Stępień próbuje zrobić idiotów z warszawiaków

Przez molasy , 09/10/2013 [11:35]
Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, który 2 lata temu przywoływał greckie słowo "idiotes" na określenie obywateli, którzy nie głosują w wyborach, bardzo ostro skrytykował wczoraj "nakręcanie frekwencji" w warszawskim referendum, które odbędzie się w najbliższą niedzielę. Nazwał "rzekomym" "obywatelski obowiązek" nakazujący udział w referendum, a odwoływanie się do niego uznał za "wyjątkowo obłudne". (http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/439…) Gdyby zacytowane wyżej bardzo ostre sformułowania na temat referendum w Warszawie wygłosił "bohater PO" Stefan Niesiołowski, uznałbym to za dopuszczalny przejaw walki politycznej. Politycy mają prawo bronić prezydenta czy burmistrza miasta wywodzącego się z ich partii wszelkimi dostępnymi środkami i sposobami. Ale autor powyższych określeń podpisał się w "Dzienniku Gazecie Prawnej" jako "były prezes Trybunału Konstytucyjnego, prawnik". Zatem podał się za osobę niemal urzędową, za kogoś, kto wypowiada się jako autorytet prawny. Jestem bardzo ciekawy, z którego artykułu konstytucji konstytucjonalista Stępień wywiódł, że w przypadku referendum nawoływanie innych obywateli do głosowania jest "obłudne", podczas gdy w przypadku wyborów już tak nie jest? Pytanie powyższe stawiam dlatego, że tekst "byłego prezesa Trybunału Konstytucyjnego, prawnika" nie jest niestety wywodem prawnym, czego należałoby się spodziewać od tak przedstawiającego się autora. To co można przeczytać w "DGP" sprawia wrażenie, jakby zostało napisane przez polityka, a nie prawnika. To polityczna agitka, napisana w celu obniżenia frekwencji wyborczej w warszawskim głosowaniu w sprawie odwołania z funkcji prezydenta Hanny Gronkiewicz-Waltz. W tekście aż roi się od emocjonalnych, a nawet niewybrednych określeń pod adresem tych, którzy ośmielili się podnieść rękę na wiceprzewodniczącą PO: "głupstwa wypowiadane przez niektórych polityków", "populizm", "najgorsze instynkty", "negatywne emocje", "nienawistnicy", "zawistnicy", "obłudne odwoływanie się", "prymitywna polityka". Pod względem ostrości języka w stosunku do przeciwników politycznych, to nawet sam "won" Niesiołowski jest przy Stępniu małym żuczkiem i powinien brać u niego korepetycje! Ktoś powie, że się niesłusznie czepiam tego wybitnego prawnika, bo przecież felieton prasowy to nie jest prawny wywód i musi być inaczej pisany. Owszem, ale jeśli Stępień nie wypowiada się w nim jako prawnik, to po jaką cholerę podpisuje się jako "były prezes Trybunału Konstytucyjnego, prawnik"?! Niech się podpisze: "Jerzy Stępień, agitator Platformy Obywatelskiej"! Wtedy wszystko będzie jasne! Stępień, który obecnie tak ostro krytykuje "nakręcanie frekwencji", narzekał 2 lata temu na ... niską frekwencję w wyborach parlamentarnych: "Demokratyczne wybory to nie tylko proste legitymizowanie władzy publicznej, lecz także dobra okazja wyrażenia przez ogół wyborców woli zmiany lub kontynuacji tego, co działo się wcześniej. (...) Martwi oczywiście niska frekwencja wyborcza – czyli istnienie względnie dużej grupy osób generalnie niezainteresowanych sprawami publicznymi. Takich starożytni Grecy nazywali „idiotes”. Warto znać ten źródłosłów, szczególnie na użytek dyskusji z tymi, którzy wysokiej partycypacji w wyborach nie uważają za zjawisko pozytywne." (http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/komentarze/…) Zamieńmy w pierwszym zdaniu słowo "wybory" na "referendum" i będziemy mieli wypowiedź idealnie odnoszącą się do głosowania w sprawie odwołania prezydent stolicy. Jeśli chodzi o dalszy ciąg tego cytatu, to będzie on trafnie opisywał sytuację po referendum, jeśli się okaże, że wskutek niskiej frekwencji nie będzie ono wiążące. Gronkiewicz-Waltz utrzyma się na swym stołku dzięki temu, że w stolicy Polski mieszka duża