Na BM 24 przeczytałem umieszczony przez Marylę wpis o symptomach wskazujących na możliwość rychłego pęknięcia największej w historii świat bańki spekulacyjnej handlu długami.Tak długami państwowymi, jak instytucji finansowych i osób prywatnych. Początkowo chciałem zamieścić tylko komentarz , ale gdy układałem sobie w głowie jego treść, to doszedłem do wniosku, że raczej powinienem nasuwającym się myślom nadać formę odrębnego wpisu.
Oczywiście zgadzam się z intencją Maryli, że należy rozpocząć przygotowania na możliwość olbrzymich perturbacji finansowych, na apokaliptyczny wręcz skutek nieuniknionego, jak się wydaje, kryzysu finansowego i związanego z nim kryzysu społecznego.
Wobec tak małych szans, jak się powszechnie uważa, na uniknięcie zagrożenia, najpierw należy odpowiedzieć sobie, co lepiej jest robić, czy mimo wszystko jednak szukać drogi na unikniecie kryzysu, czy może lepiej pogodzić się z tym, że on nastąpi i skupić się na łagodzeniu jego dolegliwości. Bo musimy pamiętać, że próba ratowania obecnego systemu finansowego będzie musiała być bardzo dolegliwa dla wielu ludzi, a zupełnie fatalnie byłoby, gdyby dobrowolnie przyjmowane przez nas dolegliwości programów ratunkowych miały tylko być wstępem do dalszych naszych nieszczęść. To byłby najgorszy z możliwych scenariuszy wydarzeń i moim zdaniem nie powinniśmy ryzykować jego zaistnienia.
Zwłaszcza, że to ryzyko jest zbędne, jeżeli udało by się na tyle przygotować społeczeństwo do kryzysu, że jego skutki społeczne byłyby mniejsze niż dolegliwości związane z próbami jego uniknięcia. W takiej sytuacji, to nie ma co nawet próbować jego uniknąć.
Zważmy bowiem, że można oczywiście nie kupować ubrań, nie zmieniać samochodu, nie remontować mieszkań i jeść byle co, po to by oszczędzać pieniądze. Jednak takie zachowanie ma sens, jeśli mamy nadzieję na to, że te nasze wyrzeczenia w miarę szybko przyniosą korzyści, że w ich wyniku nasze dochody zwiększą się na tyle, że w nieodległej przyszłości wszyscy damy radę w jednym czasie, i odkupić ubranie, i zmienić zaniedbany samochód, i naprawić zepsute na skutek złego odżywiania zęby.
Jeśli jednak istnieje poważne ryzyko, tak poważne, że zdaje się być pewne, iż nasze wyrzeczenia nie odwrócą biegu wydarzeń, a jedynie odłożą w czasie co nieuchronne, to ich podjęcie dowodzi braku rozsądku. Lepiej w kataklizm wejść z nowym autem, czystym mieszkaniem i zapasowymi butami na zimę niż niedojedzonym, bez butów, bez ubrania .
Czyli, jeżeli jesteśmy pewni, lub prawie pewni nieuchronności kryzysu, to w naszym najlepiej pojętym interesie jest doprowadzenie do jego apogeum już teraz!
Czy my możemy mieć wpływ na przyspieszenie kryzysu. Wydaje się, że tak. Tyle wstępu.
Najpierw o tym, z utratą czego proponuje się pogodzić, czyli opis obecnego systemu społeczno-finansowego .
Gdybyśmy zastanowili się co jest najważniejszą zasadą obecnego sytemu finansowego, to doszli byśmy do wniosku, że system finansowy opiera się o bezwzględną egzekucję długów. Jego fundamentem jest założenie, że jeśli ktoś jest wobec nas zobowiązany, to my mamy kwotę opiewającą na wysokość jego zobowiązania! I właśnie ta zasada podlega szczególnej ochronie. Jeśli rynek nie ma pieniędzy na spłatę swoich zobowiązań, to wtedy wkracza państwo i w imieniu obywateli reguluje ich długi!
