Czy to nie dziwne, że rewolucyjne feministki, tak mocno nagłaśniające problem gwałtów w marszach szmat, nie wyraziły aplauzu dla gdańskiego rzeźbiarza, który wykonał rzeźbę przedstawiającą sowieckiego żołnierza gwałcącego ciężarną kobietę? Czy to nie dziwne, że nie cieszą się ze spektakularnego przypomnienia o masowych gwałtach dokonywanych przez Armię Czerwoną w l. 1944-45 w Polsce i w Niemczech? Czy to nie dziwne, że feministyczne prowokatorki nie demonstrują (niekoniecznie półnago, bo już jest dosyć chłodno) przed ambasadą rosyjską w Warszawie, która oburza się na artystyczną prowokację, do której doszło w Gdańsku? Czy to nie dziwne, że nie piszą petycji do władz, żeby twórcy rzeźby, Jerzego Szumczyka, nie karać?
Nie, to nie jest wcale dziwne. Tego należało się spodziewać. Co więcej, obawiam się, że Szumczyk zostanie wkrótce oskarżony o antysemityzm i nacjonalizm przez niektóre uczestniczki manif czy marszów szmat, np. feministyczno-lesbijską aktywistkę Annę Zawadzką, reprezentującą feministyczny nurt, który nazwać można "żydofeminizmem" (jeśli nazwa się przyjmie, to przejdę do historii jako jej autor :)). W ubiegłym roku gwałtownie zaprotestowała ona przeciwko zilustrowaniu przez dodatek historyczny "Gazety Wyborczej" tekstu o mordzie w Katyniu niemieckim plakatem, na którym dwóch sowieckich żołnierzy zabija polskiego oficera. Zrobiła to, bo jej zdaniem ma on charakter antysemicki, gdyż oprawców ucharakteryzowano na Żydów (według niej mają "twarze ciemniejsze, nosy większe i zakrzywione, oczy wybałuszone" - http://lewica.pl/blog/zawadzka/26123/). Według Zawadzkiej afisz ten powiela "mit żydokomuny":
"Plakat ten jest właśnie przede wszystkim antysemicki. Wykorzystuje kliszę, na której od początku opierała się antysemicka propaganda NSDAP, zgodnie z którą komuniści to Żydzi, którzy skonstruowali sprytną ideologię do porwania mas, by zyskać władzę nad światem. Postaci radzieckich katów z plakatu są żywcem wyjęte z antysemickich obrazków, których pełno w niemieckiej - ale i polskiej - prawicowej publicystyce przedwojennej.
Rachunek obliczony przez hitlerowców był dosyć prosty: komuniści to zbrodniarze unurzani w polskiej krwi + komuniści to Żydzi = Żydzi to zbrodniarze unurzani w polskiej krwi. Sprawa katyńska to nie pierwszy raz, gdy hitlerowska propaganda świadomie grała na polskich stereotypach pogromowych."
Wykrycie przez Zawadzką, że "Gazeta Wyborcza", w której pracowała w l. 2004-7, rozpowszechnia antysemickie karykatury, to niewątpliwie jej wielkie osiągnięcie naukowe! Czekam teraz, kiedy nagłośni jeszcze sprawę kolportowania przez portal Agory gazeta.pl "listy zażydzonych Polaków" (pisałem o tym w jednej ze swych notek - http://www.blogpress.pl/node/16289).
Jeśli Zawadzka zauważy rysy semickie na twarzy sowieckiego żołnierza z "pomnika" Szumczyka, to biada młodemu rzeźbiarzowi! Zostanie okrzyknięty antysemitą i nacjonalistą, wskutek czego drzwi do artystycznego salonu zostaną dla niego na zawsze zatrzaśnięte, bo nie wpuszczą go do niego tacy "artyści" jak Władysław Pasikowski (reżyser "Pokłosia"), Rafał Betlejewski (zrobił karierę "artystyczną" dzięki spaleniu takiej stodoły, jaka spłonęła w Jedwabnem w 1941 r. oraz akcji "Tęsknię za Tobą Żydzie"), Tadeusz Słobodzianek (autor sztuki "Nasza klasa" o mordzie w Jedwabnem) czy Izabella Cywińska (na obejrzenie jej filmu "Cud purymowy" zostali ostatnio skazani przez warszawski sąd kibice, którzy ponoć wykrzykiwali hasła antysemickie).
