Quo usque tandem abutere Catilina patientia nostra...?

Przez Janusz40 , 14/08/2012 [19:06]
Doczekaliśmy się - premier był łaskaw wyznaczyć nowe standardy, w myśl których cała wrzawa o nepotyzmie jest zbędna. Po co właściwie mówić o czymś, czego nie ma, jakim prawem można zarzucać jego rządowi jakieś kumoterstwo przy obsadzaniu stanowisk. Nikt z uczestników obecnego obozu władzy nie zabiega u prezesów spółek skarbu państwa o stanowiska dla ich dzieci, czy kuzynów. To oni sami (tzn. owi prezesi) zabiegają o to, by firma była ozdobiona znanym nazwiskiem progenitury ministra, czy premiera. Ci synalkowie (przecież sami są kowalami swojego losu) - tylko łaskawie pozwalają się zatrudnić - najczęściej i najlepiej na stanowisku doradcy, lub konsultanta; taki nie musi sie na niczym znać i nie obowiązują go jakieś bzdurne godziny pracy, a i uposażenie może być przyzwoite (bądź, co bądź - doradca - to brzmi dumnie). Takie ostateczne rozwiązanie kwestii nepotyzmu w Polsce (pod rządami Tuska) - dziwnie koresponduje z tym co powiedział prezes Plichta; mianowicie powiedział, że o wiele taniej będzie kosztowało go zatrudnienie młodzieńca o znanym nazwisku niż reklamowanie się inną metodą. W ten sposób owo znane nazwisko przyczyniło się do pozyskania większej ilości zdenerwowanych dzisiaj depozytariuszy. Także zatrudnienie jednocześnie w dwóch konkurencyjnych firmach lotniczych, z których jedna jest publiczna - wg premiera nie jest niczym patologicznym, tym bardziej, że usłużny rzecznik tego publicznego przewoźnika lotniczego - już zdążył zapewnić, że żadne istotne informacje nie wypłynęły. To nowe spojrzenie premiera na pojęcie klasycznego konfliktu interesów - budzi wielkie nadzieje na burzliwy rozkwit drapieżnego kapitalizmu. Może w ten sposób przestarzałe zbiurokratyzowane państwowe (i publiczne) firmy zostaną prędzej "wykoszone" przez prężnych biznesmenów w rodzaju prezesa Plichty. Można jeszcze pójść dalej - zlikwidować np. Inspekcję Pracy i Związki Zawodowe - pójdzie jeszcze szybciej. Zastanawia tylko, dlaczego Tusk z Pawlakiem byli tak pryncypialni w kwestii młodego Kalemby, że aż postanowili (anieli raczą wiedzieć - na jakiej prawnej podstawie), że syn nowego ministra musi zrezygnować ze stanowiska, pomimo tego, że osiągnął je na długo przed ministerialnym awansem taty. Teraz, gdy pojawiła się kwestia własnego synka, zatrudnionego li tylko ze względu na nazwisko (wszyscy zgodnie to potwierdzają - tzn. premier, jego syn i prezes Amber Gold)- trzeba było gwałtownie stworzyć nową teorię nepotyzmu, przecież nie można dopuścić, by staroświeckie purytańskie standardy dotknęły syna władcy; co to, to nie - są jakieś granice demokracji - lepszy chyba byłby oświecony absolutyzm. "Historyk" Tusk zna przecież słowa: "Państwo, to ja" i wie kto je wyrzekł - nie musi uciekać się do mało reprezentacyjnych współczesnych wzorców w rodzaju Łukaszenki czy kacyka z Korei Płn. A poza tym, to premier nie musi wiedzieć, co tam jest napisane w raportach NIK, nie musi ostrzegać społeczeństwa przed zagrożeniami finansowymi i zapobiegać przed tym, nie musi mieć wiedzy na ten temat - wiedzę czerpie z mediów; służby specjalne i NIK działają sobie autonomicznie - chyba niepotrzebnie zawracają premierowi głowę - teraz będą wiedzieć - premier tych raportów i tak nie czyta. Nie czytają także prawdopodobnie jego kanceliści, po co - mają się narażać jak greccy posłowie. Premier ma pełnię władzy i chce z tego spokojnie korzystać, pokopać piłkę - wydać parę miliardów na konkurencje sportową, w której jesteśmy najgorsi w Europie i która nic nam nie przysparza, ani zdrowia, ani znaczenia w świecie. (wypowiedział sie w tej mierze nasz największy arcymistrz sportowy - Tomasz Majewski). I po co był ten medialny szum - premier jednak to olał, ale na swój sposób; Quo usque tandem abutere Catilina patientia nostra...?