Czyli istotą sytemu społeczno finansowego jest założenie doktrynalne, że zobowiązanie finansowe jest tożsame z pieniądzem i jest tak jak pieniądz przedmiotem obrotu i jak pieniądz są one gwarantowane przez państwo. Niby to słuszne, że skoro skoro zaciągnąłem dług, wziąłem cudze pieniądze, to powinienem je w umówionym czasie oddać. Są jednak dwa “ale...”. Pierwsze z nich jest takie, że poza osobami pożyczającymi pieniądze w lombardach lub firmach typu Provident wszyscy pozostali zaciągając kredyt nie otrzymują wcale pieniędzy. Dlaczego więc oczekuje się od nich zwrotu pieniędzy, których oni nie otrzymali?
Z pozoru wydaje się, że w tym momencie dzielę włos na czworo i czepiam się nieistotnych szczegółów. Przecież, jeśli ktoś otrzymuje kredyt, to może z kartą pójść do bankomatu, wyjąć z niej pieniądze, więc można powiedzieć, że w kredycie dostał jakby gotówkę.
A jednak bądźmy ściśli, bo diabeł tkwi w szczegółach. Kredytobiorca zawierając umowę z bankiem uzyskuje w niektórych wypadkach, w sumie w bardzo rzadkich, możliwość uzyskania pieniędzy. W większości umów kredytowych, które są umowami kredytów celowych takiej możliwości nie ma. Z kredytu hipotecznego nie uzyska się ani grosza, podobnie z kredytu na zakup samochodu, pralki, czy wycieczki zagranicznej.
Umowa kredytu jest w swej istocie umową przelewu zobowiązania do zapłaty za mieszkanie, samochód lub wycieczkę z odbiorcy na rzecz banku. Ciekawostką jest to, że zgoda dostawcy na taki przelew wcale nie jest wymagana, a co więcej, aby uniemożliwić wszelkie protesty przeciwko temu, osoby prowadzące działalność gospodarczą mają obowiązek korzystać z rachunku bankowego i mają obowiązek uznawać zapis na tym rachunku jako dopuszczalny sposób wypełnienia wszelkich należności z tytułu prowadzonej działalności.
Tak więc rozliczanie transakcji przez bank polega na tym, że w zamian za towar lub usługę dostawca otrzymuje od banku zobowiązanie, ale już nie nasze a osoby trzeciej -właśnie banku. Ale prawo bankowe wyraźnie mówi, że zapis na rachunku bankowym nie jest zapisem kwoty pieniędzy i nie oznacza, że mamy w banku pieniądze w kwocie na tym koncie wyszczególnionej. My mamy tylko zobowiązanie banku do ... pokrycia naszych zobowiązań wobec osób trzecich do wykazanej na koncie sumy. Czyli bank wcale nie musi przekazać naszego zobowiązania wobec niego naszemu dostawcy , bo tak na prawdę w zamian zamian za otrzymany przez nas towar daje swoje zobowiązanie do pokrycia .... jego zobowiązań, jego czyli osoby dostarczającej na towar! W praktyce bank przekazuje to nasze zobowiązanie spłaty kredytu innemu kredytobiorcy a nie dostawcy! Dlaczego więc kredytobiorca nie może przelać do banku jakiegoś swojego zobowiązania.
Ależ może, pod warunkiem, że je posiada. I to jest to drugie “ale...” o którym wspomniałem wcześniej. Nie ma przecież żadnego problemu, by spłacił jeden kredyt drugim. Przecież jeśli nawet sprzedajemy jakiś nasz majątek i nabywca płaci kredytem, to właśnie zobowiązaniem spłacamy zobowiązanie!
To jest bardzo ważny wniosek. Po pierwsze, bank naszego zobowiązania za kupione na kredyt rzeczy wcale nie przekazuje naszemu dostawcy! Po drugie wcale nie potrzebuje naszych pieniędzy do utrzymania ciągłości obrotu towarowego. Czyli, bank nie jest wcale niezbędny do obrotu towarowego, do funkcjonowania ekonomii, bo tak na prawdę, w zasadzie w gospodarowaniu nie musi nie uczestniczyć! Banki w ekonomi zdają się być nie potrzebne!
