głoszonym hasłom genderyzmu-leninizmu, zaniedbała kwestię produkcji środków antykoncepcyjnych dla lesbijek, ale także z powodu prześladowań ze strony heteroseksualnych członkiń Kongresu Kobiet (czyli heter!). Podczas wspomnianego wyżej jej wystąpienia w obecności Tuska, prowadząca z nim spotkanie Dorota Warakomska wzywała do jej "wyklaskania". Jeszcze gorzej została potraktowana w 2009 r., gdy w hełmie na głowie (zawsze w nim chodzi) również dorwała się do mikrofonu i domagała się ustawy o związkach partnerskich. Została wtedy z sali obrad wyproszona przez ochronę i pozwolono jej wrócić dopiero dzięki interwencji dziennikarki "Gazety Wyborczej". W swojej relacji z tego wydarzenia Zawadzka przytacza nieprzychylne jej wypowiedzi "heter": "„Czy musiała się obnosić z tą orientacją nawet tu?” „Jakaś kosmitka. O czym ona mówi?”, „Trzymać ją jak najbardziej z dala”, „Niesmaczne”." (http://homiki.pl/index.php/2009/06/kongres-kobiet…)
Skoro kobiety heteroseksualne są w stosunku do Zawadzkiej nastawione tak wrogo, to z pewnością nie w ich interesie walczy o legalizację aborcji. Jej celem jest z pewnością ulżenie doli lesbijkom, dotkniętym według niej plagą niechcianych ciąż. Incydenty z jej udziałem świadczą jednak, że im nie jest w stanie pomóc, bo to ona sama wymaga wymaga pomocy, gdyż żyje w świecie nierzeczywistym. Jeśli nie zapłodniła się in vitro tylko po to, żeby dokonać aborcji, to z pewnością jej ciąża jest urojona, podobnie zresztą jak całe gender. Apeluję do znajomych tej tak ciężko doświadczonej przez życie pani, żeby zaprowadzili ją do poradni psychiatrycznej na badania (oczywiście w stale noszonym przez nią na głowie hełmie, który jeden z ochroniarzy wyrzucających ją z Pałacu Kultury i Nauki w 2009 r. nazwał "garnkiem"), bo obawiam się, że z powodu genderowej zarazy niedługo zacznie głosić, iż jest Napoleonką (proszę nie mylić z bardzo smacznym ciastkiem, bo chodzi oczywiście o rozmnożonego w wielkiej liczbie w domach wariatów cesarza Francuzów, która była oczywiście kobietą!).
Chociaż nie, ta chora na umyśle kobieta poda się pewnie za Leninkę, bo tak jak jej równie upośledzona umysłowo koleżanka Katarzyna Bratkowska, niewątpliwie podziwia wodza Rewolucji Październikowej, który oczywiście musiał też być lesbijką, żonatą/zamężną (niepotrzebne skreślić) z Nadieżdą Krupską!
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 3160 widoków
molasy
PO
tumry
Pies Baskervillów