Jak Dancewicz, Tyszkiewicz i Olbrychski radzą wychowywać dzieci

Przez molasy , 12/03/2013 [12:11]
W jednej z pierwszych scen filmu „Casanowa” tytułowy bohater zaczyna opowiadać młodej kobiecie swój życiorys. Gdy jego rozmówczyni pyta go, czy urodził się w nędzy, w rodzinie uliczników i żebraków, słynny Wenecjanin odpowiada: „Gorzej. Byłem synem aktorki!” W czasach gdy aktorki i aktorzy zostali wyniesieni na piedestał, gdy wypowiadają się jako autorytety moralne pouczające społeczeństwo, w którym żyją, jak należy postępować, słowa Casanowy brzmią zaskakująco. Jednak do początku XX w. słowo „aktorka” było używane zamiast „kurwa” czy „prostytutka”. Na porządku dziennym było porzucanie przez nie swoich dzieci. I taki też los spotkał Giacomo Casanowę. Przypominam to (a ignorantów historycznych takich jak Maciej Stuhr, który myli bitwy pod Cedynią i pod Niemczą oraz przypisuje Polakom zbrodnie popełnione przez Niemców, informuję), bo ostatnio przeczytałem kilka wypowiedzi polskich pięknych aktorek i przystojnych aktorów na temat wychowywania dzieci. Po tej lekturze obawiam się, że los dzieci w aktorskich rodzinach nie jest lepszy niż w czasach Casanowy. Renata Dancewicz powiedziała: „Ja jestem sobie w stanie wyobrazić sobie taką sytuację, że mnie i mojemu partnerowi stanie się coś złego. W takiej sytuacji opiekę nad synkiem powierzyłabym jednej z dwóch znajomych par homoseksualnych. (…) Gdyby to ode mnie zależało, to traktowałabym ich dokładnie w ten sam sposób, jak pary heteroseksualne i jeśli spełnialiby kryteria, to nie robiłabym żadnego problemu przy adopcji. Odmawianie im prawa do dziecka jest czymś haniebnym. Społeczeństwo musi się tylko z tym oswoić, ale się oswoi, tak jak z rodzinami pachtworkowymi, w których rodzice wchodzą w nowe związki”. Beata Tyszkiewicz stwierdziła: „… to że para homoseksualna wychowuje dziecko nie ma znaczenia, te pary żyją na ogół w zgodzie, nie ma tam agresji, oni marzą o dziecku. Nie wierzę, żeby dziecko mogło być w takich rodzinach krzywdzone”. Natomiast Daniel Olbrychski oświadczył, że reżyser Grzegorz Braun został „faszystą”, bo … nie był w dzieciństwie bity: „To, niestety, syn mojego przyjaciela, wielkiego polskiego reżysera. Najwyraźniej tata był zbyt łagodny. Ja bym pana Brauna zaprosił na spotkanie, ściągnął majtki i publicznie goły tyłek złoił na kolanie”. Ponieważ bardzo lubię oglądać na ekranie panie Dancewicz i Tyszkiewicz, najpiękniejsze polskie aktorki, to spróbuję zastosować najkorzystniejszą dla nich interpretację, że plotą głupstwa jedynie po to, żeby nie przestano przyjmować ich na salonach, a w rzeczywistości uważają inaczej. Inna sytuacja jest w przypadku Olbrychskiego. To co mówi, trzeba potraktować poważnie. Jest wielce prawdopodobne, że w procesie wychowania swego syna sięgał po metodę, której nie stosował ojciec Grzegorza Brauna. Olbrychski ma bowiem skłonność do posługiwania się przemocą, czego dowodem jest słynny atak szablą na wystawę w Zachęcie, albo opisane przez „Fakt” pobicie aktora Andrzeja Grabowskiego na jednej z warszawskiej ulic. Ostatnio niemal w każdym wywiadzie mówi o biciu. Jego zdaniem pobić należy Adama Hofmana: „Za to, co wygłosił jeden z najwierniejszych współpracowników prezesa Adam Hofman, który stwierdził, że ‘jak na kłamstwie katyńskim rozkwitła PRL, tak na kłamstwie smoleńskim żeruje obecna koalicja’, po prostu należy publicznie bić po mordzie.” Prawda, że ta entuzjastycznie przyjęta na salonach III RP „poprawna politycznie” wypowiedź jest przeciwieństwem „faszystowskich” słów Brauna