Powstają w związku z tym, oprócz pytania o moją pocztalność, jeszcze dwa pytania:
Jeśli tak to z czego żyje producent i sprzedawca samochodów, mieszkań, czy innych rzeczy?
I drugie pytanie, czy dostawca wie o tym, że bank nie jest mu potrzebny do obrotu towarowego?
Tu znowu trzeba się odnieść do szczegółów transakcji bankowych i zasad kalkulacji cen towarów. Otóż jak zaciągamy kredyt, to musimy wnieść opłatę w wysokości 1-2% wartości kredytu. Dlaczego bank nie dolicza tej kwoty do kredytu, tyko wydziela ją z naszego zobowiązania zaznaczając, że pobiera ją od nas z góry?.
Otóż by to zrozumieć trzeba przeanalizować strukturę cen towarów.
Najpierw a szokująca ciekawostka. Kilka lat temu UE postanowiła zwalczać produkcję podróbek, którym to procederem zajmowało się wtedy południe Włoch. Przeanalizowano portmonetkę bardzo znanej firmy modowej i jej podróbkę. Okazało, że podróbki wykonane są staranniej i z lepszych surowców niż oryginały! Podszewka w podróbce był jedwabna a w oryginale poliestrowa, okucia w podróbce były ze złota, w oryginale z mosiądzu itd. Na koniec cena. Cena sprzedaży detalicznej podróbki była 3 krotnie niższa od kosztów wytworzenia oryginału!
Cud? Nie zupełnie!
Druga ciekawostka. W niektórych hipermarketach są stoiska z towarami sprzedawanymi w rzekomo “uczciwym handlu”. Chodzi o to, że hipermarket zgadza się by producenci lokalni z biednych krajów wstawiali swoje produkty, np. kawę, bezpośrednio na półkę sklepową i dzięki temu mogli sprzedawać bez kosztownych pośredników. Takie to piękne - ale te towary wcale nie są dużo tańsze.
Znowu cud? Nie nie cud!
Nasuwa się jednak nieodparcie wniosek, że i wyprodukowanie i dystrybucja towaru poza systemem finansowym ( bez udziału banku) i sprzedaż jego za gotówkę ( w tzw szarej strefie) jest kilkukrotnie tańsza od legalnej produkcji i legalnej dystrybucji towaru mimo przewagi technologicznej firm oficjalnych. By pojąć na czym to polega podam znowu przykład.
Tym przykładem niech będzie T-shirt produkcji chińskiej (?) . Najprostsza koszulka z dzianiny bawełnianej , z krótkim rękawem i bez kieszonki. Stawiam znak zapytania przy miejscu produkcji, bo podobno część dzianin bawełnianych rzekomo chińskich jest robiona w Korei Płn, w obozach pracy. Ale mniejsza o to. Otóż cena takiej koszulki z dostawą do portów Europy Płn, czyli np. do Gdyni, wraz z frachtem i ubezpieczeniem, nie przekracza 0.5 USD, o ile jest kupowana poza kwotą importowa Unii. Czyli kosztuje ok 1.6 zł. W domu handlowym w Gdyni, na prawdę tuż obok terminala kontenerowego, koszulka ta kosztuje 10 razy tyle i to po przecenie.
Jaki więc procent ostatecznej ceny towaru stanowią realne koszty jego wytworzenia i dostarczenia na rynek. Z tego przykładu wydaje się, że ok 10 %, ale przecież państwo chińskie też z czegoś żyje.Tak realnie fabryka koszulek dostaje mniej niż 20% tej ceny, czyli ok 32 gr.
