Tekst ten powstał parę lat temu, ale akurat jest swego rodzaju rocznica tych wydarzeń i historii. Jego publikacja stała się powodem małego dreszczyku emocji. W tym momencie treść uległa trochę zmianie, bo część informacji stała się już nieaktualna, bądź umożliwiono mi dotarcie do wielu nowych. Niestety niewiele jest archiwów dostępnych w tej sprawie. Usunąłem też informacje zbędne mające tylko miejscowy koloryt, a nic nie wnoszące do tekstu. Nawet w białostockim oddziale IPN znalazło się niewiele informacji i zazwyczaj tylko te, które potwierdziły relacje słowne i wspomnienia paru ludzi. Tresć może kogoś tu zainspirować. Historia naszego kraju nie toczyła się tylko w wielkich miastach, znanych miejscach itd. Toczyła się tuż pod naszymi oknami, w najbliższej okolicy, a wokół nas żyli ci, co byli świadkami tej historii. Oto treść: Zaczęło się od tego, że major Henryk Merecki był patronem naszego hufca ZHP, z którym byłem związany najpierw jako Zuch a potem Harcerz. Przy ogniskach poznawaliśmy opowieści o bohaterze i jak z niego trzeba brać przykład. Składaliśmy kwiaty pod jego pomnikiem w Czerwonym Dworze. Co roku był uroczysty capstrzyk na cześć i ku pamięci „wielkiego” Polaka, bo Polakiem był. Nie był tylko zadowolony mój dziadek, który mi to później uświadomił.
Kim był Henryk Mercki? Cześć z nas na pewno nie kojarzy sobie tego nazwiska. Są jeszcze tacy, którzy kojarzą je sobie z nazwiskiem dowódcy oddziału partyzanckiego działającego w okolicach Olecka, a konkretnie w Puszczy Boreckiej. Tak więc znamy tylko półprawdy i legendy. Główną legendę o Merckim stworzył Aleksander Omilinanowicz – autor wielu książek o ruchu oporu i działaniach partyzanckich. Znałem bardzo blisko osobą, która miała o panu Omilianowiczu bardzo złą opinię: to nie jest człowiek, któremu można wierzyć, bo ma na swoich rękach krew ludzi z czasu, o którym pisze. Teraz wiem, co miał na myśli mój dziadek, bo on był tą osobą, która mnie uświadomiła. Wobec pana Omilianowicza toczył się proces z pozwu IPN. Był on oficerem Urzędu Bezpieczeństwa w Suwałkach i jednym z trzech najbardziej wykazujących się okrucieństwem w prowadzonych przez siebie przesłuchaniach. Dopóścił się też paru mordestw. Proces zakończył się skazaniem. Omilianowicz umarł, mając świadomość, że jest skazanym za zbrodnie człowiekiem.
Wróćmy do „bohatera”. Henryk Merecki urodził się we wsi Niemcowizna koło Suwałk w 1924 roku. W czasie okupacji działał w Armii Krajowej (na Suwalszczyźnie nie działały np. oddziały GL czy AL, choć pan Omilianowicz niejednokrotnie sugerował istnienie tych formacji). Był szeregowym partyzantem, walcząc najpierw w oddziale „Konwy”, a później „Romana”. Istnieje legenda (też dzięki książce Omilianowicza), że ciężko ranny podczas jednej z akcji bojowych, został w maju 1944 uprowadzony przez kolegów z niemieckiego szpitala w Suwałkach. Wielu twierdzi, że to jednak legenda. Nikt nie organizował specjalnie jakiś wielkich akcji, aby zająć się szeregowym członkiem AK. Na pewno wszystko odbyło się w konspiracji: leczenie i rekonwalescencja, ale nie ma potwierdzenia o jakiś specjalnych poszukiwań przez Niemców Mereckiego. Można bez przekory stwierdzić, że Niemcy wykonywali tylko i wyłącznie swoje „standardowe prace”. „Standardowości” niemieckiej okupacji nie trzeba omawiać.
Wkrótce szer. Merecki jako partyzant znający dobrze teren zgłosił się do bycia przewodnikiem dla sowieckich spadochroniarzy, którzy nawiązali kontach z AK. Pobyt wśród sowieckich komandosów zrobił na nim wrażenie. Imponowali mu wyszkoleniem, sprawnością i bojowością. Chodził z nimi na akcje. Wbrew zaleceniom AK, sowieccy spadochroniarze oprócz zadań zwiadowczych wykonywali wiele ataków na Niemców. Pociągało to konsekwencje w postaci akcji odwetowych na mieszkańcach suwalskich wsi. Sowieci traktowali Mereckiego jak oficera, a on czuł się widocznie ważny, bo zdezerterował z AK i przyłączył się do Sowietów. Po przeszkoleniu za linią frontu został awansowany do stopnia lejtnanta i zrzucony na terenie Prus Wschodnich.
