Gdy śpisz, to wróg się coraz bardziej przytula.
Jest to jeden z tych tematów, który jest bolesny zarazem, a i też leży u podstaw ludzkiej zaćmy. To jak z kamieniem milowym po części, mijamy go codziennie, lecz nie zauważamy. Tak samo, lecz z bardziej nie potknięcie, dotkliwą konsekwencją tolerujemy, a nawet żyjemy z wrogami w bliskich związkach. Od najbardziej trywialnych przykładów jakim jest wspieranie totalitarnych systemów poprzez zakupy produktów naznaczonych wyzyskiem i krwią, do współżycia, niejako koegzystencji ze światem obcym naszym wartościom.
Zbyt mało jest w nas sprzeciwu, a coraz więcej przyzwolenia, na rzeczy, sprawy, postawy i czyny, za które kiedyś nie tylko w pysk lano. Bielma nie tylko materialne, również uczuć i fascynacji zakrywają oczy równocześnie otwierając drogę do naszej łożnicy. Gdzie sen powinien być zdrowy, a potomstwo płodzone bez jadu węża.
Tytuł zapożyczyłem z filmu „Sleeping with enemy”. Taki sobie thriller. Dotyka tylko części problemu. Tam akurat istnieje do czasu pewne pogodzenie i wybór niby świadomy, ale jednak zdeprecjonowany sytuacją pozornie bez wyjścia. Co powoduje, iż bardzo trudno jest się wyzwolić z po części naszymi rękami i sercem tkanej pułapki. Natomiast tu i teraz oraz od wieków wielu praktycznie nie istnieje obszar w którym nie tylko nie przespaliśmy się z wrogiem, ale i na jawie pieszczeni, a czasem dręczeni przywalamy na zbliżenie zbyt wielkie.
Nie trzymamy dystansu, a ten z powodu innej niż ich budowa jest nam niezbędny. Różnie wychodziły nam bezpośrednie zwarcia, jednak uścisk najczęściej bywał co najmniej obezwładniający. Choć i śmiertelny się zdarzał.
Słodka naiwność, hodowana w nas przez propagandowe kołysanki najczęściej kończyła się atakiem czerwonych lub innych mutacji o świcie. Gdy trwaliśmy w głębokim śnie. Wiele ponoć było zrywów, nigdy jednak właściwego przebudzenia. Miast ziewać i przeciągać się winniśmy byli prosto z pieleszy wyruszyć w bój. Być może śmiertelny, z nadzieją, że nie tylko dla nas. Gdyż zwycięstwo nie zawsze oznacza przetrwanie jednostki, jest to cena za przeżycie Ojczyzny i Narodu.
Niemała jest w tym rola służb, lecz i my nie pozbawieni „zasług”. Łatwo dajemy się uwieść. Nie jest to jednak jakaś nasza wyjątkowa cecha, to zwykły grzech pierworodny ludzkości. Szatan, również jako symbol i ucieleśnienie Zła ma mowę gładką i jest mistrzem kłamstwa, które podaje nam, jak najlepsze owoce na zdobnych tacach. Tylko w tym jabłku brak ogonka i zaraz wchodzi przez małą dziurkę, by spotęgować się w pestce.
Podsuwane emocje zbyt często za nas dokonują wyborów, a to prowadzi nas do smutnego i już niemożliwego do odwrócenia przebudzenia w świecie bynajmniej nie naszym. Otaczamy się ułudą dla pozornej wygody i bezpieczeństwa. Wydaje się nam, że kochamy i jesteśmy obdarzani uczuciem wzajemnym. A tam tylko koszmar czeka, by w odpowiednim momencie stać się jawą. Najbardziej brakuje nam wymogów wzajemnych, zamiast pustych i wzniosłych deklaracji zbudowanych na lichym gruncie bezgranicznego zaufania do „życiowych” partnerów.
Są też tacy, którzy z różnych powodów kładą się do łóżka z nawet ze zbrodniarzami. Często oprawcami ich matek i ojców, przodków i Ojczyzny. Wybitnym przykładem tego jest "Sybirak inaczej" - zdrajca Jaruzelski i jemu podobni. Jedni dla korzyści finansowych, inni bo ulegli słabością swoją lub duchem ubogim. Jeszcze inni, bo taka ich kurewska natura, od pokoleń, czy też nowo nabyta.