Weźmy teraz właściciela sklepu w centrum handlowym w Gdyni, który pod zastaw remanentu, którego wartość jest oszacowana z uwzględnieniem przecen, chce wziąć kredyt na zapłatę za koszulki . Zabezpieczeniem są koszulki o wartości 16 zł za sztukę i praktycznie bez trudu tyle kredytu może on uzyskać, ile ma koszulek. Prowizja banku, płatna z góry, wynosi ok 2% czyli 32 gr.
Czyli, on uiszczając prowizję od umowy kredytu wpłaca do systemu bankowego,w formie bezzwrotnej opłaty, całe koszty wprowadzenia towaru na rynek a reszta jego zobowiązania, czyli ok 98%, jest po pierwsze dla zachowania ciągłości produkcji nie potrzebna, a po drugie jest do podziału wśród pracowników sektora finansowego i administrację państwową wszystkich krajów uczestniczących w transakcji!
Oczywiście widać to tylko w ujęciu makroekonomicznym, bo analizując szczegóły transakcji nie znajdziemy tego powiązania. Analizując jednak przepływy finansowe w makro skali widać to wyraźnie. Kredytobiorca uiszczająć prowizję od umowy kredytu zwiększa sumę kapiatałową sektora bankowego na całym świecie, a więc i w kraju dostawcy koszulek! W ten sposób za nie płaci!
Jeśli więc wszyscy na raz powiemy, ze nie płacimy swoich długów, to jedynym skutkiem dla gospodarki będzie to, że pracownicy sektora finansowego będą musieli poszukać sobie nowej pracy a perturbacje w obrocie towarowym będą minimalne, bo podaż towarów jest sfinansowana za gotówkę. Spłaty kredytu finansują tylko na pensje dla pracowników sektora finansowego.
Oczywiście, gdyby zostali oni wykluczeni z obrotu, to drastycznie zmniejszył by się rynek na poszczególne towary -ale czy gdybym miał płacić nawet 2 zł za koszulkę to opłacało by mi się je prać, czy może kupiłbym ich na tyle dużo, że rynek nie odczułby zmniejszenia popytu? To ciekawe pytanie. Gdyby umorzyć wszelkie długi na pewno pojawiłby się popyt ze strony zadłużonych kredytobiorów w wysokości umorzenia. Czyli ogólna wartość rynku wcale by się nie zmieniła, choć pewnie zmieniał by się jego struktura.
Jeżeli więc z jednej strony mówię, że sektor finansowy wyobcował się całkiem z ekonomii i jest w zasadzie nie potrzebny, to czemu z drugiej mówię o apokaliptycznych skutkach kryzysu?
Sedno problemu polega na tym, że zaciągając kredyt mamy w przyszłości przelać na rzecz banku zobowiązanie osoby trzeciej, przez ta osobę wprowadzone do obrotu. Jeśli więc ktoś nie ma pieniędzy, to musi kogoś zobowiązać, ktoś musi być tej osobie coś winien. Cóż jednak ma przeciętny człowiek do zaproponowania innym, za co oni mogliby być zobowiązani. W zasadzie tylko samego siebie! Swój czas, swoją wiedzę swoje siły, swoją godność. W zamian za gotowość służenia drugiemu mamy jego zobowiązanie, którym możemy rozliczyć się bankiem!
I to jest mechanizm przekładający zobowiązania finansowe na strukturę społeczną i z tego mechanizmu bierze się zagrożenie apokalipsą, czyli skrajnym zniewoleniem i udręczeniem jednych ludzi przez drugich.
Jeżeli zaś mając tego świadomość, uniemożliwimy dręczenie jednych przez drugich, jeśli uznamy, że godność ludzka jest nienaruszalna i nie można jej naruszać dla zysku, że każdy człowiek jest wolny i za długi nie może utracić wolności, to wtedy cały ten system sam się rozpadnie.
Czyli po to by uniknąć apokaliptycznych skutków kryzysu wystarczy uniemożliwić bezwzględną egzekucję długów komercyjnych.Jest oto o wiele lepsze rozwiązanie niż zaciskanie pasa.