grupa "osób generalnie niezainteresowanych sprawami publicznymi", których "starożytni Grecy nazywali „idiotes”". Wtedy, tak jak radzi "były prezes Trybunału Konstytucyjnego, prawnik" Jerzy Stępień, "ten źródłosłów" przyda się "na użytek dyskusji z z tymi, którzy" tak jak "były prezes Trybunału Konstytucyjnego, prawnik" Jerzy Stępień "wysokiej partycypacji w" referendum "nie uważają za zjawisko pozytywne". I korzystając z podpowiedzi Stępnia łatwo będzie można wykazać, że Stępień jest idiotą (w starogreckim znaczeniu tego słowa, ale może nie tylko), uważając, że nie trzeba brać udziału w referendum. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że "były prezes Trybunału Konstytucyjnego, prawnik" pisze tak, jakby o prawie nie miał zielonego pojęcia. Ja nie jestem prawnikiem, ale w odróżnieniu od Stępnia czytałem konstytucję i dlatego wiem, że nie ma w niej wzmianki o "obywatelskim obowiązku głosowania". Swego czasu za wprowadzeniem takiego obowiązku opowiadał się na przykład Lech Wałęsa, który jednak ostatnio zmienił zdanie (nie po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni). Ogłosił nawet publicznie, że nie pójdzie na referendum w sprawie odwołania Gronkiewicz-Waltz, na które zresztą pójść by nie mógł, nawet gdyby chciał to zrobić, bo nie mieszka w Warszawie (spodziewam się, że wkrótce ten słynny gdańszczanin obwieści w specjalnym liście, że nie weźmie udziału w referendum, które odbędzie się w Szwajcarii, co tak wstrząśnie tym demokratycznym krajem, że zmieni on swój ustrój na monarchię absolutną, a jego królem zostanie Bolek o przydomku Esbecki!). Konstytucja III RP mówi nie o "obowiązku", ale o "prawie" do głosowania. Wszyscy moi stali czytelnicy, którzy są ludźmi inteligentnymi, z pewnością o tym wiedzą, ale w celu poinformowania o tym "konstytucjonalisty" Stępnia przytoczę treść art. 62 konstytucji: "Obywatel polski ma prawo udziału w referendum oraz prawo wybierania Prezydenta Rzeczypospolitej, posłów, senatorów i przedstawicieli do organów samorządu terytorialnego, jeżeli najpóźniej w dniu głosowania kończy 18 lat." Stępień błędnie pisze, że "referendum odwołujące jest skutkiem i niejako odwrotnością wprowadzenia w 2002 r. wyborów bezpośrednich wójtów, burmistrzów i prezydentów". W rzeczywistości zostało ono wprowadzone do polskiego prawa na mocy konstytucji, której art. 170 mówi: "Członkowie wspólnoty samorządowej mogą decydować, w drodze referendum, o sprawach dotyczących tej wspólnoty, w tym o odwołaniu pochodzącego z wyborów bezpośrednich organu samorządu terytorialnego. Zasady i tryb przeprowadzania referendum lokalnego określa ustawa." Wspomniana w konstytucji ustawa o referendum lokalnym uchwalona została 15 września 2000 r., a więc 2 lata wcześniej niż ustawa o bezpośrednim wyborze wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Prawo obywateli do odwoływania urzędników lokalnych jest więc prawem konstytucyjnym, co wynika nie tylko z cytowanego wyżej art. 170, ale także z art. 4 konstytucji, który głosi, że "władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu" i "Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio". W głowie się nie mieści, że człowiek, który stał na czele Trybunału Konstytucyjnego o tym nie wie, a ludzi, którzy próbują wyegzekwować swoje konstytucyjne prawo nazywa "nienawistnikami" i "zawistnikami"! Ponieważ to wielki wstyd dla Polski, że były prezes Trybunału Konstytucyjnego kompromituje się niewiedzą, iż ani w konstytucji, ani w innych polskich aktach prawnych nie ma wzmianki o "obywatelskim obowiązku głosowania" oraz o tym, że prawo do odwoływania urzędników lokalnych jest konstytucyjnym prawem Polaków, to proszę czytelników tego tekstu, żeby nikomu, a w szczególności cudzoziemcom, o tym zasmucającym fakcie nie mówili. Gdyby dowiedzieli się, że prezes polskiego Trybunału Konstytucyjnego nie zna konstytucji