Wczoraj widziałem w TV prof. Wawrzyńca Konarskiego, który komentując obchody II rocznicy katastrofy smoleńskiej porównał sytuację polityczną w Polsce do sytuacji w 1921 roku w Irlandii, która doprowadziła tam do wojny domowej.
Stwierdził on, że podziały społeczne są w Polsce tak istotne, z wielkim żalem, że nie widzi możliwości by one zniknęły w drodze dialogu, lub by same z czasem obumarły. Niedwuznacznie więc zasugerował on ryzyko wojny domowej.
Piszę o tym, bo rzadko mi się zdarza zgadzać z poglądami prezentowanymi w salonowej telewizji ale rzeczywiście, po podsumowaniu moich wrażeń z Krakowskiego Przedmieścia też zacząłem się tego obawiać.
Napięcia mogące, zdaniem prof. Konarskiego, prowadzić do wojny domowej zaczęły się ujawniać chyba w 2005 roku. To moje zdanie, bo prof. Konarski nie wypowiedział się co do istoty konfliktu ograniczając się tylko do stwierdzenia, ze nie jest po żadnej ze stron.
Czyżby mówiąc o genezie konfliktu nie mógł by zachować dystansu. Czyżby jedna ze stron była jakoś szczególnie obrzydliwa moralnie?
Bo wtedy, w 2005 roku powstała idea POPISu. Wybory parlamentarne i prezydenckie miały jakby zatwierdzić umowę między tymi partiami i wskazać lidera. Ponieważ niespodziewanie PiS uzyskał pozycję dominująca PO postanowiła zlekceważyć wolę wyborców i tym samym zaczęła się krok po kroku obsuwać w stronę partii niedemokratycznej. Stąd kłamliwa propaganda mająca na celu ukrycie lekceważenia dla demokracji, stąd uznanie opozycji za wroga a nie za partnera w życiu społecznym, stąd zamachy polityczne, w końcu sfałszowane wybory, czystki w administracji i firmach państwowych, terror sądowy i windykacyjny i państwo traktowane przez podporządkowaną PO administrację jak łup wojenny.
My zaś zaczęliśmy przecierać oczy ze zdumienia postawami naszych sąsiadów i znajomych oraz śpiewać “ Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” . Nasza reakcja była więc całkowicie pasywna. Bardziej chcieliśmy obudzić sumienie naszych sąsiadów niż z nimi walczyć.
Wydaje mi się jednak, że trochę się zmieniliśmy i chyba prof. Konarski to zauważył.
Otóż ja bardzo nie lubię tłumu. Zawsze w tłumie wpadam w panikę, nawet miałem to mszach papieskich. Wśród wielu ludzi mam uczucie lęku, chcę z tłumu uciekać. Chodzę co prawda każdego 10- tego na mszę i pod Pałac, ale tylko raz wszedłem do Katedry. Staram się być gdzieś na obrzeżach.
Tym razem było jednak inaczej.
Ponieważ nie mogłem nawet dojść przed Katedrę, to poszedłem pod Pałac i stanąłem z boku czekając na pochód. Zająłem miejsce, które jak mi się wydawało będzie na obrzeżach tłumu.
Niedoszacowałem jednak liczby ludzi i znalazłem się w samym środku zgromadzenia. Ku mojemu zdziwieniu nie miałem żadnych objawów paniki! Nie czułem się sam wśród obcych.
To było nowe odczucie, nie miałem wrażenia, że jestem sam w tłumie obcych ludzi!
Bardzo się tym zdziwiełem, ale zauważyłem jedną rzecz. Otóż z reguły w pochodach na 10- tego widać było wyraźnie dwie kategorie uczestników. Jedna to single- osoby przychodzące pojedynczo, druga to osoby przychodzące w małych grupach po dwie trzy, czasem cztery osoby i ludzie nawet w tłumie starają się być dalej w tych grupkach.. Tak samo było też na mszach papieskich. Ludzie uczestniczyli we wspólnocie powszechnej nie bezpośrednio a za pośrednictwem swojej małej grupy! Bardzo wyraźnie było to widać zwłaszcza po śmierci Papieża, kiedy obchody były organizowane przez kontakty prywatne. Ludzie umawiali się między sobą, w swoich grupach i tak objawiali się publicznie. Oczywiście nie oznaczało to braku wrażliwości na drugiego człowieka, samotnego lub z innej grupki, oczywiście każdy mógł liczyć na pomoc i sympatię drugiego - ale grupki nie zanikały.
Teraz jednak było inaczej. Obserwując idący tłum widziałem wyraźnie, że nikt nie starał się zachować tych małych grupek. Pojawiła się więź emocjonalna powszechna wśród demonstrujących i więź silniejsza od tej, która spowodowała wspólne pojawienie się na demonstracji. Tożsamość uczestnika marszu była silniejsza. Dzięki temu ja nie czułem się zagrożony tłumem, stałem się jego częścią, swoją obecnością niejako rozbiłem więzi osobiste innych uczestników!
Po raz pierwszy nasza formacja zaczęła występować publicznie jako jeden organizm społeczny!
To zupełnie nowa jakość i rzeczywiście tylko wojna domowa może powstrzymać proces naszej integracji.
Jeżeli zamach smoleński był zamachem na PiS a jego celem było niedopuszczenia do naszej integracji, do powstania z nas jednego organizmu społecznego - co wydaje się być oczywiste, to można powiedzieć, że odbudowaliśmy swoją jedność, że zniwelowaliśmy ubytek krwi i że dodatkowo niejako wypchnęliśmy ich z naszego organizmu. Oni stali się dla nas ciałem obcym znajdującym się na zewnątrz i to wiedzą! My zaś staliśmy się wolni od nich!
Długo to trwało, ale wreszcie widzę realnie, wręcz fizycznie istniejącą zawiązkę Wolnej Polski, w której to że jestem czyni mnie równym wszystkim pozostałym!
Dzięki ci Boże Miłosierny.
- Zaloguj się aby dodawać komentarze
- 983 widoki
chodząc na Marsze czuję się jak w Nowej Polsce