Rozmowy przy wyrębie Polski

Przez jwp , 12/07/2012 [01:40]

 „…Wszystkim karpiom w Polsce poświęcam…” - Stanisław Tym ( kiedyś ).

Zawsze znajdzie się jakiś bazar, a nawet salon, gdzie przy siwusze i ogórcu kiszonym, a nawet wśród lepszej socjety szampanskoje zakanszając kawiorem można sobie ponarzekać i wylać żale. A nawet pospiskować. Mniej lub bardziej anonimowo, pozornie bez zagrożenia interwencją stójkowego lub innego Bretschneidera. Chocia częściej bywają wśród nas w świetnym kamuflażu, niż nam się zdaje. Zawsze mnie bowiem bawiło i nigdy nie przestanie, gdy powieki nam ciążą niewiedzą, brakiem empirii, a na dodatek uwiedzione odwieczną narracją o „teoryjach” spiskowych. Jakoś tak mi się kojarzy stare hasło ferajny – spruj frajera.

Las się pali żywym ogniem, a my się cieszymy, że rąbać nie trzeba i jest od czego fajkę odpalić.

Nie przestanie też mnie zadziwiać, że wielu ponoć kiedyś porządnych ludzi, tak się skurwiło. Może kluczem jest pojęcie - „koncesjonowana opozycja”. Kiedyś przeciwko władzy ludowej, a jednak zawsze z jakimś kuponem w ręku, a teraz postępowi w drodze do tego co się świni z ryja uleje. A czasem dla nich to istne frukta. Nie ważne, że wtórne i jakby z lekka strawione, a często niezbyt swojskie.

„…Osmoza spontanicznie zachodzi od roztworu o niższym stężeniu substancji rozpuszczonej do roztworu o wyższym, czyli prowadzi do wyrównania stężeń obu roztworów…”.

Być może kiedyś wolni, albo co najmniej tęsknota jakowaś niepojęta ku niej sprawiała, iż zdolni byliśmy do być może nie do końca racjonalnych zachowań. A jednak pragmatycznych, jak pazur skryty. Teraz osmoza króluje. Wyrównuje stany dla nadzorców niepokojące. Bo przecież łatwiej bez napięcia błon międzykomórkowych zarządzać. Oczywista, iż dla przykładu należy wskazać czym się może skończyć zbyt wysokie ciśnienie, a i też  wystawić na żer wrogie totemy. Nie tylko w aspekcie symbolu, ale i socjologicznym. Nic się bowiem nie zmieniło za wyjątkiem metod gwałtu i deprecjacji niepostępowych wartości.

Ktoś wyznacza obszar wycinki obiecując, że gdzieś blisko młodniak już rośnie. Pytanie tylko jaki ? Ktoś inny narzędzia dostarcza, równocześnie pilnując byśmy ich za długo i bez kontroli nie dzierżyli w rękach. Bo skaleczyć się łatwo, a może nie naszą krew upuścimy. Budzimy się o świcie, choć nie do końca, by z samego rana pobajdurzyć. Miast nie czekać na komunikat z kołchoźnika i poranną rosą opłukać myśli, zbyt często nie własne, przechodzimy od trzewików „Królewień”, poprzez inne pierdoły symptomatyczne, aż do nasycenia tragediami III-ego stopnia, które nas o dziwo omijają.

Bo są tak medialnie nadęte, że nie ma czym się licytować. Ciekawe jakie odniesienie do własnego żywota mają choćby w Darfurze. Czy mają takie michałki słodko-kwaśne, jakie nam się serwuje na co dzień. Można tego słuchać na okrągło, a nagłówki są bardziej ważkie niż treść. Do niej mało kto dochodzi, są „orgazmy” zastępcze.

A las się sam rąbie i ziemia do cna wypali, gdy atrybutem następnego pokolenia będzie szem w golemim cielsku. Niema i bezmyślna istota, nie z ręki Boga, stworzona tylko, by wykonywać polecenia i pracować, bez własnej, wolnej woli. Może się zdarzyć jednak, iż wpadnie w szał i zrobi „kuku”, tym którym służył.

Golem leży na wschód od Polski, u nas są jeno gliniane członki. Co nie znaczy, iż mamy czekać, liczyć na przebudzenie globalne. Naród, który niejeden wolności szlak przetarł, wycofał się do pozycji na leżaku. I tak patrzymy, bez zbędnego zadziwienia, jak na miejscu lasu nam pole kapuścianie rośnie.

Bo poufna informacja jest taka, że już wkrótce będziemy oblizywać puste koryto. Nic to, że puste, ślinka sama cieknie na myśl, kto z niego się pożywiał. Przecież to powód do dumy, że dziwkę wyobracaną przez lepszych od nas cwaniaków, na końcu tanio dostaliśmy. I o to głównie chodzi, byśmy nie przecierali już nigdy oczu.