Polski, to rozgłosiliby to w swoich krajach i stalibyśmy się pośmiewiskiem całego świata! Żeby dowieść, że politycy apelujący o udział w referendum "wypowiadają głupstwa", uprawiają "prymitywną politykę", itp., Stępień przedstawia następującą argumentację: "Żeby referendum było ważne, potrzeba 389 430 głosujących. Załóżmy, że w głosowaniu referendalnym wzięłoby udział 389 429 osób. Wynik nie byłby ważny, nawet gdyby za odwołaniem opowiedziała się zdecydowana większość. A teraz założymy inną sytuację, w której w ostatniej chwili zagłosowałaby jedna osoba w obronie dotychczasowego prezydenta miasta. Jej intencje szły w przeciwnym kierunku niż organizatorów referendum, a mimo to głos przeciw okazał się głosem za. Dlaczego? Bo dzięki temu jednemu głosowi referendum stało się ważne, a ponieważ głosów za odwołaniem jest znacznie więcej, w gruncie rzeczy decydująca jest sama frekwencja." Czy temu rozumowaniu można coś zarzucić? Wygląda na to, że nie. Wszystko się zgadza. Stępień udowodnił, że "w gruncie rzeczy decydująca jest sama frekwencja." Ale czy eksprezes Trybunału Konstytucyjnego zasługuje na brawa, na aplauz ze strony zwolenników demokracji w Polsce? Czy złożyć mu powinni gratulacje obecni i byli sędziowie Trybunału Konstytucyjnego? Przed udzieleniem odpowiedzi na powyższe pytania warto zastanowić się, jak były prezes TK Stępień zareagowałby, gdyby jakiś inny były prezes TK zastosowałby jego argumentację w odniesieniu na przykład do referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 r.? Wtedy też najważniejsza była frekwencja, bo było wiadomo, że liczba głosujących "za", będzie większa niż "przeciw". Ten były prezes TK tak mógłby napisać: "Żeby referendum było ważne, potrzeba 14 932 485 głosujących. Załóżmy, że w głosowaniu referendalnym wzięłoby udział 14 932 484 osób. Wynik nie byłby ważny, nawet gdyby za przystąpieniem do UE opowiedziała się zdecydowana większość. A teraz założymy inną sytuację, w której w ostatniej chwili zagłosowałaby jedna osoba przeciwko wstąpieniu do UE. Jej intencje szły w przeciwnym kierunku niż organizatorów referendum, a mimo to głos przeciw okazał się głosem za. Dlaczego? Bo dzięki temu jednemu głosowi referendum stało się ważne, a ponieważ głosów za akcesją do UE jest znacznie więcej, w gruncie rzeczy decydująca jest sama frekwencja." Przypomnę, że w referendum w sprawie przystąpienia Polski do UE wzięło udział 17 584 085 wyborców. Za integracją opowiedziało się 13 514 872 (77,45 proc.) głosujących, przeciw - 3 935 655 (22,55 proc.), a głosów nieważnych było 126 187 (0,72 proc.). Zatem gdyby przeciwnicy przystąpienia Polski do UE referendum zbojkotowali, to nasz kraj by do niej nie należał. Wystarczyłoby, żeby w domach zostało 1 417 613 przeciwników integracji, żeby do tego nie doszło. Jest zatem właściwie pewne, że gdyby np. ojciec Tadeusz Rydzyk wezwał słuchaczy Radia Maryja do bojkotu referendum, uzasadniając to w taki sam sposób, jak zrobił to Stępień w odniesieniu do referendum warszawskiego, to osiągnąłby to, do czego dążył, tzn. zablokowałby akcesję Polski do UE. A gdyby się tak stało, to z pewnością Stępień, wielki zwolennik integracji, w stosunku do owego byłego prezesa TK, który ten antydemokratyczny sposób zablokowania wstąpienia naszego kraju do UE dyrektorowi Radia Maryja podsunął, użyłby podobnych lub nawet takich samych epitetów za pochwałę bojkotu referendum, jakich użył w swoim felietonie w stosunku do tych polityków, którzy do głosowania w referendum wzywają. A jak nazwałby o. Rydzyka, to nawet nie chcę zgadywać! Stępień, który teraz potępia "nakręcanie frekwencji", z aplauzem przyjmował kilka lat temu tzw. akcje profrekwencyjne, które polegały na tym, że do głosowania w wyborach prezydenckich i parlamentarnych nawoływali w telewizyjnych spotach celebryci, reżyserzy, aktorzy i piosenkarze, którzy są znani nie tylko z tego, że