Zawadzka jest nie tylko rewolucyjną feministką, ale także pracownicą naukową Instytutu Slawistyki PAN, który płaci jej naszymi pieniędzmi za to, że stara się udowodnić, iż antysemityzm jest nieodłącznym składnikiem polskiego patriotyzmu (zwanego przez nią nacjonalizmem). Wraz z innymi naukowcami z PAN, m.in. Elżbietą Janicką, lansuje tezę, że partyzanci z Armii Krajowej oraz żołnierze wyklęci oprócz mordowania Żydów gwałcili także kobiety, zaś wyzwolicielska Armia Czerwona jest bez skazy. Ich zdaniem krytykowanie żołnierzy Stalina przez Polaków jest spowodowane tym, że uratowali oni resztkę Żydów przed polującymi na nich polskimi chłopami i partyzantami.
Zawadzka jest ważną postacią w środowisku marksistowsko-genderowych feministek. Jako czołowa działaczka Porozumienia Lesbijek propaguje postmarksistowski feminizm na polskich uczelniach wyższych oraz współuczestniczy w organizacji feministycznych demonstracji (w sfinansowanym przez niemiecką Fundację Heinricha Boella wydawnictwie zawierającym teksty będące owocem projektu "Kościół, państwo, polityka płci" napisano, że jest "zaangażowana w feminizm uliczny i akademicki"). Wielokrotnie pisała na swoim blogu o przemocy seksualnej, którą stosują mężczyźni wobec kobiet. Na przykład w tekście "Przemoc ma płeć" promowała feministyczną kampanię "16 Dni Przeciwdziałania Przemocy Ze Względu Na Płeć", pisząc, że "ogromna część przemocy wobec kobiet przybiera postać seksualną, bo ma ona szczególną moc zdominowania i upokorzenia." (http://lewica.pl/blog/zawadzka/25648/) Liczne przykłady gwałtów i analizę ich przyczyn podaje w notce "Mój dom, mój paralizator, moja kobieta" (http://lewica.pl/blog/zawadzka/18753/). W tekście "O pokój" nawoływała do udziału w demonstracji z udziałem "feministycznego fioletowego bloku", która miała się odbyć 19 lutego 2009 r. w Krakowie w związku z zaplanowanym na ten dzień zjazdem NATO. Informowała w nim, że pod pomnikiem Mickiewicza członkinie międzynarodowej inicjatywy Kobiety w Czerni będą czytały relacje o konfliktach zbrojnych, podczas których kobiety są "gwałcone i zabijane". (http://lewica.pl/blog/zawadzka/18667/) W notce "Pucowanie Wojewódzkim" oburzała się, że nie było żadnych reakcji na słowa Tadeusza Różewicza w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej": "Od stuleci na każdej wojnie gwałci się kobiety. To nawet przyjemne zajęcie, sam też bym czasem zgwałcił, jakbym dogonił. Ale noga mnie boli, kolano ("Gazeta Wyborcza", 27/1/2000)." (http://lewica.pl/blog/zawadzka/26758/)
Skoro Zawadzka tak ostro oceniła wypowiedź wiekowego poety, który żadnej kobiety podczas wojny nie zgwałcił, to dlaczego nie wyraża aplauzu dla młodego rzeźbiarza, który nagłośnił swoim dziełem niewątpliwe gwałty, dokonywane na masową skalę przez sowieckich żołnierzy? Jest to na pozór tym bardziej zaskakujące, że w przypadku tej rzeźby, zachodzi odwrotna sytuacja niż ta, która występuje zazwyczaj w opisach gwałtów zamieszczanych w tabloidach, scharakteryzowana następująco przez Zawadzką: "Gdy mowa o zbrodniach popełnianych przez mężczyzn wiemy mnóstwo o ich ofiarach - ile miały lat, w co były ubrane, czy były pijane, czy ktoś słyszał, by przeklinały, czy zdarzało im się zdradzać swoich mężów lub podrywać chłopców w klubach. Płeć ofiary jest niemal zawsze stematyzowana: odgrywa istotną rolę w analizie przypadku. Ofiara płeć ma, sprawca - nigdy". Jeśli chodzi o gdańską