na temat redaktorów „Gazety Wyborczej”i TVN?! Olbrychski wypowiada się tak jakby był znawcą zachowania się osób bitych w dzieciństwie. Jest na przykład pewny, że należą do nich bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy, o których powiedział: „Patrząc na nich jak aktor starający się zrozumieć postać, którą zagra, widzę, że musieli być bici przez kolegów z klasy. Kolega z produkcji ‘O dwóch takich’ opowiadał, że Kaczyńscy płakali wniebogłosy, że muszą wracać do szkoły, a tam to ich będą bili jeszcze bardziej niż wcześniej.(...) Byli bici. Może niesłusznie, może prowokowali ludzi do agresji.” Z tej wypowiedzi wynika, że Olbrychski dopuszcza możliwość, iż mali Kaczyńscy mogli być bici słusznie, jeśli „prowokowali ludzi do agresji”! Szkoda jednak, że nie wymienił on nazwiska swego informatora, bo może był to znajdujący się w czasie kręcenia filmu „O dwóch takich” w jego otoczeniu agent SB o pseudonimie „Mathis”, który w jednym z donosów napisał o nim, że „jest nadpobudliwy i skrzywiony psychicznie”. Człowieka o takiej chorej psychice bardzo łatwo „prowokuje do agresji” nie tylko dorosły już Jarosław Kaczyński, ale także psocące dziecko, więc z pewnością niejeden raz robił tak jego syn Rafał. A skoro tak, to można przypuszczać, że był „słusznie” bity przez ojca. Skoro „nadpobudliwy i skrzywiony psychicznie” Olbrychski wielokrotnie publicznie stosował przemoc lub mówił o jej stosowaniu, to tak samo musiało być w życiu prywatnym. W odróżnieniu od Grzegorza Brauna, który nie był w dzieciństwie katowany przez ojca i dlatego stał się „faszystą”, Rafał Olbrychski wyrósł na prawdziwego lwa salonowego czyli leminga. Jego wypowiedzi są poprawne politycznie. Nie trzeba go bić za to co mówi, tak jak Brauna czy Hofmana. Tak poprawnie politycznie nie wypowiadałby się, gdyby jego ojciec nie trzepał mu systematycznie skóry! Powyższe przypuszczenie jest tak samo prawdopodobne, jak opinia Olbrychskiego, że przyczyną „niepoprawnych politycznie” działań braci Kaczyńskich (według niego „bolszewickich”) było to, że byli bici w dzieciństwie! Podsumujmy zatem nauki, które wynikają z publicznych wypowiedzi świeżo upieczonego doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego na temat bicia dzieci: 1.Z chłopców nie bitych przez ojców wyrastają tacy „faszyści” jak Grzegorz Braun. 2.Z chłopców bitych przez kolegów wyrastają „bolszewicy” tacy jak bracia Kaczyńscy. 3.Z chłopców bitych przez ojców wyrastają lemingi tacy jak jego syn Rafał. Z powyższych „osiągnięć naukowych” dr h.c. Olbrychskiego na polu pedagogiki wynika, że najlepsze efekty wychowawcze daje bicie syna przez tatusia. Teraz rozumiem również wypowiedzi Renaty Dancewicz i Beaty Tyszkiewicz na temat wspaniałych efektów procesu wychowawczego osiąganego przez pary homoseksualne. One też, tak jak Olbrychski, mówiły na poważnie. Dla dzieci jest lepiej, że mają dwóch ojców zamiast jednego. Z synka pani Dancewicz, bitego przez dwóch tatusiów, wyrósłby przecież leming do kwadratu, który niewątpliwie zrobiłby furorę na salonach III RP! Zaś pani Tyszkiewicz mówiła zapewne o wychowywaniu synka przez dwie lesbijki. Z takiego chłopca nie wyrósłby wprawdzie wzorowy polski leming z powodu braku bijącego go tatusia, ale byłby to inny typ lwa salonowego, taki nowy Casanowa, który nie był bity przez ojca, bo go w ogóle nie znał! Bardzo się obawiam, że marny los czeka polskie dzieci, jeśli będą wychowywane według wzorców narzucanych przez tzw. elitę, która, tak jak dawniej było, powinna znajdować się na dnie hierarchii społecznej.