Szkodnik jawił się nam niezbędnym w konsekwencji postępu i marchewki na końcu kija, choć w dupę łoi bezlitośnie. Same straty, gdy trzeba racjonalnie czynić. Lepiej jest czekać, aż się łańcuch normalności sam przetrze. A jak się Gospodarz zafrasuje, to zawsze się pojawi się ktoś w „służbywzięty”i pozwiastuje, że tak powiem, Nowego Adama, albo innego Janioła obacy.

Calutki on był z wolności wszelakiej, w ręce dzierżył penisa różowiuśkego i i hostyję w „małpce” fikuśnej miał. Światłość biła od niego ogromna, ni to był,  ni to go nie było. Mówiąc, nic nie mówił i śladów za nim, ani też przed nim nie było. Się niby wyjaśniło, że polując na głuszce, co jest czynnością codzienną dla tego typu uskrzydlonych, był zbłądził do chatki skromnej niesłychanie.

Tam gdzie głos usłyszał od niezwykłego gościa. Niby wcześniej był głuchy z „Dziadzia Pradziadzia”.

A głos rzekł - „…Поляки это…, и вы будете президентом..”.

„…Przejęty niespodziewaną wizytą tak niezwykłych gości Gajowy zapewnia, że służby leśne robią co mogą, wycinają las, ale inni wciąż go sadzą.

Nagania swoich ludzi do roboty, choćby dla pucu.

Pod ciosami siekier pada wielki dąb, ten co go jeszcze król sadził.

Pod nim leży przygnieciony Dunlop, a reszta ?

Oczytany Bimber opowiada - reszta jest milczeniem.

I śmiechem, przewrotnym i gorzkim…”.

Źródło cytatu – www.filmpolski.pl

A zatem siedźmy i patrzymy pospołu, jak nam sąsiedzi na miedzy rąbią drzewa. A granica się przesuwa. Potem bolszewicy wpadną do chat i dworów, rozpalą czerwone ogniska z resztek naszego jestestwa. Ku uciesze gawiedzi, która mieni się „Polo-Europejczykami”.

A karp ?, cóż, nawet nie wie kiedy go zjedzą.

A teraz z innej beczki.

PIEŚNI MARKA GRECHUTY DO SŁÓW TADEUSZA NOWAKA

W małym miasteczku żyją święci
z drewna kozikiem tak wycięci,
że im po brodach ciekną jeszcze
pachnące mirrą niebios deszcze.

Chodzą w kożuchach, ale boso
i na łabędzich dłoniach niosą
jeszcze gorące bochny chleba
i na wrzecionach płótno nieba.

Widzą ich tylko wielkie zbóje
i pies co z łapy ból zlizuje
i jeszcze ślepiec berłem kija
pokorny pokłon im wybija.

Ale już wieść na rynku ściele
siano i sutych kolęd biel
i zamówione jest wesele
i utoczony w beczkach chmiel.

A święci idą procesyją,
a ludzie światło z rąk ich piją,
a święci wiodą gwiazdę pól,
a ludzie niosą chleb i sól.

Za miastem białe bębny warczą
i księżyc jest płonącą tarczą
w rękach Łazarza, co z daleka
idzie jak obłok i jak rzeka.

Przystaje, ręką zgarnia z czoła
słomę i gnój i słony ił
i taki ogrom psalmów woła,
jakby najgłębszy smutek pił.

A święci klęczą, klęczy gmin,
obłok ofiarny beczy w trawie,
a z głębi nocy Boży Syn
idzie i wiedzie niebios pawie.

I coraz głośniej bębny biją
i zda się śniegi zmartwychwstaną,
aby przyklęknąć na kolano
przed obnażoną niebios szyją.

A przed Chrystusem święci niosą
cieniste siano, zorzę bosą,
a przed świętymi światło snu
ściele roztropna cisza mchu.

A przed wszystkimi Łazarz pałką
otwiera beczki gór - i lud,
siwego smutku pijąc chłód,
myśli, że upił się gorzałką.

Na rynku w dzieżach ciasto rośnie,
mięsiwo skwierczy coraz głośniej,
leje się wino, kipi miód,
jakby winograd z ogniem splótł.

I pomieszani z gminem święci
siedzą i piją wpółobjęci,
a Chrystus płacze i przeklina
chleb i rozlaną kroplę wina.

I wstaje Łazarz spośród gości
i biorąc krzyż z Chrystusa rąk,
znowu wydaje go ciemności.

Pieśni do słów Tadeusza Nowaka - link.

Domyślny avatar

Inteligencja i wrażliwość są siostrami bliżniaczymi.Pzdr.