rzeźbę, to z pewnością stematyzowana jest płeć gwałcicieli, to ona "odgrywa istotną rolę w analizie przypadku". Wiemy w co byli oni ubrani (sowiecki mundur), czy byli pijani (tak), czy ktoś słyszał, by przeklinali (tak), czy zdarzało im się gwałcić inne kobiety (tak), gdzie dopuszczali się gwałtów (przede wszystkim na przedwojennym terytorium Niemiec, ale także w Polsce), a jeśli chodzi o gwałconą kobietę to jest ona symbolem wszystkich zgwałconych kobiet, bo nie ma ona nawet narodowości (w Gdańsku sołdaci gwałcili i Niemki, i Polki). Z pewnością w przypadku tego dzieła nie ma "podtrzymywania stereotypu usprawiedliwiającego gwałcicieli i przenoszącego winę na ofiarę gwałtu: on 'musiał', a ona 'prowokowała'". Dlaczego zatem Zawadzka i jej koleżanki nie wyrażają poparcia artyście, który tak skutecznie zwrócił uwagę na problem gwałtów na kobietach podczas wojen? Dlaczego nie przeprowadzają demonstracji przed rosyjską ambasadą, która przeciwko temu, co się w Gdańsku stało, bardzo ostro zaprotestowała? Dlaczego polskojęzyczne feministki rewolucyjne milczą, skoro nawet lisowy portal natemat.pl zauważył, że: "Od niedzieli cały świat komentuje sprawę rzeźby przedstawiającej sowieckiego żołnierza-gwałciciela. Piszą o niej nie tylko w krajach ościennych, ale nawet i w odległej Malawi"? (http://natemat.pl/78717,kontrowersyjna-rzezba-gwa…)
Milczenie Zawadzkiej jest tym bardziej zastanawiające, że jak pisałem w jednej ze swych notek, poruszała ona już na swoim blogu sprawę gwałcenia kobiet podczas II wojny światowej, tyle tylko, że pisała nie o gwałtach, których sprawcami byli żołnierze sowieccy, czy niemieccy, lecz o takich, których dokonywali rzekomo ... polscy partyzanci z AK i powstańcy warszawscy! (http://blogpress.pl/node/17635) W notce "Channel 44" domagała się, żeby podczas apelu poległych w trakcie uroczystych obchodów rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego wznoszono takie okrzyki:
"Wzywam prostytutki, którym partyzanci kazali udzielać sobie usług za darmo pod groźbą rozstrzelania.
Wzywam dziewczyny i kobiety gwałcone przez żołnierzy wszelkich partyzantek i oddziałów.
Wzywam Żydów i Żydówki, którzy przyłączyli się do oddziałów partyzanckich w Warszawie ukrywając swoje żydostwo, bo groziło to śmiercią.
Wzywam Żydówki i Żydów, którzy ukrywali się podczas powstania przed Polakami.
Wzywam Żydówki i Żydów zamordowanych podczas powstania."
Wprawdzie w powyższych okrzykach nie pada nazwa Armii Krajowej, ale z pewnością Zawadzkiej o nią chodziło, bo przecież to ona zorganizowała Powstanie Warszawskie. W odróżnieniu od akowców, których oskarża o gwałcenie kobiet i mordowanie Żydów, wysoko ceni ona komunistyczną Armię Ludową oraz założoną przez prosowieckich socjalistów Polską Armię Ludową, które chętnie przyjmowały w swoje szeregi Żydów (w jej filmie dokumentalnym Żydokomuna" wypowiada się Samuel Willenberg, który odszedł z AK, bo ponoć jego koledzy z oddziału grozili mu śmiercią, i przyłączył się do PAL). Tymczasem jak udowodnił Leszek Żebrowski w swojej wydanej niedawno książce "Mity przeciwko Polsce. Żydzi, Polacy. Komunizm 1939-2012" gwałty popełniane przez żołnierzy AK były sporadyczne, a ich sprawcy byli natychmiast skazywani na karę śmierci, natomiast dowódcy partyzantki komunistycznej gwałcenie kobiet tolerowali (należał do nich Grzegorz Korczyński, który przepędził ze swego oddziału Żydów, natomiast Żydówki zostawił).