są znani, ale również z tego, że są zwolennikami Platformy Obywatelskiej i Bronisława Komorowskiego. Zatem ci, których oni przekonali do pójścia do urn wyborczych, poparli kandydatów PO. Były prezes TK nie reagował także na "nakręcanie frekwencji" antypisowskiego elektoratu przez polityków koalicji rządowej oraz prorządowych dziennikarzy w mainstreamowych mediach, z "Gazetą Wyborczą" i TVN na czele. Polegało to na szczuciu Polaków przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu oraz innym politykom PiS, czyli stosowano wtedy metodę Carla Schmitta, której użycie Stępień zarzuca dzisiaj przeciwnikom Gronkiewicz-Waltz: "Jedną z najskuteczniejszych metod uprawiania prymitywnej polityki zapewniającej krótkotrwały sukces jest przecież umiejętne wskazanie wroga. W ostatnich dniach mamy na to podręcznikowe wręcz dowody – nie bez powodu Carla Schmitta wydaje się także u nas i czyta do dziś." Pewnie się czyta i dziś, ale czytało się go na pewno również 2, 3 i 6 lat temu, a wtedy Stępień tego nie zauważał. I kto tu jest obłudnikiem? Czy aby nie jest nim "były prezes Trybunału Konstytucyjnego, prawnik" Jerzy Stępień, który obłudę innym zarzuca? I kto jest idiotą - czy ten, kto nie głosuje, jak 2 lata temu pisał Stępień, czy ten, kto głosuje, jak twierdzi on obecnie? Czy przystoi "byłemu prezesowi Trybunału Konstytucyjnego, prawnikowi" pisać, że ci wyborcy, którzy oddadzą głos za odwołaniem Gronkiewicz-Waltz są jakimiś ekstremistami z krzywej Gaussa, "nienawistnikami" i "zawistnikami", którzy pójdą do urn jedynie po to, żeby dać upust swoim najniższym instynktom, natomiast ci, którzy będą głosować przeciwko temu są głupcami, bo mogą doprowadzić do tego, że straci ona swoje stanowisko? Powtórzę jeszcze raz: Gdyby w taki sposób bronił prezydent Warszawy polityk PO, to byłoby to dopuszczalne, ale jeśli robi to były prezes Trybunału Konstytucyjnego, to mamy do czynienia ze skandalem nad skandalami! Ten człowiek w ordynarnym stylu obraża wyborców, którzy zamierzają skorzystać z konstytucyjnego prawa do głosowania i przyczynia się do psucia prawa i demokracji. Jeśli przyjąć argumentację Stępnia, to właściwie żadne referenda w sprawie odwoływania prezydentów miast, burmistrzów i wójtów nie powinny się odbywać. A to znaczy, że mogą oni robić podczas swojej 4-letniej kadencji co im się żywnie podoba, bez oglądania się na wyborców i prawo (mogą rządzić nawet z więzienia). Swoim tekstem były prezes TK podważa nie tylko ideę referendum w sprawie odwoływania urzędników samorządowych, ale ideę referendum jako takiego, co jest zadziwiajace, bo to głosowanie jest przecież umocowane w konstytucji. Przy pomocy użytych przez niego argumentów można podważyć sensowność organizowania wszystkich referendów z progiem frekwencyjnym, co pokazałem na przykładzie referendum dotyczącego wstąpienia Polski do UE. Stępień jest wielkim obrońcą III RP przed jej krytykami, tymczasem z tego co pisze wynika, że jej ustrój jest dysfunkcjonalny: "Referendum odwołujące jest skutkiem i niejako odwrotnością wprowadzenia w 2002 r. wyborów bezpośrednich wójtów, burmistrzów i prezydentów. Nie pamiętam, czy przypadkiem nie na tych łamach pisałem jakiś czas temu, że kiedy planowano wprowadzenie tego mechanizmu, zarówno profesor Jerzy Regulski, jak i Michał Kulesza oraz niżej podpisany opowiedzieliśmy się wspólnie i jednoznacznie przeciwko legitymizowaniu organów wykonawczych gmin poprzez mechanizm wyborów bezpośrednich. Argumentowaliśmy, że to nie jest tylko problem ordynacji wyborczej, ale całego ustroju gminy. Nie wolno tego mechanizmu wprowadzać bez dostosowania ustroju gminy do zmienionego z pośredniego na bezpośredni trybu wyboru. Wcześniej należałoby zadbać bowiem o rozdzielenie w gminie stanowisk politycznych od urzędniczych i wzmocnienie czynnika fachowego, o zbudowanie właściwych mechanizmów kontrolnych itd. Niestety, nikt