Tu taka mała dygresja i ciekawa informacja Działalność tej grupy dywersyjnej stała się kanwą pierwszych teatralnych spektakli o Klossie. Jedna z akcji oddziału Merckiego była treścią „Stawki większej od życia”. Sceny finałowe z pierwszego odcinka serialu TV, kiedy to w płonącym domu, z którego udaje się ujść Klossowi, ginie radiotelegrafistka i partyzant-współpracownik, to historia Georgija Bagrowskiego (pseudonim „Hans”) i Tatiany Łanowickiej (pseudonim „Agnes”) z grupy Mereckiego, którzy zginęli 16 października 1944 w Gołdapi, namierzeni przez Niemców w identycznych okolicznościach, na strychu domu gdzie się ukrywali i skąd nadawali raporty. Grupa Henryka Mereckiego operowała z baz w Puszczy Boreckiej. W czasie jednej z akcji partyzanci zatrzymali samochód łącznikowy. Merecki, przebrany w mundur zastrzelonego w samochodzie kapitana Abwehry i zaopatrzony w jego dokumenty, penetrował bezpośrednie otoczenie Kwatery Hitlera (wilczy Szaniec) w Gierłoży, docierając do Giżycka i Węgorzewa. Po pewnym czasie Niemcy zorientowali się, że są infiltrowani i korzystając z nasłuchu, zacisnęli pierścień obław wokół Puszczy Boreckiej. Wtedy grupa Mereckiego, przebrana w niemieckie mundury, przebiła się przez linię frontu.
Jednak najistotniejsze jest to, jak Merecki został dowódcą jedenastoosobowego oddziału dywersyjnego działającego w Prusach Wschodnich z ramienia... sztabu wywiadu III Frontu Białoruskiego Armii Czerwonej? Niejasne pozostaje, jak dokonała się ta przemiana bohaterskiego AK-owca (szeregowego) w oficera Armii Czerwonej i to nie byle jakiego, bo stanowiącego elitę NKWD grupę „Smiersz”, którego później Stalin odznaczył Orderem Czerwonego Sztandaru i awansował do stopnia majora. Trzeba przyznać nie, że bardzo wiadomo czym przyczynił się do takiego awansu, ale dokonania musiały być spore. NKWD (Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł - Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych) to kojarzy sobie większość, ale o „Smiersz” wie ich niewielu. „Smiersz” (po rosyjsku smiert' szpionom) to utworzona na przełomie 1942/1943 tajna służba policyjna, której zadaniem była inwigilacja Armii Czerwonej, a także kontrwywiad, likwidowanie przeciwników politycznych, skrytobójstwa i inne „akcje specjalne”. „Smiersz” w Polsce działa głównie na terenach Białostocczyzny i Suwalszczyzny, gdzie przyczyniła się od roku 1944 do wywozu do rosyjskich obozów koncentracyjnych, rozstrzelania tysięcy członków ruchu oporu na tych terenach. „Smiersz” często likwidowała skrytobójczo przywódców ruchu oporu, którzy cieszyli się wśród ludzi dużym szacunkiem i poważaniem, a oficjalne aresztowanie mogłoby spowodować niezadowolenie lub nawet większe wystąpienia zbrojne. Uderzała celnie w środowiska niepodległościowe. Robiła to dzięki ludziom „tutejszym” i pracującym dla nich. Takim człowiekiem był właśnie Merecki, którego wysoki stopień i wysokie radzieckie odznaczenia bojowe jednoznacznie wskazują (mogą wskazywać), że to on był „autorem” większości informacji i skuteczności działania „Smiersz” na Suwalszczyźnie.