Na tle potworów z AK, gwałcących kobiety oraz mordujących Żydów, świetlanie prezentują się według Zawadzkiej żołnierze Armii Czerwonej. Chwali krasnoarmiejców w jej filmie "Żydokomuna" Kazimierz Graff, który walczył w szeregach "armii światowego proletariatu" pod Stalingradem. Jego sowieccy towarzysze broni uratowali mu życie, wynosząc go rannego spod ostrzału wroga (po wojnie został prokuratorem wojskowym i oskarżał wielu żołnierzy AK, w tym słynnego "Warszyca" czyli Stanisława Sojczyńskiego, rozstrzelanego w 1947 r.).
W jednym ze swoich tekstów na temat pojęcia "żydokomuna" Zawadzka pisze, że "ocaleni z Holocaustu zawdzięczali wolność Armii Czerwonej, a komunistyczny internacjonalizm wyraźnie kontrastował z ideą wykluczania ze wspólnoty państwowej wszystkich, którzy nie są Polakami". Wyjaśnia w nim także, jak "rzecz ma się z 'witaniem Armii Czerwonej przez Żydów', które stało się toposem polskiej kultury". Wymienia w nim powody, "dla których Żydzi mogli bardziej niż Polacy cieszyć się z wkroczenia Armii Czerwonej": "Jest ich kilka, a najważniejszy będzie skrzętnie ukrywany przez dyskurs narodowo-wyzwoleńczy: zagrożeniem byli dla polskich Żydów nie tylko hitlerowcy, ale także polscy sąsiedzi, którym okupacja niemiecka stwarzała warunki, by bezkarnie dawać upust antysemickiej nienawiści." (http://lewica.pl/?id=19259&tytul=Zawadzka:-%AFydo…)
Skoro czołowe polskojęzyczne marksistowsko-genderowe feministki, z których wiele chwali się swymi komunistycznymi, a także żydowskimi korzeniami (oprócz Zawadzkiej i Janickiej wymienić tu można choćby Magdalenę Środę, Marię Janion, Joannę Tokarską-Bakir, Kazimierę Szczukę, Agnieszkę Graff) tak bardzo cenią marksistowsko-leninowską Armię Czerwoną, to z pewnością nie potępią służących w niej wyzwolicieli, ratujących od polsko-niemieckich prześladowań Żydówki i Żydów! No bo powiedzmy sobie szczerze, zgwałcone Polki i Niemki na gwałt w pełni zasłużyły, bo w ten sposób zostały słusznie ukarane za to, że ich polscy i niemieccy mężowie, synowie, ojcowie i bracia uczestniczyli w holokauście! Szczególnie Polki są współwinne wymordowania Żydów (Gross oraz jego stronnicy tacy na przykład jak Zawadzka, Janicka, Pasikowski czy Wojciech Maziarski obwiniają za holokaust cały naród polski, nie tylko mężczyzn, ale również kobiety).
