Premier kolejny raz zapowiada walkę z biurokracją - stwierdził wbrew faktom, że w administracji państwowej ilość urzędników nie wzrosła (średnio). Za administracje samorządową - premier jak wiadomo - nie odpowiada, ale jako lider ugrupowania wiodącego w sejmie - już tak.
Szczegółowo stan zatrudnienia w administracji przedstawione jest w dzisiejszym artykule:http://gospodarka.dziennik.pl/praca/artykuly/4036…. Szczególnie interesujący jest akapit:
"W efekcie średnie pensje urzędników rosną z roku na rok, i to mimo ich zamrożenia. Od 2008 r. średnie wynagrodzenie w ministerstwach wzrosło z 5380 zł do 6803 zł w 2011 r. W niektórych resortach zarabia się już ponad 7,5 tys. zł. W urzędach wojewódzkich zarobki zwiększyły się z 3207 zł do 4181 zł. W tym samym okresie przeciętne wynagrodzenie w gospodarce wzrosło zaledwie z 2943 zł do 3399 zł.".
W roku poprzedzającym ostatnie wybory do parlamentu - na jesieni - premier zapowiedział nawet redukcję etatów w administracji o 10 %; efekt był taki, że wszyscy szefowie, kto tylko mógł (a jak sie okazało - mogli wszyscy) - dodatkowo zatrudnił owe 10 % - by mieć kogo zwalniać. Na wiosnę jednak - nie było masowych zwolnień - w efekcie zamiast zmniejszenia, zatrudnienie wzrosło. Premier przyznał rozbrajająco, iż przegrał z biurokracją. Przegrać z podwładnymi, to dyskwalifikacja przełożonego (każdego szczebla). Wg Prof. Gilowskiej - w tym czasie przybyło nowych 75 tysięcy pracowników administracyjnych, obecnie ocenia się zwiększenie biurokracji za czasów rządów tej koalicji na 100 tysięcy nowych pracowników.
Oczywiście - biedny premier chce wzbudzić współczucie - jak to z samozaparciem walczy z hydrą biurokracji; w rzeczywistości jest to zimna gra obliczona na bezkarne zwiększenie najwierniejszego elektoratu (do każdego urzędnika państwowego i samorządowego można dodać jeszcze kilka osób z rodziny) - w sumie daje to kilkaset pewnych głosów wyborczych. Nowa władza wszak może zredukować etaty.
Fakt, że kosztuje to państwo dodatkowo ok 5- 6 mld. zł. rocznie - premiera nie wzrusza; najważniejsze jest utrzymanie sie przy władzy. Pokrętne tłumaczenie, że kontakty z UE i absorpcja funduszy unijnych wymaga nowych pracowników - upada w zestawieniu z polityką angielską w tej mierze - premier Cameron zdążył zwolnić z pracy 300 tysięcy pracowników administracyjnych.
W świetle powyższych faktów - bezzasadne jest pytanie - skąd pieniądze na reformy proponowane przez PIS; pytanie powinno brzmieć - jak długo można jeszcze wyrzucać pieniądze w błoto, a nie przeprowadzić reform, które poprawiłyby demografie narodu, obniżyłyby poziom bezrobocia , poprawiłyby ochronę zdrowia itd. itd...
W kolejności stoją horrendalne kontrakty menedżerskie. monstrualna ilość służbowych samochodów, wynagrodzenia samorządowców i członków wszelakich rad (to ostatnie to sprawa w kompetencji sejmu). Jest oczywiście jeszcze szereg spraw o kapitalnym znaczeniu dla budżetu państwa - generalnie źle prowadzonych przez obecny rząd, ale o tym - w innej notce.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 628 widoków