nas nie chciał słuchać, a prezydentowi Kwaśniewskiemu zabrakło instynktu, by nie powiedzieć wyobraźni, aby ten pomysł zawetować." Jeśli tak jest, to czemu człowieku sprzeciwiasz się próbom sanacji tego chorego państwa, proponowanym np. przez PiS? Dlaczego bronisz skompromitowanych polityków, którzy te ustrojowe rozwiązania wprowadzali? Szczególnie takich idiotek jak Gronkiewicz-Waltz, która przecież jako poseł za obowiązującymi obecnie przepisami referendalnymi głosowała, a teraz twierdzi, że są one przejawem niszczącego państwo liberum veto? To przerażające, że ktoś taki jak Stępień, który nie zna konstytucji, znieważa wyborców zamierzających skorzystać z konstytucyjnego prawa do głosowania i podważa konstytucyjną ideę referendum mógł znaleźć się w składzie Trybunału Konstytucyjnego, a nawet zostać jego prezesem. Ot i cała III RP w pełnej krasie! Obłudnik Stępień, który jako kielczanin nie powinien pouczać mieszkańców Warszawy, próbuje zrobić z warszawiaków idiotów, zniechęcając ich do wzięcia udziału w referendum. Przypominam zatem na koniec: Idiotami są ci, którzy nie biorą udziału w głosowaniach (czyli są to m.in. Jerzy Stępień, Lech Wałęsa, Andrzej Wajda, Bronisław Komorowski i Donald Tusk wraz z wszystkimi członkami PO). Obywatelami zaś są ci, którzy w referendach i wyborach głosują. Teraz jest już wszystko jasne i z pewnością każdy warszawiak, który nie zalicza się do "idiotes", stawi się 13 października przy referendalnej urnie!
tumry

Przecież ten rzekomy profesor, a więc de facto mgr Stępień już od dawna przystawił stempel do destrukcji Polski, i w ten sposób stąpnął w g...., czyli jest to prawny 'przeStępień'. Agentura ma nawet zaśpiew, że to indywiduum wybrał onegdaj na wiadome stanowisko śp. Prezydent. Tymczasem nie mgr a właściwy prof. Lech Kaczyński musiał zdecydować o kolorze samochodu dla Polski prawa wśród samych czarnych Fordów. Wynika z tego, że ów Stępień, to z kolorem diabelskim trzyma, a to pewny stopień do piekła także z politycznego punktu widzenia niewątpliwie jest. To także indywiduum, któremu żaden uczciwy człowiek nie powinien podawać ręki. Co za ohydna persona. I pomyśleć, że gdyby społeczeństwo się chociaż trochę postarało, to Stępień byłby mógł być jedynie i ewentualnie, stępioną bronią neokomunistów w walce z narodem polskim. Inaczej by też śpiewał, gdyby zdrajców wszystkiego co polskie, z wyjątkiem naszych pieniędzy, oskarżyć o przestępstwo główne - przeciwko narodowi polskiemu. Summa summarum łotr idiotów wśród warszawiaków wypatruje. A może ów wie jak serwerowo będzie, czyli zaserwują nam w zwieńczeniu kit, a HG-W i wybrańcy z PO, dalej będą na Warszawie robić kokosy.
Domyślny avatar

było by trudno wprzęgnąć a zarazem zeszmacić tak wielu ludzi nauki i kultury.
Domyślny avatar

Oczywiście prezydent Lech Kaczyński nie miał de facto żadnego wyboru przy mianowaniu prezesa TK, bo musiał wybrać jednego z dwóch przedstawionych mu kandydatów - oprócz Stępnia był to jakiś komuch, którego nazwisko wyleciało mi z głowy i szkoda mi czasu, żeby je ustalić. Komucha mianować przecież nie mógł, więc to stanowisko przypadło Stępniowi. Wiedza prawnicza tego kolesia jest niewielka, bo to jest polityk, a nie praktykujący prawnik. A już o prawie konstytucyjnym, to on nie ma zielonego pojęcia. Jeśli chodzi o te kwestie serwerowe, to być może jest Pan na dobrym tropie, bo przecież Stępień już kiedyś liczył głosy jako szef Państwowej Komisji Wyborczej!
Domyślny avatar

Stępień to nawet nie jest człowiek nauki. To jest taki sobie przeciętny polityk (pułap jego możliwości to stanowisko wiceministra w rządzie Buzka). Jako jeden z tzw. reformatorów w rządzie AWS-UW narobił bałaganu w administracji poprzez stworzenie całkowicie zbędnego szczebla powiatowego. A teraz jest już za stary na powrót do polityki, więc wypisuje różne dyrdymały jako tzw. autorytet prawniczy.