Nie osądzam, nie mnie czynić Sąd Ostateczny. Nam jednak trzeba eliminować stare cudzołożnice i potencjalne cichodajki. Z własnego otoczenia i ze szczytów władzy, pozornie tylko niedosiężnych. Bywają też Wallenrodzi, tyle, że coraz trudniej rozpoznać kto nim jest naprawdę, a kto miał inne intencje ubierając taki płaszczyk. Czego mamy współczesne dowody. Lub też w trakcie misji perspektywa mu się zmieniła. Zbliżenie z wrogiem często kończy się zakażeniem, a wtedy najlepszy lekarz nie pomoże. Choroba bowiem do czasu jest bezobjawowa, a nawet ma syndromy zdrowia i powoduje objawy źle pojętego szczęścia i pomyślności.
A kim są owe Różyczki i inne osobniki, które niby to z nami w aliansach. Przecież nie jest tajemnicą, że każdy robi pod siebie. Może to nie jest Boska Konstrukcja człowieka, ale jednak jej ważny, nie tylko w negatywie, element. Tyle, że próżność i chęć samozadowolenia można rożnie spożytkować. Mniej lub bardziej wsobnie, a najlepiej gdy przejdzie przez pryzmat i rozszczepi się na całe widmo dobroci i kiedyś, być może, bo to nie winni być wymogiem, wróci do nas. Choćby dobrym słowem lub radością ze szczęścia niekoniecznie własnego. A nawet gdy nie od razu, nawet gdy boleśnie nas doświadczy, to gdzieś tam w Kosmosie Dobrych Uczynków zabłyśnie Nasza Gwiazdka. A ich mnogość zaświeci wielkim światłem gwiazdozbioru.
Trzeba nam tylko pamiętać, że gdy wróg nie śpi, nam nie wolno oczu ni zmrużyć. Ni też nie dać się uwieść i zejść z drogi naszego powołania. Bo żaden byt nie jest bez przyczyny powołany i talenty dane nam od Boga prędzej, czy później wystawią nam rachunek zaniedbania. Które czynimy w złej trosce. Równie złej, jak nadgorliwość jej bratnia.
Najmniejsza chwila uśpienia może zaważyć na lata świetlne i tyleż samo mogą trwać jej skutki. Nie wierzmy w to, że mieszkamy poza dżunglą, zbudowaliśmy jeszcze bardziej od nas czujności wymagająca. Nie tylko na zewnątrz. Ale i tą wewnętrzną, która nie przeoczy żadnej chwili naszej słabości i bezlitośnie domknie nam powieki, gdy sami się pozbawiamy cech z natury podstawowych.
A wystarczy raz na jakiś czas zetrzeć z oczu zaślepiający makijaż i dobrze przyjrzeć się nocą z kim śpimy, a nawet śniadamy o poranku. A strawę i ją serwujących przejrzeć, jak i całe domostwo z obejściem. Tak samo jak my są tylko ludźmi, nie wszyscy są wrogami, czasem stają się nimi z naszej przyczyny i za naszym przyzwoleniem.
A teraz z innej beczki.
W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem
Gdy szarzeje za oknami pierwszy świt
W oświetleniu tym korzystnie
Wyglądają starsze panie
A i panom nie brakuje wtedy nic
Oczywiście kiedy całkiem się rozjaśni
Pewne braki wyjdą na jaw tu i tam
Lecz na razie póki wszystko
Widać jeszcze niewyraźnie
Triumfuje dumne piękno ludzkich ciał
W prosektorium najweselej jest nad ranem
Później także tam wesoło , ale mniej
Świeży uśmiech opromienia
Tak poważne kiedyś twarze
A niektórzy szczerze szczerzą ząbki swe
Tylko jeden - ten co leży pierwszy z brzegu
Nie uśmiecha się bo głowy nie ma już
Lecz udziela mu się nastrój
Wytwarzany przez kolegów
W martwym ciele nadal mieszka zdrowy duch
W prosektorium najzabawniej jest nad ranem
Czasem spadnie coś ze stołu - czasem ktoś
Po czymś takim następuje
Ożywienie zrozumiałe
Krótkotrwałe bo dzień wstaje jak na złość
Jasny dzień ma swoje różne jasne strony
Lecz ja jednak mimo wszystko twierdzę, że
W prosektorium najprzyjemniej
Moim zdaniem jest nad ranem
Zresztą sami przekonacie o tym się
Czesław Niemen - Antropocosmicus - link do klipu
Mało znany - wstrząsający utwór.