Na pewno bowiem ryzyko apokalitycznych skutków kryzysu finansowego bardzo by się zmniejszyło, gdyby umożliwić dłużnikowi spłatę zobowiązania wg jego wartości rynkowej w dniu spłaty, co jak wykazałem powyżej nie miałoby znaczenia dla produkcji dóbr i usług wymienialnych- ta bowiem została już sfinansowana wcześniej.
Zilustruję to przykładem. Sieci telefoniczne sprzedają przeterminowane należności za góra 1% ich wartości. Dlaczego dłużnik sam nie może odkupić swego długu lub wskazać jego nabywcy. Skoro jego zobowiązanie jest rzeczą i podlega obrotowi i ma ustalona na rynku wartość, to jaka zasada mówi, że on ma być z tego obrotu wyłączony?
Jaski jest sens społeczny majątków gromadzonych przez windykatorów? Czy godziwym zarobkiem jest żyć z dręczenia innych?
Po drugie, zdawało by się tak odległa od systemu zobowiązań bankowych kwestia prostytucji. Czy jeżeli ktoś nie ma nic poza swoim ciałem, nie ma żadnych potrzebnych komuś umiejętności, to czy nie jedynym jego majątkiem, który może być źródłem nabycia zobowiązania nie jest jego ciało? Czy w związku z tym uznanie prostytucji za zawód ( co ma obecnie miejsce “w wiodących” krajach europejskich) nie wpisuje się doskonale w system dręczenia jednego człowieka przez drugiego. Pytanie zdaje się być retoryczne.
Czyli obecny kryzys polega na tym, że sektor finansowy przestaje być w obecnym kształcie niezbędny do produkowania dóbr i usług wymienialnych a staje się uzasadnieniem, swego rodzaju miarą dla ustalenia porządku społecznego, dla ustalenia hierarchii społecznej ludzi, ich podziału na ludzi wolnych (uprawnionych) i zobowiązanych ( zniewolonych).
To jest sens obecnego czasu i kryzysu, który, albo utrwali tą zasadę, albo zmieni świat.
Dlatego w miarę narastania kryzysu Kościół Katolicki afirmujący godność osoby ludzkiej jest tak prześladowany, dlatego finansowane reklamami media narzucają poprawność polityczną utrudniającą nazywanie rzeczy po imieniu, dlatego szerzona jest rozwiązłość seksualna (ułatwiająca prostytucję kobiet) i promowana jest pederastia ( jak ma się prostytuować mężczyzna - albo przerobi się na kobietę, albo znajdzie sobie zboczonego kochanka. Łatwiej o zboczonego kochanka, tylko musi być ich odpowiednio dużo) itd .
Ale sens tego kryzysu wskazuje nam również drogę obrony społeczeństwa przed apokalipsą i myślę, że powinniśmy z tego skorzystać.
Czy mamy odpowiednie środki do odwrócenia biegu wydarzeń. Tak.
Historia dowodzi, że wszelkie sformułowane i uzasadnione moralnie postulaty są w końcu realizowane w życiu społecznym, ale trzeba o nich mówić. W końcu zawsze na początku jest słowo, które jeśli jest moralne staje się ciałem i mieszka miedzy nami. To na prawdę jest zasada funkcjonowania tego świata.
Musimy jednak na naszą rzeczywistość ekonomiczną patrzeć jako na walkę o wolność i godność człowieka z tymi, którzy bezzasadnie chcą żyć kosztem drugiego. Jeśli jakiś mechanizm zniewala ludzi lub obdziera z godności, to musimy znaleźć jego wymiar finansowy i zakwestionować godziwość takiego zysku. I tyle.
I jeszcze jedno- to, że uważam, że powinniśmy patrzeć, czy nasze zarobki są godziwie uzyskane, nie ma nic wspólnego z socjalizmem, gdyż to właśnie socjalizm dążył do zniewolenia ludzi i przelania efektów ich pracy na rzecz arystokracji państwowej.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 871 widoków