Armia Czerwona jest ceniona przez rewolucyjne feministki jeszcze z innego powodu. Otóż była to pierwsza na świecie armia, w szeregach której walczyły z bronią w ręku tysiące kobiet. Pisze o tym Anna Krylova w wydanej niedawno w Polsce książce "Radzieckie kobiety w walce. Historia przemocy na froncie wschodnim":
"Podczas wojny 520 000 radzieckich kobiet służyło w regularnych oddziałach Armii Czerwonej, a kolejne 300 000 w bojowych i chroniących miasta formacjach obrony przeciwlotniczej. Skala feminizacji wojska była nieporównywalnie większa, niż w przypadku sił zbrojnych Wielkiej Brytanii, USA czy Niemiec. (...) [Żołnierki] ... należały do pierwszego porewolucyjnego pokolenia i dorastały uczęszczając do stalinowskich szkół. W 1941 roku en masse zgłosiły się na ochotnika do walki. (...) W przeddzień demobilizacji w lecie 1945 roku kobiety stanowiły ponad 70% młodych komunistów-żołnierzy – czyli tych w wieku od 17 do 26 lat. (...) Większość kombatantek została zmobilizowana, przeszła szkolenie wojskowe i należała do fachowej oraz technicznej elity sił zbrojnych. Służąc jako operatorki karabinów maszynowych lub moździerzy, snajperzy, artylerzystki, pilotki samolotów bojowych oraz młodsi oficerowie dowodzący zarówno męskimi, mieszanymi, jak i kobiecymi oddziałami, stanowiły ponad 120 000 spośród pół miliona kobiet obecnych w armii w czasie wojny. Prowadzenie nowoczesnej walki wymagającej specjalizacji, umiejętności technicznych i właściwego sprzętu dawało kombatantkom większą szansę przetrwania i wyższy status w hierarchii wojskowej, niż przeciętnym piechurom. Wraz ze służącymi na froncie sanitariuszkami, lekarkami, specjalistkami w zakresie łączności oraz członkiniami personelu administracyjnego i technicznego dawały dowód różnorodności wojennego doświadczenia mężczyzn i kobiet w szeregach Armii Czerwonej. Aby podkreślić znaczenie liczby 120 000 młodych kobiet biorących udział w działaniach zbrojnych na froncie wschodnim wspomnijmy, że nie więcej niż 800 000 amerykańskich żołnierzy płci męskiej (ok. 5% całych sił zbrojnych USA) uczestniczyło w ciężkich walkach podczas całej II wojny światowej". (http://www.obliczakultury.pl/component/content/ar…).
Jedną z głównych bohaterek książki Krylovej jest Zoja Miedwiediewa, która najpierw walczyła jako szeregowa operatorka karabinu maszynowego, a następnie dowodziła całą załogą jednego z tzw. punktów umocnionych podczas obrony Sewastopola oraz Odessy. Po wojnie napisała pamiętniki, które przyniosły jej duży rozgłos. Krylova charakteryzuje je następująco: "Wspomnienia wojenne Miedwiediewej były czymś więcej niż tylko ukazującą fakty korektą dotychczasowej wizji płciowej reprezentacji wśród żołnierzy radzieckich. Bardzo ważny jest sposób, w jaki autorka przedstawiła znaczenie swojej roli jako kombatantki w radzieckich okopach. Nie tylko zaprezentowała obce czytelnikom fakty, ale też wykorzystała jednolity język interpretacji, który zabezpieczył właściwe rozumienie jej kariery wojskowej przed dyskursami płci dominującymi w latach 60. Stanowczo opierając się konwencjonalnym przedstawieniom postaci kobiecych w popularnych powieściach i filmach wojennych, Miedwiediewa zaprezentowała samą siebie jako młodą kobietę, dla której realizacja marzenia, by zostać operatorką karabinu maszynowego, nie łączyła się z żadnym wyzwaniem konceptualnym." Jak świadczy powyższy cytat praca Krylovej (pracuje na amerykańskim uniwersytecie Duke) należy do nurtu tzw. historii genderowej, wyróżniającej się m.in. użyciem specyficznego języka. Wyrażenia typu "dyskursy płciowe" czy "wyzwanie konceptualne" są zrozumiałe jedynie dla samej autorki oraz genderowych naukowczyń typu Zawadzka, a nie na przykład dla mnie, absolwenta normalnych uniwersyteckich studiów historycznych. Autorka pisze o sowieckich weterankach (były one w odróżnieniu od większości mężczyzn służących w Armii Czerwonej ochotniczkami o wykrystalizowanych marksistowsko-leninowskich poglądach) tak, jakby były poprzedniczkami dzisiejszych feministek postmarksistowskich: "Były przekonane, że ich wojenne żywoty jednocześnie nie miały precedensu w historii, jak i wyznaczały jej dalszy tor. Ich pretensje do dziejowej roli zdradzały wyraźnie feministyczną strategię (choć nigdy jej tak nie nazwano) realizowaną w warunkach wojny: mającą na celu przeprojektowanie tożsamości płciowych walki poprzez udowodnienie, że kobiety potrafią funkcjonować w realiach nowoczesnego konfliktu zbrojnego. Już podczas wojny kombatantki zaczęły pisać o swoim dziejowym osiągnięciu: w listach wysyłanych do rodziny, notesach, pamiętnikach, wykonywanych odręcznie czasopismach. W tekstach przesyłanych do prasy wojskowej i narodowej stwierdzały, że są „pierwszymi [kobietami] w historii”, które obaliły „burżuazyjne rozważania” na temat kobiecości i niezdolności kobiet do podejmowania walki."