1
Dziwaczny osobnik
na cienkich kończynach
unosi w pionie
niedorzeźbiony
kadłub ciała
i opętany żądzą
przemożnej władzy
pnie się w górę
upiornych idei
spada na głowę
rzadko bezkarnie
Antropocosmicus
toporny cywilizator
2
z komórek
dawniej czystych
nieskażonego mózgu
powstała szara masa
szarego myślenia
tryska
skwiercząc tłuszczem
fermentem kanibalizmu
rzeźnik
w codziennym
mięs pożerania
wszędzie go pełno
dzieli się
mnoży
Antropocosmicus
nachalny multiplikator
3
ogłasza doktryny
kolejnych urojeń
hasła wyblakłe
l i t e r o i z m y*
ulepsza dobro
pogarsza zło
choć prawd oczywistych
nikt nie podważy
kto z prochu ten w proch
kto z małpy ten w co?
Antropocosmicus
zawzięty darwinizator
*na przykład: socjalizm
Idzie diabeł ścieżką krzywą pełen myśli złych
Nie pożyczył mu na piwo, nie pożyczył nikt
Słońce praży go od rana, wiatr upalny dmucha
Diabeł się z pragnienia słania w ten piekielny upał
Idzie anioł wśród zieleni, dobrze mu się wiedzie
Pełno forsy ma w kieszeni i przyjaciół wszędzie
Nagle przystanęli obaj na drodze pod śliwką
Zobaczyli że im browar wyszedł na przeciwko
Nie ma szczęścia na tym świecie ni sprawiedliwości
Anioł pije piwo trzecie, diabeł mu zazdrości
Postaw kufla - mówi diabeł - Bóg ci wynagrodzi
My artyści w taki upał żyć musimy w zgodzie
Na to anioł zatrzepotał skrzydeł pióropuszem
I powiada - dam ci dychę w zamian za twą duszę
Musiał diabeł duszę wściekłą aniołowi sprzedać
I stworzyli sobie piekło z odrobiną nieba
Ballada o nieobecnej klaczy - Maciej Zembaty
Módlmy się za kowboja, uciekła mu klacz
Musi szukać jej teraz, zbiera mu się na płacz
A tu rzeka wylała, drogi zmył rwący prąd
I od lęku przed stratą w przepaść zwalił się most.
Nie ma czego się trzymać, ani pójść nie ma gdzie
Klacz zniknęła jak lato, przepadła jak śnieg
Świerszcze grają żałośnie, w serce wkrada się żal
A tu noc już nadchodzi, przepastna i zła
Czy naprawdę uciekła, czy to tylko był sen
Czy złamała zagrodę, wyrwała się w step
Odciskając w błocie złotych podków ślad
Sam ją nimi podkuwał jako władca i pan
I choć ona zaledwie o minutę jest stąd
On jej szuka daleko i wciąż gubi trop
Ślepy na jej obecność porównuje swój ból
Z karą którą wymierzy, gdy pochwyci ją już
A wtem nagle znienacka na najwyższym z drzew
Ptak wychylił się z gniazda i rozległ się śpiew
Słońce znów świeci, wiatr cichnie też
Daleko nad rzeką wśród kwitnących wierzb
A świat znowu jest piękny, ach szeroka jest ziemia
Jest klacz na granicy światła i cienia
Kłęby pary nad grzywą, jest nieśmiała lecz wielka
Kiedy biegnie po niebie to księżyca dosięga.
Jeszcze nie poskromiona, lecz podchodzi do ręki
I znów pragnie mu uciec, on do tego też tęskni
Zaraz wierzgnie i skoczy i pogna przez błonia
Aby się tarzać do woli w górskiej trawie zielonej
Albo wyrwie się dalej, żeby sobie pobiegać
Gdzie nic nie ma powyżej i poniżej nic nie ma
Odtąd nadszedł czas zmagań, pora bata i ostróg
Czy klacz przejdzie przez ogień, czy mu wyjdzie strzał z biodra
Więc do klaczy w galopie przywiązuje się mocno
Ona także się wiąże ze swoim pogromcą
Tu już nie ma przestrzeni, lecz kierunki są wciąż
Czasu także już nie ma, lecz jest dzień i noc
Leżąc klaczy na szyi cicho szepcze tak
Gdzie pójdziesz najdroższa, tam pójdę i ja
Zawracają jak jedno do domu przez step
Nie trzeba już bata, wędzidła też nie
Kto połączył ich związek, złączył ich z całej mocy
Kto klamrę rozerwał nim minęło pół nocy
Jedni mówią klacz, drudzy mówią jeździec
Albo mówią że miłość - to jednak najwięcej
A ty mówisz Leonard, daj mi jechać spokojnie
W końcu western to western kończ tę starą historię
I ruszają przed siebie choć melodia wciąż brzmi
I znikają w oddali jak piosenka, jak dym