Latem 1945 roku sąd WiN (Wolność i Niepodległość – organizacja, która powstała po rozwiązaniu w lutym 1945 roku Armii Krajowej i mająca na celu dalszą działalność z nowym okupantem radzieckim i nową narzuconą władzą komunistyczną) wydał wyrok śmierci na majora NKWD (nie Wojska Polskiego, jak twierdzi wielu) Mereckiego. W czerwcu 1945 został zastrzelony na progu własnego domu w Niemcowiźnie przez grupę egzekucyjną WiN-u. Decyzja o wykonaniu tego wyroku była słuszna, mimo że dowództwo WiN spodziewało się sporych represji za likwidację najlepszego człowieka suwalskiego NKWD. Do tych represji doszło w lipcu 1945 roku. W ramach odwetu za śmierć Mereckiego (najlepszego i zasłużonego źródła informacji o suwalskim ruchu oporu), a wiąże się z tym wiele faktów i dowodów pośrednich choć ciężko to poprzeć dowodami, a te można by tylko uzyskać w archiwach rosyjskich, bo on nie był współpracownikiem polskiego aparatu represji, przeprowadzono wielkie obławy na członków ruchu oporu. Jedną z najbardziej znanych jest ta z Gib, kiedy to w niewyjaśnionych dotychczas okolicznościach zaginęło (najprawdopodobniej zostali rozstrzelani w pobliskich lasach) ok. 600 mieszkańców w większości członków AK i WiN. Po tym represje ze strony NKWD zmalały, a w 1946 roku wraz z rozwiązaniem „Smiersz” ich „obowiązki” przejęła „miejscowa” władza komunistyczna: Milicja Obywatelska i Urząd Bezpieczeństwa.
Henryk Merecki był zdrajcą. Zdradził nie tylko swych najbliższych towarzyszy broni, kolegów z Armii Krajowej, ale też ideały niepodległościowe Polaka. Wybrał drogę, dla zdobycia nieokreślonych bliżej celów działając w obcym mundurze i w ramach obcej nam armii. Nie znamy pobudek działania tego człowieka, ale możemy się domyślić, jakie one były, jeśli prześledzimy losy innych ludzi, który działali w podobny sposób. To losy zdrajców, działających z najniższych pobudek, niejednokrotnie towarzyszyły im najniższe instynkty: zazdrość, chęć zemsty czy imponowała im swoboda działania w praktycznie legalnym bandytyzmie. Mogli przecież zabijać bezkarnie, kogo tylko chcieli, robić i brać do woli. Osobiście nie chciałbym mieć w swoim dowodzie jako miejsca zamieszkania nazwiska bandyty, który miał na rękach krew swoich rodaków i dawnych towarzyszy broni. A taką ulicę nadal mamy... Takie ulice i nawet patronat nad szkołami, gdzie dzialała grupa Merckiego można spotkać bardzo często. Nadzwyczaj często.
PS. Gdy ukazał się ten tekst, rodzina i znajomi Henryka Mereckiego chcieli wobec mnie wytoczyć proces o zniesławienie. Znalazł się nawet adwokat, który tej sprawy by się podjął. Dzięki pomocy ludzi, którzy udzielali mi wielu informacji i wiedzy na ten temat uzyskałem poparcie byłych żołnierzy Armii Krajowej i chęć do świadczenia przed sądem na moją korzyść. Przez pewien czas miałem telefony skłaniające mnie w dość niewybredny sposób do „odszczekania” moich słów. Głównym świadkiem oskarżenia miał być sam Aleksander Omilianowicz, który miał obalić moje kłamliwe słowa. Przynajmniej tak mi deklarowano. Niestety w międzyczasie pan Omilianowicz został skazany za zbrodnie jako były funkcjonariusz UB, a wyrok stał się prawomocny. Oskarżenie wycofało się po cichu z zarzutów, a telefony umilkł.
Google twoim przyjacielem
wpisałem "szkoła" "Henryka" "Mereckiego". Znalazłem szkołę w Kowalach Oleckich. Taka nazwa tej szkoły znajduje się w Zoomi i na Naszej Klasie.
Ale...
Google wyszukał też stronę o uchwałach Rady Gminy "Kowale Oleckie". I szkoła w 2008 zmieniła nazwę :) Teraz nosi imię Jana Pawła II.
pozdrawiam
Bernard
Zgadza się :) Dzięki za pomoc
Ciekawe ilu takich "bahatirów"
Komunistycznych nazw ulic mnóstwo
Szczerze pisząc... to tylko ludzkie lenistwo
Z drugiej strony...
Szpieg to szpieg, ale Merecki był zdrają!
Młodzi, Gniewni i niesprawiedliwi,zastanówcie się co wypisujecie
Przeczytałem Panie Ataman49 i nie wiem co robić...
nie sposób przemilczeć
ale Ataman-49 ma poglądy nie z tej ziemi
ponownie do GRA-FIKA i moherowego beretu.
Do GRA-FIKA, i Płużańskiego, może się odezwiecie......cd....