Ani bohaterskie żołnierki Armii Czerwownej w swoich wspomnieniach wojennych, ani Krylowa w książce "Radzieckie kobiety w walce" nic o gwałtach dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej nie wspominają, więc pewnie Zawadzka uważa, że do nich nie dochodziło. Rzeźba Szumczyka zatem przyczynia się jej zdaniem do fałszowania historii II wojny światowej. Nagłaśniając sprawę gwałtów, może ona przyczynić się do usunięcia z naszej przestrzeni publicznej jakże licznych pomników komunistycznych "wyzwolicieli", takich jak na przykład praski obelisk "Czterech śpiących". A przeciwko temu Zawadzka z pewnością się opowiada.
Nurt "żydofeministyczny" tak w polskojęzycznym marksizmie-genderyzmie dominuje, że żadna z rewolucyjnych feministek nie ośmieliła się wyrazić poparcia dla prowokacji artystycznej, której autorem jest Szumczyk. Armia Czerwona, jako wyzwolicielka Żydówek i Żydów spod niemiecko-polskich prześladowań, nie podlega żadnej krytyce. Pisanie czy mówienie o gwałtach sowieckich sołdatów jest tematem tabu. No bo czymże są cierpienia gwałconych Polek i Niemek wobec holokaustu? Nie warto się tym problemem zajmować, bo wśród kobiet zgwałconych przez sowieckich żołnierzy nie było Żydówek (a przynajmniej było ich bardzo mało).
Jeśli chodzi o mnie, to nie jestem admiratorem takich prowokacji artystycznych jak w wykonaniu Szumczyka. Ale skoro już do odsłonięcia wykonanego przez niego "pomnika" w Gdańsku doszło, to trzeba przyjrzeć się konsekwencjom tego wydarzenia. A są one jednoznaczne. Milczenie organizatorek marszów szmat potwierdza wyrażaną już przeze mnie na moim blogu opinię, że ich celem jest nie zmniejszenie, lecz zwiększenie liczby gwałtów, a kobiety namawiane przez nie do prowokacyjnych, ryzykownych zachowań seksualnych są przez nie traktowane jako "mięso armatnie" w nigdy nie kończącej się wojnie z tzw. patriarchatem. (zob. np. notkę "Gwałt szmat na społeczeństwie" - http://blogpress.pl/node/16740) Twierdzenia "feministek ulicznych" takich jak Zawadzka, że ich celem jest zwrócenie uwagi na los ofiar gwałtów jest ordynarnym kłamstwem. One dążą do zaostrzenia walki rewolucyjnej, liczą na zwerbowanie nowych rewolucjonistek, które pomogą im w zniszczeniu tradycyjnej, normalnej rodziny i tym samym tradycyjnego, normalnego społeczeństwa. Czyli dążą do tego samego, do czego dążyła rewolucyjna Armia Czerwona. I dlatego milczą na temat popełnianych przez jej żołnierzy gwałtów. Podczas rewolucji zawsze przecież muszą być jakieś ofiary. Cel uświęca środki.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 1488 widoków
Rosja szykuje się do wojny